16 sierpnia 2020

Wasz profesor jest gorszy niż nasz [cz.1]

 

Od kilku tygodni trwa w mediach, także społecznościowych, nieprawdopodobny atak na profesora nauk medycznych, seksuologa, harcmistrza, wybitnego humanistę Andrzeja Jaczewskiego. Kiedy pojawiły się pierwsze, a wyrwane z jego najnowzej książki zdania, to już wiedziałem, że nie o prawdę tu chodzi, tylko o wykorzystanie wyłuskanych poglądów w wojnie ideologicznej prawicy z lewicą. 

W końcu, w polityce pełnej błota, postprawdy, ordynarnego fałszowania nauki, niszczenia autorytetów jest cnotą, bo w grę wchodzi skuteczność instrumentalnej, zdehumanizowanej walki o utrwalanie władzy tak, by znieść z przestrzeni publicznej jakąkolwiek myśl, praktykę i ideę inną od własnej. Nie pozostaje uczonym nic innego, jak upomnienie się o minimum przyzwoitości, chociaż o nią jest coraz trudniej, kiedy w grę wchodzi "polityczna czystka", "eksterminacja wroga jako nośnika niepożądanej ideologii i jej autorytetów" i strach, lęk przed zabraniem głosu.

Dlaczego właśnie teraz nastąpił zmasowany atak na profesora medycyny, który jest od kilkudziesięciu lat na emeryturze? Z prostego powodu. Ośmielił się wydać swoje medyczne, seksuologiczne credo, które - zdaniem prawicy - w ogóle nie powinno pojawić się w przestrzeni publicznej, skoro wszelka treść związana z edukacją seksuologiczną dzieci i młodzieży musi być stanowczo zakazana. Generalnie ciało, seksualność = tabu.

Jakże to niebzepieczna wiedza, skoro prowadzący wojnę ideologiczną na rzecz partii władzy, w tym wspieranej głównie przez ten odłam Kościoła katolickiego w Polsce, który nie akceptuje, nie szanuje ani św. Jana Pawła II, ani obecnego Papieża Franciszka, gdyż reprezentują oni w swoich homiliach, adhortacjach, pismach, spotkaniach z młodzieżą na całym świecie naukę społeczną Kościoła katolickiego w duchu II Soboru Watykańskiego. 

Odrestaurowano zatem wewnątrz Kościoła katolickiego, w gronie jego hierarchów, których część nie pogodziła się i nie godzi się z powyższą Nauką oraz zmianami, do jakich nie tylko zachęca, ale i zobowiązuje Papież Franciszek.  

Książka A. Jaczewskiego jest tu tylko i wyłącznie środkiem do prowadzenia podwójnej gry politycznej o władzę, gdyż zaczyna rodzić się w polskim społeczeństwie świadomość kierunku zmian, które redukują wiele praw, z jakich korzystali w demokracji liberalnej. O prawach i demokracji dużo się mówi, ubiera je w piękne słowa, chowa pod parasolem propagandowej sieczki rzekomej troski i dbałości o nie,al eto ma wystarczyć.                       

Nic dziwnego, że coraz większa część Polaków totalnie ogłupionych przez media publiczne i prywatne, także media społecznościowe już w czasie kampanii wyborczej prezydenta powtarzała z przekonaniem, że każdy niepopierany przez PiS kandydat tylko czyha na ich dzieci, by je "seksualizować", "masturbować", "gwałcić", "wykorzystywać seksualnie" itd. 

Uwierzyli, a jakże. Po wyborach trzeba było podtrzymać tę - jak to się pięknie i naukowo określa - narrację, by każdy ją "kupił". No to przeczytajcie tekst z "Frondy", a potem sięgnijcie do książki obsmarowanego propagandowymi fekaliami autora. 

Dokładnie tak samo postęowała władza w PRL. Warto zatem porównać odkrywając prawdę o kolejnej z manipulacji zastosowanej przez niegodnych tej profesji dziennikarzy, publicystów. 

Ciekaw jestem, czy prawicowi, szczególnie ci ortodoksyjnie konserwatywni uczeni - socjolodzy, medycy, psycholodzy, pedagodzy znajdą w sobie chociaż minimum przyzwoitości akademickiej, by przerwać, przeciąć proces destrukcji, na którą także sami przyzwalają swoim milczeniem! 

Czyjej odwagi teraz trzeba, by zatrzymać proces zakłamywania rzeczywistości naukowej? 

Kurator oświaty z Krakowa jej zabraknie. Może brzydzi się tekstami o edukacji seksulanej i o seksualności człowieka w ogóle? O profesorze Nalaskowskim napisała: Jest odwaga, szlachetność, czyste intencje i załadowany, w obronie kultury i tradycji, winchester celnych jak pociski myśli i słów [A. Nalaskowski, Wielkie Zatrzymanie, Kraków 2020, s.9]. O Jaczewskim już tak nie napisze. 

Może jednak profesor Aleksander Nalaskowski oraz członkowie komitetów naukowych PAN - Komitetu Nauk Pedagogicznych, Komitetu Nauk Medycznych zabraliby głos? Tylko czy starczy im odwagi? 

Profesor Nalaskowski może powiedzieć (zaznaczam, że to jest mój sąd probabilistyczny): "No cóż, niszczyliście mnie swoim milczeniem, kiedy atakowała mnie lewica, to i ja teraz także będę milczał. Nie martwił was mój los, to dlaczego mam troszczyć się o "waszego" A. Jaczewskiego?               

Oczywiście, nie wolno nikomu z kręgu Frondy, PiS, Sieci, Wnet-u, Do Rzeczy,  Naszego Dziennika  itd. pisać o profesorze Jaczewskim, że jest uczonym odważnym, szlachetnym, o czystych intencjach, że jego rozprawy naukowe i odwołujące się do wyników własnych badań naukowych oraz tych na świecie pisane były w trosce o ochronę zdrowia i higieny psychicznej dzieci, młodzieży i dorosłych.    

Co z taką wiedzą czynią ideolodzy? Właśnie widzimy. 

Mogę przypuszczać, że wielu dzisiejszych krytyków Profesora A. Jaczewskiego czytało w dobie PRL jego poradniki dla dziewcząt, dla chłopców dotyczące seksualności nastolatków. Zapewne niektórzy się podniecali, a może i masturbowali, zapewne byli tacy, co szydzili z innych. W żadnym ze swoich poradników autor ten nie promował ani pedofilii, ani pederastii, ani jakiegokolwiek wykorzystywania seksualności dziecka przez innych, tak dzieci jak i dorosłych.  

Trzeba mieć w sobie wielką pogardę do Człowieka Nauki, być wysoce nieuczciwym, żeby pisać tak, jak poniżej:         

Andrzej Jaczewski, polski lekarz pediatra, seksuolog i zwolennik edukacji seksualnej stwierdza, że dobrowolne kontakty seksualne dorosłych z dziećmi powyżej lat 9 nie powinny być karalne.

Tak sformułowano tytuł obrzydliwego tekstu: 

Otwarte forum dyskusyjne Frondy[Pedofilia - sprawa jest rozwojowa] Andrzej Jaczewski - seksuolog i pedagog, pediatra, harcmistrz, autor wielu książek - w tym, o wychowaniu seksualnym 

Tekst opatrzono fotografią Profesora, którą tak dobrano, by wywołać u odbiorców negatywny odbiór. Skoro to starzec, to zapewne pedofil. Twarz starszego człowieka nie jest piękna, chociaż toga powinna  komunikować coś innego. Co ciekawe, po kilku dniach fotografia zniknęła ze strony Frondy! Cóż to? Dziennikarzynom zabrakło odwagi? Ideologiczne hieny czegoś się wystraszyły? Czy może naruszyły też czyjeś prawa? Czy to jest w duchu prawa i chrześcijańskiej miłości?    



O czym Fronda chce dyskutować? O profesorze A. Jaczewskim czy o stanie wiedzy naukowej z seksuologii?  

c.d.n.

15 sierpnia 2020

Profesor Marek Kwiek raportuje

 

W "Journal of Economic Surveys" czeka na opublikowanie artykuł profesora Marka Kwieka, który jest dyrektorem Center for Public Policy Studies UNESCO Chair in Institutional Research and Higher Education Policy UAM w Poznaniu.

Uczony postanowił przebadać wraz dr. Wojciechem Roszką bazę obejmującą 100 tys. polskich naukowców i ich wszystkich 400 tys. publikacji z ostatniej dekady. Interesował ich wskaźnik umiędzynarodowienia pracy naukowej w powyższym zakresie, bowiem u żadnego ze scientometrystów na świecie nie pojawił się wiek biologiczny dla całej populacji naukowców w danym kraju. 

Jak piszą w tym artykule:

Dysponujemy w Polsce wskaźnikiem uwzględniającym wiek dla wszystkich naukowców a także  znamy poziom intensywności współpracy międzynarodowej w skali dekady dla każdej osoby mając wszystkie publikacje w Scopus i ich pełne metadane.

Okazuje się, że są dziedziny (spośród 24 badanych), w których kobiety bardziej współpracują międzynarodowo niż mężczyźni..

 

Są dziedziny, w których odsetek kobiet współpracujących międzynarodowo jest większy niż odsetek mężczyzn.

Ponadto kobiety współpracują bardziej w ujęciu ogólnym, instytucjonalnym i krajowym - w tych trzech typach współpracy górują nad mężczyznami.

Najbardziej współpracują młodzi naukowcy - ale w ujęciu zagregowanym zawsze dominują mężczyźni - większy ich odsetek ma 1, 5, 10, 20 i 30 artykułów napisanych we współpracy międzynarodowej niż odsetek kobiet, przeważnie dwukrotnie większy.

Odsetek współpracujących waha się w zależności od wieku naukowców - ale zawsze jest wyższy dla mężczyzn niż kobiet, od 30 do 65 lat.

 

Natomiast ciekawe jest ujecie według dyscyplin: w wielu kobiety silniej współpracują, lub tylko młode kobiety silniej (lub tylko starsi mężczyźni naukowcy).

Takim przykładem jest paradoksalnie matematyka i fizyka - kobiety po 50-tce są bardziej umiędzynarodowione niż mężczyźni w tym samym wieku.

Te nieliczne, które są - i które przetrwały do tego wieku. Fizyka i matematyka mają w ogóle najmniejszy odsetek kobiet.

Zapewne wybrani na nowa kadencję rektorzy, dziekani, dyrektorzy instytutów i szkół naukowych wezmą pod uwagę powyższe dane przyglądając się sytuacji kadr we własnej uczelni. Na wykresach nie ma wyodrębnionej pedagogiki, podobnie jak socjologii czy nauk o polityce, gdyż te mieszczą się w naukach społecznych. Wydzielono z nich jedynie psychologię, która i tak marnie wygląda w tych analizach porównawczych.   

Zob. schemat: Percentage point differences between the overall share of female scientists and the share of female scientists involved in high-intensity international collaboration, all Polish internationally productive university professors, by ASJC discipline (five disciplines omitted: low counts) (in %).

 


Badania prof. Kwieka i dr. Roszki zostały opublikowane w najnowszym numerze „Times Higher Education”.  Życzę interesującej lektury oraz twórczego, umiędzynarodowionego roku akademickiego 2020/2021. 

Zastanawia mnie fascynacja danymi, które powierzchownie dotykają problemów nauki. Niczego bowiem nie są w stanie wyjaśnić, ani też nie da się z nich wyprowadzić żadnych prawidłowości. Jest to niewątpliwie fotografia pewnych zjawisk, ale dlaczego one mają taki a nie inny wymiar i zakres, to niestety już się z niej  nie dowiemy.

Doskonale natomiast służy różnym decydentom, administratorom, globalnemu biznesowi akademickiemu. Dzięki temu politycy mogą podejmować decyzje, co i kogo finansować, a może raczej, na kim i gdzie zaoszczędzić. Tylko po co? 

Czytam kolejne raporty z międzynarodowych badań. Publikacje są w pismach wycenionych na 100 i więcej punktów. Wartość wyników jest makulaturowa. Metodologia badań jest ukryta, ale jak dotrzemy do narzędzi diagnostycznych, to widzimy, że statystyczna obróbka danych przesłania fundamentalne błędy logiczne i merytoryczne. 






14 sierpnia 2020

Maturonienormatywni

 


Jak to dobrze, że  za tak niski wynik egzaminu maturalnego nie odpowiadają tegoroczni abiturienci. Już się martwiłem, że przegranym nie z ich winy dojdzie dodatkowy powód do depresji, a może i tragicznych w skutkach jej następstw. 

Jaki kochany jest minister edukacji - Dariusz Piontkowski, że nie ma do nich pretensji i żalu. Dzięki temu zarówno młodzi dorośli, choc bez świadectwa dojrzałości, jak i ich rodzice mogą spokojnie zasnąć. Co tam matura. Już mamy w sieci zdjęcia tych, co to bez matury osiągnęli wielki sukces życiowy. Świetnie zarabiają, a nawet są idolami rówieśników oraz ich młodszych koleżanek i kolegów.   

Nie matura lecz chęć szczera zrobi z każdego sukcesu "oficera".  Nawet sprzątaczka w szkole - z całym szacunkiem i podziwem, że w ogóle jeszcze utrzymuje się takie etaty, bo przecież uczniowie z nauczycielami mogliby sami sprzątać po sobie, jak w domu - zarabia więcej od nauczyciela i dyrektora szkoły. Wybierzcie sobie z załączonej galerii, kim chcielibyście zostać, bez matury. 

Minister jest tym jedynym, który wie, że tegoroczni maturzyści naprawdę mogli, potrafili, chcieli mieć lepsze wyniki z egzaminu państwowego, ale ... to, że prawie jedna trzecia z nich go nie zdała, nie jest spowodowane ich winą. Winni są strajkujący rok temu nauczyciele. Gdyby nie ten paskudny strajk, to  w tym roku młodzież nie miałaby żadnego problemu, a maturę zdałoby co najmniej 90 proc. nastolatków, jak nie więcej. 

Oni tak przeżywali ubiegłoroczny strajk nauczycielski, tak zacięli się w sobie, tak bardzo stracili zaufanie do swoich nauczycieli, że postanowili zrobić im na złość i nie uczyć się. Na złość ZNP podjęli decyzję, że w tym roku  nie przyłożą się do matury. Minister zaś o innej porze dnia podał jeszcze inny powód niepowodzeń: "Jego zdaniem część zdających zlekceważyła egzamin maturalny i nie wykazała się samodyscypliną."

Tymczasem młodzież mamy wspaniałą, co widać na patriotycznych, narodowych manifestacjach. Ona kiedyś uczyła się dużo, bardzo dużo. Globalni nastolatkowie, milenialsi, młodzi spod znaku B, G, L, T, X, Y, Z, czy jak tam jeszcze można ich symbolicznie ująć, by oddać właściwą treść intrasubiektywnych mocy, potencjałów oraz maturonienormatywnych motywacji, intensywnie uczyli się całe ranki, a od południa do wieczora rozpamiętywali ubiegłoroczną zdradę profesorów. 

W tym roku mieli ostatnią szansę, żeby wyrazić swój sprzeciw wobec nauczycieli, którzy strajkowali. To przez nich mieli zaległości, nieprzerobiony materiał. Do tego jeszcze premier zamknął im szkołę. No i dobrze. Przecież wiadomo, ze do szkoły nie  chodzi się po to, by się w niej uczyć. 

Rodzice zaś wiedzą, że minister naprawdę bardzo się starał. Nawet zlikwidował jedną z najtrudniejszych części matury, jaką dotychczas ponoć był egzamin wewnętrzny. To w jego trakcie nauczyciele mieli okazję, by pokazać, kto ma w szkole władzę i co sądzą o postawach niektórych obiboków. Dziękujemy ministrowi za jego wyrozumiałość i potępienie nauczycielskiego strajku oraz tych, którym nie chciało się z powyższych powodów zdyscyplinować ciała i umysłu. Po co?