26 czerwca 2013

Zerowe gry kadrowe w wyższym szkolnictwie prywatnym

Zbliża się koniec czerwca, a więc ruchu kadrowego w szkolnictwie prywatnym dla tych pracowników, którzy mają trzymiesięczne wymówienie z pracy. Nie ma zmiłuj się. Nawet ci, którym wydawało się, że wystarczy nosić torby za założycielem, jeździć z nim na narty czy na letnie wczasy, kupować okazjonalnie prezenty, niemal codziennie raczyć nieszczerymi komplementami itp., otrzymują wymówienia z pracy. A tak się starali, tak podjudzali, tak kombinowali, by tylko pozbyć się tych, którzy widzą ich pozoranctwo, nieudolność, brak kompetencji i hipokryzję… . Niestety, nadeszła chwila odsłony prawdziwego oblicza ich pracodawcy.

W nieuczciwym biznesie nie ma ludzi niezastąpionych. Są tylko w mniejszym lub większym stopniu traktowani instrumentalnie, by spełniać oczekiwania właściciela. Każdy, kto chce być sobą, zachować własną godność, musi wybrać – być albo nie być. Nie ma innego wyjścia, gdyż prędzej czy później to założyciel pseudobiznesu zadecyduje za niego. Kierowałeś jakimś działem? Byłeś przydatny w nim przez ileś miesięcy czy lat? To ciesz się, bo prędzej czy później przyjdzie walec i wyrówna. W końcu jak założyciel chce zatrudnić zięcia, teścia, kochankę czy partnera kogoś, na kim mu bardzo zależy (tymczasowo, o czym on wiedzieć nie może), to nie będzie żadnej litości, pamięci o tym, co było dobrego i wartościowego w tych relacjach, gdyż toczy się gra o sumie zerowej, tzn. czyjś zysk musi być osiągnięty kosztem czyjejś straty.

Po wymówieniu albo własnej rezygnacji z pracy w takiej psuedoszkółce bardzo szybko dowiesz się, kto czyhał na twoje miejsce, kto był w układzie, zmowie z założycielem, kto był w pakiecie koniecznego zatrudnienia kosztem koniecznego czyjegoś zwolnienia. Ktoś musi dobrze zarobić na czyimś zwolnieniu, to oczywiste w tak „brudnej grze”, jaką prowadzą niektórzy właściciele szkół prywatnych. Pogratulować motywacji pracy tym, którzy pozostali w takiej matni, bo będzie ona napędzana strachem, lękiem przed utratą jakichś dochodów. Jeszcze się ich przetrzyma na pół etatu, na umowę śmieciową, na ustną deklarację, gdzie słowa takiego pracodawcy są tyle warte, co rolka papieru toaletowego. Być może na nią starczy, kiedy trzeba będzie po kolejnym ultimatum o redukcji płac, zwolnieniach udać się tam, gdzie król chadzał piechotą. Może też poczytać sobie artykuły, felietony w uczelnianej gazecinie, która przecież nie poinformuje o tym swoich czytelników, a tym bardziej kandydatów na studia. Nie napisze jej "wypitny" redaktorzyna, że kierunek studiów otrzymał ocenę warunkową, że założyciel zwolnił właśnie kolejnych pracowników, że ci najlepsi już dawno i niedawno sami odeszli, że wszystko tu jest podszyte tchórzem i lipą.

Nie piszcie w swoich komentarzach, że w szkolnictwie publicznym też są zwolnienia, redukcje, cięcia płac, bo płace w nich zaczynają wzrastać, są pod kontrolą państwa a więc nie zależą od widzimisię rektora czy dziekana, a redukcje etatów wynikają z zaniechania przez niektórych nauczycieli akademickich powinności naukowo-badawczych czy braku godzin do prowadzenia zajęć dydaktycznych. Tu jednak każdy znacznie wcześniej dowiaduje się o tym, jak jest oceniany i jakie ma perspektywy. Sam rozstrzyga, czy podejmie właściwą dla danego stanowiska aktywność, czy może nadal zamierza ją pozorować. Pamiętam, jak jeden z moich uniwersyteckich współpracowników grał na swoją rodzinę, na żonę, później na kochankę, na zięcia, na córkę wysysając dla nich co tylko się da z uniwersyteckiego środowiska. Taka gra o sumie zerowej musi się kiedyś zakończyć porażką jednej ze stron, kiedy to tracą na tym współpracownicy, a cynik zyskuje.

Niektórzy nie chcą zrozumieć, że tak, jak sami rozstają się z innymi, zostaną w przyszłości potraktowani przez innych. W przyrodzie i społeczeństwie gra o sumie zerowej toczy się nieustannie. Nie miał racji Thomas Gordon, że w relacjach międzyludzkich, ale w środowisku antagonistycznym, możliwe jest funkcjonowanie bez zwycięzców i bez pokonanych. Jeśli ktoś myśli inaczej, to niech już szuka sobie innej pracy, bo nawet nie wie, kto czyha lub kogo ma założyciel szkoły na jego miejsce.

25 czerwca 2013

Francuska lekcja walki z rasizmem

Z francuskich ustaw prawnych ma zostać usunięte pojęcie "rasa", które w obecnej wersji ideologicznej obowiązują we Francji od 1881 r.. Zdaniem będących u władzy socjalistów, nie istnieje coś, co jest określane tym mianem. Wystarczy zatem usunąć pojęcie rasy z wszelkich ustaw, prawnych regulacji¶ aby zniknął rasizm. Ustawę w tym zakresie przyjęła izba niższa Parlamentu tego kraju oczekując, że rasa zostanie usunięta z literatury, prawa, a tym samym i z codziennego życia. Nie będzie powodu do posługiwania się kategorią, na podstawie której ludzie są ze sobą porównywani, oceniani, a bywa, że i są szykanowani. Autorem nowelizacji prawa w tym zakresie jest poseł lewicy - François Asensi.

Tym samym rasa nie powinna mieć już żadnego znaczenia, ani w nauce, ani w kulturze, ani w polityce czy w życiu codziennym, gdyż nie może być wykorzystywana w tym kraju do charakteryzowania ludzi, a więc i ich różnicowania. Słowo, które oznacza określoną grupę ludzi ze względu na ich właściwości a objaśniane w jego definiensie, może z racji powszechnego stosowania zachęcać do działań ideologicznych, rasistowskich. Rasa jest - zdaniem innego z posłów Alfreda Marie-Jeanne - absurdalnym konstruktem pojęciowym, który doprowadził do powstania najgorszych ideologii w świecie.

Sejm przyjął ustawę dotyczącą usunięcia pojęcia "rasa" z prawa i nauki, ale nie wiem, czy zatwierdził to francuski Senat. Ponoć Prezydent Francji obiecał w czasie kampanii wyborczej, że poprze tę inicjatywę. Pojęć, które jako opis fenomenów ludzkiej egzystencji prowadzą do stosowania przemocy wobec osób bądź jej sprzyjają, jest znacznie więcej, jak np. płeć, wiek, tusza, narodowość itp. Ich usunięcie z ustawodawstwa nie spowoduje przecież, że ludzie przestaną się nimi posługiwać w procesie oceniania, komunikacji, współpracy i rywalizacji, edukacji itp.

U nas do tego rozwiązania nie dojdzie, bo w kraju bł. Jana Pawła II ziarna nienawiści są na co dzień rozsiewane w mediach, oświacie, nauce, kulturze, biznesie i usługach. "Rasą", czyli zmienną wykorzystywaną przez niektórych do wykluczania INNYCH może być tu wszystko - wiek, płeć, wyznanie, miejsce zamieszkania, pochodzenie społeczne, biografia itp.

A tak pracują posłowie UE za 12 tys. EURO miesięcznie (naszych tam nie widać, bo są w Polsce udzielając mediom licznych wywiadów):


(Źródło: Yahoo! Groups,

22 czerwca 2013

Bońskie wrażenia z edukacją i nauką w tle


Mój pobyt na Uniwersytecie w Bonn dobiega końca. Każdy, kto studiuje w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie,a ma w sobie pasję prowadzenia badań naukowych, może wyjechać do Bonn czy do Freiburga w ramach bilateralnej współpracy. W kraju przyjdzie czas na analizę literatury, do której miałem tu nieograniczony dostęp. Kilka wrażeń z tego pięknego miasta i ośrodka naukowego wpisuje się w ich postmodernistyczny ogląd.

Samoobsługowa biblioteka, czyli hipermarket źródeł wiedzy

Może nie powinienem o tym pisać, bo jeszcze ktoś zechce to powtórzyć w naszym kraju, ale byłem zdumiony tym, że w portierni budynku Wydziałowej Biblioteki pracuje osoba, która zarazem przyjmuje książki lub je wypożycza. Biblioteka działa jak supermarket z samoobsługowymi kasami. W zamykanych na klucz szafkach wypożyczający lub czytelnicy zostawiają swoje torby/teczki, by móc wejść do części z książkami, do których jest całkowicie swobodny dostęp. Każdy sam obsługuje siebie. Sam wyszukuje interesującą go literaturę – w katalogach, w internetowych bazach danych lub bezpośrednio przemieszczając się między półkami z tysiącami książek.

Budka czy(tel)nicza i pustoszejące księgarnie naukowe


Niedaleko Biblioteki Uniwersyteckiej natrafiam na ulicy na dawną budkę telefoniczną, w której nie ma już automatu telefonicznego, ale są w niej wyłożone przez mieszkańców czy turystów książki im już niepotrzebne. Kto chce, może wziąć sobie dowolny tytuł i przeczytać, a potem oddać, albo przynieść inny. Po raz pierwszy doświadczyłem tego, że jeszcze do niedawna największe i najlepiej zaopatrzone księgarnie naukowe ... pustoszeją. Na półkach jest zaledwie kilka tytułów. Co się stało? Czyżby nie wydawano książek naukowych? Nie. Naukowcy zamawiają książki w Internecie a do księgarni przychodzą tylko po to, by je odebrać. Jeśli jednak po przejrzeniu ktoś się rozmyśli, nie kupuje zamówionego tytułu, a ten trafia na półkę książek niezakupionych.



Spadł silny i tak obfity deszcz, że zalało w Bonn nie tylko niektóre domy, placówki handlowe, ale i tunele dla samochodowego ruchu. W drodze do metra, w jednym z jego podziemnych korytarzy, natrafiam na zawieszony na haku śpiwór i poduszkę organizacji pomocowej dla osoby bezdomnej. Dzięki temu nie spotkałem tu kartonów i brudnych szmat, które wciśnięte w kąt czy zakamarki ulic stanowią w innych miastach dla wielu bezdomnych swoiste legowisko. Ulice są tu czyste i zadbane, a poszukujący wsparcia otrzymają w usytuowanej blisko dworca kolejowego jadłodajni stosowne informacje.

Cieszą się młodzi i starsi

Na ulicach widać było uczniów, którzy świętowali koniec edukacji w tym roku szkolnym. Nosili t-shirty z wydrukowanymi imionami i nazwiskami swoich koleżanek i kolegów z klasy. Na głównym rynku rozstawione były stanowiska niemieckich organizacji pozarządowych-fundacji, stowarzyszeń, które skupiają swoją aktywność na pomocy ludziom starszym. Każdy mógł tu znaleźć dla siebie jakąś ofertę – zdrowotną, relaksacyjną, rehabilitacyjną, kulturalną czy nawet edukacyjną. Emeryci i renciści mogli przekonać się, że są potrzebni w społeczeństwie i społeczeństwu. Studenci, a ale pewnie i pracownicy uczelni oraz turyści czy mieszkańcy Bonn mogą w czasie pięknej pogody wylegiwać się na trawnikach, które są na tyłach budynku tej uczelni. Wieczorami jest ich w tym miejscu tysiąc, albo i więcej. Przychodzą lub przyjeżdżają rowerami z kocami, a nawet własnym grillem, by w towarzystwie posiedzieć, pogadać, napić się piwa lub wina i spożyć posiłek na trawie.


Uniwersytet nie tylko dla studentów i naukowców


Na Uniwersytecie organizowane są wykłady w ramach tzw. Uniwersytetu Trzeciego Wieku, ale także wykłady otwarte i warsztaty dla osób dorosłych w ramach Volkshochschule – Adults Education Center. Zajrzałem do sali seminaryjnej, w której słuchacze z wielkim zainteresowaniem dyskutowali z prowadzącym wykład. Każdy profesor powinien wygłosić w ciągu roku akademickiego dwa wykłady o tematyce, która jest na tyle uniwersalna, chociaż ściśle związana z własnymi zainteresowaniami badawczymi, by mogli je wysłuchać studenci innych wydziałów.

Akademicka parametryzacja


(fot. ks. prof. ChAT Bogusław Milerski w Bibliotece Uniwersytetu w Bonn)


W przewodnikach czy skryptach do studiowania znajdziemy informacje o tym, jak obszerne powinny być prace seminaryjne, zaliczeniowe czy dyplomowe – licencjackie i magisterskie. To sprawia, że żaden student nie musi pytać w czasie pierwszych zajęć w semestrze, ile stron muszą liczyć obowiązujące go prace. Tak więc:

- praca proseminaryjna - zaliczeniowa powinna liczyć do 10 stron maszynopisu (ok. 3 tys. słów/23 tys, znaków)

- praca seminaryjna – zaliczeniowa powinna liczyć do 20 stron maszynopisu (ok. 6 tys. słów/ok. 46 tys. znaków)

- praca licencjacka powinna liczyć do 25-30 stron maszynopisu (ok. 60-70 tys. znaków)

- praca magisterska po studiach II stopnia ok. 60-80 stron maszynopisu.

- praca magisterska po jednolitych studiach 5-letnich powinna liczyć do 80-100 stron maszynopisu (ok. 24-30 tys. słów)

U nas toczy się letnia sesja egzaminacyjna, podobnie jak tu w Bonn. Niestety, najczęściej słyszę lub czytam, że student z jakiegoś powodu nie zdążył napisać swojej pracy dyplomowej, ale nieustannie dopytuje się, kiedy będzie mógł przystąpić do egzaminu licencjackiego-magisterskiego. Jedyna odpowiedź, jakiej mogę udzielić, brzmi: „Jak napisze Pani pracę dyplomową, a ja ją zaakceptuję jako spełniającą wymogi merytoryczne, źródłowe i metodologiczne.”


Ciekawe, jak będzie wygladał powrót z Bonn. Tydzień temu przekonałem się, że Deutsche Bahn (odpowiednik polskiego PKP) nie tylko bywa niepunktualne, ale i nie radzi sobie z informowaniem podróżnych o zaistniałych opóźnieniach. Planowy pociąg z Frankfurtu do Bonn w ogóle nie przyjechał, zaś na kolejny czekałem godzinę. Dla równowagi - polski samolot linii lotniczych LOT odleciał z dwugodzinnym opóżnieniem. Pracownice LOT odprawiające pasażerów już do samolotu nie raczyły nawet wyjaśnić powodów zaistniałego stanu rzeczy. Najgorzej mieli ci, którzy lecieli z przesiadką na inne połaczenie w Niemczech.



Są jednak wspaniałe wrażenia z rozmów z profesorami Uniwersytetu, którzy wyjaśniali skomplikowane przemiany w szkolnictwie wyższym, i to nie tylko w ich kraju. Tak na przykład w Afryce Południowej - jak stwierdził jeden z nich - naukowcom płaci się na podstawie opublikowanych przez nich rozpraw, przy czym, co ciekawe, tam w ogóle nie liczą się monografie naukowe, gdyż te nie są brane pod uwagę w ocenie osiągnięć akademickich. Trzeba pisać artykuły i publikować je w czasopisamach, także z listy A, B i C. Lista A to czasopisma światowe, lista B - kontynentalne, a lista C - to krajowe. W Niemczech nie obowiązuje Web of Science, lista filadelfijska itp. Jeżeli ktoś wydał książkę, to obowiązuje przelicznik - za jedną książkę płaci się naukowcom jak za 10 artykułów w czasopismach specjalistycznych. Wówczas da się żyć.