23 lutego 2020

Jak dr Joanna Gruba upomniała się o potwierdzenie jej niekompetencji, co też stało się po raz kolejny faktem


Pani dr Joanna Gruba po raz n-ty uzyskała - na własną prośbę - rzeczowe potwierdzenie swojej naukowej niekompetencji.

W kwietniu 2019 r. skierowała do komisji dyscyplinarnych zatrudniających mnie uczelni (UŁ i APS), do Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz do komisji wyborczej do Rady Doskonałości Naukowej pozew o ukaranie mnie z tytułu opublikowanej przeze mnie w blogu krytyki jej ankiety jako pseudonaukowego wytworu wraz z wynikami internetowej diagnozy na podstawie metodologicznego bubla, a tym samym uzyskanych na jego bazie artefaktów.

Niestety, zamiast przeprosić odbiorców za swoją niewiedzę, pani ta nie tylko brnęła w udawanie, że krytyk nie ma racji, ale i uruchomiła "mściwy" atak na mnie za stwierdzenie prawdy o jej ignorancji.

Ktoś, kto - jak dr J. Gruba - rażąco narusza naukowe standardy, jest w takim działaniu PSEUDONAUKOWCEM. Nie jest to obraźliwe dla takiej osoby, bo to ona swoim wytworem obraziła wszystkich tych, którzy są rzetelnymi uczonymi. Zdradziła jako osoba ze stopniem naukowym doktora NAUKĘ i tych, którzy jej nadali ten stopień.

Władze trzech podmiotów: RGNiSW, RDN i APS szybko oddaliły wniosek pani J. Gruby. Rektor UŁ postanowił jednak wszcząć postępowanie wyjaśniające, kierując wniosek tej pani o jego zbadanie przez prawników-rzeczników dyscyplinarnych UŁ.

Dochodzenie trwało do minionego tygodnia. Nie wiem, o czym miało to świadczyć - czy o powadze, czy może o chęci "kneblowania" krytyki naukowej własnego pracownika naukowego? Ktoś miał w tym "ukryty interes", co można zrozumieć po lekturze najnowszej książki prof. Zbyszko Melosika p.t. "Pasja i tożsamość naukowca. O władzy i wolności umysłu" (Poznań 2019).Nie będę w tym miejscu formułował własnych hipotez, bo podjąłem działania mające na celu pociągnięcie do odpowiedzialności osoby naruszające prawo.

Przytoczę natomiast fragmenty (tylko ze względu na obszerność rzetelnej oceny aż na 7 stronach) decyzji Rektora UŁ prof. Antoniego Różalskiego odmawiającej wszczęcia postępowania wyjaśniającego wobec mojej osoby, gdyż zarzucany mi przez dr J. Grubę czyn nie nosi znamion przewinienia dyscyplinarnego. W uzasadnieniu prawnym tej decyzji są kluczowe argumenty nie tylko dla tej pani, ale także tych, którzy zdumiewająco afirmują jej niewiedzę i cytują w swoich sprawach.

Rozpatrująca sprawę prof. UŁ Agnieszka Krawczyk (Rzecznik Dyscyplinarny ds. Nauczycieli Akademickich UŁ) trafnie potwierdza, że mój wpis w blogu był konsekwencją opublikowania na łamach "Dziennika Gazeta Prawna" wywiadu z panią dr J. Gruby, w którym na podstawie błędnej naukowo diagnozy z dużą swobodą przekonywała, że "w polskim środowisku naukowym bardzo często nie liczy się wartość osiągnięć tylko układy towarzyskie. Zgodnie z uzasadnieniem respondentów w ankiecie, awans naukowy zależy od powiązań i układów z przedstawicielami władz uczelni".

Dalej prawniczka UŁ stwierdza:

"Nie ulega wątpliwości , że czytelnik wywiadu, zwłaszcza nie znający ścieżki kariery dr J. Gruby i przedmiotu działalności Fundacji Nauka Polska, wyciąga z lektury wniosek, że rzeczywiście polskie środowisko naukowe jest patologiczne, a stopnie i tytuły naukowe zdobywa się w nim za pomocą "układów" - towarzyskich, czy innych. Wrażenie takie wzmacnia odwołanie się w treści wywiadu do "badań" o naukowym charakterze, przeprowadzonych w formie "ankiety" wśród "respondentów" w postaci pracowników naukowych. Wrażenie takie wzmacnia dodatkowo występowanie dr J. Gruby w charakterze osoby opiniotwórczej, reprezentującej (doktor) i dobrze znającej "polskie środowisko naukowe", bo nie sposób innego wniosku wywieść z faktu, że z tak dużą swobodą prezentuje ona oceny na temat tegoż właśnie środowiska.

Wszystko to ma znaczenie dla oceny zachowania prof. Śliwerskiego, której kryteria należy formułować w nawiązaniu do celów zakreślonych przez ustawodawcę w Prawie o Szkolnictwie Wyższym i Nauce. W preambule tej ustawy wskazano wartości kluczowe dla nauki, takie jak "dążenie do [poznania prawdy", "fundamentalna rola nauki w tworzeniu cywilizacji", a w dalszej jej części zasady prowadzenia działalności naukowej, takie jak: odpowiedzialność każdego uczonego za jakość i rzetelność prowadzonych badań oraz za wychowanie młodego pokolenia, a także m.in. współkształtowanie standardów moralnych obowiązujących w życiu publicznym.

Ten cel ustawodawcy powinien determinować moralne postawy każdego pracownika naukowego. W tym kontekście staje się jasne, że czytelnik wywiadu, zwłaszcza pracownik naukowy, któremu nieobce są standardy w zakresie rzetelności prowadzonych przez pracowników nauki badań, zechce (powinien) sięgnąć do źródła. Uczynił to również prof. Śliwerski. Powstaje pytanie, czy jego reakcja po zapoznaniu się z materiałem źródłowym mieściła się w granicach zakreślonych przez prawo.

Odpowiedź na to pytanie jest jednoznacznie twierdząca, zważywszy na treść pytań ujętych w ankiecie. Znalazły się w niej m.in. następujące pytania: czy uważasz, że badania naukowe prowadzone przez adiunktów, przygotowujących się do postępowania habilitacyjnego spełniają warunek innowacyjności i oryginalności (...)? czy uważasz, że badania naukowe prowadzone przez doktorów habilitowanych i profesorów spełniają warunek innowacyjności i oryginalności (...)? Czy w Twojej jednostce są osoby, które otrzymały stopień doktora habilitowanego pomimo niewielkich osiągnięć naukowych, podczas gdy innym odmówiono nadania stopnia mimo dużo większego dorobku?"

Już te pytania powinny zdyskredytować rzetelność ankiety w oczach osób przystępujących do jej wypełnienia. Nie spełniają one podstawowych kryteriów badań ankietowych, są pozbawione logiki, sensu i nie dają szans na poznanie czegokolwiek, i z całą pewnością nie mogą pretendować do miana naukowych. Odwoływanie się do ich wyników stanowi nadużycie prawa do wolności badań naukowych, jest sprzeczne z celem ustawy P.s.w.n. i powinno spotkać się ze stosowną reakcją środowiska naukowego, które wszak - na podstawie wyników tych "badań" - zostało w wywiadzie prasowym przedstawione przez autorkę wywiadu i jego bohaterkę - dr J. Grubę - jako patologiczny układ towarzyski, nie mający nic wspólnego z prawdziwą nauką.

W tym kontekście nie budzi żadnych zastrzeżeń reakcja prof. Śliwerskiego, który nazwał bohaterkę wywiadu "pseudonaukowcem", czy "kompletnie niekompetentną", "niedouczoną panią doktor", "kompromitującą naukę". Dobór słów był kwestią drugorzędną, bowiem ich autor nie użył ich w recenzji, czy w artykule naukowym, tylko na blogu, który jest formą dziennika, umożliwiającego komentowanie otaczającej rzeczywistości (w luźniejszy z założenia sposób, niż w ramach wypowiedzi naukowej). Nie przekraczały one granic dozwolonej krytyki w przestrzeni publicznej. Mogłyby one za przekraczające takie granice uchodzić dopiero wtedy, gdyby zostały skierowane pod adresem osoby, która przeprowadziła rzetelne badania, właściwie je udokumentowała i nie sposób by było nic im zarzucić od strony metodologicznej.

Nadużycie, jakiego dopuściła się dr Gruba (nierzetelność badań, ferowanie kategorycznych, niczym nie popartych wniosków na temat patologii w środowisku naukowym i ich rozpowszechnianie) usprawiedliwiały w pełni reakcję prof. Śliwerskiego, który - jak każdy rzetelny naukowiec - obowiązany jest sprzeciwiać się tego rodzaju nadużyciom. Innymi słowy, choć każde w zasadzie wkroczenie w sferę dóbr osobistych innej osoby może być uznane za bezprawne, to jednak jest prawnie dopuszczalne w przypadku zaistnienia kontratypu, np. działania w uzasadnionym interesie, czy w ramach dozwolonej krytyki (zob. J. Forystek, Glosa do wyroku SN z dnia 3 grudnia 1986 r., I CR 378/86. PiP nr 6/1990, s. 119 i n.). Faktu tego nie zmienia subiektywne odczucie Prezes Fundacji, która poczuła się dotknięta wypowiedziami prof. Śliwerskiego. (...)"
.

Nie cytuję już dalej tego uzasadnienia, bo - jak już niejednokrotnie o tym pisałem - jest mi żal pani dr J. Gruby z powodu jej niskiej samowiedzy metodologicznej, którą popisała się nie tylko w konstrukcie tej ankiety.

Przytoczę jednak tak dla niej, jak i dla pozostałych osób usiłujących kneblować rzetelną krytykę naukową i określać jej sprawców adekwatnym mianem opinię Najwyższego Sądu Administracyjnego z orzeczenia dotyczącego sprawy odmowy nadania stopnia naukowego doktora habilitowanego z 26 kwietnia 1996 r. (III ARN 86/95, OSNP 1996/21/315):

"Ktokolwiek poddaje się jakimkolwiek recenzjom (...) musi się zawsze liczyć z tym, że może spotkać się również z recenzjami, których w najgłębszym przekonaniu nie będzie w stanie osobiście zaakceptować. Nikt bowiem nie przyjmuje chętnie otwartej dyskwalifikacji własnych umiejętności, talentu czy wiedzy." Z tymi skutkami musi też liczyć się osoba, która swój dorobek naukowy poddaje ocenie komisji habilitacyjnej, a następnie Centralnej Komisji . Charakter tego postępowania powoduje, że osoba, która się poddaje jakimkolwiek recenzjom w dziedzinie nauki, musi się liczyć z tym, że nie zawsze może je zaakceptować. W tym wyraża się przejaw wolności naukowej i prowadzenia nieskrępowanej dyskusji naukowej. (podkreśl. BŚ)


Ujawniajmy nieprawidłowości w nauce, ale czyńmy to rzetelnie naukowo. Gorąco polecam książkę Z.Melosika, by nie zgasła w nas pasja do nauki i wolności umysłu.



(źródło logo zlikwidowanej już przez dr J. Grubę Fundacji: Fb)

22 lutego 2020

Prezydent Andrzej Duda podsumowuje nominacje profesorskie, ale... jego służby wprowadzają w błąd opinię publiczną


Kampania wyborcza rozkręca się z każdym dniem. Pojawiają się nowi kandydaci. Na portalu Prezydenta Andrzeja Dudy zostały opublikowane statystyki nominacji profesorskich. Jak odnotowano:

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej w oparciu o wniosek Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów nadaje tytuły profesorskie pracownikom nauki i sztuki oraz nauczycielom akademickim. Decyzję o nadaniu tytułu profesora Prezydent RP podejmuje w formie postanowienia, wcześniej kontrasygnowanego przez Prezesa Rady Ministrów. Indywidualne akty nadające przedmiotowy tytuł, profesorowie odbierają z rąk Prezydenta.

Nie bardzo rozumiem, skąd w komunikacie pojawił się zapis stwierdzający, że Prezydent podejmuje powyższą decyzję w formie postanowienia wcześniej kontrasygnowanego przez Prezesa Rady Ministrów? Co ma wspólnego z tymi nominacjami premier rządu? Premier rządu nie ma nic do powiedzenia w procesie nominacji profesorskich. Nie przewidziano dla niego żadnej roli w USTAWIE z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki
(Dz. U. Nr 65, poz. 595, z późn. zm.)!

Po dość długo trwającej procedurze recenzenckiej zgodnie z art. 28. 1. Rada właściwej jednostki organizacyjnej po podjęciu uchwały popierającej wniosek o nadanie tytułu profesora przesyła go wraz z aktami postępowania, w terminie 1 miesiąca od podjęcia uchwały, do Centralnej Komisji.

2. Centralna Komisja podejmuje uchwałę o przedstawieniu albo o odmowie przedstawienia kandydata do tytułu profesora w terminie do 6 miesięcy od dnia otrzymania uchwały.

3. Centralna Komisja, w terminie 1 miesiąca od podjęcia uchwały o przedstawieniu kandydata do tytułu, składa do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej wniosek o nadanie tytułu profesora.



Byłoby dobrze, gdyby w świetle mającej miejsce od kilku miesięcy krytyki Prezydenta A. Dudy o odmowie nadania tytułu naukowego profesora pomimo przedstawienia uzasadnionego przez Centralną Komisję Do Spraw Stopni i Tytułów wniosku nie przerzucano na jakąś kontrasygnatę Prezesa Rady Ministrów, bo nie jest to zgodne z prawem. Prawdopodobnie służby w Kancelarii Prezydenta przekopiowały zapis, który dotyczy nominacji, ale nie profesorskich.

W wykazie danych statystycznych nie przewidziano kolumny dotyczącej odmów Prezydenta. Ilu zatem doktorów habilitowanych w ciągu minionych pięciu lat nie otrzymało tytułu naukowego profesora i w jakich dziedzinach oraz dyscyplinach naukowych? Kiedy przyjrzymy się danym statystycznym, to możemy zauważyć, że w roku 2019 a w stosunku do roku 2016 jedynie w naukach medycznych (91 w 2016 : 89 w 2019), naukach o kulturze fizycznej (3:2), naukach chemicznych (17:18), naukach fizycznych (14:11) ma miejsce względnie stała liczba nadanych tytułów naukowych profesora.

Natomiast wyraźny spadek, który wcale nie musi wynikać z odmów Prezydenta RP, ma miejsce w analogicznym okresie czasu w dziedzinie nauk humanistycznych (82:33), społecznych (27:13) i nauk prawnych (20:2)!

Czym tłumaczyć to zjawisko, że w jednych dziedzinach nauk przybywa profesorów np. w naukach biologicznych (12:22), naukach ekonomicznych (8:16), naukach farmaceutycznych (5:11) lub ma miejsce względnie zrównoważona reprodukcja np. w naukach matematycznych (7:7), a w innych dziedzinach nauk ubywa nam profesorów?

21 lutego 2020

Im więcej , tym gorzej



Nie jest żadnym odkryciem teza, że ilość nie przeradza się w jakość. Z tym fenomenem mamy do czynienia w naukach społecznych, gdy w grę wchodzi badanie powszechnie występujących zjawisk wychowawczych, edukacyjnych, terapeutycznych, opiekuńczych czy resocjalizacyjnych.


Mechanizmy wolnego rynku nie sprzyjają jakości w tych naukach, gdyż orientacja na maksymalizowanie finansowego zysku orientuje badacza na ilościowy wymiar jego pracy, która nie musi przekładać się na jakość. Ma to miejsce wówczas, gdy chce zarobić jak najwięcej wykorzystując posiadany już status profesjonalnego badacza, skoro ma stopień naukowy doktora psychologii, socjologii, pedagogiki, prawa czy nauk o polityce.

Nie jest jeszcze naukowcem w pełnym tego słowa znaczeniu, gdyż w Polsce taki status przysługuje osobom ze stopniem naukowym doktora habilitowanego (lub jemu równoważnym np.z art. 21a) lub tytułem naukowym profesora. Jednak niektórym doktorom wydaje się, że skoro uzyskali już ten stopień - a pozostawmy na boku kwestię jakości i powodów tego awansu -to mogą urynkowić swój dyplom, spieniężyć jego symboliczną kulturowo i akademicko wartość.

Zakładają firmę, fundację, otwierają działalność gospodarczą i tak długo, jak są jeszcze pracownikami uniwersyteckimi nadużywają marki swojej uczelni do powiększania poziomu wiarygodności własnej firmy i działań poza akademickim środowiskiem. Im więcej chcą zarobić, tym mają mniej czasu na samokształcenie, na inwestowanie we własną wiedzę i metodologiczne kompetencje.

Prawnicy prowadzą kancelarie adwokackie, biura porad prawnych, są sędziami, pedagodzy angażują się w pracę oświatową, opracowują i sprzedają pomoce dydaktyczne czy materiały diagnostyczne, zaś socjolodzy i politolodzy dorabiają w firmach konsultingowych, sondażowych itd., itp.

W pewnym momencie akademickiej pracy dowiadują się, że jednak powinni wykazać się osiągnięciami naukowymi, bo jak ich nie będzie w sprawozdaniu, to nadejdzie konieczność rozstania się z uniwersytetem. Pojawia się wówczas zdumienie a nawet oburzenie, bo przecież tyle lat już pracują w uczelni, prowadzili tyle zajęć dydaktycznych, angażowali się w dodatkowe sprawy organizacyjne, a nawet wyjeżdżali w ramach Erasmusa do innych państw, a teraz władze oczekują habilitacji. Oburzające.

Trzeba zatem szybciutko coś zorganizować w tej sprawie. Coś publikowali, coś wytworzyli, więc teraz trzeba to tylko zebrać do kupy i nadać kształt habilitacyjnego wniosku. W stosunku do tych, którzy żyli nauką, ustawicznie doskonalili swój warsztat badawczy, poszerzali wiedzę, nawiązywali współpracę międzynarodową a nawet składali wnioski grantowe, ci zarabiacze na innych są poza naukową konkurencją.

Nie rezygnują jednak nawet wówczas, kiedy w wyniku oceny są zwalniani z uczelni, gdyż i tak mają rzeczywiste źródło dochodów. Wszczynają jednak postępowanie habilitacyjne, bo jest im ono do czegoś potrzebne. Jakież więc miota nimi oburzenie, kiedy recenzujący ich "dorobek" profesorowie odmawiają nadania stopnia doktora habilitowanego. Toż to jest niedopuszczalne.

Wydaje się takim osobom, że można tu jeszcze coś załatwić, stąd w środowisku akademickim tak trudno jest o jakość, gdyż niektórzy uciekają się do różnych form korupcji, plagiaryzmu itp. Ktoś jest radnym lub posłem, więc może coś załatwić, inny ma firmę, kancelarię, więc tym bardziej służyć może wsparciem, jeszcze inny będzie szukał "dojścia" do recenzentów, byle tylko byle-jakość została upełnomocniona awansem.

Tak oto sprawdza się kopernikańskie prawo, że oto zły pieniądz wypiera lepszy. Jak długo?

Ps. Minister nauki i szkolnictwa wyższego otrzymał II miejsce w konkursie na największą "Klimatyczną bzdurę roku".