04 października 2014

Demaskujmy kłamliwą propagandę oświatową


Mój przyjaciel spotkał emerytowanego profesora matematyki PAN. Wybitny specjalista, który wykształcił znakomitych matematyków. Autor podręczników szkolnych i akademickich, które nie powstawały w wyniku politycznego zapotrzebowania na kicz. Jego emerytura jest tak "wysoka", że poprosił go, by mu kupił najtańszy chleb, bo na więcej mu nie starczy. Nauczyciele i emerytowani profesorowie mają godność. Nie wyjdą na ulicę jak górnicy i nie będą palić opon. Nie zjadą do piwnicy szkolnej, by strajkować. Na ich honorze i mitycznej misji bazuje każda władza (z wyłączeniem pierwszego, postsocjalistycznego ministra edukacji Henryka Samsonowicza, bowiem za jego kadencji płace były bardzo wysokie, powyżej średniej krajowej).

Zbliżają się wybory samorządowe, a za rok parlamentarne. Powinniśmy pamiętać o tym, że pensje nauczycieli są ustanawiane przez MEN i w bieżącym roku szkolnym minimalne stawki wynagrodzenia zasadniczego wynoszą (brutto):

• dla nauczyciela stażysty: 2.265 zł;

• dla nauczyciela kontraktowego: 2.331 zł;

• dla nauczyciela mianowanego: 2.647 zł;

• dla nauczyciela dyplomowanego: 3.109 zł.

Dla porównania przyjrzyjmy się danym GUS z marca 2014 r. Średnia krajowa brutto pół roku temu wyniosła 4017,75 zł, co oznacza, że żadna z nauczycielskich grup zawodowych nie osiągnęła tego stanu. Polscy nauczyciele zarabiają od 50% do 25% mniej niż wynosi średnia krajowa.

Nie wspominam tu o nędznych płacach młodych pracowników nauki, adiunktów, ale i doktorów habilitowanych, których płace podstawowe nie mają szans na osiągnięcie tej średniej. Wszyscy oni, także profesorowie muszą dorabiać na drugim etacie lub podejmować się działalności gospodarczej (usługowej). Tymczasem władze mają usta pełne frazesów na temat budowania społeczeństwa wiedzy, społeczeństwa informacyjnego.

Pani minister Joanna Kluzik-Rostkowska nie chwali się na konferencjach prasowych, że zamroziła pulę pieniędzy na zakładowy fundusz świadczeń socjalnych dla nauczycieli. Nie informuje też polskiego społeczeństwa, że polscy nauczyciele mają najniższe płace spośród pedagogów państw UE, nie wspominajmy już o krajach OECD.

Prekariat jest dobrym określeniem dla sytuacji zawodowej i kulturowej polskich nauczycieli, od których wymaga się wiele, ale daje im najmniej. To tak, jak chcielibyśmy, żeby bezdomni kształcili innych - jak zdobyć własne mieszkanie, jak założyć rodzinę i być szczęśliwym Polakiem.

Chcemy społeczeństwa wiedzy, informacyjnego, ponowoczesnego technologicznie, ale żałujemy na płace dla nauczycieli dokładnie tak samo, jak miało to miejsce w okresie PRL. Nie będę porównywał płac w resorcie edukacji, ORE, CKE, OKE, KOWEZiU, CIE, kuratoriach oświaty, wydziałach edukacji (władz samorządowych) itp., bo po co się denerwować. Wstyd i hańba, że w 25 lat po odzyskaniu wolności nauczyciele powszechnej i publicznej oświaty, nauczyciele akademiccy zarabiają poniżej standardów przyzwoitości i koniecznej inwestycji we własny rozwój. Muszą dziadować, dorabiać, zabiegać o godziny lub środki z grantów unijnych.


Najnowszy raport OECD, która to organizacja posługuje się wskaźnikiem PPP określającym relację między wynagrodzeniem a kosztami życia potwierdza, że polscy nauczyciele są w grupie najsłabiej zarabiających na świecie. Najniższe pensje otrzymują nauczyciele z Polski, Słowacji i Węgier. Polak -Słowak dwa bratanki...

03 października 2014

Kto może ubiegać się o tytuł naukowy profesora?


Z dniem 1 października 2014 r. weszła w życie nowelizacja ustawy o stopniach i tytule naukowym. Konsultacje, spory i dyskusje wokół jej treści trwały od ostatniej nowelizacji w 2011 r., toteż mamy teraz do czynienia z nowelizacją nowelizacji, a już mówi się o potrzebie nowelizacji znowelizowanej nowelizacji tej ustawy. Piękne, ale prawdziwe.

Środowisko akademickie mimo wszystko z zadowoleniem przyjęło rządową inicjatywę legislacyjną, dotyczącą tekstu ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki, gdyż zawarte w jej poprzedniej wersji kryteria ubiegania się o tytuł naukowy były wysoce zaporowe. Także Centralna Komisja poparła propozycje liberalizacji, a w istocie urealnienia, wymogów stawianych kandydatom do tytułu naukowego profesora (art.26 ust. 1 ustawy o stopniach naukowych w nowym brzmieniu).

W wyniku przyjętej przez Sejm i podpisanej przez Prezydenta RP nowelizacji w/w ustawy wymagania do tytułu profesora są następujące. Kandydat do tytułu naukowego:

1) posiada osiągnięcia naukowe znacznie przekraczające wymagania stawiane w postępowaniu habilitacyjnym;

2) posiada doświadczenie w kierowaniu zespołami badawczymi realizującymi projekty finansowane w drodze konkursów krajowych lub zagranicznych lub odbył staże naukowe w instytucjach naukowych, w tym zagranicznych, lub prowadził prace naukowe w instytucjach naukowych, w tym zagranicznych;

3) posiada osiągnięcia w opiece naukowej – uczestniczył co najmniej:

a) raz w charakterze promotora w przewodzie doktorskim zakończonym nadaniem stopnia oraz

b) raz w charakterze promotora pomocniczego w przewodzie doktorskim zakończonym nadaniem stopnia lub uczestniczy w charakterze promotora w otwartym przewodzie doktorskim, oraz

c) dwa razy w charakterze recenzenta w przewodzie doktorskim lub w przewodzie habilitacyjnym lub w postępowaniu habilitacyjnym.

Nowelizacja wprowadza istotne uściślenie dotyczące rad naukowych jednostek, które prowadzą postępowanie o nadanie tytułu naukowego. Otóż mogą w tym uczestniczyć tylko i wyłącznie członkowie danej jednostki (rady instytutu, rady wydziału), którzy są samodzielnymi pracownikami naukowymi. Zdarzało się w niektórych uczelniach, że ponoć głosowali nad takim wnioskiem także pozostali członkowie tych rad (studenci, pracownicy administracji i pracownicy pomocniczy), co w istocie było kuriozalne.

Podstawą ubiegania się o tytuł naukowy profesora muszą być osiągnięcia naukowe znacznie przekraczające wymagania stawiane w postępowaniu habilitacyjnym. Punktem odniesienia do dokonania oceny są te, jakie przyczyniły się do uzyskania stopnia doktora habilitowanego. O tym zatem będą rozstrzygać powołani w postępowaniu na tytuł naukowy recenzenci, którzy muszą kierować się kryteriami jakościowymi i ilościowymi owych dokonań. W tym postępowaniu Centralna Komisja powołuje pięciu recenzentów o renomie międzynarodowej spośród osób zaproponowanych przez radę jednostki organizacyjnej lub spośród innych osób. Tym samym ustawodawca ograniczył (co także podtrzymał w obecnej nowelizacji) rolę rady jednostki organizacyjnej w tym zakresie.

Podtrzymano zaostrzone wymagania, jakie są stawiane recenzentom, bowiem żaden z nich nie może być zatrudniony w tej samej szkole wyższej lub jednostce organizacyjnej niż ta, której pracownikiem jest osoba ubiegająca się o nadanie tytułu naukowego, ani też nie może być członkiem rady jednostki organizacyjnej przeprowadzającej postępowanie. O podjęciu uchwały decydują członkowie rady jednostki organizacyjnej, ale nie uczestniczą w jej posiedzeniu i głosowaniu recenzenci, co do których ustawa nie formułuje nawet wymogu ich zaproszenia na właściwe posiedzenie.

Kandydaci powinni zatem przed złożeniem wniosku dokonać najpierw zestawienia swoich osiągnięć do habilitacji, a następnie wykazać te, które są świadectwem ich znaczącej pracy naukowo-badawczej po uzyskaniu samodzielności naukowej. Pozostałe bowiem warunki dotyczące uczestniczenia w rozwoju kadr naukowych są precyzyjne i jednoznaczne, a przy tym zliberalizowane w stosunku do ustanowionych w 2011 r.

W przypadku pedagogiki mogę potwierdzić, że na warunkach znacznie trudniejszych zostało wszczęte jedno postępowanie. Tak więc można było spełnić poprzednie, znacznie wyższe kryteria. Wypada zatem życzyć doktorom habilitowanym w dyscyplinie pedagogika, by kontynuowali swoje pasje naukowe i wzbogacali nie tylko własne dokonania, ale przede wszystkim znacząco przyczyniali się do rozwoju nauk pedagogicznych. Mamy już potwierdzenie z Kancelarii Prezydenta RP, że wkrótce uzyskają nominacje profesorskie kolejni pedagodzy.

Jest jeszcze jeden ważny zapis w ustawie, który dotyczy możliwości pozbawienia tytułu naukowego profesora osoby, która naruszyła prawa autorskie (plagiat). Ta kwestia obejmuje - jak sądzę, ale będę to wyjaśniał także w Ministerstwie - nie tylko tych profesorów, którzy uzyskali tytuł naukowy w kraju, ale także poza granicami. Są bowiem w Polsce profesorowie, którzy uzyskali np. w Rosji czy na Słowacji tytuł naukowy profesora, ale naruszyli prawa autorskie w swoich dysertacjach czy publikacjach naukowych. Tytuły naukowe takich osób nie powinny być w uznawane na terytorium Rzeczpospolitej. Oszuści niech czerpią korzyści tam, gdzie je uzyskali. Nie powinno jednak być tak, że będą kształcić młode pokolenia i nie daj Panie Boże promować kolejnych naukowców stawiając za wzór własną nieuczciwość.



02 października 2014

Kontynuowanie destrukcji w edukacji


Nie oceniam całego exposé pani Premier Ewy Kopacz, ale w części dotyczącej edukacji nie mam wyboru, muszę się do niego odnieść, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, nadal w Ministerstwie Edukacji Narodowej, którego propagandziści przygotowali stosowany fragment exposé, traktuje się obywateli III RP jak półanalfabetów, "ciemny lud", któremu można wcisnąć każdy kit, byle tylko czynić to zgodnie z zasadą Napoleona - często, częściej, jak najczęściej. Kłamstwo powtarzane staje się wówczas powszechną prawdą, chociaż nią nie jest. Po drugie, miałem nadzieję na rzeczywiście nowy zwrot w polityce oświatowej tego rządu, skoro pani premier obiecała, że taki nastąpi odcinając się od polityki swojego poprzednika. Niestety, głęboko się zawiodłem, o czym poniżej.

Cytuję za stroną MEN, żeby nie uszczknąć owej "prawdy":

- Trzeba było Pani determinacji i talentu, by dać polskim uczniom dobre i darmowe podręczniki – zwróciła się do minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej Premier Ewa Kopacz. - Status materialny nigdy nie może być barierą dla edukacyjnej szansy. Wszyscy jesteśmy równi. Nasze dzieci są równe i mają takie samo prawo do dobrej przyszłości, dobrej edukacji, dobrej pracy – dodała szefowa rządu.

Ewa Kopacz przypomniała, że w przyszłym roku będzie bezpłatny podręcznik do drugich i czwartych klas szkół podstawowych i pierwszych klas gimnazjów. Wszystkie klasy szkół podstawowych i gimnazjalnych zaopatrzone zostaną w bezpłatne podręczniki i ćwiczenia do 2017 r.


Doskonale wiemy o tym, że pani minister Joanna Kluzik-Rostkowska:

- niczego nie dała polskim uczniom, gdyż wydatkowała na ten bubel pieniądze podatników, którzy nie zgadzali się z takim rozwiązaniem. Dodatkowo: MEN tak się spieszyło z bezpłatnym podręcznikiem, że za dostarczenie pierwszej części zapłaciło o 40 proc. więcej niż za kontrakt na dowóz trzeciej i każdej kolejnej.


- nie dała uczniom "dobrych i darmowych podręczników" , gdyż takowy otrzymały szkoły podstawowe dla uczniów jedynie klas pierwszych, więc operowanie liczbą mnogą jest manipulacją.

Towarzyszący - w wyniku "wielkiego talentu i determinacji" ministry - rzekomy sukces nie znajduje jednak potwierdzenia w faktach. Jeszcze kilka dni temu sama ministra mówiła o tym, że jest to najlepszy elementarz na świecie, bo żaden nie był tak krytykowany i tak recenzowany, jak właśnie ten. Podobno lud kierował uwagi dotyczące licznych błędów ortograficznych, więc "dobrze" to świadczy o niskich kwalifikacjach autorek tego "podręcznika".


Pani Premier nie została poinformowana o tym, że ów bubel, na który wydatkowano miliony złotych podatników, w wielu szkołach leży w szafach, na półkach, bo inteligentni i dobrze wykształceni nauczyciele nie ulegli kiczowi. Nauczyciele organizują potajemne zbiórki na komercyjne książki, gdyż rządowy elementarz jest beznadziejny. Oni chcą uczyć na podstawie jak najlepszych środków dydaktycznych, a nie wciskanego im kiczu. Ba, zdumiewający jest ukłon minister edukacji w stronę ideologii socjalistycznej, bo tylko ta może uzasadniać wypowiedziany w exposé pogląd: Status materialny nigdy nie może być barierą dla edukacyjnej szansy. Wszyscy jesteśmy równi. Nasze dzieci są równe i mają takie samo prawo do dobrej przyszłości, dobrej edukacji, dobrej pracy. Rozumiem, że w ten sposób Platforma Obywatelska chce odebrać część głosów wyborczych lewicowemu elektoratowi. Janusz Palikot już zaczął się przymilać.

Premier rządu wygłosiła tezę, która być może nadaje się do wygłoszenia na Białorusi, na Kubie, w Korei Północnej czy innych państwach totalitarnych, ale nie w Polsce w dwadzieścia pięć lat po odzyskaniu wolności, także od tego typu ideologii. Przeczytajmy raz jeszcze trzy zdania pani Premier:

Status materialny nigdy nie może być barierą dla edukacyjnej szansy. Wszyscy jesteśmy równi. Nasze dzieci są równe i mają takie samo prawo do dobrej przyszłości, dobrej edukacji, dobrej pracy. Szkoda, że nie zapytała pani premier, do jakiej to szkoły posyła swoje dzieci pani J. Kluzik-Rostkowska? Czy do tej publicznej, z kiczowatym elementarzem? Nie. Sama posłała swoje dzieci do szkoły prywatnej, podobnie jak b.ministra edukacji K. Hall kieruje szkołami prywatnymi ze swoją koleżanką M. Lorek. Hipokryzja na tym stanowisku szybko dewaluuje przesłanie ideologiczne. Nie jest źródłem wiarygodności ministry edukacji.
(fot. art. P. Skura, Wyprawka dla biurokratów, Glos Nauczycielski 2014 nr 40, s. 1)

Wreszcie kolejny w exposé pani Premier, populistyczny akcent, zapewne podpowiedziany przez PR-owców z MEN:

- Szkoła jest tym miejscem, w którym nasze dzieci spędzają - poza domem - najwięcej czasu. Szkoła uczy, ale i kształtuje nawyki. Także te żywieniowe Zdrowie i bezpieczeństwo naszych dzieci to inwestycja w przyszłość narodu. Ogromnym problemem, który sygnalizują lekarze i dietetycy jest problem otyłości wśród najmłodszych. W związku z tym zagrożeniem przyspieszymy wprowadzenie regulacji bezwzględnie likwidujących tzw. śmieciowe jedzenie w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach już od 1 września 2015 roku.

Po pierwsze, ani słowa nie mamy tu na temat wychowania, w tym także obywatelskiego, patriotycznego, narodowego, gdyż tym ministerstwo nie jest zainteresowane. To nie jest popularne, a poza tym wymagałoby opowiedzenia się po stronie określonych wartości, co wywołałoby zapewne kolejny konflikt. A po co MEN konflikt wartości, skoro chce przetrwać ten rok na kolejnej, populistycznej ideologii.

Otóż w wyniku działań MEN, a nie "niewidzialnej ręki rynku" w większości polskich szkół publicznych zlikwidowano kuchnie, stołówki, by dać zarobić firmom cateringowym. To w wyniku braku właściwej dotacji na infrastrukturę szkolną dyrektorzy szukali rozwiązań sprzyjających pozyskiwaniu dodatkowych źródeł, a tymi są m.in. automaty z różnego rodzaju słodyczami, napojami itp.

Centralistyczna polityka oświatowa MEN, taka sama, jaka miała miejsce w okresie socjalizmu sprawia, że zniszczono lokalne, wspólnotowe, autonomiczne ruchy szkolnej spółdzielczości, pedagogicznej innowacyjności, szkolnej opieki medycznej, szkolnego do- i odżywiania dzieci czy młodzieży. Śmieszne jest zatem uwydatnienie w expose pani Premier kwestii otyłości dzieci. Może warto rozejrzeć się wokół i dostrzec otyłych posłów, urzędników MEN, i pewnie setek tysięcy otyłych rodziców, którzy owe nawyki kształtują najpierw w domu. Twierdzenie, że szkołą je zmieni, jest kompromitujące tego, który tak twierdzi.

Wreszcie mamy w exposé pani Premier kolejną kategorię populistycznego wydatkowania pieniędzy ze środków EFS: rząd będzie wspierać tworzenie przyzakładowych żłobków i przedszkoli. Przeznaczy na ten cel ponad 2 mld złotych. Dlaczego rząd nie wspiera odpowiednimi dotacjami tworzenie żłobków i przedszkoli publicznych w ogóle? Czyżby znowu chodziło o to, by przeszły one w ręce prywatnych założycieli, którzy wydatkują środki EFS, ale i tak będą pobierać dość wysokie opłaty od rodziców? Czyżby zaprzyjaźnionym z władzą osobom zabrakło środków na rozwijanie prywatnego biznesu?

No i wreszcie mamy powrót w exposé do dehumanizujących praktyk rzekomej troski o wzmocnienie bezpieczeństwa dzieci w szkołach publicznych: ...chciałabym, aby samorządy - we współpracy z rodzicami - mogły decydować o zakresie monitoringu w szkołach. Dofinansujemy ten projekt do wysokości 50 % kosztu zakupu instalacji monitoringu. Pozostałe 50 % zapewnią samorządy. Chciałabym, aby taki program, działał od początku 2016 roku.

Już wiemy, mamy wyraźny sygnał, jaki oświatowy biznes będzie się teraz opłacał - monitoring. Słusznie. Ministrowie tego rządu byli nagrywani, więc wiedzą, jakie są tego zalety. Czy rejestrowanie obejmie też gabinet pani minister? Sądzę, że tak, jak w niektórych żłobkach czy przedszkolach, jest możliwość podglądania i podsłuchiwania przez rodziców zajęć z dziećmi, powinniśmy doczekać się pełnej transparentności działań władzy. Niech w gabinecie ministry edukacji będzie zainstalowana kamera, byśmy mogli w domu podglądać i podsłuchiwać proces podejmowania przez nią decyzji. Jestem ZA. Liczę na akceptację tego pomysłu, chyba że pani minister kieruje się chrześcijańskimi wartościami i nie chce czynić drugiemu to, co jej jest niemiłe?

No i ostatnia kwestia w exposé pani Premier na temat edukacji: Szkoły zawodowe dostosowane do rynku pracy są gwarantem, że polskiej gospodarce nie zabraknie fachowców. Jeszcze w tym roku rozpocznie się wdrażanie programu odbudowy szkolnictwa zawodowego. Mówiąc wprost, bez ogródek, chodzi o to samo, na czym zależało władzom PRL - kształcić robotników, ludzi o wykształceniu redukującym ich poziom myślenia, krytycyzmu, elastyczności i kreatywności działania. Rynek pracy potrzebuje tanią siłę roboczą, toteż trzeba to ukryć pod frazesami powyższego rodzaju. Skoro jeszcze w tym roku rozpocznie się odbudowywanie szkolnictwa zawodowego, to tym samym przyznano, że w ciągu minionych siedmiu lat zniszczyły je rządy PO i PSL. Dziękujemy za szczerość.