22 lipca 2015

Doświadczenia zawodowe w narracjach pamiętnikarskich nauczycielek klas I-III szkoły podstawowej






Wydawnictwo Uniwersytetu Zielonogórskiego wypuściło na rynek interesujące dwa tomy pamiętnikarskich narracji nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej.


Jest to bardzo wartościowy zbiór autobiograficznych narracji. Stanowi on bowiem interesujące świadectwo czasu kluczowych sporów w szkolnictwie podstawowym o obniżenie wieku obowiązku szkolnego, o dojrzałość szkolną dzieci czy konieczność i możliwość zarazem wspierania ich rozwoju. Subiektywny wymiar treści dodaje kolorytu do konstruowania kulturowej pamięci polskich nauczycieli o warunkach ich pracy, poczuciu zadowolenia czy odczuwanej dyssatysfakcji pracy zawodowej.

Redaktorki tego zbioru - Anetta Soroka-Fedorczuk i Mirosława Nyczaj-Drąg z Wydziału Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Zielonogórskiego ciekawie dobrały swoich „bohaterów”, bowiem są to nauczycielki o różnym stopniu awansu zawodowego, wieku, wykształceniu i doświadczeniu pedagogicznym. W swoich wspomnieniach nauczyciele dzielą się z nami swoją przeszłością, codziennością, ale i nadziejami.

Dzięki temu otrzymujemy fragmentaryczny zapis historii polskiej oświaty przełomu ustrojowego i przenikania z jakże odmiennych politycznie środowisk pracy spojrzeń na złożone uwarunkowania wchodzenia do zawodu, postrzegania w nim siebie, realizowanych celów czy niespełnionych dążeń. Niezwykle poruszające są niektóre fragmenty wypowiedzi, w których odsłaniana jest autentyczna miłość do pracy pedagogicznej z dziećmi, poświęcenie, ofiarność, zaangażowanie i dzielenie się z innymi własnym bogactwem duchowym.

Niektóre autorki wypowiedzi posiłkują się trafnymi i barwnymi metaforami do uwydatnienia specyfiki swojej służby, misji czy dokonań. Szczególnie w takich
autonarracjach odsłaniane są trudy tej profesji, złożoność działań, towarzyszących im doznań czy emocji. Mamy tu piękno, ale i różnie stopniowany dramatyzm ról, które jednym zostały powierzone, inni podjęli je z wdzięczności, pamięci czy pasji, a jeszcze inni stali się kontynuatorami rodzinnych tradycji.

Książka pod redakcją adiunktów UZ jest nie tylko zbiorem najlepszych prac konkursowych, ale i swoistego rodzaju spowiedzią, namysłem, autorefleksją, przywołaniem we własnej świadomości zdarzeń, które po raz pierwszy zostały poddane takiej „obróbce”. Tym większa jest ich wartość poznawcza, kulturowa, społeczna, meliorująca pedeutologię ożywczą energią humanum. Ciekawe, czy w wyniku zachodzących zmian w polskiej oświacie wspomniane tu małe szkoły jeszcze istnieją, a ich wychowankowie kontynuują najlepsze wartości, które były przedmiotem edukacyjnie stymulowanej introjekcji?

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że przywołane w tej publikacji autorelacje mogą być wykorzystane do pracy dydaktycznej z nauczycielami, w zespołach samokształceniowych, do superwizji, jak i kandydatami do tego zawodu. Na wakacje jest to niewątpliwie bardzo dobra lektura, gdyż nie męczy złożonością teorii, modelami, paradygmatami czy językiem pełnym neologizmów. Czyta się ją szybko i z dużą przyjemnością szczególnie wówczas, kiedy samemu pracowało się lub pracuje w szkole we wczesnej edukacji.

21 lipca 2015

Prekariusze wyższych szkół prywatnych łączcie się!



Mamy w kraju ponad 300 wyższych szkół prywatnych. Z tego zaledwie kilkanaście uzyskało status szkół w swej misji i jakości działania tożsamych lub nawet lepszych od niektórych jednostek uczelni publicznych. Pozostałe, to ukrywane przed naiwnymi kandydatami na studia pseudowyższe szkolnictwo. Wyższe jest ono w tym sensie, że nie jest całkowicie bezpłatne.

Jednak częściowo tzw. "wsp" są bezpłatne, skoro korzystają z dotacji celowej MNiSW na stypendia socjalne, naukowe. Uzyskały równe prawa do ubiegania się ich pracowników o dotacje celowe w ramach różnorodnych konkursów na poprawę infrastruktury, na wymianę międzynarodową - studencką i nauczycielską, a nawet dla pracowników technicznych. Czy z tego powodu czesne jest niższe? Absolutnie nie.

To "krwiopijcy"- założyciele prywatnego biznesu zatrudniają na tzw. umowy śmieciowe większość swoich wykładowców, nie płacą za okres wakacji, przerw semestralnych, za dodatkowe zajęcia. Dla biznesmeńsko prowadzonej "wsp" uległy rektor (pozbawiony godności i nie darzący szacunkiem współpracowników) jest pionkiem do przesuwania na szachownicy prywatnych interesów właściciela. Ma podpisywać, a nie dyskutować, ma zatrudniać prekariuszy, a nie krytyczną, twórczą, refleksyjną kadrę.

Dlatego rektorem może być byle kto, byle spełniał warunki minimum. Spotkałem się już z określeniem, że może być nawet doktor nauk medycznych, skoro Korczak też był lekarzem. On nawet nie wie, kim był Korczak, ale to nie przeszkadza, by osłaniał przed ministerstwem i studentami grę właściciela fałszywymi kartami. Im bardziej mierny i wierny, tym lepszy dla właściciela takiej "wsp".

Niektórzy "rektorzy" nawet użalają się na stronie szkoły, że niestety, nie chcieli, ale jednak - jak Lech Wałęsa - rzekomo "musieli" podjąć się tego zadania dla dobra innych. Cóż za motywacja? Cóż za misja? A wystarczyłoby przyznać się, że nie będzie się brać pensji przez wakacje, a potem się zobaczy. Czyż nie dlatego wcześniej ktoś inny odszedł z tego stanowiska?

Są tacy "rektorzy", którzy będą najpierw uzgadniać wszystko z założycielem, właścicielem, aby dopiero potem zwołać formalnie senat i kazać mu głosować ZA lub PRZECIW, zgodnie z instrukcją, jaką posługują się przy dyscyplinie partyjno-klubowej posłowie w Sejmie. Na boku będą narzekać - na chamstwo, na brak szacunku, na upadek dobrych obyczajów, ale przecież sami się pod tym podpisują, godzą się na to. Spokój sumienia jest dla takich tylko kwestią wysokości własnych poborów.

Inni pracownicy mogą czekać, aż im założyciel łaskawie przeleje coś na konto. Nie przelał? Ach, to zapewne jakiś błąd w systemie. Przecież przelał, tylko ... nie dolał. Inni nawet nie wiedzą, że właściciel takiej "wsp" nie płaci za nich ZUS-u, okrada ich z należnych przywilejów (także płacowych). Każdego można zwolnić z takiej "wsp" z miesięcznym lub trzymiesięcznym wymówieniem (w zależności od stażu pracy). Można mu dać propozycję nie do odrzucenia - albo zgoda na obniżenie pensji, albo... rozstanie. Na tym właśnie polega generowanie prekariatu, manipulowanie pracownikami, by ci, choć pracują, odczuwali niepewność i lęk związane z zatrudnieniem. Taki nauczyciel na "śmieciówce" nie może mieć pewności dochodu, zatrudnienia, przywilejów w rodzaju urlopu czy chorobowego. To on ma przynosić zyski pracodawcy samemu będąc dla niego/niej nikim.


Może zatem dotrze do prekariuszy akademickich informacja, że w wyższych szkołach prywatnych można powołać do życia związek zawodowy. Wprawdzie ten może ich zdradzić, ułożyć się w tajnych negocjacjach z właścicielem, ale ... nie jest to takie łatwe. Związki zawodowe mogą jednak uczestniczyć w kształtowaniu statutu uczelni niepublicznej. Trybunał Konstytucyjny orzekł w lipcu, że przepis ustawy o szkolnictwie wyższym, który uniemożliwia związkom zawodowym wpływanie na kształt statutu uczelni niepublicznej, jest niezgodny z konstytucją.

Ba, zgodnie z Orzeczeniem TK - ograniczenie udziału w związkach zawodowych do pracowników zatrudnionych na etacie jest niekonstytucyjne. Oznacza to, że zatrudnieni na umowach cywilnych mogą należeć do związków. Konfederacja Lewiatan uważa, że wszystkie osoby pracujące w szerokim tego słowa znaczeniu powinny mieć prawo do organizowania się i ochrony swoich praw.

Natura jednak sama radzi sobie z powyższą patologią. Niż demograficzny odsłonił prawdziwe oblicze wielu wyższych szkół prywatnych. Niewątpliwie, są też małe, akademickie wspólnoty, bez blichtru, bez nadużyć czy finansowych przekrętów, gdzie stosunki międzyludzkie są do pozazdroszczenia w wielu jednostkach uczelni publicznych. W takich szkołach władze rzeczywiście skupiają się na kształceniu zawodowym, praktycznym, troszcząc się o jak najlepszą kadrę.

Jest zatem w tym szkolnictwie tak i siak. Jest także nijak.

19 lipca 2015

Protest wykładowcy w Gdyni o godne traktowanie nie tylko akademickiego prekariatu


Pan mgr Damian Muszyński miał w maju wypadek samochodowy. Na szczęście wyszedł z niego względnie cało, toteż na międzynarodową konferencję pedagogów krytycznych w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu przyjechał z ręką na temblaku. Pasjonat nauki tak by postąpił, skoro pojawiła się niepowtarzalna już być może sytuacja spotkania z naukowcami i lewicowymi rewolucjonistami z różnych stron świata.

W miniony piątek otrzymałem messenger'em porażającą informację od niego:

"Zwracam się z gorącą prośbą o poparcie mojego protestu przeciwko wyrzuceniu mnie na ulicę z mojego służbowego pokoju, który wynajmuje od trzech miesięcy w Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Jestem z przerwami zatrudniany w w/w uczelni na stanowisku wykładowcy. Przerwy wiążą się z faktem, iż uczelnia praktykuje zatrudnienie nauczycieli akademickich na podstawie umów cywilno-prawnych. Zarabiam więc tylko wtedy, kiedy realizuję umowę - jest to w praktyce kilka miesięcy w roku (jeden semestr).

Od 17 kwietnia br. zamieszkuję w Domu Studenckim Nr 1 w AMW. Systematycznie płaciłem za pokój, i - jeśli pojawiały się zaległości związane z niemożnością zapłaty bieżącej faktury - kontaktowałem się w tej sprawie z Kanclerzem AMW i kierownikiem Domów Studenckich. Krótko mówiąc, bardzo dbałem o to, aby nie stracić dachu nad głową.

Niestety, dzisiaj rano, w stylu charakterystycznym dla najgorszych praktyk, wszedł do mojego pokoju kierownik Domu Studenckiego i zażądał, abym wyprowadził się z pokoju w ciągu kilu godzin. Oczywiście, nie zrobiłem tego, bo wiem, że chronią mnie prawa zapisane chociażby w Ustawie o ochronie lokatorów praw lokatorów, która odnosi się do wszelkich zasobów mieszkaniowych.

Protestuję przeciwko wyrzucaniu w Polsce ludzi na bruk. Protestuję przeciwko zatrudnianiu na podstawie tzw. umowy śmieciowej. Protestuję przeciwko traktowaniu nauczyciela akademickiego, jak przedmiotu, który można przestawić, a nawet usunąć. Jestem zdeterminowany, choć uczelnia zastosowała już wobec mnie restrykcje charakterystyczne dla metod tzw. "czyścicieli kamienic" - została dezaktywowana karta, którą mogłem posługiwać się wchodząc na teren uczelni. Tym samym jestem uwięziony w pokoju, jeśli bowiem z niego wyjdę, na powrót do pokoju nie wejdę. Jestem w praktyce osobą bezdomną.

Planuję oczywiście dochodzić swoich praw w sądzie; do czasu ewentualnych rozstrzygnięć chcę poinformować o mojej sytuacji zaprzyjaźnione media , ogólnopolskie i lokalne. Uruchomię profil na Facebooku (oraz na Twitterze), który ma informować o praktykach realizowanych w tej publicznej uczelni (choć pewnie nie tylko w tej). W poniedziałek rozpocznę protest przed siedzibą główną Akademii Marynarki wojennej. Skontaktowałem się w mojej sprawie z Kancelarią Sprawiedliwości Społecznej. Będę ogromnie wdzięczny za poparcie. Łączę pozdrowienia.


W sobotę pan Damian Muszyński poinformował o 2.29 PM, że jest już po kilkugodzinnych negocjacjach i jest na powrót w swoim pokoju. Podziękował za wsparcie facebookowiczów i poinformował, że opuści DS, ale na swoich warunkach, które są efektem negocjacji. Uczelnia ma mu zapewnić transport, aby mógł przewieźć swoje rzeczy. Jak napisał:

"Nie zmienia to faktu, że zajście miało dramatyczny przebieg - byłem w pokoju sam, a wokół mnie kłębiły się tłumy ochroniarzy, wojskowych, żandarmerii wojskowej, administracji. Jestem wyczerpany bo trwało to kilka godzin i byłem cały czas poddawany przemocy symbolicznej: dystynkcje, pałki, broń gazowa, broń ostra".

Jak z tego wynika, pan Damian Muszyński nie walczy de facto tylko o siebie, ale przede wszystkim zwraca uwagę na sytuację setek, a może i więcej wykładowców, osób ze stopniem zawodowym lub naukowym, które są traktowane zgodnie z regulacjami tego rządu przedmiotowo. Ministrów, premier, posłów nie interesuje to, że polski prekariat jest najliczniejszy w krajach UE, że młodzi ludzie nie mają środków do życia, bo mają być jedynie środkiem do zysków wyższych szkół prywatnych, a oszczędności dla uczelni publicznych!

Tak, tak, warto zacząć o tym mówić. Z jednej strony mamy ponad 300 wyższych szkół prywatnych, których założyciele, władze chętnie zatrudniają na tzw. umowy śmieciowe, bo etat jest dla nich zbyt kosztowny. Nie obchodzi ich sytuacja życiowa nauczycieli akademickich. Nieco lepiej jest w uczelniach publicznych, ale jak wynika z powyższego zdarzenia, także ich władze zaczynają szukać oszczędności i zatrudniają część wykładowców na umowy cywilno-prawne.


Jak doktoranci z UW upomnieli się w NCN o podwyższenie stawek w ramach grantów, to natychmiast ministra nauki i szkolnictwa wyższego stwierdziła, że środki budżetowe w ramach grantów nie są na płace, ale na wzmocnienie niskich płac już zatrudnionych w szkołach wyższych. Hipokryzja, obłuda, błędne koło? Tu dorzucimy, tam zabierzemy?

Zbliżają się wybory. Może wreszcie młodzi zaczną interesować się programami wyborczymi kandydatów i wyegzekwują od nich spełnienie obietnic. Muszą być mechanizmy czy procedury obywatelskiego nadzoru, kontroli i napiętnowania tych, którzy dzisiaj w Sejmie chcą ponoć uchwalić ustawę zapewniającą obecnym posłom dożywotnią pensję w wysokości 6 tys. zł.

Pan dr Damian Muszyński jest magistrem pedagogiki medialnej, poetą. Uczestniczy w konferencjach, czyta książki, pisze recenzje, a nawet wiersze, publikuje artykuły, ale... nikt nie może mu tego nawet wynagrodzić, bo i redakcje czasopism nie płacą honorariów za teksty, bo i z czego? W ciągu 25 lat transformacji rządzący wszystkich opcji urządzali się w szkolnictwie wyższym lub z jego wsparciem na różne sposoby.


W dn. 21 lipca ukazał się artykuł w lokalnej Gazecie Wyborczej. Cytuję fragment, gdyż dotyczy on II strony:

Jak uczelnia odnosi się do całej sytuacji?

- AMW jest jednostką organizacyjną podlegającą ministrowi obrony narodowej. Jest to jednostka wojskowa, w której obowiązuje system przepustkowy. Nie ma możliwości, żeby osoba, która nie ma pozwolenia na przebywanie na terenie AMW, mogła się po tym terenie bezprawnie poruszać, a panu Muszyńskiemu umowa na zakwaterowanie w domu studenckim wygasła z dniem 30 czerwca i nie została przedłużona. Nawet gdyby pan Muszyński miał przedłużoną umowę, to najwyżej o jeden miesiąc, w jednostce wojskowej nie ma bowiem takiej praktyki, żeby wykładowcy mieszkali na stałe w domu studenckim - wyjaśnia kmdr ppor. Krzysztof Nowakowski, rzecznik prasowy uczelni. I dodaje: - Co do umowy cywilnoprawnej, nie jest ona podstawowym rodzajem umowy, jaką zawiera się w AMW. Pozwala jednak na weryfikację pracownika pod kątem jego dalszej stałej współpracy.

A ta, zdaniem dr hab. Astrid Męczkowskiej-Christiansen, prof. AMW, dyrektor Instytutu Pedagogiki, nie była możliwa z powodu mizernych postępów w pracy naukowej. Nie zrealizował też wszystkich zajęć dydaktycznych - opuścił dwa dni, których nie odrobił.

Kanclerz AMW dr Bogusław Bąk twierdzi z kolei, że pan Muszyński zalegał z opłatą za pokój i za jedzenie, a na opłacenie zaległości i opuszczenie domu studenckiego miał czas do 15 lipca.