02 września 2020

Miejscami fatalny początek roku szkolnego 2020/2021

 

Kiedy redaktorka jednej z telewizyjnych redakcji zapytała mnie, czy polska szkoła zdała egzamin z rozpoczęcia roku szkolnego, musiałem częściowo zaprzeczyć. Po pierwsze nie istnieje taki twór jak polska szkoła czy szkoła w Polsce, gdyż jest ich ponad 20 tysięcy i są rozlokowane w tak różnych miejscach naszego państwa, w wielkich aglomeracjach, miastach, powiatach, gminach, wsiach, że każda z nich jest inna. 

Nie można postrzegać szkół z perspektywy centrum Warszawy, Łodzi, Wrocławia czy Krakowa.  Także w wielkich ośrodkach miejskich występują znaczące różnice między szkołami, które dzieli zaledwie kilka przecznic. Centralistyczne, etatystyczne postrzeganie szkoły i myślenie o niej jako czymś jednolitym, tożsamym, względnie podobnym jest absurdalne, nonsensowne, a jednak wszyscy posługujemy się takim skrótem myślowym. 

Tym, co łączy wszystkie szkoły, niezależnie od tego, gdzie się znajdują, jest m.in. obowiązująca ich nauczycieli w przedszkolach - podstawa programowa wychowania przedszkolnego; w szkołach ogólnodostępnych  (publicznych i niepublicznych z uprawnieniami szkół publicznych) - podstawa programowa dla szkoły podstawowej kształcenia ogólnego (klasy I-III i IV-VIII), a w szkolnictwie branżowym inna jest podstawa programowa dla branżowej szkoły I stopniadla czteroletniego liceum ogólnokształcącego,  pięcioletniego technikum i branżowej szkoły II stopnia, nieco inna dla szkoły policealnej i dla szkoły specjalnej przysposabiającej do pracy          

O jakości organizacji pracy dydaktycznej, wychowawczej, opiekuńczej a nawet częściowo socjalnej przedszkola i szkoły decyduje kadra pedagogiczna oraz administracyjno-techniczna. Minister edukacji nie ma tu zbyt wiele do powiedzenia, gdyż z godnie z Kartą Nauczyciela to od każdego nauczyciela (także dyrektora) zależy efektywność pracy pedagogicznej. 

To, że jakiś dyrektor placówki nie ma wyobraźni, nie potrafi przewidywać, planować, sensownie organizować i zarządzać pracą swoich współpracowników musiało przyczynić się do tego, że przed wejściem do przedszkola maluchy stały wraz z rodzicami (opiekunami) w czasie deszczu, na zimnie, by dopiero po kilkudziesięciu minutach mogły dostać się do środka. Doprawdy, trzeba być bezmyślnym, żeby dopuścić do takiej sytuacji. 

O tym, jak zorganizować wejście do placówki, przemieszczanie się wewnątrz niej dzieci czy młodzieży, czy jak zabezpieczyć uczniów w środki dezynfekujące czy ochronne tak, by można było spełnić obowiązujące normy sanitarne, muszą suwerennie decydować dyrektorzy placówek wraz ze swoim gronem pedagogicznym, a nie ministerstwo. 

 Większość budynków szkolnych ma podobną strukturę architektoniczną, a nawet tożsamą, gdyż powstały w czasach PRL ramach programu "Tysiąc szkół na Tysiąclecie".  W nowym ustroju wiele z nich zostało zmodernizowanych, a ze względu na poprzednią reformę ustrojową (6+3) w wielu budynkach wprowadzono odrębne wejścia dla gimnazjalistów czy celem wydzielenia oddziałów wczesnej edukacji i kształcenia systematycznego w kl. IV-VI. 

Deforma min. Anny Zalewskiej spowodowała konieczność przywrócenia długiego okresu kształcenia w jednym budynku szkolnym w klasach od pierwszej do ósmej, co w sytuacji pandemii okazało się fatalnym rozwiązaniem. Mamy teraz większą liczbę dzieci i młodzieży w budynkach szkolnych niż w poprzednim ustroju. Jeśli jeszcze dodamy do tego podwójny rocznik w szkołach ponadpodstawowych, to poziom zagrożeń infekcją jest znacznie wyższy. 

Niezależnie jednak od infrastrukturalnych uwarunkowań, za które dzieci przedszkolne i uczniowie szkół nie są odpowiedzialne, a raczej są na nie skazane, podobnie jak i ich nauczyciele oraz opiekunowie, to jednak w sytuacji kryzysowej, w sytuacji szczególnego ryzyka PRZEDSZKOLA I SZKOŁY MUSZĄ BYĆ DOSTOSOWANE DO DZIECI, DO UCZNIÓW, a nie odwrotnie. Placówki obowiązkowej edukacji są dla dzieci i młodzieży, mają służyć ich rozwojowi, a nie są tworzone dla nauczycieli, kuratorium, ministerstwa, partii władzy czy Kościoła. 


      

                                   

01 września 2020

Szkoła jest jak mimoza

 

Szkoła jest jak mimoza. Wystarczy lekko dotknąć jej struktur, osób, finansów, a natychmiast się kuli i przestraszona składa swoje "liście". 

Odnoszę wrażenie, że niemal wszyscy boją się szkoły, a swoim lękiem odreagowują od własnych frustracji, uprzedzeń, stereotypów, niechęci. Nareszcie jest okazja, żeby ponarzekać, ujadać, hejtować każdego, kto pozytywnie myśli o szkole. 

Trwająca od tylu lat walka polityczna o władzę w państwie, w parlamencie, w samorządach odbywa się kosztem szkoły, toczona jest przeciwko szkole i jej najważniejszym osobom, jakimi są uczniowie i ich nauczyciele. Poniewiera się każdym, z kim i z czym można utożsamiać szkołę  jako instytucję, placówkę, środowisko, przestrzeń, architekturę, koszty, administrację, nadzór itp.        

Od lat rządzący i opozycja odbierają swoją działalnością (złym dotykiem) radość uczęszczania do szkoły, która niszczona jest w jej zarodku, czy - jak pisał w 1997 r. Aleksander Nalaskowski - staje się wypaloną przestrzenią zanim przekroczy się jej próg.  

Tegorocznym pierwszoklasistom już odebrano tę radość, mimo że oni jeszcze w niej nie byli. Mam tu na myśli  uczniów klas pierwszych wszystkich typów szkół - od podstawowej do branżowych. 

Czy dzień 1 września zapisze się w ich pamięci jako dzień grozy, porażenia, spotęgowania lęku i obaw zależy już tylko od pedagogów, od nauczycieli jako tak samo doświadczających negatywnych emocji, upokorzeń i strat ze wszystkich możliwych stron. Czy tego dnia podetniemy im gałąź bez względu na to, co czują, co myślą, czego doznają? 

Zapewne   są tacy, którzy szkoły nienawidzą, boją się jej, gdyż nie otrzymali "nawozu" radości i sensu uczenia  się. Czyż nie pojawia się u większości osób, które przebywają w szkolnej przestrzeni, jakże charakterystyczne dla mimozy zjawisko (złego) dotyku, w wyniku którego wewnętrzna, naturalna chęć, potrzeba, a może i pasja uczenia się i/lub nauczania, poznawania świata i ludzi nagle składa swoje delikatne, pierzaste listki, dając sygnał innym do podobnej reakcji? 

W szkole - jak w łodygach mimozy - zachodzi reakcja łańcuchowa, zwrotna, kiedy zły dotyk jej organizmu (-ów) daje sygnał innym jej uczestnikom do wycofania się. Podobnie jest z uczniowską i nauczycielską motywacją do uczenia się, do kształcenia innych, wspomagania ich rozwoju. Niegodny szkoły dotyka sprawia, że ona wiotczeje i cała szkoła, jak roślina, kuli się w okamgnieniu

W szkole, jak w przyrodzie, wystarczy trochę czasu, silnej woli, pozytywnego wzmocnienia, by jak mimoza ponownie "stroszyła piórka" budząc się znowu o świcie, który i tak nadejdzie. Nie wolno zatem szkoły i uczących się w niej oraz dzięki niej osób "dotykać", niepokoić, bo taka szkoła straci siły i "zwiędnie". 


(źródło fotografii i opisu mimozy) 

 


31 sierpnia 2020

Co ciebie obchodzi, co myślą inni?

 

Wydawnictwo ZNAK opublikowało kolejny tom biograficznych narracji z  życia wybitnego fizyka, laureata Nagrody Nobla - Richarda P. Feynmana. Świetny przekład Rafała Śmietany sprawia, że czyta się tę książkę z zainteresowaniem i poczuciem żalu, że wraz z dotarciem do 297 strony kończy się relacja z wydarzeń, których uczestnikiem był tak genialny uczony XX wieku.

Przywołuję ją, gdyż  są w niej odwołania do nauki, do relacji między naukowcami a władzami politycznymi, a także niezwykle ważne refleksje na temat tego, co jest istotą pracy osób o autotelicznej orientacji w nauce. Doskonale też wpisuje się ta książka w mające miejsce także w naszym kraju próby populistycznego niszczenia nauki i uczonych, by móc realizować cele polityczne z pominięciem lub fałszowaniem naukowej wiedzy. 

We wprowadzającym do całości rozdziale p.t. "Narodziny naukowca", który powstał w okresie zmagania się Feynmana z chorobą nowotworową, pojawia się wyjaśnienie powodu jednostronnej fascynacji własnym obiektem zainteresowań naukowych: 

W sprawach naukowych zawsze byłem jednostronny, a gdy byłem młodszy, koncentrowałem na nich  prawie cały wysiłek. Nie miałem wtedy ani czasu, ani cierpliwości zajmować się tym, co nazywamy naukami humanistycznymi. Mimo, że na uniwersytecie były kursy humanistyczne, które musieliśmy zaliczyć,  przed ukończeniem studiów, robiłem wszystko, co się da, żeby ich uniknąć. Dopiero później, gdy trochę się postarzałem i stałem się spokojniejszy, cokolwiek poszerzyłem swoje horyzonty [s.12].  

Tytułowe motto życia jest przywoływane w tej książce kilkakrotnie.  Trudno się z nim nie zgodzić.  Richard Feynman był także w Polsce. Przyleciał do Warszawy w 1963 r. na konferencję naukową poświęconą problematyce grawitacji. Podzielił się swoją opinią i wrażeniami w liście do żony, który .pisał w restauracji Grand Hotelu w oczekiwaniu na podanie mu obiadu. Musiało to długo trwać, skoro list jest kilkustronicowy, a zawiera niezwykle interesujący zapis doznań noblisty.

Nie jest łatwo zadowolić tak wybitnego uczonego treścią obrad, o których pisał:

Konferencja nic mi nie daje. Niczego się nie uczę. Ponieważ nie robią żadnych doświadczeń, dziedzina ta jest martwa, więc zajmuje się nią niewielu spośród najlepszych. Skutek jest taki,, że jest tu mnóstwo tumanów (126), co nie wpływa korzystnie na moje ciśnienie: wygaduje się tu takie brednie i z powagą omawia tak idiotyczne tematy, że poza oficjalnymi sesjami wdaję się w sprzeczki (powiedzmy w czasie lunchu), ilekroć ktoś zada mi jakieś pytanie albo zaczyna opowiadać o swojej "pracy". 

Ta "praca" jest zwykle: 1. kompletnie niezrozumiała, 2. niejasna i ogólnikowa, 3. poprawna, na jasny i oczywisty temat, ale poparta niesłychanie długą i skomplikowaną analizą i przedstawiana jako ważne odkrycie, 4. opartym na głupocie autora twierdzeniem, że jakiś oczywisty i poprawnie zinterpretowany fakt, od lat przyjęty za pewnik, jest w rzeczywistości błędny (ci są najgorsi; żaden argument nie przekona idioty), 5. próbą dokonania czegoś niekoniecznie niemożliwego, lecz z pewnością  bezużytecznego, która, jak okazuje się na koniec, rzeczywiście jest nieudana (...), lub 6. jest całkowicie błędna [s. 116-117]. 

Feynman uważał, że skoro konferencja dotyczy grawitacji, to powinni uczestniczyć w niej ci, którzy rzeczywiście prowadzą w tym zakresie własne badania i mają coś na ten temat do powiedzenia, a nie że każdy zajmuje się czymś zupełnie innym. Jak każdy amerykański uczony-pragmatyk angażował się tylko w takie badania, które miały sens dla praktyki, coś doskonaliły, poprawiały.  

Obecnie mamy do czynienia z wzmożoną "działalnością na polu", ale "działalność" polega przede wszystkim na udowodnieniu, że, że poprzednia "działalność" kogoś innego zaprowadziła w ślepy zaułek,ie wniosła pożytecznego wkładu w naukę lub przeciwnie - okazała się obiecująca [s.117]. 

Nobliście podobała się nasza stolica. Szczególną uwagę zwrócił na Pałac Kultury i Nauki  jako ten, który warto było zobaczyć. Pisał: Jest to największa budowla w Polsce: Pałac Kultury i Nauki, dar Związku Sowieckiego. Zaprojektowali go rosyjscy architekci.Kochanie, jest niesamowity! Nie mam pojęcia jak go opisać. To najbardziej zwariowana potworność na ziemi! [s. 118]

Posłowie jednej z obecnych komisji sejmowych powinni przeczytać ostatnią część tej biografii, bowiem dotyczy pracy wybitnego fizyka w gronie najwybitniejszych ekspertów mających ustalić przyczyny katastrofy promu kosmicznego  Challenger, która miała miejsce 28 stycznia 1986 r. Zginęło wówczas siedmiu członków załogi. 

Wprawdzie Feynman nie chciał zgodzić się na pracę dla rządu, gdyż z zasady starał się od niego trzymać jak najdalej, ale odczuwał ogromną ciekawość dotyczącą tego (...) co się stało z promem, to jedno. Natomiast dowiedzieć się, o co chodzi w strukturze NASA, to drugie. Poza tym pojawiają się jeszcze bardziej istotne kwestie: co dalej robić? Co chcemy w przyszłości osiągnąć w kosmosie? [s.138]. 

Fascynujący jest zapis jego pracy w "komisji prezydenckiej", która wykonała swoje zadanie w ciągu... czterech miesięcy! precyzyjnie ustalono rzeczywisty powód dojścia do tej tragedii, którym, niestety, kluczową rolę odegrał czynnik ludzki. W książce został opublikowany załącznik do tego raportu autorstwa Feynmana! On sam jednak zwraca też uwagę na to, czego obawiał się przed wyrażeniem zgody na współpracę z komisją, a mianowicie wciskania do treści raportu końcowego politycznych zaleceń. Tak o tym pisze: 

Przez cztery miesiące pracy nigdy nie omawialiśmy, jako komisja, politycznych kwestii tego rodzaju i wydawało mi się, iż nie ma powodu, żeby zalecenie tej treści dołączać do raportu [s.233]. Uczony postawił sprawę na ostrzu noża, albo wtręt polityczny zostanie z raportu usunięty, albo on nie wyrazi zgody na umieszczenie pod nim jego nazwiska. Nasi eksperci nie mieliby tego dylematu? Feynman pytał: Dlaczego mam wypowiadać się nieprecyzyjnie i nienaukowo, kiedy piszę raport dla prezydenta? [s.235]

W dwa lata później Feynman zmarł pozostawiając światowej nauce i kolejnym pokoleniom badaczy nie tylko dzieło własnych odkryć, ale także osobiste przesłanie: 

Jedynym sposobem na odniesienie sukcesu w nauce - na polu, na którym się znam - jest bardzo staranny opis faktów, bez zaprzątania sobie głowy tym, jak sprawy powinny wyglądać. Jeżeli masz jakąś teorię, musisz umieć wyjaśnić zarówno jej silne, jak i słabe punkty. W nauce przyswajasz sobie pewne wzorce prawości i uczciwości [s. 254, podkreśl. moje]. 

Uważał, że tak w polityce, jak i w handlu nie ma ani uczciwości, ani prawości. Ilekroć widzę kongresmenów wygłaszających opinie na jakiś temat, zawsze ciekawi mnie , czy przedstawiają swoje prawdziwe zdanie, czy opinię przygotowaną specjalnie na wybory. To chyba główny problem polityków. Więc często zastanawiam się: jaki jest związek między uczciwością a pracą w rządzie? [s. 255]

Pan raczy żartować, panie Feynman! Przypadki ciekawego człowieka

Nieprzypadkowo sięgnąłem właśnie do tej publikacji. Uczeni nauk społecznych znajdą w niej bowiem już na samym końcu znakomity wykład Feynmana, który wygłosił w 1955 r. w Narodowej Akademii Nauk na temat tego, jaką wartość ma nauka. Czy z nauką zawsze związane jest zło? [s. 285] Miał bowiem świadomość tego, jak silny wpływ na społeczeństwo ma edukacja i właśnie nauki społeczne oraz humanistyczne. 

W grę bowiem wchodzi kwestia moralnych wyborów także przez samych naukowców, to, jakim kierują się światopoglądem. Wiedza naukowa, to moc oddająca w nasze ręce możliwość czynienia czynienia dobra lub zła - lecz moc sama w sobie nie zawiera instrukcji, w jaki sposób ją wykorzystać. Jednakże ma oczywistą wartość - mimo że można ją zanegować użytkiem, jaki się z niej robi [s. 288].   

  Jak przekonamy się z treści tej książki Richard Feynman był nie tylko genialnym fizykiem, wybitnym uczonym XX wieku, z podręczników którego uczyły się fizyki pokolenia na niemalże całym świecie. Może i pedagodzy sięgną do kolejnej książki opowiadającej koleje jego osobistych losów, w które wpisuje się etos pasjonata nauki. 

   Wcześniej ukazała się w biograficznym ujęciu książka "Pan raczy żartować, panie Feynman!", której poświęciłem swoją opinię w książce  wydanej w Impulsie ("Książki (nie)godne czytania"). Wspomnienia Feynmana warto przeczytać. Adeptom szkół doktorskich w naszych uczelniach gorąco polecam te rozprawy, gdyż są one nie tylko okazją do spotkania z wybitnym uczonym, którego pasja badawcza i radość z własnych odkryć naukowych oraz tworzenia rozpalała do pracy innych, ale stawiają przed nami ważne pytanie o to, jaki ma sens naukowa praca.   

      Oficyna Prószyński i S-ka wydała na przełomie XX i XXI w. przekłady  znakomitych wykładów Richarda P. Feynmana - wygłoszonych przez niego w 1963 r. na Uniwersytecie Waszyngtona w Seattle, które poświęcił rozważaniom o życiu, religii, polityce i nauce ("Sens tego wszystkiego"), a następnie zbiór jego esejów naukowych, artykułów, wykładów i wywiadów poświęconych jego wizji świata, nauki i edukacji oraz ich roli w społeczeństwie ("Przyjemność poznawania"). 

  

Nie trzeba przekonywać o wyjątkowej wartości dzieł tak wybitnego autora podręczników szkolnych i akademickich do fizyki. Natomiast pedagodzy powinni znaleźć w powyżej przywołanych publikacjach argumenty natury naukoznawczej i etycznej, które są kluczowe w aktywności poznawczej każdego uczonego z klasą. Znajdziemy w esejach noblisty także refleksje o charakterze dydaktycznym, bowiem Feynman okazał się znakomitym wykładowcą i autorem podręczników. Dzieli się z czytelnikami swoim doświadczeniem akademickim i tym, jak radził sobie ze stresem ekspozycji społecznej.