05 maja 2021

Habilitacyjny zakalec pseudonaukowców



 Kiedy pojawia się pytanie, czy habilitant ma prawo polemiki z recenzentem swoich osiągnięć w ramach postępowania awansowego, odpowiadam, że jak najbardziej, ale pod jednym warunkiem: NIECH ZACZNIE OD POLEMIKI Z SAMYM SOBĄ I KANONEM NAUK, BY ZABRAĆ SIĘ DO RZETELNEJ PRACY. 

W przeciwnym razie cała para idzie w przysłowiowy gwizdek.  Habilitanci nie są świadomi tego albo udają ignorantów wmawiając swojemu otoczeniu i opinii publicznej, że postępowanie habilitacyjne jest tożsame z obroną pracy doktorskiej. Otóż nie jest w żadnym kraju, w którym istnieje obowiązek lub możliwość habilitowania się. 

W Polsce nikt już nie musi być doktorem habilitowanym. Może pracować w uczelniach    akademickich i w wyższym szkolnictwie na etacie profesora szkoły wyższej ze stopniem naukowym doktora. Oznacza to bowiem, że spełnił pierwszy próg wymagań związanych z upełnomocnieniem jego jako pracownika naukowego. Obecna ustawa (Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce) zlikwidowała przymus habilitacyjny i status samodzielnego pracownika naukowego. 

Samodzielnym pracownikiem naukowym staje się każdy, kto uzyskał stopień naukowy doktora. Od tego momentu kończy się sprawowanie nad nim opieki naukowej. Nie ma już promotora dalszych jego osiągnięć naukowych. 

Jak na całym świecie, wystarczy być doktorem, by ubiegać się o publikowanie wyników własnych badań, realizację projektów badawczych i otrzymywanie na nie środków finansowych (często bardzo wysokich, nawet milionowych, w zależności od złożoności badań). 

Niech zatem doktorzy przestaną mazgaić się w mediach, że rada naukowa tej czy innej uczelni odmówiła im nadania stopnia doktora habilitowanego. Odmówiła, bo nie tyko miała takie prawo, ale i obowiązek, by przyszli recenzenci innych prac doktorskich, habilitacyjnych byli kompetentni, mieli wiedzę i umiejętności przekraczające status naukowy doktora. Kto tego nie rozumie, potwierdza jedynie - także publicznie, w mediach - ignorancję, nieudolność, brak kompetencji.      

Jeżeli jakiś doktor, tym bardziej – z całym szacunkiem do każdej osoby – akademicki nieudacznik, pseudonaukowiec sądzi, że obrzucając recenzentów swoich osiągnięć pseudonaukowych kalumniami, rzekomymi „mądrościami własnymi” uzyska poparcie mediów lub skuteczne wsparcie kancelarii adwokackich w procesie odwoławczym, to jest naiwny i powinien szybko zabrać się do intensywnej pracy samokształceniowej. 

Jeśli się nie nauczy, to nie zdobędzie koniecznej wiedzy, nie opanuje warsztatu metodologicznego. Może co najwyżej liczyć na nieuczciwych profesorów, członków rad naukowych, którzy w wyniku różnych form korupcji lub ukrytych więzi (zależności) personalnych udzielą poparcia. 

Za każdą patologię w nauce odpowiada jej sprawca i współsprawcy. Ministerstwo nadal udaje, że nie ma problemu, skoro recenzje habilitantów oraz uchwały rad naukowych wraz z ich uzasadnieniem są publikowane. Niech się zatem wstydzi nie ten, kto to widzi, tylko kto jest autorem niedopuszczalnych, a jednak publikowanych pseudonaukowych rozpraw, kompromitujących autorów środków i narzędzie badawczych itp.

Trudno, żeby o wartości pseudonaukowej publikacji miał rozstrzygać pseudonaukowiec. To tak, jakbyśmy chcieli, żeby poród dziecka odbierał hydraulik. Recenzentów i członków rad naukowych obowiązuje prawda naukowa, toteż w przypadku negatywnej konkluzji czyichś publikacji wywiązują się perfekcyjnie, gdyż mają świadomość odpowiedzialności za poziom kadr naukowych w ich dyscyplinie. 

Habilitanci nie mają kompetencji do wyrażania opinii na temat właściwości sporządzanych recenzji czy wyrażanych o ich osiągnięciach opinii. Szkoda, że ponoszący niepowodzenie nie odnoszą się do uwag krytycznych, a wykazujących ich naukową ignorancję. Habilitanci nie są podmiotem kompetentnym do rozstrzygania o tym, którzy recenzenci spełniają ustawowy wymóg „renomowanych” uczonych w dyscyplinie naukowej, a którzy nie.

To nie recenzenci i nie członkowie komisji habilitacyjnej decydują o nadaniu lub odmowie nadania komuś stopnia naukowego, ale członkowie rad naukowych. Tego też nie rozumieją habilitanci, którzy kurczowo trzymają się swoich artefaktów, by nie osłabić u siebie zawyżonej samooceny? Każdy pseudonaukowiec może stać się naukowcem, jeśli wyciągnie merytoryczne i metodologiczne wnioski z treści recenzji, przestanie uciekać od odpowiedzialności za własną ignorancję i weźmie się do pracy, bo bez pracy nie ma kołaczy, co najwyżej zakalec.       

Sąd Najwyższy przypomina w orzeczeniach dotyczących spraw odmowy nadania stopnia naukowego doktora habilitowanego w swoich uzasadnieniach orzeczeń: 

Ktokolwiek poddaje się jakimkolwiek recenzjom (...) musi się zawsze liczyć z tym, że może spotkać się również z recenzjami, których w najgłębszym przekonaniu nie będzie w stanie osobiście zaakceptować. Nikt bowiem nie przyjmuje chętnie otwartej dyskwalifikacji własnych umiejętności, talentu czy wiedzy. Z tymi skutkami musi też liczyć się osoba, która swój dorobek naukowy poddaje ocenie komisji habilitacyjnej, a następnie Centralnej Komisji[1]

Charakter tego postępowania powoduje, że osoba, która się poddaje jakimkolwiek recenzjom w dziedzinie nauki, musi się liczyć z tym, że nie zawsze może je zaakceptować. W tym wyraża się przejaw wolności naukowej i prowadzenia nieskrępowanej dyskusji naukowej.[2]


04 maja 2021

Zjednoczona Prawica wyczyściła prawo do innowacji pedagogicznych w szkołach publicznych

 



Jestem zaskoczony, że od roku nikt nie zwraca uwagi na usunięcie przez rząd Zjednoczonej Prawicy z ustawowych regulacji dla szkolnictwa publicznego możliwości wprowadzania przez nauczycieli INNOWACJI PEDAGOGICZNYCH

Obowiązująca od dnia 1 września 2017 r. Ustawa Prawo Oświatowe z dnia 14 grudnia 2016 r. (Dz. U. z 2020 r. poz. 910 i 1378 oraz z 2021 r. poz. 4, 619 i 762) została znowelizowana w maju 2020 roku. Ministerstwo opublikowało informację o tym, że (...) wprowadza także zmiany w kilkunastu obszarach (...), w tym  12) w zakresie innowacji i eksperymentów. 

Już nie znajdziemy w Ustawie pojęcia INNOWACJE. Zniknęło z pragmatyki oświatowej rozporządzenie o innowacjach i eksperymentach pedagogicznych. Środowisko nauczycielskie przestało wypowiadać się na ten temat, przystając ostatecznie na centralistyczne formatowanie organizacji procesu pedagogicznego w szkołach. 

Jeszcze w 2016 roku inicjujący innowacje pedagogiczne nauczyciele pisali z poczuciem satysfakcji, że po zlikwidowaniu przez PiS rozporządzenia o innowacjach pedagogicznych i eksperymentach zapisana w nowej Ustawie działalność innowacyjna stanie się integralnym elementem funkcjowania szkoły. 

Zaproponowane w ustawie regulacje prawne dotyczące działalności innowacyjnej, określały wówczas: 

• konieczność zapewnienia przez system oświaty kształtowania u uczniów postaw przedsiębiorczości i kreatywności, sprzyjających aktywnemu uczestnictwu w życiu gospodarczym, w tym poprzez stosowanie w procesie kształcenia innowacyjnych rozwiązań programowych, organizacyjnych lub metodycznych (art. 1 pkt. 18), 

• obowiązek tworzenia przez szkoły i placówki warunków do rozwoju aktywności, w tym kreatywności uczniów (art. 44 ust. 2 pkt. 3), 

• możliwość wspierania nauczycieli, w ramach nadzoru pedagogicznego, w realizacji zadań służących poprawie istniejących lub wdrożeniu nowych rozwiązań w procesie kształcenia, przy zastosowaniu nowatorskich działań programowych, organizacyjnych lub metodycznych, których celem jest rozwijanie kompetencji uczniów oraz nauczycieli (art. 55 ust. 1 pkt. 4), 

4• obowiązek stwarzania przez dyrektora szkoły warunków do działania w szkole lub placówce: wolontariuszy, stowarzyszeń i innych organizacji, w szczególności organizacji harcerskich, których celem statutowym jest działalność wychowawcza lub rozszerzanie i wzbogacanie form działalności dydaktycznej, wychowawczej, opiekuńczej i innowacyjnej szkoły lub placówki (art. 68 ust. 1 pkt. 9), 

• warunki, na jakich w szkole lub placówce mogą działać, z wyjątkiem partii i organizacji politycznych, stowarzyszenia i inne organizacje, a w szczególności organizacje harcerskie, których celem statutowym jest działalność wychowawcza albo rozszerzanie i wzbogacanie form działalności dydaktycznej, wychowawczej, opiekuńczej i innowacyjnej szkoły lub placówki (art. 86 ust. 1).  

Tymczasem PiS krok po kroku zacierał ślady własnej destrukcji oświatowej. Ustawa z 2016 roku była nowelizowana do dnia dzisiejszego aż 32 razy!!! Tak oto po ponad trzydziestu latach zmian ustrojowych w Rzeczpospolitej Polskiej politycy prawicy po cichutku wyprowadzili z prawa innowacje pedagogiczne.

Tym samym rzekomo postsolidarnościowa ekipa oszukała nie tyle wszystkich nauczycieli, co przede wszystkim najbardziej kreatywnych pedagogów, dydaktyków oraz ich uczniów, pozbawiając ich prawa do oddolnych zmian. Wszyscy mają pracować na warunkach określonych przez władze, bo szkoła przestała już być placówką publiczną, tylko powróciła w koleiny nadzoru i organizacji w strategii „top-down”.

Skoro nie ma już w szkolnictwie publicznym regulacji dla innowacji pedagogicznych, to zainteresowanym oraz kompetentnym nauczycielom pozostała możliwość jedynie projektowania eksperymentów dydaktycznych. Dostęp do tej formy wewnątrzszkolnych reform mogą mieć jednak tzw. "rodzynki", a więc nauczyciele szkół, które uzyskają najpierw wsparcie środowiska akademickiego, wyższej szkoły zapewniającej im opiekę naukową, a następnie przebiją się przez formatowanie w MEiN i otrzymają zgodę tego resortu na określonych przez władze warunkach. 

    Tak oto polska szkoła publiczna powróciła do czasów etatystycznej polityki oświatowej. Prawica całkowicie zniszczyła w III RP podstawy prawnego wsparcia dla wewnątrzszkolnych reform, dla edukacji kreatywnej, innowacyjnej a zorientowanej na psychopedagogiczne czy socjopedagogiczne nowe formy, metody, techniki i mikrozmiany w procesie edukacyjnym.              

Przypomniał mi się fragment z jednej z moich książek, w którym podjąłem problem faryzeuszy innowacji. Mój tekst dotyczył destrukcji rządu SLD/PSL w latach 1993-1997, o którym pisałem, że ma w MEN faryzeuszy, a więc tych urzędników i polityków, którzy pozorując swoją otwartość, zgodę czy wolę wdrażenia oddolnych innowacji pedagogicznych (klasy, szkoły autorskie i programu autorskie) czynią wszystko, by do tego nie już nie dochodziło lub by zdeprecjonować znaczenie procesu i treści dotychczasowych przemian, zmniejszyć zapał czy euforię wokół nich. 

Faryzeusze, których tak wielu jest w otoczeniu nauczycieli-nowatorów, starają się za wszelką cenę ukryć swoją obłudę, fałszywość, hipokryzję, dwulicowość czy nieszczerość, by ostrze ich skrywanej nienawiści do tranformatywnej wolności pedagogicznej nauczycieli nie zostało rozpoznane. Jeśli zaś będzie, to po to zmienia się prawo, by innowacyjność oddolna była napiętnowana jako niepożądana przez władze. Nie przypuszczałem, że po prawie trzydziestu latach faryzeizm powróci w prawicowych barwach kontynuowania deformy szkolnej. 


 


03 maja 2021

Wylały się prawnicze słowa krytyki i apele o naukową przyzwoitość




Nie mogę pominąć najważniejszych uwag krytycznych, jakie padły w czasie konferencji Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego na temat habilitacyjnych postępowań awansowych. Dobrze jest wiedzieć, co sądzą profesorowie prawa nie tylko o źle stanowionych ustawach w tym względzie, ale także o ich stosowaniu przez tzw. "brudne wspólnoty". Nie wszyscy znali to socjologiczne określenie na recenzentów piszących towarzyskie a nieuprawnione opinie z konkluzją pozytywną, bo wzajemnie uzgadniających końcowe wnioski, co skutkuje niezasłużoną promocją. Bywa też odwrotnie, że powiązania między habilitantem a recenzentem są ukryte, nierozpoznawalne dla komisji a skutkujące nadaniem jemu stopnia naukowego. Wzajemne czynie sobie usług lokuje w radach naukowych takie "brudne wspólnoty".      

Nie da się zatrzymać każdego pseudonaukowca na drodze do niezasłużonego awansu, jeśli są takie rady dyscyplin czy dziedzin naukowych (bo to one podejmują decyzje, a nie komisje habilitacyjne), których członkowie/profesorowie:

* akceptują fundamentalne błędy metodologiczne w pracach awansowych; 

* akceptują plagiaty; 

* pomijają lub celowo pomniejszają w ocenie osiągnięć habilitanta niektóre jego prace, dokonania badawcze; 

* deprecjonują artykuły opublikowane w rozprawach zbiorowych; 

* nie dostrzegają brak związku części teoretycznej monografii z opublikowanymi w niej wynikami badań ; cytowania z tzw. "drugiej ręki"; 

* operują subiektywnymi kryteriami ilościowymi publikacji, których niespełnienie świadczy o braku osiągnięć naukowych; 

*  lekceważą udział habilitanta w konferencjach naukowych; 

* nie wiedzą, jak oceniać: cykl publikacji, aktywność naukową habilitanta w innych ośrodkach akademickich; wydawanie rozpraw we własnej oficynie uczelnianej; 

* przyjmują "fantazyjne" reasumpcje głosowań.  

    Zdaniem profesorów prawa nie można pozytywnie oceniać publikacji habilitanta, które powstały wspólnie z pracownikami z jego jednostki akademickiej. Nie można przykrywać niskiej jakości nawet 20 artykułów faktem, że jest ich dużo lub zostały wydane poza granicami kraju, jeśli nie dokonuje się jakościowej analizy ich treści. Niektórzy habilitanci są tak dobrze "zaopiekowani", że "załatwia się" im opublikowanie tekstu w czasopiśmie zagranicznym. 

Referujący apelowali, by w ocenie osiągnięć naukowych habilitantów nie kierować się nazwiskami recenzentów wydawniczych, skoro komisje habilitacyjne nie mają, bo mieć nie mogą, wglądu w treść tych recenzji. Okazuje się bowiem, że recenzenci wnioskowali o dokonanie zmian, uzupełnień, wprowadzenie korekt, ale habilitanci zlekceważyli te wskazania i wydali swoją rozprawę zawierającą błędy. Tego typu praktyki powinny być kierowane do Komisji Etyki czy Komisji Dyscyplinarnych dla Nauczycieli Akademickich. 

  Podawano przykład na opublikowanie beznadziejnej, pseudonaukowej rozprawy w liczbie egzemplarzy tylko dla potrzeb komisji habilitacyjnej. Był też przykład wydania książki w normalnej procedurze wydawniczej (300 egz.), ale kiedy w trakcie postępowania habilitacyjnego okazało się, że wpłynęły negatywne recenzje (np. ujawniono plagiat lub skandaliczne błędy) i mimo to nadano stopień doktora habilitowanego, habilitant wykupił resztę nakładu, by nie dotarł on do akademickiego środowiska. 

Słusznie jednak uczestnicy debaty podkreślali, że w naukach humanistycznych czy społecznych językiem publikacji powinien być język narodowy, gdyż ze względów kulturowych i naukowych powinny one być nie tylko adresowane do polskiego czytelnika, ale i oceniane przez polskich ekspertów, a nie przez zagranicznych recenzentów, którzy nie znają kulturowych, społecznych czy nawet politycznych uwarunkowań prowadzonych badań.     

 W podsumowaniu obrad pojawił się wańkowiczowski "|dydaktyczny smrodek", bowiem stwierdzono, że prawo nigdy nie było, nie jest i nie będzie regulatorem naukowej jakości osiągnięć kandydatów do stopnia doktora habilitowanego. Owszem, może służyć przestrzeganiu pewnych procedur, formalnych form postępowania, ale nie zastąpi uczciwości, rzetelności recenzentów. Trzeba zatem "kształtować postawy dobrych praktyk, publikować wzorowe z naukowego punktu widzenia postępowania i wytykać błędy, wadliwe praktyki nieuczciwym i nierzetelnym profesorom.

Przewodniczący rad naukowych dyscyplin nie powinni przyjmować od recenzentów tekstów opinii, które są wewnętrznie sprzeczne, tzn. treść jest negatywna, ale konkluzja pozytywna lub odwrotnie.  

Kiedy na końcu obrad głos zabrali młodzi doktorzy, odniosłem wrażenie, że nie wiedzą, nie rozumieją lub nie są w stanie wyobrazić sobie zakresu patologii, z jaką spotykają się  w uczelniach ich profesorowie. Młodym naukowcom bardzo podoba się nowa ustawa. To może nie dopuszczą ze swojego grona do rozwijania się "brudnych wspólnot"?