19 grudnia 2015

Hash - DEBATA o edukacji

Jak wyjaśnia Wikipedia: # (pot. kratka, krzyżyk, płotek, ang. hash) – symbol używany najczęściej do oznaczania komentarzy w plikach konfiguracyjnych i językach programowania. Od potocznej nazwy symbolu pochodzi kolokwialny czasownik odhashować („odkomentować”), czyli usunąć znak komentarza w danej linii programu. Jest on także używany w zastępstwie słowa „numer” − np. #1 oznacza numer 1.

Skąd taki początek dzisiejszego wpisu? Powodem tego był nadawany "na żywo" (live) program TVP1 pod takim właśnie tytułem: #DEBATA, do którego zostałem zaproszony jako przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Sympatyczna redaktor zapewniała, że ma on już swoją tradycję i wysoką oglądalność, a przewidziany przez nią temat dotyczyć miał edukacji. Jak odmówić w takiej sytuacji, skoro od kilkudziesięciu lat nieustannie zajmuję się polską edukacją, także w kontekście międzynarodowym. Media jednak nie są zainteresowane głęboką, a przystępną dla publiczności analizą problemu, jaki pojawia się w określonym momencie przemian politycznych, tylko mają interes w tym, by zorganizować kolejne show, ring, starcie przedstawicieli rzekomo dwóch podejść do niego.

W tym tkwi - moim zdaniem - błąd kierownictwa mediów publicznych, bo to, że komercyjne stacje telewizyjne "napuszczają" ludzi na siebie, nie dziwi i nie budzi już niczyich wątpliwości. Dlaczego jednak tak postępują redakcje mediów publicznych? Warto zastanowić się nad tym, co dzisiaj w państwie quasi demokratycznym oznacza kategoria instytucji publicznej? W przypadku edukacji, oświaty wciąż nie jest to tak czytelne i zrozumiałe, ale pozostawię ten wątek na uboczy, by powrócić do niego w innym momencie.

Otóż media publiczne powinny służyć wszystkim obywatelom, podatnikom, którzy je współfinansują. Każdy z nas powinien zatem oczekiwać od nich programów, które w warstwie publicystycznej powinny służyć opisowi zdarzeń, sytuacji, procesów kluczowych dla społeczeństwa, wyjaśniać je tym, którzy nie mają (bo i mieć nie muszą) specjalistycznej wiedzy na złożony problem, konflikt, różnice podejść i poglądów, by każdy miał szansę dysponowania względnie tymi samymi danymi, informacjami. Co z nimi uczyni, to już nie powinno być kwestią ani mediów, ani rządzących w naszym państwie chyba, że nasza reakcja narusza obowiązujące normy prawne i obyczajowe.

Nie wiem, jak wiele osób oglądało tę "hash-debatę" w minioną środę, ale spotykam się z różnych stron kraju z bezpośrednimi i pośrednimi wyrazami akceptacji dla faktu, że nareszcie zostali do niej zaproszeni naukowcy, którzy prowadzą badania oświatowe czy nad szeroko rozumianą edukacją. Byli zatem na Woronicza profesorowie UW - Małgorzata Żytko, Roman Dolata, emerytowany prof. UW Tadeusz Pilch, doktor hab. Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu - Piotr Mikiewicz czy dr Anna Watoła z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego.

Poza usytuowanymi przez redakcję w centrum - kręgu DEBATY - w dwóch jej częściach, zdaniem redakcji, antagonistami, na jego obrzeżach zasiadało kilkudziesięciu gości zaproszonych z całego kraju, wśród których byli nauczyciele, dyrektorzy przedszkoli i szkół, działacze organizacji pozarządowych i rodzice (laicy). Spośród tak dużej reprezentacji naszego społeczeństwa szanse na wypowiedź w każdej z dwóch części "debaty" miało zaledwie kilka osób, które wiedziały, jakie będą oczekiwania prowadzącej program.

Niestety, szybko mijający czas pozbawiał każdego z nich na podzielenie się szerszym komentarzem, a tym samym na odsłonięcie poglądów, które w wyniku toczącej się dyskusji także sytuacyjnie zmieniały kierunek i treść. Tym samym znaleźli się w drugim znaczeniu poprzedzającego nazwę programu symbolu, a mianowicie zostali odhashowani. Szkoda, bo tam właśnie poznałem bliżej panią dr A. Watołę, która mogłaby sama być bohaterką spotkania, w trakcie którego opowiedziałaby o tym, w jaki sposób pomaga dzieciom Afryki tworząc od podstaw szkołę w wiosce Masajów.

Tymczasem w tym programie mogła jedynie przyznać mi rację, że powoływanie się przez polityków i dziennikarzy na rzekomą wyższą jakość edukacji w tych państwach, w których obowiązek szkolny zaczyna się w piątym czy szóstym roku życia dzieci, jest demagogią, bowiem żaden z posługujących się tym argumentem nie zamierza mówić prawdy. Tą zaś jest fakt, że wcześniejsze (niż w Polsce do 2013 r.) uczęszczanie dzieci w innych krajach do szkoły dotyczy zorganizowanej im na jej terenie edukacji przedszkolnej, bo właściwa, szkolna zaczyna się dopiero w 7 roku życia dzieci.

Klawisz „kratki” (ang. „hash”) w tytule tego programu sprawił, że debata musiała mieć wymiar antagonistyczny, swoistego rodzaju rywalizacji, gry czy walki o to, wyjaśnienia którego z dwóch profesorów wprowadzających do niej merytorycznie zostaną w sms-owej sondzie poparte przez telewidzów. Głosowanie było globalne, wizerunkowe, skoncentrowane na ogólnie sformułowanym pytaniu: Czy jest Pan/Pani za zniesieniem obowiązku szkolnego sześciolatków? Wynik sondy po 45 minutach trwającej debaty był następujący: ZA - 73 proc., PRZECIW - 27 proc.

Co z tego wynika? Czy to, że poglądy prof. Tadeusza Pilcha - znakomitego pedagoga społecznego, badacza losów dzieci w środowiskach zaniedbanych, wiejskich, defaworyzowanych nie przekonały telewidzów, czy może fakt braku czasu na wyłożenie naukowych racji, dla których nie było w tym programie miejsca i czasu? Cóż bowiem znaczy 90 sekund na wypowiedź, skoro każdy z nas, profesorów, jest nie tylko przyzwyczajony, ale i zobowiązany naukowo do wyłożenia kluczowych dla problemu racji? Tu na to nie było czasu, bo i nie było miejsca. W tego typu programach liczy się albo wyrazisty skrót, albo czytelny dla widzów przykład, które można wyłożyć w kilkunastu sekundach. Do tego nie można się przygotować, bo nigdy nie wiadomo, jak zareaguje na to prowadząca program czy druga strona sporu.

Tymczasem prof. T. Pilch słusznie upominał się o los dzieci z wspomnianych tu środowisk, dla których szkoła jest być może już jedyną szansą na inkulturację, bo o wyrównywaniu szans nie ma co mówić. Tym ideologicznym kłamstwem posługują się politycy wszystkich formacji partyjnych, gdyż jest właśnie potocznym przekazem rzekomej ich troski o dzieci. A nie jest. W ciągu kilkudziesięciu sekund profesor nie mógł przekazać ani wyników badań, jakie prowadzą na tzw. ścianie wschodniej jego studenci, seminarzyści, ani tez poświęcić uwagi egzystencjalnym i społecznych problem codziennego życia wykluczanych czy już wykluczonych na tych terenach maluchów.

Inna rzecz, że zlikwidowanie przez PO i PSL ponad tysiąca szkół właśnie na terenach wiejskich i w małych miastach spowodowało, że droga do szkoły także sześcioletniego dziecka poważnie się wydłużyła. Kogo obchodzi los siedmiolatka oczekującego na autobus szkolny pod przysłowiową chmurką, bo przecież wiele przystanków nie ma nawet najprostszej wiaty, która osłaniałaby maluchów przed wiatrem, deszczem czy zacinającym śniegiem. Kogo z MEN to obchodzi, skoro b. ministra J. Kluzik-Rostkowska dowoziła swoje dziecko do szkoły prywatnej własnym lub nawet służbowym samochodem?

Moim zdaniem, dziennikarze błędnie pojęli stanowisko, jakie przygotował Zespół Pedagogiki Społecznej przy KNP PAN jako idealne do wzmocnienia opozycji przeciwko obecnym rządom PiS. To właśnie ten Zespół odsłonił wieloletnie zaniedbania wszystkich ekip rządzących w zakresie lekceważenia podstawowych potrzeb małego dziecka, które na domiar wszystkiego żyje i uczęszcza do szkoły w środowisku, które już jest wypaloną przestrzenią edukacyjną, gdzie jest niechciane, bo traktowane jako zbyteczny koszt.

Nie wypowiadam się w tym miejscu na temat drugiej części debaty, a poświęconej gimnazjom, bo była totalnie nieprzygotowana. Zupełnie nieuzasadnione było zaproszenie do udziału w niej prezesa ZNP Sławomira Broniarza, który wprawdzie podsyca w środowisku nauczycielskim bunt przeciwko już zapowiedzianej przez równie (jak w okresie PO i PSL, ale i AWS, czy SLD) niekompetentną i arogancką władzę oświatową likwidacji gimnazjów, ale jeszcze kilkanaście lat temu sam był przeciwnikiem tego typu szkoły (wypomniał natomiast zmianę poglądów b. prezesowi STO - Wojciechowi Starzyńskiemu). Na miejscu prezesa ZNP powinien być prof. UW R. Dolata czy dr hab. P. Mikiewicz, bo oni rzeczywiście badali usytuowanie tego typu szkoły w naszym systemie i diagnozowali zachodzące w nim procesy edukacyjne.

Mnie wprawdzie też nie dano więcej czasu, ale mogłem za to potwierdzić - także na podstawie własnych badań w zakresie makropolityki oświatowej i pedagogiki porównawczej - jak dewastowana jest edukacja w naszym kraju przez upartyjnione rządy w resorcie edukacji od 1993 r., a więc od powrotu sił postsocjalistycznych, politycznego "betonu", któremu w każdej konfiguracji władztwa korzystne było instrumentalne i światopoglądowe podejście do systemu szkolnego na wyuczonych jeszcze w quasi totalitarnej PRL zasadach socjotechniki, a więc posługiwania się przymusem szkolnym i władztwem centralistycznym do manipulacji społeczeństwem, młodym pokoleniem i czerpania przez elity władzy korzyści dla swoich wyborców i popleczników.

Hash-DEBATA de facto niczego nie zmieni w polityce oświatowej państwa, ale też nie przyczyni się do lepszego zrozumienia nie tylko fatalnych błędów rządzących (byłych i już powołanych do sterowania oświatą), ale przede wszystkim do zrozumienia złożoności procesu kształcenia i wychowania w szkolnictwie publicznym oraz toksycznych następstw reform, które są nieodpowiedzialne w wyniku przedmiotowego traktowania dzieci, ich rodziców i nauczycieli. To, że obywatele są manipulowani, niech spadnie na poziom ich nieprzygotowania do rozumienia takiej polityki.

Wielokrotnie i na bieżąco odsłaniałem w blogu taktykę rządzenia MEN, która nie ma w naszym kraju (po 26 latach transformacji) nic wspólnego z decentralizacją szkolnictwa, autonomią przedszkoli i szkół, samorządnością placówek oświatowych i poszanowaniem profesjonalizmu nauczycieli. Nie muszę tu pisać o ustawicznym podtrzymywaniu przez każdą ekipę resortu edukacji procesów degradacji i deklasacji środowiska nauczycielskiego, której służy cykliczne dezawuowanie znaczenia nauczycielskiej pracy. Ciekawe, że od 1993 r. zaprzestano w ogóle zajmować się centrum władztwa na al. Szucha 25, które nie tylko jest inhibitorem zmian w polskim szkolnictwie, ale także w kraju.

18 grudnia 2015

Reformowanie edukacji od klęski do klęski


Każda partia polityczna stara się uzyskać jak największy wpływ na edukację, co jest najbardziej widoczne w okresach przed- i powyborczych. Od kilku miesięcy słyszymy o tym, że w wyniku polityki oświatowej poprzedników polska edukacja po raz kolejny poniosła sromotną klęskę, toteż konieczna jest kolejna reforma szkolna.

Dynamika przemian społeczno–politycznych w III Rzeczypospolitej była tak duża i zmienna, że nikt już nie pamiętał źródeł i intencji tych, którzy jeszcze w okresie PRL walczyli o zupełnie inną oświatę. Coraz rzadziej towarzyszyła nam refleksja nad tym, w jakim zakresie bieżąca polityka oświatowa zaprzeczała wyjściowym deklaracjom, które wśród twórczo i autonomicznie zaangażowanych w transformację szkolnej edukacji nauczycieli rozbudziły nadzieje na „lepsze jutro”. Do czego właściwie ona zmierza? W jakim stopniu za jej obecny stan ponoszą odpowiedzialność politycy?

W edukacji krzyżują się sprawy wymagające specjalistycznej wiedzy i kompetencji dydaktycznych oraz te, które mają charakter praw wartych obrony publicznej, jak chociażby kwestia ochrony życia (także poczętego) i godność osoby ludzkiej (nie tylko uczniów, ale i nauczycieli, rodziców), wrażliwości uczuciowej w stosunkach międzyludzkich, zakres i styl sprawowania władzy pedagogicznej (rodzicielskiej, nauczycielskiej, wychowawczej i opiekuńczej), wyznanie religijne czy stosunek do cielesności człowieka i jego życia seksualnego.

Trudno zatem się dziwić, że w III RP nieustannie oscylowaliśmy między destabilizacją a rewolucyjnością, między reformowaniem a ewolucyjnością przemian, między zaangażowaniem a kontestacją, między demokracją liberalną i plebiscytarną, między zasadą pomocniczości państwa a zasadą recentralizacji wraz z daleko idącą ingerencją nadzoru państwowego w działalność samorządów, a nawet obywateli jako zasadami ustrojowymi, które były efektem zmieniających się wraz z władzą polityczną i zachodzących wydarzeń politycznych - afirmacji określonych systemów wartości.

W toku minionego 25-lecia transformacji ustrojowej nastąpiło wyraźne oddzielenie etyki od polityki, gdzie ta ostatnia stawała się czystą grą interesów. W kolejnych aktach tzw. reform zmieniali się jedynie główni aktorzy, usiłując przekonać społeczeństwo do poparcia projektowanych czy wdrażanych już zmian. Zbigniew Kwieciński tak podsumował w jednej ze swoich rozpraw wkład polityków w destrukcję oświaty:

W latach 1981 – 2008 oświata w Polsce jako system się rozsypała, w tym, kilka jego podstawowych części składowych (podsystemów), takich jak: opieka przedszkolna, szkolnictwo zawodowe, kształcenie i dokształcanie nauczycieli, kształcenie ustawiczne. Była niszczona wspólnymi siłami chaotycznej adaptacji do oczekiwań społecznych, gasnących wydatków państwa, wyłaniającego się rynku i przypadkowym naśladownictwem różnych wzorów zachodnich i z własnej przeszłości, szybkiej wymiany coraz to nowych centralnych decydentów, którzy stale byli podobni do siebie pod względem niekompetencji i braku odpowiedzialności. (Z. Kwieciński w: Problemy doskonalenia systemu edukacyjnego w Polsce, red. Henryk Moroz, Kraków 2008, s. 13)

Kolejnym reformatorom przywołam opinie socjologa Jana Szczepańskiego dotyczące czynników, które utrudniają skuteczne przeprowadzanie przez resort edukacji tzw. wielkich reform edukacyjnych, a mianowicie:

1) reformy nie udają się wtedy, gdy dzięki nim podnosi się poziom wykształcenia ludności, ale jednocześnie nie zmienia się organizacja gospodarki tego społeczeństwa i oświata staje się dysfunkcjonalna;

2)  reformy podejmują rządy i resorty oświaty, uchwalają zaś je parlamenty, powiązane z jakimiś partiami politycznymi i jakimiś ideologiami społecznymi, co budzi podejrzenie, że nie chodzi w nich o doskonalenie oświaty, lecz o interesy sił politycznych sprawujących władzę;

3) reformy, zwykle nastawione na wprowadzanie zmian w działalności pedagogicznej w szkole, nie mają szans powodzenia, bo mechanizmy uczenia się i wychowania są mało zmienne, a mechanizmy funkcjonowania oświaty w społeczeństwie „są wyznaczane przez organizację gospodarki, wzory uprawiania polityki, przez panującą doktrynę społeczną, strukturę klasową i relacje między klasami społecznymi”, które to czynniki nie są zależne od wychowawców. Aby zmienić oświatę, trzeba zmienić „stan oświecenia społeczeństwa”.
(Demokracja a oświata. Kształcenie i wychowanie. Materiały z II Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego, red. Henryka Kwiatkowska, Zbigniew Kwieciński, Toruń 1996, s. 46)

17 grudnia 2015

Nie jest prawdą, że


- obecna ministra edukacji - jako pierwsza ministra w dziejach III RP - wymienia wszystkich kuratorów oświaty na "swoich", czyli PiS-owskich. Prawdą natomiast jest, że podobnie czynili to ministrowie SLD, PSL, AWS i PO, toteż ich oburzenie powinno być zapisane złotymi zgłoskami obłudy. Inna rzecz, że nie ma to nic wspólnego z demokracją, samorządnością, uspołecznieniem oświaty czy też z potraktowaniem jej jako dobra wspólnego, ponadpartyjnego;

- obywatele nie chcą partycypować w lokalnej polityce samorządowej; prawdą jest, że to najczęściej mieszkańcy gmin, a nie ich władze domagają się referendów, ale przegrywają, gdyż ich wnioski są odrzucane przez władze samorządowe;

- polscy psycholodzy nie przestrzegają norm etycznych w konstruowaniu eksperymentów naukowych; prawdą natomiast jest to, że przeprowadzony przez "uczonych" eksperyment wśród najlepszych studentów prestiżowej uczelni MIT zobowiązywał ich do masturbowania się podczas oglądania zdjęć pornograficznych, by zdążyć odpowiedzieć na pytanie (przed ejakulacją), czy byliby skłonni do niemoralnych czynów np. do podania dziewczynie alkoholu, żeby nakłonić ją do seksu (D. Arley, Predictably irrational: THE HIDDEN FORCES THAT SHAPE OUR DECISIONS");

- władze Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego wyciągnęły wnioski i konsekwencje w stosunku do pracownika jednego z departamentów, który wystawiał fałszywe, bo niezgodne z prawdą, zaświadczenia o uzyskaniu przez Polaków słowackiej habilitacji z pedagogiki; prawdą natomiast jest to, że wielu z nich takowych habilitacji nie uzyskało podkładając władzom swoich uczelni lub spolegliwej urzędniczce resortu przekłady słowackich lub krajowych tłumaczy (ale nie tłumaczy przysięgłych), którym jest wszystko jedno, co napiszą, gdyż nie ponoszą z tego tytułu żadnej odpowiedzialności;

- w Łodzi SLD-owski dyrektor Wydziału Edukacji Urzędu Miasta troszczy się o infrastrukturę oświatową i mienie publiczne; prawdą jest, co stwierdziła Najwyższa Izba Kontroli, a upubliczniła lokalna prasa, że od września br. zbudowane za ok. 800 tys. zł boisko szkolne przy ul. Municypalnej niszczeje i jest rozkradane;

- słusznie odwołano bez wypowiedzenia dyrektorkę Zespołu Szkół w Dobczycach za niedopełnienie obowiązków służbowych poprzez dopuszczenie do nagrań aktów agresji i przemocy na terenie kierowanej przez nią placówki, umieszczonych następnie na YouTube; prawdą jest, a stwierdził to Sąd Administracyjny, że nagrywane przez uczniów tej szkoły filmiki i wrzucane do Internetu były inscenizowane. Ich publikacja miała ostrzegać przed przemocą i agresją w szkołach;

- warto wydawać miliony złotych na budowę Ogólnopolskiego Repozytorium Pisemnych Prac Dyplomowych czy na zakupy programów antyplagiatowych, dzięki którym rzekomo można skutecznie walczyć z nieuczciwością niektórych "studentów" i "naukowców"; prawdą jest, że jednie skutecznym systemem kontrolnym jest sam człowiek (promotor, recenzent), o ile nie jest obciążany dziesiątkami czy setkami seminarzystów i egzekwuje się od niego wysoką jakość pracy naukowo-badawczej oraz dydaktycznej, a nie płaci się za to, czy się stoi, czy się leży... ;

- trafne jest kontynuowanie zamysłu b. ministry nauki i szkolnictwa wyższego prof. Barbary Kudryckiej wyłonienia najlepszych uczelni ("okrętów flagowych" polskiej nauki); prawdą jest, że w resorcie już wiedzą, które uczelnie znajdą się w złotej dziesiątce, niezależnie od tego, jaka jest jakość badań naukowych i dydaktyki we wszystkich ich jednostkach;

- dziennikarze odróżniają zawód pedagoga od nauczyciela; prawdą jest, że nieustannie stosują te kategorie zamiennie jako tożsame nie wiedząc, że nie każdy nauczyciel jest pedagogiem, podobnie jak nie każdy pedagog jest nauczycielem; ten sam problem pojawia się w odniesieniu do profesorów, skoro nawet akademickie środowisko nie jest w stanie odróżnić profesora jako tytułu naukowego od profesora jako stanowiska w szkolnictwie wyższym;

- Polska Komisja Akredytacyjna skutecznie weryfikuje jakość kształcenia w naszym kraju i zdecydowanie eliminuje z rynku podmioty, które nie spełniają podstawowych warunków prawnych i merytorycznych; prawdą natomiast jest to, że w ostatnich czterech latach wśród członków Zespołu Nauk Społeczno-Prawnych PKA znaleźli się doktorzy, którzy habilitowali się na Słowacji z kierunków kształcenia, a w bazach kadrowych (OPI i POLON) zostali zarejestrowani jako doktorzy habilitowani dyscyplin naukowych, z których się nie habilitowali;

- wyższe szkoły prywatne przegrywają z niżem demograficznym; prawdą jest że realizują cele biznesowe, dzięki którym przetrwają każdy kataklizm i komisję akredytacyjną. Mamy w kraju agencje szkoleniowe, których prawnicy (byli doradcy prawni PKA i MNiSW) przekazują wiedzę na temat tego, jak "ominąć" prawo lub jak załatwić sobie odpowiednią dokumentację;

- ministra edukacji narodowej może cokolwiek uczynić przeciwko seksedukacji i seksedukatorom, którzy oferują szkołom, głównie gimnazjalistom, zajęcia mające na celu podwyższenie poziomu akceptacji społecznej w stosunku do młodzieży LGBT; prawdą jest, że na te zajęcia zostały już przeznaczone pieniądze ze środków pomocowych UE, toteż trzeba dotrwać do ich najciekawszej dla nastolatków części, która polega na zajęciach praktycznych z sekstrenerkami;

- Ministerstwo Edukacji Narodowej (pod rządami PO i PSL) zatroszczyło się o "cyfrową szkołę"; prawdą natomiast jest to, że "wyparowały" planowane miliardy na ten program i nie zostało zakończone śledztwo w sprawie korupcji i niegospodarności w zakresie informatyzacji polskich szkół (zamiast na zakup sprzętu wydatkowano miliony złotych na szkolenia czy zajęcia dodatkowe dla uczniów);

- niektórzy samorządowcy są mało kreatywni w lokalnej polityce oświatowej; prawdą jest, że łódzki magistrat nie czeka na zapowiedziany przez PiS nowy ustrój szkolny, tylko proponuje "parowanie placówek" (cóż za genialne i jakże twórcze określenie. Czy zamiast mówić o likwidacji szkół, dyrektor Wydziału Edukacji będzie mówił o ich "wyparowaniu"?);

- zakończył swoją działalność rodzicielski ruch oporu "Ratuj Maluchy!"; prawdą jest, że zazdrosna o jego sukces polityczny redakcja "Gazety Wyborczej" , po nieudanej akcji "Szkoła z klasą", zaproponowała kolejny gadżet oddolnej inicjatywy obywatelskiej pod hasłem "Ratujmy maluchy przed rodzicami!".

cdn.