23 czerwca 2016

Udział minister edukacji Anny Zalewskiej w posiedzeniu Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN


W poprzednich ośmiu latach żadna z ministrów edukacji nie wyraziła zainteresowania i woli spotkania się z profesorami-członkami Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. W tej kadencji na zaproszenie Prezydium Komitetu uzyskaliśmy pozytywną odpowiedź ze strony minister Anny Zalewskiej, mimo dość gorącej już drugiej dekady czerwca. Termin naszego posiedzenia został już dużo wcześniej ustalony, toteż nie mogliśmy czekać na dzień 27 czerwca, który środowisko nauczycielskie w jakiejś swojej części określa mianem Dnia Apokalipsy.

Na oświatowych forach aż wrze z niezadowolenia, o czym pisałem w poniedziałek, gdyż w różnych gremiach władzy pojawiają się radykalnie sprzeczne propozycje. Ostatnią, jaką sycą się w dyskusjach pedagodzy jest ta, że ma być trzyletnie nauczanie wczesnoszkolne, trzyletnie gimnazjum i sześcioletnie liceum.

Zapewne można mnożyć ustrojowe modele ustroju szkolnego, ale to nie od nich zależy wartość procesu kształcenia i wychowania w szkołach. Minister A. Zalewska nie chciała nam zdradzić, za którą opcją się opowiada, gdyż – jak stwierdził a – „obiecała społeczeństwu, że ujawni projekt reformy dopiero 27 czerwca”, bo przecież trwają jeszcze debaty społeczne.


Co o ujawnianych tu i ówdzie propozycjach zmian sądzą nauczyciele? Można obawiać się, że jednak ministra tego nie wie, nie chce wiedzieć (bo jej otoczenie w urzędzie unika takich informacji zwrotnych), albo redukuje zakres powagi krytycznych uwag własnego środowiska, które nie jest zainteresowane kolejnymi zmianami strukturalnymi w szkolnictwie. Dlaczego tak sądzę? Z prostego powodu. Pani minister wyrażała wprost zachwyt z tytułu rzekomo pierwszych tego typu ogólnokrajowych debat, jakie odbywały się i jeszcze toczą w województwach.

Wczoraj natrafiłem na najnowszy wpis jednej z przedstawicielek kierowniczej kadry oświatowej, a jest to opinia o tym, w czym uczestniczyła:

Ludzie! O jakich konsultacjach i debatach z panią minister tu mowa. Byłam na takiej - tylko jedna wielka propaganda PiSu, pytania mogli zadawać tylko wybrani wcześniej szczęśliwcy (w liczbie 5 osób), żadnych pytań z sali, o dyskusji nie wspomnę. Na koniec jeszcze nauczyciele zostali wg mnie obrażeni - gdyż wg naszej pani minister jesteśmy jedyną grupą zawodową w Polsce, która się nie dokształca. Ja osobiście mam 5 studiów podyplomowych, o innych szkoleniach i kursach nie wspomnę i nie uważam się za niedouka. Jak tak wyglądały inne debaty i konsultacje, to tylko "Boże chroń polską oświatę!" - a teraz trzeba powiedzieć - "chroń podstawówki!!". A zwalniani nauczyciele maja się przekwalifikować do uczenia przedmiotów zawodowych - to też słowa p. minister. Totalna żenada - tak wygląda dobra zmiana.

Członkowie KNP PAN jednak z uwagą wysłuchali kilkunastominutowego wprowadzenia w kluczowe – zdaniem A. Zalewskiej – kwestie dla edukacji. Zarysowała bowiem to, co jest dla niej najistotniejsze w myśleniu o szkole. Główne tezy tego wystąpienia rekonstruuję poniżej, gdyż do nich odnosili się profesorowie pedagogiki.

Anna Zalewska:

- Bardzo chętnie podejmie współpracę z środowiskiem naukowym, by przygotować właściwą podstawę programową kształcenia ogólnego czy wskazań dotyczących podręczników szkolnych;

- Doprowadziła do debaty społecznej na temat potrzeb zmian w edukacji, żeby uniknąć oporu. To nie są konsultacje społeczne – jak kreują tego taki wizerunek media – ale właśnie debata społeczna. Tak zwani eksperci dobrych zmian to nie są eksperci ministerstwa, gdyż dopiero będą kształtowane takie grupy. Pozyskuje się informacje na temat zmian także od rad pedagogicznych.

- Zmiana nie jest zaplanowana na rok, ale na kilka lat i wynika z tego, co na ten temat mówią samorządowcy, nauczyciele, dyrektorzy i badania naukowe.

- Bardzo ważnym elementem dla minister jest wychowanie przedszkolne i kształcenie wczesnoszkolne., toteż tu będzie bardzo duża zmiana, bowiem tu powinni być najwybitniejsi nauczyciele. To od tego, co dzieje się na tym etapie edukacji zależy, czy dziecko lubi szkołę, chce się uczyć, czy potrafi współpracować z innymi oraz czy łatwo przyswaja sobie określone treści; dzieci zmieściły się w przedszkolach, a jeśli są gdzieś problemy to dlatego, że niektóre samorządy zaparły się – po raz pierwszy – i nie kupują miejsc w niepublicznych przedszkolach, a przecież są na to pieniądze. Poza tym to jest zadanie własne gminy. Być może trzeba będzie skończyć dyskusję na temat dochodów i ich strat z tego tytułu gmin; Tym samym czesne mogłoby w nich wynosić 250—300 zł., ale tu niektórzy traktują te placówki jak przedsiębiorstwa;


- Dostrzega dziecko w klasie IV, które gubi się i zaczyna uczyć się jakby od początku. To w kl. I-III powinna mieć miejsce propedeutyka przedmiotów;

- Zauważa, a to dotyczy całej szkoły, że dzieci przestały ze sobą rozmawiać, współpracować i nauczyciele przestali komunikować się i współpracować ze sobą i z dziećmi; zmierza się do zmiany na rzecz wzmocnienia wychowania i – docelowo – wprowadzenia do szkół tutoringu (do tego jednak trzeba przygotować nauczycieli, podobnie jak do prowadzenia zajęć z wf w klasach I-III przez wychowawców);

- Niż demograficzny sprzyja temu, by skończyć z nauczaniem zmianowym (gł. w wielkich miastach), z rozmijaniem się w szkole kolejnych grup uczniowskich czy z zamykaniem placówek po godz. 17.00; w wyniku niżu każde dziecko będzie miało miejsce w przedszkolu; ponad 70% trzylatków uczęszcza już do przedszkoli, a ministerstwo chce wpisać do subwencji oświatowej dla gmin środki na sześciolatków;

- Nie możemy udawać, że nie ma kłopotów z matematyką, stąd warto wprowadzić elementy programowania, grę w szachy itp. Trzeba przemodelować zatem kształcenie w kl. I-III. Część nauczycieli tego poziomu uważa, że można dzielić przez ZERO, a to jest katastrofa; chce obudowywać nauczyciela odpowiednimi szkoleniami w tym zakresie; nie myślimy o tabletach w szkole, bo mamy problem otyłości – bycie dzieci w trzech fotelach: w samochodzie, w szkole i w domu; natomiast MEN ma 75 mln na interaktywne tablice do każdej klasy; będzie zalecenie, by dzień we wczesnej edukacji zaczynać od czytania;


- Organy prowadzące odpowiadają nie za jakość szkół, tylko za ich wyposażenie, a tu jest fatalnie, bo one nie realizują tego zadania (szczególnie na prowincji); samorządy nie dokładają 20% własnego budżetu do edukacji, gdyż biorą podatki od swoich mieszkańców i ich obowiązkiem jest zatroszczenie się o jak najlepszą edukację ich dzieci; w powiatach subwencja oświatowa starcza na wszystko, łącznie z jakimiś remontami; ba, jest ona podstawą do brania kredytów, więc samorządy żyją z tej subwencji; jeżeli będzie czteroletnie liceum, to minister uratuje powiaty przed bankructwem; minister szuka harmonii i zgody z organem prowadzącym, ale tez oczekuje zrównoważenia odpowiedzialności w zakresie tego, kto i za co odpowiada;

- Zgadza się, że nauczyciel wczesnej edukacji musi mieć jak najwyższe wykształcenie; trzeba jednak też zmienić model doskonalenia zawodowego nauczycieli, gdyż ono w Polsce „leży”; tymczasem jest 1,1 mld zł na doskonalenie każdego nauczyciela w wymiarze 25 godz. w roku szkolnym; źle jest, że ponad 250 instytucji i organizacji uczestnicy w doskonaleniu zawodowym nauczycieli, gdyż każda robi, co chce, a w niczym nie poprawia to ich kwalifikacji i nauczyciele nie doskonalą się dla systemu; musi zdefiniować raz na zawsze, czym jest doskonalenie nauczyciela i w jakim stopniu odpowiada za to państwo;

- Docelowo myśli się o szkole z psychologiem i pedagogiem trzeba jednak uregulować pensum dla tych ról zawodowych, bo w tej chwili jest „hulaj dusza piekła nie ma”; oni muszą mieć min.25 godz. na kontakt z uczniem, a nie być obciążani wypełnianiem dokumentów.


To był rzecz jasna wstęp do debaty i wymiany opinii z profesorami pedagogiki. O tym, co sądzimy na temat dobrej zmiany, napiszę w kolejnym dniu.

22 czerwca 2016

Dlaczego polska edukacja nie ma szans na konkurowanie z koreańską?


Poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie było poświęcona była jedna z części Ogólnopolskiego Seminarium Podoktorskiego, którego uruchomienie zapowiedziałem w styczniu br., a wczoraj odbyło się ostatnie, piąte posiedzenie w tym semestrze. Nie mogę narzekać, bo w najgorętszym dla nauczycieli akademickich okresie przyjechało do Łodzi ponad 30 doktorów, żeby spotkać się m.in. z Grzegorzem Hermanowiczem, który jest autorem oryginalnego programu kształcenia języka angielskiego.

Wraz z żoną i dziećmi powrócił po ośmiu latach pobytu w Korei Południowej do Polski. Żona naszego Gościa jest Koreanką, także nauczycielką języka angielskiego, toteż mieliśmy okazję do niezwykle interesującej debaty dwu-i międzykulturowej na temat tego, czego, jak i w jakich warunkach uczą się koreańskie dzieci. Było to spojrzenie z punktu widzenia polsko-koreańskiej rodziny.


Zrelacjonuję w tym miejscu tylko kilka wątków z tego spotkania, by spróbować odpowiedzieć na tytułowe pytanie. Przypomnę tylko krótko, że 31.05.1995 r. została powołana Prezydencka Komisja ds. Reformy Edukacji, której celem było przygotowanie założeń i nadzorowanie wdrożenia reformy szkolnej, odpowiadającej wymogom XXI w. W lipcu 1996 r. Ministerstwo Edukacji zreorganizowało cały system szkolny wprowadzając reformę programową i strukturalną.

Opieka i wychowanie przedszkolne dla dzieci 3-5 letnich są poza tym systemem, nieobowiązkowe, zaś nadzór nad tymi placówkami sprawuje Minister Zdrowia i Opieki Społecznej. System szkolny jest jednolity, a składa się z trzech poziomów kształcenia: 9 letniej obowiązkowej szkoły podstawowej, która dzieli się na dwa stopnie: 6 letnią edukację elementarną i 3-letnią edukację II stopnia. Szkoły ponadpodstawowe 3-letnie, podobnie jak 4-letnie kolegia lub uniwersytety są dobrowolne. Od 1963 r. specjalne prawo reguluje i gwarantuje tworzenie autonomicznych szkół prywatnych. Powołano też do życia 114 szkół specjalnych na poziomie kształcenia elementarnego i podstawowego II stopnia dla dzieci niepełnosprawnych. Wskaźnik analfabetyzmu wynosił w tym kraju 15 lat temu 0,7%, zaś na oświatę przeznaczano z budżetu państwa 4,5% PKB.


Jak mówił G. Hermanowicz: Koreańczycy są dumni ze swojego systemu szkolnego nie tylko z tego powodu, że piętnastolatkowie osiągają w międzynarodowych badaniach umiejętności szkolnych PISA/OECD I miejsce na świecie w zakresie umiejętności czytania oraz II miejsce z matematyki, ale także ze względu na jego efektywny wymiar. Rzeczywiście, to, do jakiej szkoły uczęszcza dziecko i jakie osiąga w niej wyniki, staje się windą społeczną, wynoszącą na szczyty struktury społecznej lub zjeżdżającą w dół, czasami nawet do podziemia (w tym kraju jest najwyższy odsetek samobójstw wśród młodzieży i młodych dorosłych).

W tym kraju rząd postawił w centrum polityki rozwoju kraju na EDUKACJĘ. Doskonale zdawano sobie sprawę z tego, że nie będzie możliwości rywalizowania na światowym rynku pracy bez jak najlepszego wykształcenia obywateli. Jeśli rodzice chcą sukcesu dla swoich dzieci, by miały dobrą płacę i były szczęśliwe, to muszą tak żyć, tak pracować na co dzień, by osiągać jak najlepsze wyniki. Ok. 20 proc. Koreańczyków wyjeżdża na studia do USA, Kanady, Australii czy Europy, ale wracają do kraju, gdzie ich wykształcenie jest wysoko cenione i otwiera im drogę do kariery zawodowej.


Obejrzeliśmy krótki film dokumentalny o codzienności uczniów szkół średnich: 6.00 - pobudka, sport, higiena, śniadanie; 8.00- zajęcia w szkole publicznej do godz. 16.00; powrót do domu, by przebrać się i wyjazd specjalnym mikrobusem na popołudniowe zajęcia w szkole prywatnej, które toczą się do godz. 22.00 (w niektórych nawet do 24.00); o 22.00 kolacja i własna nauka, często do 2.00. Na sen zostają 4 godziny. Tak więc dzieci widzą się z rodzicami najczęściej przy pierwszym i drugim posiłku, no i w czasie weekendów.

Zawód nauczyciela w Korei Płd. jest niezwykle szanowany, ale to dlatego, że mogą go wykonywać najlepsi absolwenci studiów, którym rząd płaci bardzo wysokie pensje. Jest to jedna z najlepiej opłacanych grup zawodowych. Nic dziwnego, że nauczyciele niezwykle sumiennie przygotowują się do zajęć dydaktycznych, które mają charakter aktywizujący uczniów. To oni muszą ich zainteresować wiedzą i uczynić wszystko, by chcieli i lubili się uczyć. Pedagodzy mają zatem bardzo wysoką motywację do pracy w szkole i są kreatywni, gdyż od ich zaangażowania zależą w dużej mierze sukcesy uczniów.




Większość dzieci uczęszcza na zajęcia muzyczne, uczy się grać na wybranym przez siebie instrumencie, ale nie po to, by być wirtuozami, bo utalentowani w tym zakresie są odpowiednio kształceni, tylko by muzykowanie wspomagało m.in. ich funkcje poznawcze. Już od I klasy szkoły podstawowej dzieci uczą się kultury współżycia, dobrego wychowania, ale też kładzie się wyraźny akcent na samopoznanie, odkrywanie mocnych stron własnej osobowości.

Edukacja w szkole podstawowej jest konstruktywistyczna, dynamiczna, bowiem dzieci uczą się w niej bawiąc i bawią się ucząc, eksperymentują, eksplorują otaczający ich świat. To jest najważniejszy okres rozbudzania w nich fascynacji wiedzą, doskonalenia własnych umiejętności oraz kształtowania charakteru. Jak w jakiejś szkole nie ma piaskownicy, a sześciolatki chciałyby się w niej bawić, to są specjalne firmy, które dostarczają do szkół przewoźne piaskownice.


Dopełnieniem spojrzenia na edukację była zachęta pani Ewy Pająk-Ważnej do przeczytania książki o edukacji w Korei Północnej pt. "Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit" autorstwa: Suki Kim. Zderzyły się ze sobą dwa światy, dwa ustroje polityczne i dwa jakże odmienne podejścia do edukacji.

21 czerwca 2016

Wiem, ale nie powiem


Napisał do mnie jeden z dyrektorów szkół publicznych, a zarazem aktywny publicysta oświatowy:

Z ogromnym niepokojem oczekuję 27 czerwca, kiedy to pani minister Zalewska ma ogłosić program zmian w edukacji. Jakkolwiek popieram niektóre posunięcia lub zapowiedzi, takie jak choćby sprawę sześciolatków, czy likwidację sprawdzianu po klasie szóstej, jestem pełen niepokoju co do skali i kierunku innych planowanych zmian. Zapoznałem się z opracowaniem „Diagnoza oświaty polskiej”, które zdaje się stanowić inspirację dla obecnych władz oświatowych, a które stanowi raczej zapis objawienia niż popartą argumentami analizę stanu rzeczy. I jestem tym bardziej niespokojny, że ktoś zechce to wszystko przyoblec w ciało.

Panie Profesorze! Mam wrażenie – choć tylko na podstawie niepewnych przesłanek – że cała kilkumiesięczna debata organizowana przez MEN toczy się w oderwaniu od rzetelnej i popartej naukowo analizy. Stąd pytanie: czy ma Pan jakiś wpływ na przygotowywane rozwiązania, albo wie, że taki wpływ mają inne osoby, na których autorytecie można polegać? Mówiąc dosadnie – czy w tym MEN-owskim samolocie leci jakiś pilot?!


Cóż miałem odpowiedzieć: tylko to, że nie jestem wprowadzony w kulisy przygotowywanych zmian, ani jakiekolwiek decyzje z tym związane. Pani minister zdradziła już tydzień temu dla portalu parlamentarny.pl , co następuje:

"- W roku szkolnym 2016/2017 w edukacji nie będzie żadnych zmian. Nic się nie zmieni. Jesteśmy odpowiedzialni za bardzo dużą zmianę dotyczącą praktycznie każdego obszaru oświaty. Jeśli się chce poważnie dyskutować o edukacji trzeba patrzeć na nią, jako na całość. W oświacie nie można ruszyć jednego elementu. Każda zmiana wymusza kolejne w innych obszarach. Wszystkie muszą być ze sobą ściśle powiązane, długotrwałe i systematyczne. Aby to wszystko porządnie zrobić zmiany będą wprowadzane dopiero od 2017 r." Góra urodziła mysz? Czy mysz przestraszyła się kota?

Być może władza, która nie ma od początku jawnej strategii racjonalnej zmiany, gra ze społeczeństwem w "kotka i myszkę" sprawdzając, jaki będzie poziom akceptacji dla pewnych rozwiązań. Co rusz jest jakaś konferencja prasowa minister edukacji, w najprzeróżniejszych mediach ukazują się z nią wywiady, których treść jest wzajemnie sprzeczna, a obywatele...? Jeśli są rzeczywiście ciekawi tego, jaka czeka przyszłość ich dzieci, niech gonią za władzą, czytają wszystko, co się da i gdzie się da, a nóż coś istotnego dla nich zarejestruje dziennikarz i udostępni publiczności.

Z rozmów z nauczycielami wynika, że mają już tego dość i nie są zainteresowani, ani ciekawi tym, co ogłosi pani Anna Zalewska 27 czerwca w Toruniu. Jak mówią: zapewne nie ruszy Słońca, by wstrzymać Ziemię, żeby była jakaś zmiana, chociażby stanęła pod pomnikiem wielkiego astronoma albo miała ją wygłosić w Planetarium Astronomicznym.

Z ministrami edukacji jest tak od 1993 r. i nic nie zapowiada dobrej zmiany, bowiem jest to dla każdego rządu (od lewa do prawa poprzez centrum) resort gorszego sortu. Szkolnictwo publiczne kosztuje więcej, niż każda władza jest gotowa przekazać na edukację z publicznych pieniędzy, podobnie jak na szkolnictwo wyższe, kulturę czy opiekę społeczną. Samorządy wykorzystują tę sytuację, by bardziej troszczyć się o subwencję oświatową jako gwarancję do zaciągnięcia kredytu niż o wyposażenie przedszkoli i szkół w rzeczywiście wartościowe i aktywizujące uczniów środki dydaktyczne. Zapewne w tym teatrze są jeszcze statyści, czyli bezimienni urzędnicy MEN, którzy podrzucają wyrwane z kontekstu i innego ustroju pomysły, doradcy w stylu bmw, byle tylko ktoś pozwolił im na scenie "trzymać konia za uzdę" albo prowadzić go do wodopoju.

Elity solidarnościowe już kilka lat temu przyznały w rozprawach swoich uczonych, że zdradziły obywatelskie społeczeństwo III RP (M. Król nawet dał tytuł swoim wynurzeniom "Byliśmy głupi"), współtworzyły prawo pod własne interesy i lawirowały między różnymi a możnymi władcami naszego państwa, którymi wcale nie byli tylko przedstawiciele rządu. Państwo istotnie stało się teoretyczne, podobnie jak społeczeństwo obywatelskie, bo tak było wygodnie i korzystnie dla smakoszy ośmiorniczek i beneficjentów funduszy UE.

Teraz styropianowi beneficjenci obrazili się na zmianę formacyjną, bo ta rzeczywiście odcięła ich od ról, od wielkiej kasy z środków unijnych, zdjęła ze sceny, a nawet kazała oddać teatralne stroje. Wraca stare w nowych szatach, tylko z nieco zmienionymi etykietami. Jedyne, co może uczynić każda kolejna władza, to wymienić kadry kierownicze, jedne elity zastąpić swoimi, nie będąc zresztą pewną, czy aby ci pierwsi jej w końcu nie poprą, a ci drudzy i tak nie zdradzą oraz zmienić zasady wydatkowania publicznych pieniędzy. Nie jest tu ważna perspektywa holistycznego postrzegania edukacji, tylko pragmatyczna przydatność określonych rozwiązań i ideowa tożsamość, by można było realizować z udziałem szkolnictwa także inne cele polityczne.

Co do ideowości też pojawiają się wątpliwości, bowiem w gospodarce rynkowej nie można udawać, że nie ma lub nie będzie kapitalizmu w naszym kraju. Środki UE też mają swoje przeznaczenie z ukrytym programem ideowym, a z nich korzysta każda formacja polityczna. Kto dzisiaj jest prawicą, a kto lewicą, kto liberałem, a kto libertynem, tego nie wie już nawet prof. Henryk Samsonowicz (wywiad w GW 2016 nr 135), któremu przyznaję rację.

Opozycji jest obojętne, jaką zaproponuje zmianę strukturalną, a w jej następstwie programową MEN, gdyż gdyby niczego nie zmieniano, też byłoby źle. Od scentralizowania polityki oświatowej w 1999 r. przez AWS stosowana jest przez opozycję wobec każdej formacji rządzącej zasada - im gorzej, tym lepiej. Nie o dzieci i młodzież tu chodzi. Kto czytał dzieła Hannah Arendt, ten wie, na czym polega istota państwa demokratycznego, a w czym przejawia się ustrój państwa totalitarnego i jaką rolę odgrywają w tych ustrojach obywatele.

Związkowcy podkręcają emocje w obronie zwalnianych nauczycieli, ale sami zajmują tysiące etatów, które wymagają nie tylko opłacenia z budżetu państwa, ale także zatrudnienie nauczycieli, którzy za nich wykonają pracę dydaktyczno-wychowawczą. Sobie już załatwili siedem lat temu świadczenia kompensacyjne, więc z braku laku jakoś przeżyją do związkowej emerytury. Hipokryzja jest po każdej stronie walki politycznej. Jedni biorą więcej, inni tyle samo, albo jeszcze więcej, tylko mniej jawnie.

Naukowcy mogą sprawować władzę, ale wówczas muszą rozstać się ze swoim powołaniem. Zamiast bowiem dociekać prawdy, opisywać świat edukacji, muszą ją głosić taką, jakiej wymaga od nich kierownicza rola rządzącej partii. Wówczas stają się najemnikami władzy ponosząc z tego tytułu odpowiedzialność wobec społeczeństwa i własnego środowiska. Stają się stronniczy naginając rzeczywistość do imperatywu politycznego władzy, która powołała ich na stanowiska. Obrażają się jeszcze szybciej, kiedy ktoś im wypomina akademicki status, bo chcieliby wierzyć, a w każdym razie nieustannie oszukują samych siebie, że nadal są intelektualistami w służbie prawdy.

Myli się ta władza, która uważa, że naukowcom nie wolno jej krytykować, a tym bardziej nie powinni opisywać i wyjaśniać badanych zjawisk, zdarzeń czy procesów, jeśli te mogłyby stać się "paliwem" dla opozycji. Z tego też powodu władza powtarza te same błędy strukturalne, symbolicznie inwersyjne, które jeszcze tak niedawno sama krytykowała, kiedy była w opozycji. Tak bulwersująca wielu zasada TKM jest podstawą dla każdej władzy, która nie liczy się z dobrem wspólnym i interesem społecznym. Nic dziwnego, że mówi: "wiem, ale nie powiem".