29 maja 2014

Była minister edukacji - Krystyna Szumilas została skutecznie odrzucona przez obywateli

Całe szczęście, że była ministra edukacji nie została wybrana do Parlamentu Europejskiego, bo zapewne uwierzyłaby w moc swojego autorytetu i dokonań. Tymczasem w okresie rządów PO-PSL ich nigdy nie było. Krystyna Szumilas czyniła wszystko, by tkwić w pozorze, fikcji i podtrzymywaniu arogancji władzy, bo - jak sama przyznała się po odejściu z resortu - Premier jej obiecał umieszczenie na liście kandydatów do Parlamentu Europejskiego. Własny interes i nieodpowiedzialne decyzje musiały skutkować porażką. Jeżeli ktoś podejmuje się kierowania resortem edukacji byle tylko przetrwać do wyborów, a przy tym wpisywać się w rolę "zderzaka" władzy, to już na wejściu zdradza oświatowe środowisko.

Było to widoczne w jej kadencji, toteż na skutek widocznej nieudolności ministry w zarządzaniu szkolnictwem i w wyniku presji społeczeństwa, w tym także części polityków, wielokrotnie kierowano postulaty o jak najszybsze jej odwołanie z tej funkcji. Premier jednak wolał chronić bardzo słabą ministrę zgodnie z daną jej obietnicą, że za wytrwałość spotka ją nagroda. Trzeba było jak najdłużej podtrzymywać fasadową egzystencję w strukturach władzy z nadzieją, że pozyska sojuszników i elektorat konieczny do wygrania w wyborach. Nie powiódł się manewr wprowadzenia na stanowisko wiceministra koleżanki z środowiska dyrektorów szkół i przedszkoli, gdyż bardzo szybko jego przedstawicielka zachwyciła się sobą, a nie wykazała mocą kompetencji kluczowych do wprowadzania jakichkolwiek reform oświatowych.

Pani K. Szumilas pomógł też Grzegorz Żurawski, rzecznik resortu edukacji, który ujawnił swoim studentom, że jego rolą jest okłamywanie polskiego społeczeństwa. Miał tak przygotowywać dane statystyczne, tak nimi manipulować, żeby obywatele nie zorientowali się w pseudoedukacyjnych reformach tego rządu. To rodzice sześciolatków pozbawili K. Szumilas marzenia o fotelu posłanki w Parlamencie Europejskim. Jak niezwykle trafnie pisali o tej ministrze dziennikarze, miała ona na swoim koncie długą liczbę pomyłek, wpadek, nierozważnych i pochopnych posunięć.


O konieczności obniżenia wieku szkolnego i o przedszkolu dla pięciolatków mówili przecież dwaj poprzedni ministrowie edukacji - Krystyna Łybacka i Mirosław Sawicki z SLD. Przymierzało się do takiej zmiany wieku obowiązku szkolnego PiS, którego wiceminister edukacji Jarosław Zieliński zlecił nawet przygotowanie potrzebnych ekspertyz prawnych i analiz finansowych. Tak więc to "kukułcze jajo" podrzucili PO i PSL poprzednicy, zdając sobie sprawę z tego, że wymaga to nie tylko ogromnych nakładów finansowych, ale przede wszystkim całościowego przemodelowania wczesnej edukacji. Do tego jednak potrzeba ludzi kompetentnych, a nie specjalistów od public relations.

Akcja "Ratuj Maluchy" odsłoniła ignorancję i niedowład MEN, kompletny brak wiedzy i umiejętności w zakresie przygotowania rodziców, nauczycieli i opinii publicznej do proponowanych zmian. Wpompowano miliony złotych w propagandowe akcje, skonsumowano środki unijne w wielu przypadkach do utrzymania władzy a nie jej kompetentnego sprawowania. Co gorsza, K. Szumilas, podobnie jak jej poprzedniczka - Katarzyna Hall - nie potrafiła komunikować się ze społeczeństwem. Prezentowała styl władztwa napuszonego, aroganckiego, który wyrażał się w wywiadach tezą: "Nie lubię rozmawiać bez celu".

Ministra wolała jeździć od miasta do miasta na przygotowane (odpowiedni dobór słuchaczy) konferencje oświatowe, które miały być oddaniem jedynie hołdu władzy centralnej, natomiast w żadnej mierze nie miały służyć dialogowi, analizie trafnych uwag krytycznych, studiowaniu i analizowaniu wiedzy naukowej z zakresu psychologii rozwojowej i pedagogiki wczesnej edukacji. Pani K. Szumilas wolała propagandzistów i najemnych za środki unijne "naukowców", których rolą było przygotowywanie ekspertyz do manipulacji opinią. Doprowadziła do destrukcji edukacji przedszkolnej i chaosu we edukacji wczesnoszkolnej. Zapłaciła też cenę poważnych błędów swojej poprzedniczki K. Hall. Niczego nie zmieniła w procesie nadzoru pedagogicznego, w samym MEN, gdyż wolała mieć za sobą posłusznych i uległych wizytatorów, z pomocą których postanowiła zmusić nauczycieli do konformizmu wobec centrum.

Totalną klapą okazało się dla tej ministry zamówienie w IBE badań czasu pracy nauczycieli, podobnie jak badań nad sześciolatkami. Wyrzucono w błoto miliony złotych z budżetu państwa. Tylko ten, kto wyalienował się z zawodu nauczycielskiego mógłby sądzić, że za pomocą manipulacji pseudonaukowymi raportami, pełnymi artefaktów, uda się wmówić społeczeństwu, że nauczyciele są obibokami, nieudacznikami, pracującymi zaledwie 18 godzin tygodniowo, a dzieci sześcioletnie nagle uzyskały dojrzałość siedmiolatków, a nawet ją przewyższyły.

Do porażki K. Szumilas przyczyniła się także jej następczyni, która reprezentuje tę samą formację polityczną. Mam tu na uwadze wprowadzenie jednego eleMENtarza do szkół podstawowych. Mam nadzieję, że ta kwestia powróci jeszcze w kolejnych kampaniach wyborczych i pozbawi tę władzę legitymizacji społecznej już w strukturach władzy samorządowej i państwowej w naszym kraju.


28 maja 2014

Katastrofalnie niski poziom uspołecznienia Polaków

Nie ulega już dla mnie wątpliwości, że tak niski udział Polaków w wyborach do Parlamentu Europejskiego zawdzięczamy m.in. katastrofalnej edukacji w skali makropolitycznej i szkolnej. W polskiej szkole uczy się młodzież o demokracji, ale nie wychowuje je w demokracji i dla demokracji. Poświęcam tej kwestii odrębną rozprawę pt. "Diagnoza uspołecznienia publicznego szkolnictwa III RP w gorsecie centralizmu" (Kraków 2013).

Zamieszczam w niej dowody na to, jak Platforma Obywatelska wraz z Polskim Stronnictwem Ludowym skutecznie niszczyła podstawy obywatelskiego myślenia i działania, partycypacji w sprawach dobra ogólnego. Partia z nazwy obywatelska dała przez ostatnie lata dowody na to, jak być władzą antyobywatelską, jak ośmieszać oddolne inicjatywy obywateli, podważać ich prawo do bezpośredniego wpływu na bieżące losy ich dzieci (np. referendum w sprawie obowiązku szkolnego) czy lokalnej władzy (np.referendum w sprawie odwołania Prezydent Warszawy).

Ostatnie wybory okazały się kolejną kompromitacją zadowolonych z siebie elit władzy, które ośmielają się jeszcze mienić spadkobiercami ruchu "Solidarność". Rządzący cieszą się z wyników wyborów, natomiast ani jednym zdaniem nie wypowiedzą się na temat beznadziejnie niskiego kapitału społecznego obywateli naszego kraju, w tym ich zaufania do organów władzy wykonawczej i ustawodawczej.

Tu przypomnę, że MEN usiłowało w 2010 r. zmienić zapis w ordynacji wyborczej - twierdząc, że jego nieprecyzyjny zapis może uniemożliwiać edukowanie uczniów z wiedzy obywatelskiej. Zdaniem ówczesnej ministry edukacji młodzi ludzie w ramach obowiązkowych zajęć w szkole muszą się uczyć o wyborach. Zdaniem nauczycieli, najlepszym czasem na tę naukę jest okres, kiedy te wybory się odbywają. Jak wiadomo, w szkołach uczy się o demokracji "na sucho", kostycznie, formalnie, by uczniowie wiedzieli o czymś, czego i tak nie doświadczą w rzeczywistości.

Ministra K. Szumilas poproszona o wyjaśnienie zaangażowania się władz MEN w odrzucenie wniosku o referendum - stwierdziła, że: (...) jest dobre dla polskich szkół, ponieważ gwarantuje im spokój. Gdyby sejm przyjął wniosek referendalny, oznaczałoby to rewolucję w polskiej szkole i niepokój dla uczniów, nauczycieli i rodziców, bo byłoby to przebudowanie całego systemu edukacji."

Lepszej lekcji sterowanej przez władze demokracji ministerstwo nie mogło dać młodym Polakom. Do rewolucji w polskiej szkole i tak dojść musi, jeśli rządzącym rzeczywiście zależy na jakości kształcenia i wychowania młodych pokoleń. Jak na razie pokazały one władzy czerwoną kartkę głosując na formację Nowej Prawicy. Tymczasem przed nami przygotowania do kolejnej "gierkowszczyzny" , czyli Parlamentu Dzieci i Młodzieży 1 czerwca. Po raz dwudziesty młodzi Polacy zobaczą, na czym polega pozorowanie demokracji i poszanowanie przez rządzących praw dzieci i młodzieży.





27 maja 2014

Kup sobie EUROPEJSKI ORDER i bądź osobistością

Zakończyły się wybory do Parlamentu Europejskiego, więc ci, którzy się nie dostaną, niech kupią sobie na otarcie łez EUROPEJSKI ORDER WHO IS WHO. Szczególnie, jeśli są pracownikami naukowymi z tytułem profesora i kandydowali do PE.

Nie jest to jednak rynkowa oferta tylko dla osób przegranych lub niespełnionych. Każdy zainteresowany tym, by ktoś go wreszcie docenił, odznaczył czy wręczył mu jakiś medal, może wreszcie spełnić swoje marzenia.

Europejski Order jest na niebieskiej wstędze w granatowym etui oraz posiada Certyfikat Nadania. Można go otrzymać już za jedyne 99 Euro. Wystarczy tylko przesłać na konto stowarzyszenia stosowną kwotę. Tak informuje o celu, jaki zamierza ono realizować przy okazji nadawania tego "Orderu". Otóż ma to przyczynić się do podnoszenia (...) poprzez swą działalność świadomości ogółu w sferze intelektualnej i humanitarnej w obliczu różnych aspektów kulturowych w Europie. Motywowanie każdej jednostki do przejmowania odpowiedzialności za racjonalny rozwój wolnej i społecznej gospodarki rynkowej oraz wspólnoty na terenie Europy.

Dotyczy to również porozumienia między narodami, rozwijania zdolności rozumienia kulturowego, promocji handlu i wzajemnej wymiany informacji na polu kultury oraz w aspekcie warunków prawnych i ekonomicznych, została powołana nagroda, która corocznie będzie przyznawana wybranym osobistościom z różnych obszarów życia publicznego. 2. Nagroda ma ponadto na celu, poprzez środki masowego przekazu, szerzenie wiedzy o dziele i kulturalnej wartości działań laureata nagrody oraz zwrócenie uwagi społeczeństwa na specjalistów, którzy działają na różnych specyficznych obszarach.
(pisownia zgodna z oryginałem - BŚ)

Wprawdzie nikt Państwa nie zaprosi na ceremonię wręczenia Orderu mimo tak szczytnie zarysowanych celów, ale zapewne wiąże się to z troską o zaoszczędzenie czasu i kosztów podróży. Nagrodzone osobistości, które potwierdzą przyjęcie przyznanej nagrody, otrzymają przesyłkę pocztową z Orderem. Nagroda przyznawana jest wyłącznie istniejącym członkom stowarzyszenia oraz kandydatom, którzy złożą wniosek o członkostwo w nim i na jego podstawie zostaną członkami.


Niezależnie od tego, czy ktoś otrzyma ów order czy też nie, może już jako członek stowarzyszenia, które rzekomo ma swoją siedzibę w Brukseli, a oddział w Szwajcarii, korzystać z własnej wyspy lub zamieszkać w raju podatkowym. Zapewne też musi to wszystko sobie kupić, ale cóż to dla obrotnego i przedsiębiorczego cwaniaka. Wystarczy tylko znaleźć paru naiwniaków. Najlepiej z takim samym orderem.

Kup sobie Europejski Order i bądź osobistością. Ciekawe, czy będzie można uwzględnić w swoich osiągnięciach naukowych taki order, kiedy złożymy wniosek o postępowanie habilitacyjne? W końcu jest to Europejski Order.