17 lutego 2021

Jaka jest skala marnotrawstwa pieniędzy publicznych w ośrodku niedorozwoju edukacji?



Ośrodek Rozwoju Edukacji jest publiczną placówką doskonalenia nauczycieli o zasięgu ogólnokrajowym prowadzoną przez Ministra Edukacji i Nauki. Powstał z dniem 1 stycznia 2010 roku w wyniku połączenia Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli i Centrum Metodycznego Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej na podstawie zarządzenia Ministra Edukacji Narodowej.

Minister P. Czarnek ogłosił konkurs na dyrektora tej placówki, ale nie ma o nim zawiadomienia na stronie BIP. Z portalu ORE wynika, że p.o. dyrektora  jest Tomasz Madej. Czy zatem konkurs jest pod w/w osobę, czy może rzeczywiście poszukuje się kogoś innego?  

Poziom merytorycznej degradacji tej placówki sięga dna. Wystarczy zajrzeć na zrealizowane w ORE projekty, na które wydano dziesiątki milionów złotych. W zamian za to mamy kiczowate, kronikarskie informacje, które rzekomo mają być dowodem dobrych praktyk. To wstyd, żenada. Po co to i komu? 

Jak można coś takiego publikować? Nikt tego nie recenzował? Nikt tego nie czytał? Za co wypłacono miliony złotych na poszczególne projekty? Komu sa potrzebne opublikowane tam materiały, których jedyną zaletą jest ujednolicenie ich szaty graficznej i dostosowanie do standardów WCAG? Chyba tylko wystawcom rachunków i ich autorom do awansu zawodowego? 

Skala marnotrawstwa pieniędzy publicznych w ORE jest wyjątkowa, jakiej nie było od lat. Zdewastowano przez lata placówkę, która powinna być forpocztą innowacji, inspiracji, rzetelnych danych i pedagogicznie wartościowych rozwiązań.   Spójrzcie na badania i raporty, które miałyby się przydać, tylko nie wiadomo komu i po co, skoro "najnowsze"  są z 2019 r. 

Niektóre z nowych projektów nie posiadają nawet zaplecza kadrowego. Jak widać, specjaliści nie chcą współpracować z tą placówką, a kolejne miliony są do wydania. Zamiast informacji o projektach, mamy tablice ogłoszeń w poszukiwaniu ich wykonawców. To jest dopiero deforma.   




16 lutego 2021

Nominacje wręczane po roku

 


W dniu 12 lutego 2021 r. prezydent wręczył nominację profesor Mirosławie Zalewskiej-Pawlak 

z Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ.  Czekała na ten akt od marca 2020 r.  Takie czasy - pandemia.  

Nie dotyczy to tylko nominacji prezydenckich. Podobnie jest z długotrwałym odroczeniem wręczania 

dyplomów wypromowanym doktorom nauk czy doktorom habilitowanym. 

 

Mojemu doktorowi z grudnia 2019 r. do tej pory nie wręczono dyplomu. Nawet nie informuje się 

wypromowanych osób o tym, kiedy to nastąpi. Zapewne podobnie jest z dwoma kolejnymi doktorami.  

Zagrożenie  epidemiczne jest wciąż realne, toteż nauczyciele akademiccy - spoza nauk medycznych i 

nauk o kulturze fizycznej - z niecierpliwością oczekują na szczepienie przeciwko wirusowi Covid-19.   


W niektórych uczelniach niektórzy już sobie to "załatwili" dużo wcześniej. Jak to w Polsce bywa. 

Wczoraj rozpoczęła się jednak rejestracja nauczycieli, którzy nie ukończyli 65 roku życia, gdyż 

zabezpiecza się dla nich szczepionkę Astra Zeneca, czyli - jak żartują nauczyciele - Astrę Zenka.   

 

Starsi muszą czekać do wiosny, chociaż nie mogą być pewni, że chodzi o ten rok, bo ponoć firma Pfizer 

sprzedaje tym, którzy płacą więcej i szybciej.  

 


 

15 lutego 2021

O tym, jak markuje się kształcenie nauczycieli w Polsce po 2019 r.

 

 


 Osoby ubiegające się o zatrudnienie w szkole lub o wyższy stopień awansu zawodowego dowiadują się w wyniku analizy ich dyplomów o nieposiadaniu kwalifikacji nauczycielskich, w tym pedagogicznych do wykonywania tego pięknego zawodu. 

Jak dyrektor potrzebował nauczyciela do określonego przedmiotu, to nie musiał martwić się o to, czy posiada ów kwalifikacje czy też nie, gdyż ustawa Karta Nauczyciela pozwalała mu na to. Także dzisiaj można zatrudniać osoby bez odpowiednich kwalifikacji. 

Co gorsza, można kształcić pozorując uzyskanie stosownych kwalifikacji. W dn.  2 sierpnia 2019 r. ówczesny minister edukacji D. Piontkowski wydał rozporządzenie w sprawie standardu kształcenia przygotowującego do wykonywania zawodu nauczyciela. Nie przytaczam go tutaj, bo każdy może je przestudiować w całości. Odnotowuję jedynie dwa punkty: 

1.1. Standard ma zastosowanie do kształcenia przygotowującego do wykonywania zawodu nauczyciela przedmiotu, nauczyciela teoretycznych przedmiotów zawodowych, nauczyciela praktycznej nauki zawodu, nauczyciela prowadzącego zajęcia i nauczyciela psychologa. 

1.2. Standard nie ma zastosowania do kształcenia przygotowującego do wykonywania zawodu nauczyciela przedszkola i edukacji wczesnoszkolnej (klasy I–III szkoły podstawowej), nauczyciela pedagoga specjalnego, nauczyciela logopedy i nauczyciela prowadzącego zajęcia wczesnego wspomagania rozwoju dziecka. 

Istotny jest pkt.1.2. który wyraźnie wskazuje na to, że nie można już  - tak jak miało to miejsce do sierpnia 2019 r. - uzyskać kwalifikacji do pracy w przedszkolu czy w szkole podstawowej w kształceniu początkowym na studiach podyplomowych, gdyż praca na tych stanowiskach wymaga ukończenia jednolitych studiów magisterskich na tym kierunku, trwających co najmniej 9 semestrów.  

Natomiast kształcenie nauczycieli innych przedmiotów może być prowadzone albo w ramach studiów kierunkowych np. dla historyków, matematyków, geografów itd., albo na studiach podyplomowych. Niestety, uniwersytety w większości zrezygnowały z kształcenia nauczycielskiego, zlikwidowały zakłądy czy pracownie dydaktyczne, przerzucając to zadanie na osoby zainteresowane pracą w szkolnictwie. To one mają pokryć koszty uzyskania nauczycielskich kwalifikacji udając się na studia podyplomowe. Te zaś liczą co najmniej 540 godzin.  

Program kształcenia na studiach podyplomowych musi odpowiadać takim samym wymaganiom merytorycznym, jak na studiach kierunkowych, ba, ma zapewnić osiągnięcie takich samych efektów.   Nie da się rzetelnie poprowadzić studiów podyplomowych w sposób adekwatny do wymagań, gdyż każdy przedmiot nauczania ma swoją odrębną dydaktykę przedmiotową. Rozporządzenie określa obowiązek zapewnienia studentom co najmniej 150 godzin  dydaktyki przedmiotu nauczania plus drugie tyle praktyki dydaktycznej/zawodowej. 

Tymczasem na tego typu studia podyplomowe przychodzi przykładowo jeden chemik, dwóch historyków, 4 biologów, 7 filologów itp., a każdej z tych osób trzeba zapewnić metodykę nauczania ich własnego przedmiotu. Jest to w takim wymiarze absolutnie niemożliwe do zrealizowania, gdyż koszty studiów musiałyby być bardzo wysokie. Trudno bowiem płacić za zajęcia z dydaktyki przedmiotowej odrębnie dla jednego studenta  z chemii, osobno dla dwóch z historii czy czterech z biologii itp. Co czynią uczelnie? 

Rektorzy szkół wyższych przymykają oczy i zezwalają na stosowanie nieuczciwego zabiegu, który ma niewiele wspólnego z adekwatnym do dydaktyki przedmiotowej przygotowaniem osób do pracy nauczycielskiej w ramach konkretnego przedmiotu. Tworzy się bowiem tzw. względnie "jednorodne" grupy przedmiotów humanistycznych czy matematyczno-przyrodniczych, ale każdy absolwent tych studiów uzyskuje prawo do nauczania tylko tego przedmiotu, który wynika z jego kierunkowego wykształcenia, a nie do pracy w ramach grupy przedmiotów. 

Nie dziwmy się zatem jako rodzice, że nasze dzieci kształcone są przez metodycznie niekompetentnych nauczycieli. Owszem, mają wiedzę kierunkową, ale brak kompetencji metodycznych sprawia, że ich zajęcia są nudne, beznadziejne, nieefektywne, ot, po prostu są dla uczniów stratą czasu, za którą płaci się takim nauczycielom równie kiepską pensję.  

To nie nauczyciele są temu winni, tylko resort edukacji, który w ten sposób pozoruje rzekomo właściwe standardy przygotowania do zawodu przyszłych nauczycieli. Szkoły wyższe zaś markują ów proces, by cokolwiek na tym zarobić.  Tracą na tym młode pokolenia, traci na tym społeczeństwo i polska kultura.