18 grudnia 2015

Reformowanie edukacji od klęski do klęski


Każda partia polityczna stara się uzyskać jak największy wpływ na edukację, co jest najbardziej widoczne w okresach przed- i powyborczych. Od kilku miesięcy słyszymy o tym, że w wyniku polityki oświatowej poprzedników polska edukacja po raz kolejny poniosła sromotną klęskę, toteż konieczna jest kolejna reforma szkolna.

Dynamika przemian społeczno–politycznych w III Rzeczypospolitej była tak duża i zmienna, że nikt już nie pamiętał źródeł i intencji tych, którzy jeszcze w okresie PRL walczyli o zupełnie inną oświatę. Coraz rzadziej towarzyszyła nam refleksja nad tym, w jakim zakresie bieżąca polityka oświatowa zaprzeczała wyjściowym deklaracjom, które wśród twórczo i autonomicznie zaangażowanych w transformację szkolnej edukacji nauczycieli rozbudziły nadzieje na „lepsze jutro”. Do czego właściwie ona zmierza? W jakim stopniu za jej obecny stan ponoszą odpowiedzialność politycy?

W edukacji krzyżują się sprawy wymagające specjalistycznej wiedzy i kompetencji dydaktycznych oraz te, które mają charakter praw wartych obrony publicznej, jak chociażby kwestia ochrony życia (także poczętego) i godność osoby ludzkiej (nie tylko uczniów, ale i nauczycieli, rodziców), wrażliwości uczuciowej w stosunkach międzyludzkich, zakres i styl sprawowania władzy pedagogicznej (rodzicielskiej, nauczycielskiej, wychowawczej i opiekuńczej), wyznanie religijne czy stosunek do cielesności człowieka i jego życia seksualnego.

Trudno zatem się dziwić, że w III RP nieustannie oscylowaliśmy między destabilizacją a rewolucyjnością, między reformowaniem a ewolucyjnością przemian, między zaangażowaniem a kontestacją, między demokracją liberalną i plebiscytarną, między zasadą pomocniczości państwa a zasadą recentralizacji wraz z daleko idącą ingerencją nadzoru państwowego w działalność samorządów, a nawet obywateli jako zasadami ustrojowymi, które były efektem zmieniających się wraz z władzą polityczną i zachodzących wydarzeń politycznych - afirmacji określonych systemów wartości.

W toku minionego 25-lecia transformacji ustrojowej nastąpiło wyraźne oddzielenie etyki od polityki, gdzie ta ostatnia stawała się czystą grą interesów. W kolejnych aktach tzw. reform zmieniali się jedynie główni aktorzy, usiłując przekonać społeczeństwo do poparcia projektowanych czy wdrażanych już zmian. Zbigniew Kwieciński tak podsumował w jednej ze swoich rozpraw wkład polityków w destrukcję oświaty:

W latach 1981 – 2008 oświata w Polsce jako system się rozsypała, w tym, kilka jego podstawowych części składowych (podsystemów), takich jak: opieka przedszkolna, szkolnictwo zawodowe, kształcenie i dokształcanie nauczycieli, kształcenie ustawiczne. Była niszczona wspólnymi siłami chaotycznej adaptacji do oczekiwań społecznych, gasnących wydatków państwa, wyłaniającego się rynku i przypadkowym naśladownictwem różnych wzorów zachodnich i z własnej przeszłości, szybkiej wymiany coraz to nowych centralnych decydentów, którzy stale byli podobni do siebie pod względem niekompetencji i braku odpowiedzialności. (Z. Kwieciński w: Problemy doskonalenia systemu edukacyjnego w Polsce, red. Henryk Moroz, Kraków 2008, s. 13)

Kolejnym reformatorom przywołam opinie socjologa Jana Szczepańskiego dotyczące czynników, które utrudniają skuteczne przeprowadzanie przez resort edukacji tzw. wielkich reform edukacyjnych, a mianowicie:

1) reformy nie udają się wtedy, gdy dzięki nim podnosi się poziom wykształcenia ludności, ale jednocześnie nie zmienia się organizacja gospodarki tego społeczeństwa i oświata staje się dysfunkcjonalna;

2)  reformy podejmują rządy i resorty oświaty, uchwalają zaś je parlamenty, powiązane z jakimiś partiami politycznymi i jakimiś ideologiami społecznymi, co budzi podejrzenie, że nie chodzi w nich o doskonalenie oświaty, lecz o interesy sił politycznych sprawujących władzę;

3) reformy, zwykle nastawione na wprowadzanie zmian w działalności pedagogicznej w szkole, nie mają szans powodzenia, bo mechanizmy uczenia się i wychowania są mało zmienne, a mechanizmy funkcjonowania oświaty w społeczeństwie „są wyznaczane przez organizację gospodarki, wzory uprawiania polityki, przez panującą doktrynę społeczną, strukturę klasową i relacje między klasami społecznymi”, które to czynniki nie są zależne od wychowawców. Aby zmienić oświatę, trzeba zmienić „stan oświecenia społeczeństwa”.
(Demokracja a oświata. Kształcenie i wychowanie. Materiały z II Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego, red. Henryka Kwiatkowska, Zbigniew Kwieciński, Toruń 1996, s. 46)

17 grudnia 2015

Nie jest prawdą, że


- obecna ministra edukacji - jako pierwsza ministra w dziejach III RP - wymienia wszystkich kuratorów oświaty na "swoich", czyli PiS-owskich. Prawdą natomiast jest, że podobnie czynili to ministrowie SLD, PSL, AWS i PO, toteż ich oburzenie powinno być zapisane złotymi zgłoskami obłudy. Inna rzecz, że nie ma to nic wspólnego z demokracją, samorządnością, uspołecznieniem oświaty czy też z potraktowaniem jej jako dobra wspólnego, ponadpartyjnego;

- obywatele nie chcą partycypować w lokalnej polityce samorządowej; prawdą jest, że to najczęściej mieszkańcy gmin, a nie ich władze domagają się referendów, ale przegrywają, gdyż ich wnioski są odrzucane przez władze samorządowe;

- polscy psycholodzy nie przestrzegają norm etycznych w konstruowaniu eksperymentów naukowych; prawdą natomiast jest to, że przeprowadzony przez "uczonych" eksperyment wśród najlepszych studentów prestiżowej uczelni MIT zobowiązywał ich do masturbowania się podczas oglądania zdjęć pornograficznych, by zdążyć odpowiedzieć na pytanie (przed ejakulacją), czy byliby skłonni do niemoralnych czynów np. do podania dziewczynie alkoholu, żeby nakłonić ją do seksu (D. Arley, Predictably irrational: THE HIDDEN FORCES THAT SHAPE OUR DECISIONS");

- władze Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego wyciągnęły wnioski i konsekwencje w stosunku do pracownika jednego z departamentów, który wystawiał fałszywe, bo niezgodne z prawdą, zaświadczenia o uzyskaniu przez Polaków słowackiej habilitacji z pedagogiki; prawdą natomiast jest to, że wielu z nich takowych habilitacji nie uzyskało podkładając władzom swoich uczelni lub spolegliwej urzędniczce resortu przekłady słowackich lub krajowych tłumaczy (ale nie tłumaczy przysięgłych), którym jest wszystko jedno, co napiszą, gdyż nie ponoszą z tego tytułu żadnej odpowiedzialności;

- w Łodzi SLD-owski dyrektor Wydziału Edukacji Urzędu Miasta troszczy się o infrastrukturę oświatową i mienie publiczne; prawdą jest, co stwierdziła Najwyższa Izba Kontroli, a upubliczniła lokalna prasa, że od września br. zbudowane za ok. 800 tys. zł boisko szkolne przy ul. Municypalnej niszczeje i jest rozkradane;

- słusznie odwołano bez wypowiedzenia dyrektorkę Zespołu Szkół w Dobczycach za niedopełnienie obowiązków służbowych poprzez dopuszczenie do nagrań aktów agresji i przemocy na terenie kierowanej przez nią placówki, umieszczonych następnie na YouTube; prawdą jest, a stwierdził to Sąd Administracyjny, że nagrywane przez uczniów tej szkoły filmiki i wrzucane do Internetu były inscenizowane. Ich publikacja miała ostrzegać przed przemocą i agresją w szkołach;

- warto wydawać miliony złotych na budowę Ogólnopolskiego Repozytorium Pisemnych Prac Dyplomowych czy na zakupy programów antyplagiatowych, dzięki którym rzekomo można skutecznie walczyć z nieuczciwością niektórych "studentów" i "naukowców"; prawdą jest, że jednie skutecznym systemem kontrolnym jest sam człowiek (promotor, recenzent), o ile nie jest obciążany dziesiątkami czy setkami seminarzystów i egzekwuje się od niego wysoką jakość pracy naukowo-badawczej oraz dydaktycznej, a nie płaci się za to, czy się stoi, czy się leży... ;

- trafne jest kontynuowanie zamysłu b. ministry nauki i szkolnictwa wyższego prof. Barbary Kudryckiej wyłonienia najlepszych uczelni ("okrętów flagowych" polskiej nauki); prawdą jest, że w resorcie już wiedzą, które uczelnie znajdą się w złotej dziesiątce, niezależnie od tego, jaka jest jakość badań naukowych i dydaktyki we wszystkich ich jednostkach;

- dziennikarze odróżniają zawód pedagoga od nauczyciela; prawdą jest, że nieustannie stosują te kategorie zamiennie jako tożsame nie wiedząc, że nie każdy nauczyciel jest pedagogiem, podobnie jak nie każdy pedagog jest nauczycielem; ten sam problem pojawia się w odniesieniu do profesorów, skoro nawet akademickie środowisko nie jest w stanie odróżnić profesora jako tytułu naukowego od profesora jako stanowiska w szkolnictwie wyższym;

- Polska Komisja Akredytacyjna skutecznie weryfikuje jakość kształcenia w naszym kraju i zdecydowanie eliminuje z rynku podmioty, które nie spełniają podstawowych warunków prawnych i merytorycznych; prawdą natomiast jest to, że w ostatnich czterech latach wśród członków Zespołu Nauk Społeczno-Prawnych PKA znaleźli się doktorzy, którzy habilitowali się na Słowacji z kierunków kształcenia, a w bazach kadrowych (OPI i POLON) zostali zarejestrowani jako doktorzy habilitowani dyscyplin naukowych, z których się nie habilitowali;

- wyższe szkoły prywatne przegrywają z niżem demograficznym; prawdą jest że realizują cele biznesowe, dzięki którym przetrwają każdy kataklizm i komisję akredytacyjną. Mamy w kraju agencje szkoleniowe, których prawnicy (byli doradcy prawni PKA i MNiSW) przekazują wiedzę na temat tego, jak "ominąć" prawo lub jak załatwić sobie odpowiednią dokumentację;

- ministra edukacji narodowej może cokolwiek uczynić przeciwko seksedukacji i seksedukatorom, którzy oferują szkołom, głównie gimnazjalistom, zajęcia mające na celu podwyższenie poziomu akceptacji społecznej w stosunku do młodzieży LGBT; prawdą jest, że na te zajęcia zostały już przeznaczone pieniądze ze środków pomocowych UE, toteż trzeba dotrwać do ich najciekawszej dla nastolatków części, która polega na zajęciach praktycznych z sekstrenerkami;

- Ministerstwo Edukacji Narodowej (pod rządami PO i PSL) zatroszczyło się o "cyfrową szkołę"; prawdą natomiast jest to, że "wyparowały" planowane miliardy na ten program i nie zostało zakończone śledztwo w sprawie korupcji i niegospodarności w zakresie informatyzacji polskich szkół (zamiast na zakup sprzętu wydatkowano miliony złotych na szkolenia czy zajęcia dodatkowe dla uczniów);

- niektórzy samorządowcy są mało kreatywni w lokalnej polityce oświatowej; prawdą jest, że łódzki magistrat nie czeka na zapowiedziany przez PiS nowy ustrój szkolny, tylko proponuje "parowanie placówek" (cóż za genialne i jakże twórcze określenie. Czy zamiast mówić o likwidacji szkół, dyrektor Wydziału Edukacji będzie mówił o ich "wyparowaniu"?);

- zakończył swoją działalność rodzicielski ruch oporu "Ratuj Maluchy!"; prawdą jest, że zazdrosna o jego sukces polityczny redakcja "Gazety Wyborczej" , po nieudanej akcji "Szkoła z klasą", zaproponowała kolejny gadżet oddolnej inicjatywy obywatelskiej pod hasłem "Ratujmy maluchy przed rodzicami!".

cdn.




16 grudnia 2015

Kiedy odchodzą zasłużeni dla Polski i nauki


serce bije w rytmie bólu, cierpienia i współczucia dla Bliskich, a zarazem uruchamia pamięć o danych nam z nimi spotkaniach, o czasie ich obecności oraz DOBRA, jakim nas obdarzali.

Najczęściej wspominamy bohaterów tzw. pierwszego planu, głównych aktorów naszego życia, być może nie przywiązując wagi do tego, że takimi są także ci, którzy ani się o to nie upominali, ani takimi być nie chcieli, ale swoim życiem, dokonaniami odegrali istotną rolę w życiu osobistym (rodzinnym), w gronie przyjaciół, znajomych i współpracowników, ale także naszego kraju i społeczeństwa.

Niedawno pożegnaliśmy w Łodzi dra Eugeniusza Czerniawskiego (1926-2015) - męża twórczyni naukowej szkoły oświaty dorosłych (prof. zw. dr hab. Olgi Czerniawskiej) - wspaniałego człowieka o wielkim sercu, niebywałej skromności, pogody ducha i służącego wiernie swoim wartościom Bogu i Ojczyźnie. Wspólnie z Panią Profesor tworzyli w swoim mieszkanku międzynarodowy mikro-uniwersytet, goszcząc w nim każdego roku przyjeżdżających na Uniwersytet Łódzki zagranicznych profesorów i młodych naukowców. A my, zdobywający pierwsze szlify akademickiej pracy u boku Pani profesor mogliśmy "ogrzać się" ciepłem ich gościnności i mądrością rozmów, spotkań czy wspomnień w jakże wyjątkowych warunkach.

Z jednej strony pasjonowała i fascynowała mnie możliwość bycia razem z uczonymi tego świata, uczenia się prowadzenia naukowego dialogu i budowania partnerskich relacji w akademickim świecie, a z drugiej strony zachwycał rodzinny nastrój dla wspólnych wieczorów i kolacji, autentyczna radość bycia z ludźmi tak samo odczuwającymi problemy codziennego świata, pedagogiki i oświaty. Śp Eugeniusz Czerniawski był dla nas wzorem nie tylko Ojca, bo przecież dzięki zaproszeniom do domu mogliśmy poznać Jego dzieci (później także wnuki) i podziwiać ich pasje, profesjonalizm oraz własne rodziny, ale także wyjątkowego przewodnika po świecie wartości.

Śp. dr Eugeniusz Czerniawski był absolwentem biologii Uniwersytetu Łódzkiego, a po uzyskaniu stopnia naukowego doktora pracował do wieku emerytalnego jako adiunkt w Katedrze Mikrobiologii Przemysłowej i Biotechnologii, pełniąc także przez pewien okres funkcję wicedyrektora Instytutu Mikrobiologii i Immunologii UŁ. Dzisiaj już pewnie mało kto pamięta, że to właśnie On poświęcił wiele energii i życia na powstanie budynku i jego wewnętrzną organizację dla Wydziału Biologii przy ul. Banacha w Łodzi. Był cenionym nauczycielem akademickim, który poświęcał się także prowadzeniu badań naukowych jako specjalista w zakresie mikrobiologii lekarskiej i przemysłowej.

Wchodzenie w dorosłe życie E. Czerniawskiego było pełne dramatycznych wydarzeń, które naznaczyły je wyjątkową służbą dla naszej Ojczyzny. Swoją młodość spędził na Wileńszczyźnie, gdzie przyszedł na świat w Hoduciszkach, koło Święcian, ale bardzo szybko została ona poddana największej próbie, jaką było - wraz z nadejściem czasu II wojny światowej - podjęcie służby wojskowej w szeregach Armii Krajowej. Był jednym z obrońców miasta Wilna i uczestnikiem operacji "Ostra Brama". Wstąpił do formacji Szarych Szeregów, gdzie miał pseudonim "Grom".

Do Łodzi przyjechał w jednym z transportów ewakuacyjnych w kwietniu 1945 r. łącząc z naszym miastem całe swoje dalsze życie. Niestety, nie mógł zrealizować swojego marzenia, by ukończyć studia medyczne, gdyż Urząd Bezpieczeństwa w mrocznych czasach stalinowskich wystawił mu tzw. świadectwo niepoprawności moralnej z tytułu Jego działalności w Sodalicji Mariańskiej. Udało mu się jednak podjąć studia na biologii, gdzie działał w duszpasterstwie akademickim przy kościele Jezuitów w Łodzi oraz w Caritas Academica. Tam też poznał swoją przyszłą żonę, z którą niedawno obchodzili 65-lecie wspólnego pożycia.

W 1950 r. został aresztowany i przez miesiąc przetrzymywany przez UB przy ul. Anstadta. Dzięki prof. Bernardowi Zabłockiemu mógł po wyjściu na wolność pracować jako laborant w Zakładzie Bakteriologii UŁ, a po doktoracie już jako adiunkt poświęcić się nauce. Wraz z przejściem na emeryturę E. Czerniawski jeszcze bardziej rozwinął swoją aktywność społeczną w Środowisku Wileńskim AK, gdzie pełnił funkcję przewodniczącego Środowiska Wileńskiego. To dla niego i wraz z żyjącymi organizował wydarzenia pozwalające utrwalić dokonania wspaniałych patriotów oraz wspierał ich w rozwiązywaniu różnych problemów Jego starszych kolegów. Za swoją działalność został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Zasługi oraz Krzyżem Armii Krajowej.

Żegnająca Eugeniusza Czerniawskiego rodzina przekazała najbliższym mu osobom - przyjaciołom, znajomym, byłym współpracownikom i działaczom Środowiska Wileńskiego wzruszające, a jakże osobiste wspomnienie, z którego fragment zacytuję w tym miejscu, byśmy pamiętali o wielkich patriotach, ludziach czynu i niezwykłego serca dostrzegając zarazem ich wokół nas, zanim od nas odejdą:

"Pokazał nam, na czym polega bezgraniczne oddanie, gdy do końca, mimo utraty sił, starał się opiekować naszą mamą. Uczył, czym jest patriotyzm, dlaczego warto być dobrymi życzliwym - z przymrużeniem oka traktowaliśmy jego życzenia "dużo uśmiechu i słoneczka" przekazywane każdej sprzedawczyni w sklepie, z lekkim zniecierpliwieniem podchodziliśmy do rozmów, które odbywał z ludźmi w różnych codziennych sytuacjach - może dlatego, że nam samym trudno jest zdobyć się na takie proste, ludzkie gesty. Pokazywał, jak można cieszyć się życiem, gdy opowiadał o spływach kajakowych, mazurskich rejsach żaglówką. Uczył, jak budować więzi rodzinne - skromny i cichy, ale zawsze obecny w życiu każdego z nas - pamiętał o wszystkich ważnych dla swoich dzieci, wnuków i prawnuków momentach."

Zapewne mogę w imieniu nie tylko własnym i mojej rodziny, ale także koleżanek i kolegów z Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego potwierdzić, że pamięć o życiu i dokonaniach śp. Eugeniusza Czerniawskiego stanowi "(...) szczególny rodzaj intymności, która nie skończy się z naszym odejściem i której nie sposób wyrazić w pełni ani za pomocą słowa mówionego, ani też pisanego. Uwypukla ona ulotność naszego życia wewnętrznego, stanowiąc zachętę do uchwycenia i utrwalenia niewielkiej chociażby jego części." (D. Demetrio, Pedagogika pamięci, Łódź 2009, s. 5)





(fotografia: Źródło)