22 stycznia 2016

NIK-t tak porządnie nie prześwietlił studiów doktoranckich



Ukazał się "raport" Najwyższej Izby Kontroli o stanie polskiego modelu kształcenia doktorantów.

Celem głównym bezpośredniej kontroli NIK w pięciu jednostkach akademickich (w dwóch uniwersytetach i dwóch instytutach PAN-owskich i jednej jednostki niepublicznej szkoły wyższej(DSW) oraz pośredniej kontroli w 92 jednostkach (w tym 84 szkołach wyższych) była ocena skuteczności stacjonarnych studiów doktoranckich jako drogi kształcenia kadr naukowych ze środków publicznych.

Ocena dotyczyła w szczególności:
1) warunków kształcenia doktorantów,
2) prawidłowości wykorzystania środków finansowych na rozwój i kształcenie doktorantów,
3) skuteczności kształcenia kadr naukowych.


Kategoria skuteczności kształcenia jest pochodną prakseologicznego podejścia do tego procesu. Skoro władze resortu nauki i szkolnictwa wyższego stawiają uczelniom określone cele edukacyjne do realizacji w ramach studiów III stopnia, to tym wyższa jest skuteczność ich realizowania, im są one osiągane w najwyższym stopniu. Pojawia się tylko pytanie, kogo dotyczy owa skuteczność - prowadzących studia czy ich uczestników?

W latach 2006-2013 nastąpił w naszym kraju wyraźny wzrost - bo o 40% - zainteresowania absolwentów szkół wyższych kontynuowaniem ścieżki własnego rozwoju, której efektem końcowym miała być obrona dysertacji doktorskiej. Jak się okazało, w tym okresie straty wyniosły 26%, gdyż co czwarty doktorant pozostał przy stopniu wykształcenia zawodowego. Stopień naukowy doktora uzyskało od 4.815 osób w 2006 r. do 6.072 w 2013 r. Powodem kontroli była zatem wstępna diagnoza, z której wynikało co następuje:

System finansowania szkół wyższych stwarza ryzyko przyjmowania na stacjonarne studia doktoranckie nadmiernej liczby osób, z których część nie jest przygotowana do podejmowania kariery naukowej. Stosunkowo łatwa dostępność studiów doktoranckich powoduje również sytuację, w której tylko część doktorantów może korzystać ze stypendiów naukowych. Pozostałe osoby poszukują innych źródeł dofinansowania swoich badań lub rezygnują ze studiów. Masowe kształcenie doktorantów wzbudza wątpliwości co do jego jakości i skuteczności.

Za wskaźnik skuteczności kształcenia na studiach doktoranckich przyjęto odsetek osób, które je ukończyły w terminie (w latach 2013 – 2014) broniąc pracę doktorską do końca pierwszego kwartału 2015 r. i w konsekwencji uzyskując stopień naukowy doktora.

Najniższy wskaźnik skuteczności dotyczył doktorantów z dziedziny nauk humanistycznych i społecznych, bo wyniósł zaledwie 26,8%, a ze względu na uzyskanie stopnia naukowego doktora dotyczył on niepublicznej uczelni (wyniósł zaledwie 5,6%). Najwyższą skutecznością mogły pochwalić się uczelnie prowadzące studia doktoranckie w dziedzinie nauk ścisłych i medycznych, bowiem wskaźnik skuteczności kształcenia /wypromowania doktorów wyniósł 66%.

Jak stwierdzono w Raporcie na s.7: Niekorzystny wpływ na skuteczność kształcenia na studiach doktoranckich mają łagodne kryteria rekrutacji umożliwiające przyjęcie znacznej liczby osób, zbyt mało zajęć związanych z metodyką prowadzenia badań naukowych, niewielka oferta zajęć fakultatywnych rozwijających umiejętności zawodowe oraz niewystarczające mechanizmy motywacyjne (np. niskie stypendia). Czynnikiem demotywującym dla doktorantów jest niepewna perspektywa zatrudnienia – badania potrzeb polskiej gospodarki nie wykazują istotnego zainteresowania pracodawców zatrudnianiem osób ze stopniem naukowym doktora.

Dostrzeżono w dokumentacji studiów III stopnia takie nieprawidłowości, jak m.in.:

- niezapewnienie wszystkim doktorantom opiekunów naukowych posiadających co najmniej stopień naukowy doktora habilitowanego;

- niezawieranie umów z jednostkami naukowymi, w których doktoranci przygotowywali i bronili prace doktorskie;

- przyjmowaniu na studia doktoranckie osób, które przygotowywały prace doktorskie z innych dyscyplin niż dana jednostka miała uprawnienia. (s.8)

- niewypłacanie stypendium doktoranckiego studentom studiów III st. w uczelni niepublicznej.



Wykorzystano w ramach tej kontroli także raporty Polskiej Komisji Akredytacyjnej, która jedynie w ramach oceny instytucjonalnej jednostek mogła badać jakość kształcenia na studiach doktoranckich. Wynika z nich m.in.

- niewystarczająca oferta zajęć z przedmiotów związanych z metodyką i metodologią prowadzenia badań naukowych przygotowujących doktorantów do samodzielnego redagowania artykułów naukowych oraz rozprawy doktorskiej,

- brak zajęć fakultatywnych rozwijających umiejętności zawodowe,

- niski poziom zajęć w języku angielskim (w szczególności brak możliwości nauki języka specjalistycznego) oraz

- publikowanie przez doktorantów artykułów w czasopismach drugorzędnych dla rozwoju danej dyscypliny ze względu na ich słabą jakość. (s.10)


Ciekaw jestem, czy oceniającymi jakość kształcenia w zespołach PKA byli naukowcy, którzy sami mogli być wzorem cnót będących przedmiotem kontroli? Natomiast bulwersujące patologie w kształceniu doktorantów wykryto w czasie kontroli bezpośredniej, na miejscu, w trakcie której okazało się m.in., że:

- W Instytucie Filozofii i Socjologii PAN od 1 lipca 2012 r. do czasu zakończenia kontroli obowiązki dyrektora Szkoły Nauk Społecznych pełniła osoba nieposiadająca stopnia naukowego doktora habilitowanego. (...) trzy osoby pełniące funkcje opiekunów naukowych dla doktorantów nie posiadały stopnia naukowego doktora habilitowanego(...) (s.12) Ba, w powyższym instytucie (...) przyjmowano doktorantów, przygotowujących rozprawy doktorskie z innych dziedzin (powinno być - dyscyplin naukowych - dop. BŚ) niż filozofia i socjologia, którzy bronili swoje prace w innych jednostkach naukowych.(s. 13)

No tak, ale to z tego Instytutu samodzielni pracownicy naukowi przeszli do Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie, gdzie mogli służyć swoimi kwalifikacjami i/lub ich brakiem Ministerstwu Edukacji Narodowej czy zarabiając na Międzynarodowych Badaniach Osiągnięć Uczniów - PISA.


Zdaniem jednego z rektorów, sytuacja jest znacznie gorsza, niż ujawnił to ów raport. Wszak doktoranci odbywają praktykę dydaktyczną w zalecanym wymiarze, otrzymują należne im świadczenia pieniężne, ale są one żenująco niskie. To wstyd, że w Polsce daje się najzdolniejszej młodzieży ochłapy, rzucając je jak psu kości pod stół, by w tej nędzy okazali swoją wdzięczność państwu, że w ogóle wolno im być doktorantami w uniwersytecie.

Zgodnie z neoliberalną polityką PO i PSL wprowadzono zasadę antagonistycznej konkurencji, która zmusza doktorantów do hiperaktywności w zakresie publikacji, udziału w konferencjach naukowych oraz wnioskowaniu o finansowanie ich badań przez podmioty zewnętrzne. Najlepiej, gdyby wnosili w wianie podpisaną umowę na finansowanie ich projektu badawczego przez międzynarodowe konsorcjum.

Doszło już do takiego absurdu, że mamy doktorantów, którzy uczestniczyli w kilkunastu konferencjach w roku wygłaszając tam referaty, komunikaty z badań, a większość z nich została nawet opublikowana. Co z tego, że uzyskują wcale nie najgorszy wynik na wydziale, skoro nie są w stanie napisać i obronić w terminie dysertacji doktorskiej. Wielu z nich w walce o przeżycie przekracza limit 4 lat na pozytywne sfinalizowanie doktoratu. Para idzie w "rywalizację", bo za to są pieniądze dla uczelni.

System kształcenia w humanistyce czy w naukach społecznych raczej się u nas nie sprawdza. Termin czterech lat jest za krótki dla przeciętnego absolwenta studiów wyższych, a wybitni nie uczestniczą w takich postępowaniach za tak marne "grosze".

(źródło memu: Facebook)

21 stycznia 2016

"Wybierz swojego rektora"

Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej uruchamia kampanię pod takim właśnie tytułem.

W nowej dla środowiska młodych naukowców z Uniwersytetu Warszawskiego sytuacji nie pozostaje nic innego, jak z jednej strony oczekiwać konkretów od ministra nauki i szkolnictwa wyższego, który obiecał przywrócenie humanistyce polskiej godnego miejsca w finansowaniu badań z tej dziedziny i odbiurokratyzowanie procedur parametryzacyjnych oraz ewaluacyjnych, z drugiej zaś strony bardziej aktywnie włączyć się w nadchodzące wybory organu uniwersyteckiej władzy z zapowiadaną od dwóch miesięcy akcją "Wybierz swojego rektora".

KKHP przygotował list otwarty do Senatów uczelni z apelem o zorganizowanie przestrzeni dla otwartej, publicznej kampanii kandydatów na rektorów. To pierwszy krok w ich nowej akcji. Pragną w ten sposób choć trochę zmienić uniwersytety od wewnątrz. Warto przypomnieć ich pierwszy sukces, o którym pisałem w ub. roku, a związany z wprowadzeniem przez JM Rektora Uniwersytetu warszawskiego klauzul społecznych.

Młodzi naukowcy mają słuszną rację, by powtórzyć ten sukces na większą skalę. Potrzebują naszych podpisów pod petycją i naszej pomocy w zbieraniu podpisów innych osób. Tutaj link z petycją:

Jak napisali Organizatorzy tej akcji:

Organizatorzy zwracają się z prośbą do wszystkich osób zainteresowanych reformą uniwersytetów od wewnątrz, bo ta, jaką zapowiada minister nauki i szkolnictwa wyższego dr Jarosław Gowin dotyczy głownie nowelizacji ustaw akademickich i naukowych. Tymczasem zaczął się w uczelniach publicznych rok wyborczy. Będziemy wybierać rektorów, dziekanów i pozostałe organy akademickiej władzy.

Czy to dobra zmiana? Warto o tym rozmawiać, chociaż obawiam się, że jest już - jak zwykle - przysłowiowa "musztarda po obiedzie", gdyż Senaty uniwersytetów przyjęły uchwały określające tryb i warunki wyborów rektora oraz pozostałych władz uczelnianych. W Łodzi kończą swoją drugą kadencję rektorzy Uniwersytetu Łódzkiego, Akademii Medycznej i Politechniki Łódzkiej. Na ile znam akademickie życie, to "karty zostały już rozdane", chociaż - oczywiście - ktoś może jeszcze wyjąć asa z rękawa.

20 stycznia 2016

Komu jest (nie-)potrzebne wykształcenie wyższe, a komu potrzebna słowacka docentura?

Kłamstwo ma krótkie nogi, więc prędzej czy później zostanie 'dogonione". Są fakty, których pamiętać nie musimy, szczególnie gdy dotyczą one dat, okresów takiej czy innej aktywności, przynależności do określonych środowisk, zatrudnienia itd. Są rzecz jasna osoby, które mają znakomitą pamięć do nawet najdrobniejszych zdarzeń i osób, ale ja akurat do takich nie należę. Za dużo mam pracy, różnego rodzaju obowiązków, by przywiązywać wagę do szczegółów, aczkolwiek ktoś może powiedzieć, że diabeł tkwi właśnie w nich.

Natomiast nie mam wątpliwości w sprawach, które są jednak kluczowe w moim zawodzie, a więc kiedy zacząłem i ukończyłem studia, jakie, gdzie i na jakim kierunku. Doskonale pamiętam drogę akademickiego awansu - gdzie i jakie uzyskiwałem stopnie naukowe oraz tytuł naukowy, na podstawie jakich osiągnięć oraz kto uczestniczył w tych procesach w roli promotora, recenzenta czy bezinteresownie wspierającego mnie w kwestiach merytorycznych "opiekuna".

Dlatego ze zdziwieniem przeczytałem, że tak głośna w ostatnich miesiącach postać Dyrektora wrocławskiego Teatru Polskiego dopiero po uzyskaniu mandatu posła raczyła poinformować swoich wyborców, że ma wykształcenie średnie, maturalne, bo studiując wcześniej na kierunku kulturoznawstwo nie zakończyła ich uzyskaniem stopnia zawodowego magistra. Jak pan Krzysztof Mieszkowski nie chciał, nie mógł lub nie potrafił, to miał do tego prawo. Nie ma w tym niczego złego.

Podobnie do debaty publicznej wprowadza się krytykę przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza, który nie ma formalnego wykształcenia. Broni go w Onecie lewicowy kolega prof. Tadeusz Iwiński z SLD "(...) każdy z nas zna głupich profesorów i dziesiątki mądrych osób bez wykształcenia."

Czyżby dokonał samooceny? Dopiero co ktoś inny krytykował Marszałka Sejmu, że ma tylko maturę. To w tym przypadku T. Iwiński myślał chyba o nim?

Zostawmy wielką politykę na boku. Otrzymałem informację o wykładowczyniach akademickich, które dzisiaj uzyskają na Słowacji dyplom docenta pracy socjalnej po słowackiej stronie.

Właśnie dzisiaj, w prywatnej wyższej szkole - Vysokej škole zdravotníctva a sociálnej práce sv. Alžbety w Bratysławie (Nám. 1. mája č. 1) - o godz. 9.30 odbędzie się wykład habilitacyjny pani dr Małgorzaty Jagodzińskiej pod tytułem „Interpersonálne, zdravotné a emocionálne potreby obyvateľov Domu sociálnych služieb” oraz obrona jej pracy habilitacyjnej pod tytułem: „Sociálna pomoc pre seniorov ohrozených spoločenským vylúčením v mazowieckom vojvodstve”.

Już o godz. 11.00 odbędzie się wykład habilitacyjny kolejnej Polki - pani dr Kingi Przybyszewskej pod tytułem: „Náhradné rodičovstvo v teoretickej a praktickej perspektíve” oraz obrona pracy habilitacyjnej pt. „Viacdetná a neúplná rodina v sociálnej pomoci. Od diagnózy k činu.”

Obie panie, jak wspomniałem, chcą być docentkami w zakresie kierunku kształcenia, który w odróżnieniu od pedagogiki czy socjologii ma tam zupełnie inny kod nr: 3.1.14 Sociálna práca. Tak więc nie będą mogły wskazywać w swoich oświadczeniach, że są pedagogami społecznymi czy socjologami, bo w świetle także słowackiego prawa nimi nie będą.


Obie panie są starszymi wykładowczyniami w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Płocku. Ciekawe, czy Rektor tej szkoły pokryje koszty tych docentur w łącznej wysokości 16 tys. EURO? Pewnie same zdecydowały o inwestowaniu w dyplom, który w naszym kraju nie odpowiada polskiemu prawu.

Pani dr inż. Małgorzata Jagodzińska uzyskała stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki na podstawie dysertacji pt. Przygotowanie nauczycieli do nauczania przyrody w szkole podstawowej, którą obroniła w dn. 16.12,2003 w słynnym już Instytucie Badań Edukacyjnych w Warszawie. Promotorką tej pracy była pani prof. dr hab. Danuta Cichy.

Pani dr Kinga Przybyszewska jest socjologiem, bowiem w dn. 6 grudnia 2007 r. obroniła swoją dysertację doktorską pt. Świadomość własnej tożsamości społeczno-kulturowej studentów miasta Płocka a ich postawa wobec Unii Europejskiej na Wydziale Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II w Lublinie.

Na stronie PWSZ w Płocku, gdzie pracują obie panie w Instytucie Nauk Humanistycznych i Społecznych - pani dr inż. M. Jagodzińska nie podaje żadnych danych o dokonaniach naukowych, ani też swoich zainteresowaniach badawczych. Podobnie jest z jej koleżanką dr K. Przybyszewską.

Słusznie. Starszy wykładowca nie musi prowadzić żadnych badań naukowych i publikować rozpraw z dyscypliny naukowej. Na jakiej zatem podstawie habilitują się na Słowacji? Zapewne zainteresowani dowiedzą się o tym po ich powrocie do kraju, witając w Instytucie kwiatami, szampanem oraz wzbogaceniem lokalnej biblioteki o wydane na Słowacji jakiegoś ich dzieła.

Jeżeli spojrzymy na strukturę kształcenia w PWSZ w Płocku, to przekonamy się, że ma tam miejsce edukacja na kierunku PEDAGOGIKA, w specjalności - praca socjalna. Ciekawe, bo przecież praca socjalna jest odrębnym kierunkiem kształcenia, a nie specjalnością w ramach dyscypliny naukowej, jaką jest pedagogika. Odróżniają to też sami Słowacy. Tylko w Polsce "kombinuje się" jak może, byle tylko wprowadzić studentów w błąd. Czyżby nie wiedzieli, że do pracy socjalnej zatrudnia się w naszym kraju po kierunku praca socjalna, a nie po tej tzw. specjalności na pedagogice?

Na marginesie- kierownikiem Zakładu Pedagogiki Resocjalizacyjnej, Profilaktyki Społecznej i Pracy Socjalnej jest także polsko-słowacki docent pracy socjalnej (choć o tym nie informuje w OPI), który na stronie tej PWSZ w Płocku afirmuje się jako profesor tytularny, chociaż nim nie jest. No, ale habilitował się w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku, więc być może nie zna różnic w polskich stopniach i tytułach naukowych.