05 grudnia 2014

Kto dał zlecenie na rektora?


Piszę o sprawie, o której dowiedziałem się niespełna kilkanaście minut temu, ale w świecie globalnej informacji nie jesteśmy w stanie docierać do wszystkich źródeł, a już tym bardziej sprawdzać poziom ich wiarygodności, kiedy osoba mieniąca się dziennikarzem napisała tekst całkowicie niezgodny z prawdą. Jest to tym trudniejsze, kiedy mamy do czynienia z tzw. dziennikarzami śledczymi. Ich wcześniejsze publikacje, które skutkowały wszczęciem dochodzeń prokuratury, nadawały przecież - i myślę, że w przypadku większości uczciwych i rzetelnych profesjonalistów - nadal nadają cech prawdziwości.

Zdumiewa jednak przy tym fakt, że samo środowisko dziennikarskie nie walczy z ludźmi, którzy noszą legitymacje osób tej profesji, nie ujawnia nie tylko naruszenia przez niektórych kanonu zawodowstwa, ale także kodeksu etyki. To jest trochę tak, jakbyśmy mieli do czynienia ze świadkami bezprawia, z ludźmi świadomymi braku u kolegi czy koleżanki po fachu minimum przyzwoitości moralnej, z osobami świadomymi popełnianych przez innych przestępstw, a mimo to byli osobami milczącymi. Tymczasem świadek ZŁA jest jego współsprawcą. Jeżeli środowisko dziennikarskie, w tym szczególnie to, które dobrze zna swojego byłego już kolegę, czyta jego doniesienia i nie reaguje na to, to mamy do czynienia z podwójnym naruszeniem kodu etyczno-profesjonalnego.

Jeszcze przed wakacjami dotarła do mnie publikacja jednego z - jak się okazuje - niegodnych tej profesji dziennikarzy, który świadom nieprawdy, upublicznił ją jako prawdę posługując się fałszywką. To jest właśnie ta kwestia, o której poinformował mnie przed kilkunastu minutami redaktor "Forum Akademickiego" dr Marek Wroński (za co9 mu w tym miejscu dziękuję), który od lat skutecznie tropi ślady i dowody akademickiej nieuczciwości, nierzetelności, naruszania w nauce i naszym środowisku dobrych obyczajów. Wpisu w moim blogu, w którym przywołałem za dziennikarzem śledczym Mariuszem Kowalewskim m.in. sprawę JM Rektora UW-M w Olsztynie prof. Ryszarda Góreckiego, a dotyczącą rzekomego Wyroku Sądu Rejonowego w Gdańsku sprzed ponad 30 lat, zapewne niewiele osób przeczytało, to jednak w świetle otrzymanych informacji nie mogę nie dokonać nie tylko usunięcia tamtego wpisu, ale i poinformować o tak skandalicznym fakcie moich czytelników.

Nikt blogów czytać nie musi i nie musiał, bo jest ich w sieci co najmniej kilka milionów. Najlepszym dowodem na niemożność dotarcia do informacji, wydawałoby się kluczowych w tego typu sprawach, bo dotyczących osób publicznych, jest to, że sam dowiaduję się o niej po przeszło dwóch miesiącach od jej ukazania się w portalu dziennikarskim. Mam tu na uwadze powołany do życia w 2007 r. w Olsztynie portal "Debata", który jest niezależnym i wolnym medium. Jak czytam w danych kontaktowanych o tym portalu - najpierw Bogdan Bachmura powołał bezpłatny miesięcznik kolportowany głównie w księgarniach i czytelniach Olsztyna, a w dwa lata później jego wydawcą stała się Fundacja o tej samej nazwie "Debata". W tym samym też roku powstał portal www.debata.olsztyn.pl.

Piszę o tym fakcie, gdyż ukazał się w "Debacie" - zapewne tak samo nieznanej dla wszystkich czytelników mojego blogu (skoro do tej pory nie było żadnej reakcji, ani komentarza) - artykuł Krystyny Sochy pt. Kto dał zlecenie na rektora? (Opublikowano: wtorek, 16, wrzesień 2014 07:19). Gorąco polecam cały ten tekst. Jego autorka pisze między innymi:

"Prokurator rejonowy prokuratury Olsztyn Południe Arkadiusz Szwedowski potwierdził „Deb@cie", iż w sprawie posłużenia się przez Mariusza Kowalewskiego kopią dokumentu mimo posiadanej wiedzy, że dokument ten jest najprawdopodobniej sfałszowany, zgromadzono większość dowodów. Jednak prokurator nie był w stanie określić daty zakończenia postępowania. Czyn M. Kowalewskiego jest ścigany z urzędu w sprawie o przestępstwo z art. 212 par. 2 kk. Uprawomocniło się też postanowienie sądu w sprawie zwolnienia Mariusza Kowalewskiego z tajemnicy dziennikarskiej w zakresie udostępnienia do ekspertyzy oryginału rzekomego wyroku. Jednak autor bloga odmówił prokuraturze wydania dokumentu, przedstawił jedynie notarialnie poświadczoną kopię kopii. Kowalewski stwierdził, że oryginał nie jest w jego posiadaniu, ale z uwagi na obowiązującą go tajemnicę dziennikarską, nie może ujawnić, kto go przechowuje. Twierdzi też, że kopię wyroku znalazł w swojej skrzynce pocztowej.
(...) .


Akta sądowe z okresu PRL zostały zniszczone "za zgodą Archiwum", ale (...) w repertorium figuruje pod tą sygnaturą ta sama osoba i sprawa co w ewidencji Archiwum Państwowego i Sądu Rejonowego w Gdańsku. Zdaniem Prokuratury Okręgowej nigdy nie było prowadzone postępowanie wobec Ryszarda Góreckiego. Pozostawiam zatem czytelników z źródłem, które opublikowała i opisała redaktor Krystyna Socha. Nie odnosi się ona do innych zarzutów, jakie sformułował M. Kowalewski, ale w świetle już tego materiału trudno byłoby je uznać za wiarygodne. Niech w tych kwestiach wypowiada się odpowiedni organ.

Dla mnie staje się jasne, że mamy do czynienia z upadkiem etosu b. profesjonalistów, którzy z racji pracy w sferze publicznej jako dziennikarze ponoszą szczególną odpowiedzialność, a mimo to postępują niegodnie. Sam prowadzę blog od 2007 r. i zdarzało się, że niektóre z publikowanych w prasie informacji, na które się powoływałem, nie były w pełni rzetelne. Dzięki jednak natychmiastowej reakcji czytelników mogłem je sprostować czy nawet usunąć. Za każdym razem podaję jednak źródło danych wprost lub za pośrednictwem hiperłącza, żeby każdy mógł skonfrontować jego treść także z moim komentarzem.







04 grudnia 2014

O but rozbić manipulację prasową na temat wyników diagnoz oświatowych



W czasie zimy nie da się chodzić bez butów, gdyż można odmrozić sobie stopy. W III RP po 25 latach wolności mamy coraz więcej rodzin, których nie stać na zakupienie butów własnym dzieciom. Wprawdzie chińszczyzna jest tania, ale śmierdząca podeszwa gumowa nie jest przez nikogo badana, czy aby nie jest rakotwórcza. Wiemy już, że takim zagrożeniem okazały się sprowadzane z tego azjatyckiego kraju gumki do robienia bransoletek. Ktoś nieźle zarobił na tym badziewiu kosztem zdrowia i bezpieczeństwa naszych dzieci. Kto jednak kazał rodzicom to kupować? Czy to jednak znaczy, że każdy z nas-rodziców ma mieć w domu laboratorium do badania poziomu toksyczności materiałów, z których są wykonywane zabawki dla naszych dzieci?

W moim wpisie nie o but jednak chodzi, chociaż paralela jest bliska. Oto czytam na stronie internetowej MEN w "Aktualnościach" tytuł newsa: UMIEJĘTNOŚCI MATEMATYCZNE TRZECIOKLASISTÓW – WYNIKI BADANIA OBUT 2014. "Większość polskich trzecioklasistów nieźle radzi sobie z rachunkami i ma dobrą wyobraźnię geometryczną, ale spory ich odsetek ma różnego typu kłopoty z zadaniami tekstowymi – wynika z Ogólnopolskiego badania umiejętności trzecioklasistów przeprowadzonego przez Instytut Badań Edukacyjnych."

Precyzja danych jest wysokiej klasy:

- większość

- nieźle

- dobrą

- spory ich odsetek

- różnego typu kłopoty.

Ponoć każda szkoła - biorąca udział w dobrowolnym badaniu OBUT, a sprawdzającym u trzecioklasistów poziom biegłości w rachunkach, umiejętności selekcjonowania informacji, wyobraźni geometrycznej, umiejętności zauważania zależności między informacjami, rozważania możliwości poszukiwania, odkrywania i tworzenia własnych strategii rozwiązań zadań tekstowych - otrzymała już raport o osiągnięciach poszczególnych uczniów, klas i całej placówki, także porównujące wyniki jej uczniów na tle trzecioklasistów z innych gmin czy w całym kraju. Prowadzący tę diagnozę Instytut Badań Edukacyjnych podaje do publicznej wiadomości wyniki na poziomie ogólnopolskim.

To ciekawy sposób cenzurowania danych. Nie wiemy bowiem, czy rodzice będą mogli dowiedzieć się, jaki wynik osiągnęły dzieci w szkole, do której uczęszcza ich dziecko. Tym razem MEN nie uruchamia mapy danych, by każdy mógł sobie kliknąć i zobaczyć. Dlaczego? Z jego to powodu przeprowadzona z publicznych pieniędzy diagnoza objęta jest taką ochroną?

Cóż pozostaje rodzicom? Prasa. A ta prorządowa, jak określaliśmy ją w okresie PRL - "propagandowa tuba reżimu" - wcale nie jest zainteresowana pisaniem prawdy. Trzeba bowiem tak ją przedstawić, by sugerowała prawdę nią nie będąc.

Wielkim tytułem J. Suchecka z "Gazety Wyborczej" z pewnością fizyka formułuje już diagnozę przyczyn, nie eksponując ich zanadto, bo przecież uderzałoby to we władzę. A zatem: MATEMATYKI NAJPIERW TRZEBA NAUCZYĆ NAUCZYCIELI". Już z tego tytułu wynika, że z matematyką naszych uczniów musi być coś nie tak, skoro wytyka WINNYCH. Tekst redaktorki tej gazety zaczyna się treścią pociętą propagandowymi nożyczkami:

"Większość uczniów trzecich klas nieźle radzi sobie z rachunkami, mają wyobraźnię geometryczną." Wynika z tego zdania, że z wiedzą i umiejętnościami matematycznymi trzecioklasistów nie jest u nas tak źle, skoro "...większość... , mają wyobraźnię". Jednak już w następnym zdaniu pojawia się zaprzeczająca temu diagnoza. Redaktorka pisze: "Ale co piąty ma poważne kłopoty z liczeniem." Jedno zdanie wyklucza następne. Jak widać z logiką też nie jest najlepiej, a przecież jest ona częścią rzekomego wykształcenia także dziennikarzy.

Badanie OBUT nie obejmuje nauczycieli, nie weryfikuje ich wiedzy matematycznej oraz umiejętności metodycznych pozwalających na jej efektywne przekazywanie i doskonalenie. Tymczasem dziennikarka już wie, że wszystkiemu, co złe, winni są nauczyciele. Ba, sama nie potrafi liczyć, skoro najpierw stwierdza, że co piąty uczeń ma poważne kłopoty z liczeniem, by kilka akapitów dalej stwierdzić za Marcinem Karpińskim z IBE: "70% proc. nie ma trudności z rachunkami". To znaczy, że 30 proc. uczniów ma powyższe trudności, a chyba 30% to nie to samo co 20%?

Być może szkopuł w zamuleniu danych tkwi w tym, że badacze wyróżnili kategorię "poważne problemy" od kategorii "ma problemy", skoro cytuje się wypowiedź w/w pana: "20 proc. już dziś ma poważne problemy z rachunkami". To w końcu ilu uczniów ma problemy z liczeniem - 20% czy 30%? Sami nie wiedzą, ale już proponują rozwiązanie tego problemu: "Jeśli szybko im (uczniom?) nie pomożemy, kłopoty z matematyką będą rosły lawinowo".

Dla podkręcenia, czyli zmanipulowania tezy o nauczycielskiej winie, redaktorka leci już "stylem swobodnym", czyli kłamliwym: "IBE już od kilku lat podkreśla, że konieczna jest zmiana sposobu myślenia o matematyce w szkole. - Dominuje styl nauczania, w którym uczniowie tylko wysłuchują, co ma im do powiedzenia nauczyciel". Może red. J. Suchecka przytoczyłaby wyniki badań nauczycieli edukacji zintegrowanej na temat ich stylu nauczania, w którym przeprowadzona była diagnoza OBUT i obejmowałaby - rzecz jasna - nauczycieli z objętych OBUT-em szkół. Wówczas miałaby prawo do ferowania takich sądów. Tego jednak nie czyni. Unosi się natomiast z zachwytu nad bydgoskim projektem "Bąbla Matematycznego".

Co ma piernik do wiatraka? Nic. Na tym jednak polega manipulacja.

To poczytajmy relację z wyników badań Artura Grabka z "Rzeczpospolitej", których nie zamierzała podać redaktor GW:

"Dzieci zdobyły średnio 56 proc. możliwych do zdobycia punktów. Bardziej niepokojące są jednak szczegóły tej analizy. 40 proc. uczniów nie rozwiązało żadnego lub rozwiązało zaledwie jedno z trzech zadań sprawdzających sprawność rachunkową. Jedno z nich dotyczyło umiejętności dodawania i odejmowania, dwa - znajomości tabliczki mnożenia. Z zadaniem, w którym uczniowie mieli uzupełnić pola składającej się z kilku działań tabeli mnożenia, poradziło sobie zaledwie 34 proc. uczniów".

Jest różnica w przekazie? Poczytajcie zatem Raport, chociaż kumulacja danych nie wszystkich zadowoli. Jak widać GW pisze o nich w taki sposób, żeby władzy nie bolało. Tymczasem na stronie MEN te same dane, które przytacza red. Rzeczpospolitej, są dostępne.


Władze resortu przekierowują zainteresowanych całym Raportem do odpowiedniego źródła (w/w tabela ze strony MEN). Jest jednak o co i o kogo się martwić, skoro tylko 24 proc. badanych uczniów, którzy kończyli klasę trzecią szkoły podstawowej, bezbłędnie rozwiązało wszystkie trzy zadania. "Najtrudniejsze dla trzecioklasistów okazało się dostrzeganie zależności. Prawie 30 proc. uczniów nie rozwiązało żadnego zadania z tego obszaru, a tylko 13 proc. rozwiązało wszystkie zadania." Umiejętność dostrzegania zależności przydałaby się też niektórym dziennikarzom.





03 grudnia 2014

Pan Ski



Otrzymałem wczoraj tomik poezji od prof. dr hab. Krzysztofa Mikulskiego- historyka, profesora zwyczajnego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, wybitnego specjalisty w zakresie historii nowożytnej, którego przedmiotem zainteresowań badawczych są m.in. historia społeczna i gospodarcza w XIII - XVIII wieku; historia osadnictwa; dzieje miast i mieszczaństwa; genealogia szlachecka i mieszczańska; heraldyka samorządów; historia ustroju; zestawienia urzędników ziemskich i mieszczańskich oraz demografia historyczna.

Wśród najważniejszych jego książek naukowych można wyróżnić m.in.:

•Osadnictwo wiejskie województwa pomorskiego od połowy XVI do końca XVII wieku, Toruń 1994

•Urzędnicy Prus Królewskich XV-XVIII wieku. Spisy, Wrocław 1990

•Urzędnicy kujawscy i dobrzyńscy XVI-XVIII wieku. Spisy, Kórnik 1992 (współautor)

•Urzędnicy inflanccy XVI-XVIII wiek. Spisy, Kórnik 1994 (współautor)

•Przestrzeń i społeczeństwo Torunia od końca XIV wieku do początku XVIII wieku, Toruń 1999

Nie znajdziecie jednak Państwo w dorobku Profesora książeczki wyjątkowej, bardzo osobistej, która jest zarazem krytyczną, ironiczną, ale i melancholijną (auto-)biografią niejakiego "Pana Ski". Zbiór wierszy tego humanisty jest finezyjnym spojrzeniem na otaczający nas świat oczami tytułowego Pana Ski, którym mógłby być każdy z nas. Tymczasem to On napisał o tym, jak pan Ski odczuwa świat, przeżywa jego zakamarki, wspomina czasy dzieciństwa, pierwszą miłość, czas studiowania i nauki, jak chodzi z żoną na zakupy, zabawia dzieci, spaceruje, stawia pytania o kod wiary, ale i kibicuje sportowcom, chodzi do kina, marzy, przechodzi jesienną grypę czy wspomina swojego Mistrza:

"(...)
w pracowni Mistrza Władysława
rozkwita owoc zrozumienia,
w prostych monologach
z przeszłością".


Naukowiec z duszą poety wie, dokładnie tak, jak śpiewa o tym czeski bard Jaromir Nohavica, że każda generacja ma swoich - "Kolumbów". Także ta z 2012 r.:

"znów uciekniemy do historii
będziemy grzebać w życiorysach
szukać prawd dawno minionych
przegranych bitew
tam panie Ski będziemy sami
pośród pożółkłych zwojów pisma
po których poprowadzi
nas tylko intuicja
(...)".


Jeden z wierszy K. Mikulskiego pt. "siła wyobraźni" doskonale oddaje klimat neoliberalnych czasów wyjaławianego z wartości personalistycznych kapitalizmu, którego charakterystyczną cechą stało się załamanie relacji międzyludzkich czy - jak powiedziałby prof. Janusz Czapiński - kapitału społecznego:






"dlaczego
panie Ski
przestaliśmy lubić ludzi
czyżby poraził nas
brak porozumienia
na pchlim targu
sprzedajemy dusze
bez potrzeby strzępimy języki
przechodzimy wciąż
konfrontacje ze ścianami
które odbijają słowa
zupełnie niepożądane
(...)"

Dobrze, że tak wrażliwy na sens ludzkiego istnie humanista zachęca nas swoją poezją do tego, byśmy spróbowali wyrazić swój sprzeciw "wobec świat bez marzeń".