07 stycznia 2021

Rozkodowanie języka polityków mijającego trzydziestolecia szansą na resocjalizację także w universitas

 


Językoznawca i politolog zarazem wziął na warsztat swoich badań kulturę języka współczesnej polityki. Jak jednak ją opisywać, wyjaśniać, komentować, skoro nadawcy nie grzeszą kulturą wysoką, a zajmują w przestrzeni i instytucjach publicznych, państwowych wysokie stanowiska?  

Język, jakim od trzydziestu lat transformacji posługują się nasi politycy i rządzący w dużej mierze zaprzecza kulturze wysokiej, nie wspominając już o kulturze politycznej, o czym przekonamy się dzięki lekturze rozprawy naukowej Tomasza Rawskiego. Podwójne wykształcenie autora, który jest absolwentem Wydziału Polonistyki oraz Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego oraz doktorem nauk społecznych w dyscyplinie nauki o polityce sprawiło, że otrzymaliśmy pasjonujące kulturowo i społecznie studium języka polityki. 

Książkę czyta się z zapartym tchem, a przy tym mogą z niej korzystać nie tylko przedstawiciele nauk o polityce, socjolodzy polityki, socjolodzy edukacji, pedagodzy porównawczy i badacze polityki oświatowej, specjaliści w zakresie nauk o komunikacji, mediach czy psycholodzy społeczni, ale być może w głównej mierze dziennikarze oraz ci, o których jest tu mowa, a więc politycy i rządzący wszystkich formacji politycznych trzech ostatnich dekad. Wypowiedzi wielu nadawców (nie wszyscy są bowiem ich autorami świecąc światłem odbitym)  odnajdziemy na kartach monografii naukowej, której autor dokonał deskrypcji struktury, gramatyki, (braku) logiki języka, ale przede wszystkim jawnie luk skrycie konstruowanej za jego pośrednictwem treści jako nośnika określonych interesów czy/i wartości.

Kluczowym dla badań filtrem stała się dla autora kategoria komizmu i śmiechu, za pomocą których przygląda się językowi ścierających się ze sobą wypowiedzi polityków afirmujących jedną z dwóch stref światopoglądowych podzielonej Polski na Polskę solidarną (konserwatywną, prawicową, chadecką, nacjonalistyczną) i Polskę liberalną (liberalno-lewicową). W moim przekonaniu przyjęta dychotomia nie jest adekwatna do istniejących w kraju podziałów, gdyż nie mamy jeszcze dwupartyjnego systemu politycznego, ale co najmniej trójpartyjny. 

Nie łączyłbym zatem lewicy z liberałami, gdyż wprawdzie jest to marzenie obecnie rządzącej polskiej prawicy, by tak właśnie się stało, ale liberałowie wcale nie chcą być włączeni do lewicy czy prawicy wciąż miotając się na skrzydłach tych partii lub - mówiąc kolokwialnie - siedząc okrakiem na barykadach. W tej jednak rozprawie autor łączy liberałów z lewicą, skoro obie formacje znalazły się w opozycji parlamentarnej i częściowo pozaparlamentarnej wobec rządzącej koalicji prawicowych partii. 

Jak pisze we Wstępie: Po jednej stronie politycznego sporu znajdują się patrioci, w dodatku prawdziwi, po drugiej zaś są zdrajcy, a nawet obóz zdrady narodowej [s. 7 - podkreśl. autor] 

Rawski dokonuje politolingwistycznej analizy ewolucji języka polityków spolaryzowanych stron, starając się wyjaśnić zarówno jałowość prowadzonych sporów o słowa i na słowa, jak i ich zamierzony charakter, by odwrócić uwagę Polaków od znacznie poważniejszych problemów w rządzeniu krajem. Jego badanie ma charakter deskryptywny, rekonstruujący język polityków takim, jakim on jest faktycznie oraz eksplikacyjnych, kiedy krytycznie docieka powodów jego antagonistycznego zaistnienia oraz skutków. To następstwa owego języka są kluczową dla badacza kategorią estetyczną i etyczną zarazem czy wartościującym filtrem, skoro są komiczne i jako takie wzbudzają w narodzie śmiech.

Poczucie humoru nie jest bowiem pojedynczym fenomenem właściwym konkretnej jednostce. Jest powtarzalne, modelowe, co tworzy sympatię, specyficzny rodzaj więzi społecznej między ludźmi, których bawi i śmieszy to samo, wytwarza się specyficzna więź [s.10]Każda z partii politycznych ma zatem nie tylko swoją wspólnotę wartości, ale i wspólnotę śmiechu (określenie za Kazimierzem Żygulskim), który wykorzystuje do walki z oponentem.              

Fenomen oryginalności podejścia badawczego, niezależnie od politolingwistycznej metody badań polega na odsłonięciu, odkryciu stosowania przez obie strony sporu politycznego potęgi śmiechu jako broni ofensywnej lub obronnej, a więc stosowania inżynierii społecznej, manipulacji, którą można odczytać przez pryzmat stosowania chwytów komizmu. Te zaś mają już swoje teoretyczne uzasadnienie: 1) teoria cechy ujemnej podmiotu, 2) teoria degradacji, 3) teoria kontrastu, 4) teoria sprzeczności, 5) teoria odbiegania od normy i 6) teoria motywów krzyżujących się [s. 16-17]. 

Śmiech jako narzędzie walki jest dwoisty, bowiem można za jego pomocą podważać autorytet renomowanej osoby, znieważać ją, dokonać na niej publicznego "linczu", jak i  zakrywać własne manipulacje, błędy, patologie jako ich sprawców. Tymi ostatnimi są najczęściej przedstawiciele różnego rodzaju władz, a więc autorytetów formalnych, instytucjonalnych, ale i liderzy opozycyjnych stronnictw politycznych. O sile śmiechu świadczy satyra, z jaką spotykamy się w wypowiedziach werbalnych, jak i w dowcipach, memach politycznych, które krążą w sieci internetowej.

Antagonistyczny podział Polaków odzwierciedla się także w języku mediów i ich afiliacją, bowiem (...) wraz ze swojskim "my" zawsze musi występować obce, a nawet wrogie "oni" bądź "wy". Zaimek pełni więc funkcje selekcjonującą i stygmatyzującą. "Wy" wytycza granice politycznej obcości, wskazuje na grupy, które stoją po przeciwnej stronie sporu politycznego, a nawet są hamulcowymi zmiany. Należy zaznaczyć, że stosowanie dychotomii my-wy w dyskursie prawicy kumuluje wyżej omawiane wyróżniki stylu. Pod zaimkiem "wy" kryją się pogrobowcy  PRL-u, scenarzyści narodowych spisów, donosiciele, skorumpowane łże-elity czy historyczni kłamcy [s.32].      

Z doniesień dziennikarzy śledczych wynika jednak, że owi pogrobowcy PRL-u są po obu stronach walki politycznej. Dychotomia my-wy, a raczej my - oni, jest lingwistycznym utrwaleniem społecznego podziału, który z jednej strony skutecznie definiuje wspólnotę i przeciwników, z drugiej strony ujawnia paletę emocji rządzących środowiskiem prawicy [tamże].        

Uczony odsłania bogatą gamę komicznych, śmiesznych wypowiedzi polityków prawicy i liberałów (rzadziej lewicy), by czytelnik uświadomił sobie, że w grę toczonych sporów nie chodzi o dobro wspólne, ale o te dobra, które są niepodzielne, a zatem zysk jednych zawsze jest kosztem straty drugich. Pedagodzy powinni dostrzec wychowawczy czy edukacyjny potencjał śmiechu, który wykorzystywany jest przez sprawujących władzę do zabezpieczenia własnych  interesów oraz jej systemu politycznego. 

Poznajemy zatem jakże znane nam z codziennych przekazów w mediach państwowych i prywatnych leksemy o pejoratywnym i prześmiewczym znaczeniu typu "lewak" , "lewactwo" , "wypierPOL", "nachodźca" czy "pisior", "kaczyzm", "lepperyzm", "cieniasy", "ciamciaramcie", "dyplomatołki", "żulia", "pisiewicze", "pislamista", "eurokołchoz", "moher" itp.    a przy tym także w wyniku analizy morfologicznej poznajemy mechanizm słowotwórczy danego neologizmu, przykładowo: 

A: pisowiec

B: Misiewicz

___________

c: pisiewicz

[s. 79]. 

Katalog słownego komizmu poszerza komizm charakterologiczny wypowiadających się w mediach polityków, który osiąga się za pomocą prześmiewczo-poniżajacych wyrażeń w mianowniku liczby mnogiej np. "Michniki", "Kosiniaki". "Tuski", "Kaczory", "Macierewicze", "Sasiny" itp. Jak pisze T. Rawski: (...) kreacja śmiechu słownego wewnątrz wspólnoty politycznej jest conditio sine qua non powstania, a na dalszym etapie  także percepcji komizmu charakterów. Przecież wyśmianie danej osoby, a nawet obiektu i grup, gdyż komizm charakterów nie ogranicza się wyłącznie do jednostki, nie jest możliwe bez uprzedniego wytworzenia prześmiewczego kodu. Odbiorcy muszą podzielać wspólny smak, który spowoduje, że  "przebranie" politycznego oponenta wszyscy zrozumieją [s. 84].  

 Przy okazji drwi się z różnych cech charakteru atakowanych osób, ale i ich cech fizycznych (wzrost, figura, oblicze itp.), byle tylko możliwe było osiągnięcie celu. Śmiech jako narzędzie walki politycznej stosowany jest z lewa, prawa i z centrum tak, jakby było to kulturowo uprawnione. Wspólnoty śmiechu tak, jak wspólnoty nienawiści ośmieszają w ten sposób siebie i swój elektorat, który chętnie upowszechnia czyjeś bon moty, błędy itp. dla wzmocnienia poczucia własnej wartości lub leczenia swoich kompleksów. Skłonność do naruszania za pomocą języka zakazów, norm kulturowych, a przede wszystkim etycznych dotyczy już każdej formacji politycznej. 

Autor książki zauważa, (...) że inflacja śmiechu, będąca wynikiem złożonych procesów polityczno-kulturowych, jest elementem reprodukcji ogólnego języka polityki. To, że komizm znajduje się na usługach polityki, zwiększa żywotność samego języka polityki, co z kolei, na mocy praw językowych, wpływa na żywotność samej polityki [s.105]  

Bardzo łatwo i chętnie przechodzą politycy od niechęci i złośliwości do eskalowania nienawiści w swoich wypowiedziach wobec swoich antagonistów. Już oswoiliśmy się z "mową nienawiści", którą szermują nie tylko pseudodziennikarze, pseudopublicyści, prymitywni kulturowo politycy, ale czerpiąc przykłady u swoich pracodawców,  zwierzchników politycznych także prawnicy, socjologowie, psycholodzy, politolodzy  jako medialni komentatorzy wydarzeń politycznych. 

Trudno jest zmagać się z tym zjawiskiem, skoro nie występuje ono jako niepożądane w polskiej legislacji jako kategoria prawna. To, że Komitet Ministrów Rady Europy rekomendował w 1997 r. rządom państw UE zwrócenie uwagi na tak niebezpieczne zjawisko podżegania do nienawiści, propagowania i usprawiedliwiania jej w stosunku do osób, które politycy mogą określać i wskazywać jako "zasługujące" na takie traktowanie, nikogo de facto i do niczego nie zobowiązuje.   Wówczas Polska nie była członkiem UE, a nietolerancja jest dla polityków znakomitą okazją do podtrzymywania podziałów społecznych w państwie, które w Konstytucji ma odmienny do tego stosunek. 

Polityk nigdy nie jest niezależny i bezstronny, występuje w imię jakiegoś interesu, reprezentuje konkretną grupę. Jest uwikłany w konflikt wartości i interesów, toteż komiczny chwyt w jego wykonaniu będzie czysto intencjonalnym działaniem, zawierającym podskórnie partykularne pobudki [s. 175].  

 Bardzo dobrze, że autor niniejszej książki przybliża nam fakty polityczne i społeczne nie tylko w skali Zjednoczonej Europy, ale i świata, które wiążą się z podejmowaniem prób nie tyle nawet definiowania, co uświadamiania obywatelom różnych państw zagrożeń, jakie niesie z sobą "mowa niebezpieczna" (dangerous speech), "mowa strachu" (fear speach) czy prościej określana mowa nienawiści, "przemysł pogardy", hejt jako mająca komuś służyć do wykluczania INNYCH.  

Nie jestem przekonany, że "śmiech jest weryfikatorem jakości demokracji" [s. 113], skoro wprawdzie potwierdza wolność słowa, ale zarazem usprawiedliwia jego zakresowo częściową moc niszczącą, dyskryminującą, a nawet zabijającą osoby, które stają się ofiarami czyjejś nienawiści, także ze względu na jakąś przynależność (religijną, polityczną, partyjną, światopoglądową, społeczną itp.). 

Mowa nienawiści służy antagonizowaniu konfliktów między przynajmniej dwiema grupami społecznymi. Selekcja społeczna dokonywana  przez mowę nienawiści jest tylko jednym z wielu zastosowań tego zjawiska. Agresja werbalna może zostać wykorzystana jako narzędzie promocji celebryty lub polityka w jego wyborczej strategii (...) jest szansą na zaistnienie w mediach, a także na budowanie wspólnoty, elektoratu [s. 115]. 

Warto zatem przyglądać się  nie tylko politykom, celebrytom, mediom, ale także organizacjom pozarządowym, fundacjom, które są nośnikiem tworzenia owej mowy nienawiści pod pretekstem troski o wartości, które w swej istocie wiążą się z czyimiś prywatnymi interesami. Niestety, ale nawet osoby ze stopniem naukowym doktora czy tytułem profesora włączają się w ten proces dehumanizacji i dyskredytacji "swoich prywatnych wrogów", starając się wskazać odbiorcom konieczność ich wykluczania  z nauki, instytucji oświatowych, publicznych itp. 

Rozprawa T. Rawskiego powinna być uważnie przeczytana przez środowiska naukowe, bowiem to od nich zależy, czy w procesie kształcenia, edukowania, ale i udziału w socjalizacji różnych grup społeczeństwa polskiego nie należy zacząć przeciwstawiać się powyższym, a niegodnym nie tylko w sensie humanistycznym, ale i kulturowym praktykom siania i usprawiedliwiania obecności nienawiści w języku, w tekstach, recenzjach, artykułach. 

Ma rację autor tej książki, że niektórzy wykorzystują swoje koligacje społeczne, lokalne, instytucjonalne czy naukowe do prowadzenia prywatnych wojenek z tymi, którzy zatrzymali ich w drodze do okłamywania społeczeństwa, środowiska, a nawet członków własnych rodzin. Znajdziemy ich po lewej i po prawej stronie sceny politycznej, toteż dziwię się, że nie mają poczucia wstydu, zażenowania w uprawianiu mowy nienawiści w swoich prywatnych wojenkach. 

Mowę nienawiści można nie tylko traktować jako zjawisko językowe czy przestępstwo, ale także należy na nią patrzeć przez pryzmat stosunków społecznych i struktury współczesnego państwa. Analiza politycznych wspólnot śmiechu pokazała , że pozornie błahy i nieistotny śmiech może determinować procesy polityczne, a także zwiastować trendy i mody polityczne [s. 131-132].  

Jak mają zachować się atakowani przez stosujących podły język nienawiści ci, którzy stają się wbrew swoim zasługom, postawie i faktom ofiarami "lingwistycznej zbrodni"? Mają odpowiadać tym samym na to samo? Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie? "Zdradzieckie mordy" są szeroką kategorią, bo dotyczącą tych, którzy zdradzili swoją pozycję społeczną, kulturową, naruszyli etos nauki, uniwersytetu, byle tylko odreagować za własne powstrzymane prze kogoś skryte interesy. 

Autorami jeżyka nienawiści są osoby pozbawione sumienia, anomijne moralnie, dzięki czemu mogą być lojalnymi sprzedawczykami postprawdy i hejtu. Zarabiają na tym, toteż konieczne jest demaskowanie ich aktywności i treści jako niszczących. Środki miękkiego przekazu na zasadzie ironii są nieskuteczne. Milczenie, udawanie, że nic się nie stało, także nie ma sensu, bo utrwala fałszywy przekaz. 

Trzeba zatem walczyć językiem nieprawdziwych faktów i dekonstruowania czyjejś manipulacji nimi, językiem dyskredytacji, które mają zaciemniać rzeczywistość i odwracać uwagę od prawdziwych intencji mówców nienawiści. Skoro dyskredytacja uwikłana jest w niszczenie, w walkę, to nie pozostaje nic innego, jak podjęcie jej środkami zgodnymi z prawdą, etyką i kulturą. Jeśli pedagodzy nie podejmą tego, to nadal będą niezamierzonymi współsprawcami wspólnoty nienawiści, stygmatyzacji i postprawdy. 

Artykuły i analizy krytyczne mogą bowiem  tworzyć złudzenie oddania ich autora  misyjności, za którą kryje się próba odreagowania własną nienawiścią wobec osób przeciwstawiających się nieprawdzie, pseudonauce, grze nie fair o polityczne czy ekonomiczne interesy itp.  

Nie można pozwalać na przekraczanie granicy umownej grzeczności czy dobrego wychowania tak w universitas, jak i w życiu publicznym, gdyż stosowana językowa strategia przemocy niszczy edukację, naukę i kulturę. Makiawelistyczny styl uprawiania polityki przeniósł się do uczelni, gdzie nepotyzm i mechanizmy nieformalne skrywania pozanaukowych interesów zaczynają górować niszcząc najwyższe wartości i podważając autorytet nauki i naukowców, którzy sprzeciwiają się tym procesom.               

Mam nadzieję, że refleksja i poważna dyskusja wokół treści rozprawy Tomasza Rawskiego pozwoli na uniknięcie "zaorania" świata wartości, kultury, nauki i edukacji. Może przestaniemy tolerować tych, którzy udają, że troszczą się o dobro wspólne, sprawiedliwość, prawo, a w rzeczy samej łamią je na niemalże każdym kroku.  

 



      

           

 

 

 

  

02 stycznia 2021

KRYTYKA NAUKOW(C)A

Rok temu otwierałem 2020 blogowe zapisy krytyką stanu polskiej pedagogiki, bez której ta dyscyplina naukowa i praktyka oświatowo-wychowawcza nie będą ulegać koniecznym zmianom, reformom, ani też ich liderzy, elity, czołowi przedstawiciele nie podejmą odważnych działań, by nie było tak źle, jak jest, a zarazem by było lepiej, niż jest. 

Niestety, część środowiska naukowego jest silnie zdemoralizowana a co ciekawe, nie ma to związku z wiekiem, stażem pracy czy stopniami i tytułami naukowymi. Oczywiście, że jest to moja, subiektywna ocena, która wynika z podróżowania po akademickich i oświatowych środowiskach w ramach różnych moich ról eksperckich, wydawniczych, recenzenckich, koleżeńskich czy patronackich. Złamanie kodu etycznego ma miejsce zarówno w najlepszych, bo badawczych uniwersytetach, jak i tych z drugiej, trzeciej czy czwartej linii akademickiej pseudo-nauki czy /i pseudo-dydaktyki. 

Wysoka fala wniosków o nadanie stopnia naukowego doktora, doktora habilitowanego a także o tytuł naukowy profesora wyniosła na powierzchnię nie tylko to, co ma najwyższy czy nawet średni poziom jakości, ale także jednoznacznie kompromitujący ich autorów, rady wydawnicze i naukowe. Reprodukcja akademicka obejmuje zatem grupy, a nie tylko osoby, które w ogóle nie powinny pracować w tym środowisku, jak i wybitnych czy rzetelnych badawczy i/oraz dydaktyków. 

Nie każdy przecież musi być doktorem habilitowanym. Może znakomicie rozwijać swój warsztat poznawczy i edukacyjny służąc jak najlepiej kształceniu przyszłych kadr zawodowych, a nawet naukowych.  Nie każdy musi być doktorem, doktorem habilitowanym czy profesorem na stanowisku badawczo-dydaktycznym, bo są osoby, które znacznie lepiej wykorzystałyby swój potencjał tylko w dziedzinie badań naukowych. 

Bez względu jednak na to, w jakiej roli znajdą się nauczyciele akademiccy, powinni pamiętać o złożonej jakiś czas temu przysiędze. Jej zdrada w wyniku zaniedbania i zaniechań we własnym rozwoju oraz pracy akademickiej, a także pozaakademickiej wystawia jak najgorsze świadectwo nie tylko im samym, ale także tym, którzy poświęcili im swój czas, kompetencje, działania na rzecz doktorskiej promocji. 

To prawda, że neoliberalna punktoza stała się mechanizmem generującym najgorsze moralnie postawy i zachowania części środowiska - pozoranctwo, fałszerstwa (plagiaryzm), cwaniactwo, manipulacje, korupcje, akademicką prostytucję itp., itd. Beneficjenci tych postaw i działań ze stopniami naukowymi a nawet tytułem profesora będą odtwarzać te mechanizmy i innych oceniać przez swoje doświadczenie w takim czy innym zakresie. Dewaluacja stopni i dyplomów będzie zatem postępować.

Co z tego, że po ośmiu latach działań wspomaganych przez Komitet Nauk Pedagogicznych PAN i Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego doprowadziłem do zmiany bilateralnej umowy międzyrządowej, by zaprzestano w Polsce automatycznie honorować dyplomy uzyskane na Słowacji, skoro to część z tego zdemoralizowanego środowiska sprawuje w różnych instytucjach funkcje kierownicze. Czego nauczą innych? 

Co upełnomocniają senaty, rady dyscyplin czy dziedzin naukowych zatwierdzając stopnie naukowe osobom, których rzekome osiągnięcia są na poziomie prac licencjackich? Czyż nie jest to słowacka wersja kupczenia stopniami i tytułami? 

Poziom roszczeniowości, prostactwa, bezczelności i nieuctwa tych, których niektóre rady naukowe powstrzymały w dążeniu do załatwienia sobie stopnia naukowego, przekroczył w minionym roku dopuszczalny poziom tolerancji, na której kapitał zbijają kancelarie adwokackie podtrzymując wbrew etyce zawodowej racje nieuków w dążeniu do wymuszenia nadania im owych stopni. 

Czy nie powinna nastąpić także reforma adwokatury? Czy nie należałoby pociągać do odpowiedzialności tych pseudo-adwokatów, którzy bezczelnie, pozamerytorycznie naciągają pseudonaukowców na koszty uruchamiając zarazem klimat podważania autorytetów naukowych w naszym kraju? 

Uruchomiłem odrębny blog RECENZENT. Bedę w nim zamieszczał własne recenzje, ale także tych osób, które obawiają się personalnych konsekwencji, toteż znajdą tu swoje miejsce pod pseudonimem. Ważne jest, by środowisko akademickie miało wiedzę na temat innego odczytania czyichś rozpraw naukowych.  

Niestety, ale w większości naukowych periodyków aż topi się przysłowiowa "wazelina" od pochwał książek, które na to absolutnie nie zasługują.   


       

 


01 stycznia 2021


 Życzę, aby Nowy Rok 2021 przyniósł dużo miłości, zdrowia i pokoju, które zaowocują pełnią sukcesów w życiu osobistym, zawodowym i społecznym, wypełnią nasze rodziny, miejsca pracy, przestrzeń publicznego życia blaskiem nadziei na konieczne zmiany. 

Bądźmy refleksyjni i wyczuleni na manipulacje faryzeuszy, cynicznych graczy, intrygantów, fałszerzy świadomości społecznej. mobberów, hejterów, którzy skrywają swoje osobiste lub środowiskowe interesy pod jakże szczytnymi wartościami patriotycznymi, narodowymi, religijnymi, społecznymi.         

Wspaniała poetka Danuta MUCHA zachęca nas do wyciszenia wzniecanych przez naturę życia problemów, tak pisząc o tym w jednym ze swoich tomików "Ocean myśli" (s.11)

"Niepokoje małych spraw

nie na długo

są już w nas 

gdy na wietrze

dłoń odbiera 

blaski słów

pomruki dnia

a gdy jeszcze

słońce przy tym  

zapomina swego blasku

to na ciche

dni  na wietrze

ukołyszę ciszę

z piasku"


Życzę dużo ciszy w każdym dniu kolejnych wyzwań, by towarzyszyła nam na co dzień moc PRAWDY, DOBRA, PIĘKNA i WIARY.