20 marca 2016

Nie pozbawiajcie uczniów telefonów komórkowych w czasie lekcji
















(źródło: FB_IMG_1458295090017.jpg)



Dziennik The Guardian już jakiś czas temu informował o 20 sposobach wykorzystania przez nauczyciela w toku zajęć szkolnych uczniowskich tabletów (smartfonów, ipodów).

Niektóre aplikacje są odpłatne, ale większość jest dostępna bezpłatnie, toteż nauczyciele mogliby je wykorzystać do zaktywizowania uczniów w procesie uczenia się. Stąd apel do nauczycieli, by nie zabierali uczniom telefonów komórkowych, smartfonów czy tabletów, nie odkładali ich do skrzyneczek, na których tylko zarobi producent-rzemieślnik, bo stracą na tym przede wszystkim ich podopieczni. Chyba, że szkoła nie jest dla uczniów?

A zatem drodzy nauczyciele - w trakcie lekcji, wraz z uczniami:

1. wykorzystujcie wirtualne "360°-video" do zwiedzania i poznawania zagranicznych miejscowości czy nawet podmorskich wraków;

2. fotografujcie i nagrywajcie filmy, czy to na temat osiągnięć naukowych czy z klasowego show artystycznego. Odpowiednie aplikacje pozwalają na przycinanie filmów, dodawanie filtrów czy napisów.

3. komponujcie własną muzykę. Istnieje ogromna ilość aplikacji, które są dostosowane do wieku dzieci czy nawet konkretnych instrumentów muzycznych.

4. nagrywajcie muzykę lub inne audio (np. radiowe show), odpowiednie aplikacje pozwalają na ich opracowywanie.

5. wykorzystujcie rozpracowane i interaktywne wskazówki z klipów wideo, web-owe hiperłącza czy fotografie w ramach aplikacji. Można tak opracować wycieczkę terenową i referat z historycznych wydarzeń.

6. wykorzystujcie tabletowe wersje gier. Popularną AngryBirds można zastosować na lekcjach matematyki, odkrywać czy weryfikować dzięki nim prawa fizyki, pisać o nich opowiadania lub je opracowywać artystycznie.

7. przenieście digitalne treści do realnego świata; za pomocą aplikacji możecie wyświetlać - przenosić grafikę lub inne treści na plakaty, drzwi czy inne obiekty;

8. piszcie blog klasowy, a tabletowa aplikacja ułatwi wybór formy i posłuży komunikacji między uczniami.

9. testujcie uczniów za pomocą formularzy internetowych. Uczniowie mogą rywalizować o najszybciej udzieloną odpowiedź czy sami kontrolować własne odpowiedzi w trakcie powtarzania materiału.

10. poznawajcie świat i kraj za pośrednictwem internetowych map w 3D, za pomocą fotografii i przewodników.

11. urozmaićcie czytanie za pomocą aplikacji z funkcją czytania na głos lub czytania interaktywnego.

12. studiujcie sklepienie niebieskie, aplikacja sprzyja oglądaniu gwiazdozbiorów także za dnia.

13. posłuchajcie zagranicznej stacji radiowej.

14. opracujcie sobie nowoczesną formę gromadzenia dokumentów uczniowskich, a aplikacja pomoże w ich klasyfikowaniu, nauczyciel może je lekko korygować czy uzupełniać o nowe dane, zaś wgląd do tego mogą mieć także rodzice.

15. wykorzystujcie web-kamerę do obserwowania online klasowej przestrzeni czy w razie potrzeby do nawiązania kontaktu ze szkołą partnerską poza granicami kraju.

16. nagrajcie własne wideo, aplikacje pomogą w jego opracowaniu, także dźwiękowym.

17. stwórzcie własny komiks lub książkę.

18. twórzcie modele 3D z fotografii obiektów, względnie pozwólcie aplikacji na ich opracowanie.

19. dokonujcie tłumaczeń słów czy fraz w dowolnym języku obcym.

20. opanujcie podstawy programowania w formie zabawowej.

19 marca 2016

Świetlica dla absolwentów szkół wyższych


Wiele osób kończących wyższe studia ze stopniem magistra czy magistra inżyniera staje przed dylematem, co ma dalej robić? Odsetek zdezorientowanych, niedojrzałych, sfrustrowanych, źle wykształconych na własną odpowiedzialność magistrów różnej maści chciałby jeszcze odroczyć decyzję w sprawie dalszego losu.

Do pracy iść im się nie chce, bo adekwatnej do wykształcenia nie ma w ofertach pracy. Wyjadą do Irlandii czy Szkocji ci, którym jest wszystko jedno, czy będą magazynierami w wielkich hurtowniach, sprzątaczami ulic lub nocnych barów, ochroniarzami, ogrodnikami czy opiekunami starszych lub schorowanych osób. Obowiązuje tu zasada, że w kraju takiej pracy by nigdy nie podjęli, ale w Anglii... za funty? Czemu nie? Niech się wstydzi ten, kto widzi. Ojczyzna ich nie potrzebuje.

Sami nie są zdolni do stworzenia sobie miejsca pracy, założenia jakiejś firmy, bo prawdopodobieństwo osiągnięcia sukcesu jest poniżej 50%. Wystarczy poczytać psychologię, by wiedzieć, że przy takim poziomie przewidywania sukcesu nikt firmy nie założy, chyba że jest frajerem, ma za dużo kasy od bogatych rodziców, albo z "szarej strefy". Tylko wówczas może pozwolić sobie na rozrzutność. Tak niski poziom szans na osiągnięcie celu nie jest dla początkujących, bez grosza przy duszy i bez własnego pomysłu czy chociażby spadającego jabłka na głowę.

Rządy kolejnych formacji politycznych - lewicowe, liberalne i prawicowe zapewniły im świetlicę, i to też nie wszystkim, tylko niektórym, a stały się nią instytuty lub wydziały uniwersyteckie, na politechnikach czy w akademiach (także nielicznych wyższych szkołach niepublicznych), które mają prawo do prowadzenia studiów doktoranckich. Budżetowe środki wsparcia dla tego poziomu studiów są niskie, toteż młodym absolwentom, często bardzo utalentowanym, zdolnym i pełnym energii do pracy twórczej daje się akademickopodobną pracę, za niskie stypendium oczekując od nich, że wciągu czterech lat przygotują i obronią rozprawę doktorską.

Jeśli zatem traktuje się studia doktoranckie jako jeszcze jeden poziom studiów akademickich, z obowiązkowymi zajęciami, z których muszą rozliczyć się ich zaliczeniem, zdaniem egzaminów, gdzie mają obowiązkową praktykę dydaktyczną (a więc zakłada się, że będą w przyszłości kształcić studentów), a na końcu czteroletniego okresu mają przedłożyć dysertację doktorską i ją obronić, to jest to nie do końca sprzyjająca temu zadaniu praktyka.

Czytałem wiele rozpraw doktorskich, sam wypromowałem czternastu doktorów nauk humanistycznych/społecznych z pedagogiki, ale tylko trzech uczęszczało na studia doktoranckie. Pozostali pracowali w uniwersytecie na ośmioletnim etacie asystenckim, albo byli bezrobotnymi lub pracownikami oświaty, dzięki czemu mieli dużo czasu na własną pracę naukowo-badawczą. Jeśli chcemy, by miała ona jak najwyższy poziom, to nie można ujmować je w tak sztywne i krótkie ramy czasowe (w naukach humanistycznych i społecznych) tylko dlatego, gdyż żaden historyk wychowania, pedagog ogólny, specjalny czy społeczny nie posiada tak jak lekarz medycyny czy weterynarz całego sztabu pomocniczego - techników, laborantów, pracowników administracji, których rolą jest wykonywanie zadań instrumentalnych w ramach rozwiązywanego przez młodego naukowca problemu.

Humaniści i badacze społeczni muszą swoją pracę badawczą - we wszystkich jej zakresach np. od kwerendy literatury, studiów porównawczych, analiz literatury, konceptualizacji badań itd. - realizować sami, chyba że są członkami zespołów badawczych, w których podział treściowy zadań pozwala na wyodrębnienie merytorycznie autorskich części. Co im zatem pozostaje? Studia doktoranckie, które są z jednej strony korepetycjami z naukoznawstwa, metodologii badań, szansą na konsultacje z promotorem, ale zarazem redukcją ich własnego czasu na wykonanie tego, czego nikt inny za nich nie zrobi. Akademicy wymagają, zadają, oceniają, a uczelnie coś płacą, co nie jest jednak warunkiem do prowadzenia samodzielnego życia osoby dorosłej, a doktorat mają pisać "po drodze", przy okazji, w międzyczasie.

Raport NIK z ubiegłego roku, który ponownie odgrzewają media, nie ma w tym sensie żadnej wartości poznawczej, skoro stwierdza się w nim, że studia doktoranckie nie są w pełni skutecznym sposobem kształcenia kadry naukowej a w ostatnich latach odsetek doktorantów, którzy uzyskali stopień naukowy doktora wynosi ok. 41 proc. Jeśli traktujemy doktorat jako kolejną pracę dyplomową, nieco lepszą (większą objętościowo?) pracę magisterską, to rzeczywiście skuteczność studiów jest niska.

Zapomina się jednak o tym, że od naukowców-promotorów oczekuje się jak najwyższego poziomu dysertacji doktorskich ich podopiecznych, a więc nie można formułować pokontrolnego wniosku na zasadzie rozczarowania czy może nawet rozrzutności władz jednostek akademickich, które prowadzą takie studia, bowiem to by oznaczało, że musielibyśmy albo pisać z doktorantami (lub za nich) ich prace doktorskie, albo radykalnie obniżyć poziom rozpraw. Cieszmy się zatem, że chociaż 41% kończy studia doktoranckie w terminie i z obronioną rozprawą doktorską.

18 marca 2016

Trwa "wojna" na pozory oświatowej debaty


Niestety, po zmianie władzy politycznej w naszym kraju szkolnictwo pozostało w kleszczach partiokracji. Nic się tu nie zmieni dopóty, dopóki edukacja nie stanie się dobrem ponadpartyjnym, interesem wszystkich Polaków, a więc DOBREM WSPÓLNYM. Nie pomogą temu żadne konsultacje, gdyż i tak władza zrobi to, co będzie uważała za stosowne, bo taki jest ustrój szkolny w naszym państwie. Taki, to znaczy centralistyczny, jak w PRL.

Wątpię zatem w dobre zmiany, chociaż nie twierdzę, że obecne kierownictwo resortu edukacji ma złą wolę czy jakąś szczególną niekompetencję. Ze względu na utrzymany przez rządzących centralizm państwowy (ideologia etatyzmu) utrzymuje się władztwo partyjne m.in. w oświacie, a dzieci i młodzież stają się jego zakładnikami. Duch homo sovieticus umościł się w gmachu na Szucha 25 i nie zamierza stamtąd wyjść. Tym samym niemalże codziennie będziemy otrzymywali newsy o kolejnych świetnych pomysłach zmian w szkołach od września: a to, że nie będzie jakiegoś egzaminu, a to, że do innego coś się doda, kolejnemu coś się odejmie itp., itd. Szkoła niesie z sobą takie bogactwo form, metod i technik działania, że właściwie codziennie minister edukacji mógłby ogłaszać jakąś zmianę, rzecz jasna - dobrą.

W społeczeństwach otwartych, pluralistycznych żadna władza usiłująca sterować edukacją w strategii "top-down" nie ma najmniejszych szans na samorealizację, gdyż zderzy się ze ścianą oporu tych, którzy tej władzy nie akceptują, nie szanują, a częściowo też nienawidzą. Dotyczy to każdej władzy - lewicowej, liberalnej czy konserwatywnej. Przez ponad 27 lat transformacji politycy nie nauczyli się jeszcze, że w wyniku wyborów mają sprawować władzę nad państwem, ale nie nad duszami jego obywateli i ich dzieci, a tym bardziej profesjonalnie przygotowanych do pracy z nimi nauczycielami.

Muszę przyznać, że śmiesznie prowadzona jest oświatowa wojna na górze, w formie tzw. regionalnych debat oświatowych, w których obie strony: rządzący i opozycja przerzucają się pozoranctwem, głoszeniem tez, idei, argumentów, które w żadnej mierze nie przekładają się na rzeczywistość, a co gorsza, są wobec niej, jak i wewnętrznie, sprzeczne. Marnowane są ludzkie siły, kapitał społeczny i pieniądze, bo przecież to także kosztuje. Ci ludzie spotykają się we własnym gronie, wśród popleczników własnych interesów lub sfrustrowanych ofiar szeroko pojmowanej przemocy, by prowadzić pseudo dialog, pseudo debatę.

Oto ministra edukacji narodowej organizuje do końca czerwca wojewódzkie konferencje/debaty oświatowe, które mają w każdym z regionów zajmować się jakąś cząstką polskiej edukacji. Nie ma w tym ani merytorycznej, ani strukturalnej logiki. Ot, wypuszczone jak balony w powietrze hasełka centralistycznej władzy, która musi podtrzymać w społeczeństwie potrzebę jej utrzymywania i finansowania. Jej działalność nie zmienia jednak istoty nauczania-uczenia się dzieci oraz młodzieży w przedszkolach i szkołach, gdyż o tym decydują nauczyciele, a nie którykolwiek minister, dyrektor departamentu, kurator oświaty czy jego wizytator.

Podobnie czyni opozycja. Organizuje w każdym z województw własne kontr-debaty, włączając do udziału w nich lewicowy Związek Nauczycielstwa Polskiego i skompromitowanych liderów PO i PSL, którzy swoją niekompetencją, arogancją władztwa w minionych latach mogą już tylko wspominać ośmiorniczki, finansowane ze środków UE bardzo kosztowne delegacje i konsumpcję tych środków dla "swoich" i znajomych królika. Rzeczywiście, zostali brutalnie odcięci od publicznej kasy, więc teraz muszą w swoich regionach utyskiwać na zło centrum edukacyjnego władztwa.

Psy szczekają, a karawana jedzie dalej...