18 lutego 2020

Co ma piernik (prawników i RPO) do wiatraka (RPO, RDN i PAN)?



Chyba nudzi się zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich, skoro wysyła do Przewodniczącego Rady Doskonałości Naukowej pismo dotyczące recenzowania artykułów naukowych w czasopismach prawniczych. Co ma z tym wspólnego RDN? Nie wiem. Chyba Rzecznik się nudzi i nie bardzo wie, czym powinien się zająć.

Redakcje czasopism publikują na swoich stronach informacje o zasadach recenzowania artykułów, które do nich są skierowane. Autorzy - prawnicy skarżą się do RPO na powszechną praktykę nieudostępniania im treści recenzji negatywnej, w wyniku której ich tekst nie jest publikowany. Jeśli już to się zdarzy, to recenzje są lakoniczne, powierzchowne, nie pozwalające autorom rozpraw na właściwe skorygowanie tekstu.

Nadawca Stanisław Trociuk - zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich skierował zapytanie do Przewodniczącego RDN, chociaż ten organ nie jest ani nadzorującym w naszym kraju procedury wydawnicze czasopism, ani też nie ma prawa ingerowania weń na jakimkolwiek etapie prac redakcyjnych, czy docierają doń tego typu skargi i czy istnieje potrzeba rewizji dotychczasowych zasad sporządzania recenzji w czasopismach naukowych? Chyba skarżący się do RPO słabo znają prawo, a i zastępca rzecznika ma z tym problem.

Ba, narzekający na wydawców czasopism prawniczych uważają, że powinny być im dostępne nie tylko recenzje (z tym się zgadzam), ale i dane o recenzentach, żeby mogli ostrzec redakcje przed niewysyłaniem do konkretnych osób ich artykułu. W końcu doczekaliśmy się czasów, kiedy to oceniani uważają, że mają kompetencje do recenzowania ekspertów i powinni sami wskazywać, do kogo należy skierować ich maszynopis.

Nie sądziłem, że z aż tak patologicznym myśleniem mamy do czynienia w środowiskach prawniczych. Nie przypuszczałem, że RPO nie ma wiedzy na temat kompetencji organów centralnych. Zamiast skierować skargę autorów do Komisji Ewaluacji Naukowej, za sprawą której czasopisma znajdują się w wykazie MNiSW czasopism punktowanych, to kieruje ją do Komisji do Spraw Etyki w Nauce Polskiej Akademii Nauk. Jak widać, tylko prezydent RP wszędzie i ciągle się uczy. Zastępca RPO ma z tym problem.

17 lutego 2020

Kolejna kompromitacja dr Joanny Gruby


W grudniu 2019 r. wpłynął do kwestor Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie wniosek dr Joanny Gruby z woj. śląskiego w ramach ustawy o dostępie do informacji publicznej o przekazanie jej informacji, jaka kwota ze środków publicznych została przekazana na wydanie moich publikacji. Oczywiście należało też poinformować wnioskodawczynię o tym, ileż to książek, artykułów ośmieliłem się napisać i wydać korzystając ze środków publicznych. Zapadło wielkie zdumienie, bowiem nikt jeszcze nigdy nie dochodził tego typu spraw. Po co komu wiedza na ten temat?

Pani dr Joanna Gruba tłumaczyć się nie musi. Pisze, że mają jej udostępnić określone informacje, bez dyskusji, bo takie jest prawo. Podobnej treści roszczenie skierowała do władz Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie niektórzy mogli tylko popukać się znacząco w głowę, ale... jak ktoś chce mieć takie informacje, to nie ma problemu.

Administracja obu uczelni przygotowała konkretną odpowiedź, zamiast zająć się poważnymi sprawami dla nauki i obsługi pracowników czy studentów. W końcu mamy demokrację. Osobiście jestem zwolennikiem transparencji, więc nawet ucieszył mnie fakt, że sam dowiem się, ileż to kasy ktoś zarobił na moich publikacjach.

Pani Gruba nie jest bowiem w stanie zrozumieć, pojąć (swoim urażonym umysłem w wyniku wykazywania jej tego stanu przez wielu naukowców, ale i sędziów i prokuratorów), że naukowcy nie czerpią korzyści ze swojej pracy naukowo-badawczej, kiedy w grę wchodzi opublikowanie jej wyników. Na naszych publikacjach, a więc korzysta ze środków publicznych i tym samym zarabia:

- redaktor książki,

- recenzent książki,

- składacz tekstu,

- ilustrator,

- drukarz,

- uczelnia (wydawca) sprzedająca dany tytuł.

Autor nie tylko nie zarabia, ale utrzymuje przy profesjonalnym życiu wiele osób. Tymczasem ignorantka przytacza ogólną kwotę, która została przeznaczona ze środków publicznych, na wydanie publikacji prof. dr hab. Bogusława Śliwerskiego w latach 2009-2019:

1) 3240,54 zł Zrozumieć szkołę. Konteksty zmiany 1 Szymański Mirosław Józef, Walasek-Jarosz Barbara, Zuzanna Zbróg ( red. ), 2016, Wydawnictwo Akademii Pedagogiki Specjalnej, ISBN 978-83- 64953-53-8, - jest to koszt poniesiony przez APS za całość publikacji, APS nie dysponuje rozróżnieniem tej kwoty na poszczególne artykuły.

2) 5852,00 zł Pedagogika dialogu. Emancypacyjny potencjał dialogu / Jankowska Dorota Małgorzata ( red, ), 2017, ISBN 9788364953965 - jest to koszt poniesiony przez APS za całość publikacji, APS nie dysponuje rozróżnieniem tej kwoty na poszczególne artykuły.

3) 6176,90 zł Pedagogika ogólna. Podstawowe prawidłowości, Kraków: Oficyna Wydawnicza _Impuls- 2012, ISBN 978-83-62828-17-3, nakład 600 egz. — publikacja współfinansowana w ramach projektu „Kompleksowy program doskonalenia potencjału dydaktycznego i organizacyjnego Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej" Numer projektu: UDA -POKL.04.01.01-00-319/08-00

Łącznie:15 269,44 zł


Wyjaśniam nieświadomej nonsensowności jej dochodzenia:

Książka nr 1) to praca zbiorowa nawet nie pod moją redakcją, w której znajduje się mój artykuł jako jeden z siedemnastu:

Najzabawniejsze jest to, że kwotę 3240,54 zł należy podzielić na 17 autorów, co wynosi 190, 62 zł na autora.

Książka nr 2 to także praca zbiorowa, nie pod moją redakcją, w której znajduje się mój skromny artykuł jako jeden z 22, tym samym, gdyby pani Gruba była uczciwa w swoich wyliczeniach, to powinna stwierdzić, że Wydawnictwo - a nie Śliwerski - zainwestowało w artykuł każdego z 22 autorów 26, 59 zł. .

Wreszcie książka nr 3 - tu błędnie Wydawnictwo APS poinformowało panią Gruby, że została ona wydana przez Oficynę Wydawniczą "Impuls" w ramach w/w projektu. Otóż nie jest to prawdą. Książka ukazała się w Wydawnictwie APS (ISBN 978-83-62828-17-3) jako podręcznik akademicki, który został bezpłatnie rozdany studentom wszystkich typów studiów, a ja nie miałem z tego tytułu żadnego honorarium. Pani J. Gruba nawet nie przeczytała, więc może sobie wyciągać z tego jakie tylko chce wnioski.

Natomiast Uniwersytet Łódzki wydał moją książkę p.t. "Turystyka habilitacyjna Polaków na Słowację w latach 2005-2016" w wersji drukowanej i e-book-owej ponosząc z tego tytułu koszt 9400,-zł. Książka rozeszła się w ciągu 2 miesięcy i trzeba było szybko zrobić dodruk. Jako autor naukowej monografii nie otrzymałem z tego tytułu ani jednej złotówki! To w końcu kto powinien mieć tu pretensje i do kogo? Może pani dr J. Gruba sfinansuje moje kolejne książki, skoro jest tak bardzo zainteresowana moją twórczością? A może ta pani chciała habilitować się na Słowacji i teraz ma o to żal, że ścieżka została ukrócona?


Muszę zatem zmartwić panią doktor, bo jak sobie dobrze policzy, to z budżetów obu uczelni wydano na moje publikacje 15 794,11 zł. A ja chciałbym wiedzieć, ile na tych publikacjach oba wydawnictwa zarobiły na moich rozprawach? Może pani doktor to sprawdzi? Może pomoże nam ustalić, jaki jest los naukowca, na którego rozprawach zarabiają wszyscy, tylko nie on? Rzecz jasna, nie mam o to żalu, ani pretensji. Uważam, że skoro pracuję w uczelni publicznej a ta wydaje moje artykuły czy książki, to niech służą tym, którzy je (d-)oceniają. Wydawnictwo APS udostępnia bezpłatnie większość swoich publikacji.

Czy pani dr J. Gruba uda się w związku z tym do prokuratury, by oskarżyć wydawców o bezpłatne upowszechnianie rozpraw naukowych, których wydanie było możliwe dzięki środkom publicznym? Czy pani J. Gruba nie ma jakichś osobistych kłopotów, problemów, że zajmuje się takimi bzdetami, wzbudzając podejrzenia o coś nieprawidłowego? Może taki dr Józef Wieczorek czy dr Herbert Kopiec jako wybitni komentatorzy stanu polskiej pedagogiki mogliby pomóc tej pani, bo zdaje się, że wymaga tego w różnych zakresach? Szkoda człowieka, a ich mądrość może dobrze posłużyć rozumiejącemu wglądowi w naukę i obowiązujące w niej standardy.

Tymczasem mogę skonstatować: nie dość, że pani dr J. Gruba jeszcze nie nauczyła się metodologii badań społecznych, jeszcze nie przeczytała wszystkich książek, które chciałaby zaklasyfikować do naukowych do czego przyznaje się na swoim portalu - jako ktoś, kto skompromitował się już wielokrotnie w szkolnictwie wyższym jako pseudonaukowiec, a jej macierzysty Uniwersytet Śląski rozwiązał z nią stosunek o pracę i odmówił - jak sama o tym pisze - przeprowadzenia kolejnego postępowania habilitacyjnego, to jeszcze dalej brnie w ignorancji, kompromitacji i nonsensownemu wystawianiu własnej osoby na pośmiewisko. Czy warto?

Czytelnicy bloga dalej czekają na wyjaśnienie, jak to jest możliwe, że osoba ze stopniem naukowym doktora nie potrafi skonstruować poprawnie narzędzia do najbardziej banalnego kwestionariusza ankiety? Studenci uczą się na kompromitujących ją błędach, ale może wreszcie skonstruowałaby coś porządnego? Pan prezydent się uczy, codziennie, wszędzie. Może i pani doktor też zacznie?

Zaczynam poważnie martwić się o moje koleżanki i kolegów, którzy wydają swoje rozprawy tylko i wyłącznie w uniwersyteckich oficynach. Wkrótce pani dr Joanna Gruba zapewne zacznie dochodzić, ileż to z publicznej kasy wydatkowano na ich książki? Moje kilka sztuk, to pikuś przy wielu profesorach i doktorach, którzy są uczonymi z klasą, a wydali kilkanaście książek autorskich i pod swoją redakcją.

16 lutego 2020

Facebookowa kampania wyborcza z socjologicznie uzasadnianą stronniczością w tle


Skoro na konwencji partii władzy pojawiła się reklama Facebooka wraz z apelem, by wszyscy jej zwolennicy byli aktywni na fejsie, to nie ma co, trzeba stamtąd uciekać. Teraz bowiem już nie odróżnimy hejterów, trolli, kłamców, manipulatorów od rzeczników prawdy. Coraz częściej spotykam się z uwiedzionymi przez postprawdę, wierzącymi w brednie, które są tam publikowane, a przecież nie bez powodu czasopisma i media "władzy" uzyskały dotację, by przekonać obywateli do utrzymania lub wyboru tego czy innego kandydata na prezydenta.

Mam tyle ciekawych książek do przeczytania, tyle jeszcze interesujących działań w zakresie kształcenia młodych kadr naukowych, kilka nowych projektów badawczych i związanych z nimi publikacji, że proszę się nie zdziwić z powodu mojej nieobecności na Facebooku. Czas na kwarantannę, na dystans do lawiny śmieci, pseudoinformacji, komentarzy i opinii, gdyż w czasach próby, doświadczeń wymagających szczerości, odwagi i uczciwości nagle znikają afirmanci, zachwycający się tym czy owym, upominający się o to czy owo.

Ciekaw jestem, czy autorzy książki "Państwo Platformy.Bilans zamknięcia" - A. Zybertowicz, A. Gurtowski i R. Sojak (Warszawa 2015) byliby w stanie napisać teraz książkę i wydać ją pod tytułem: "Państwo PiS. Bilans trwania"? Toruńscy przedstawiciele nauk społecznych, nauk socjologicznych, dzielą się z czytelnikami autorefleksją, iż w ogóle nie jest możliwe obiektywne spojrzenie na swój kraj. Można zatem per analogiam powtórzyć sformułowane przez nich pytanie - uwzględniając jedynie nazwę koalicji władzy - na następujące:

Czy jest możliwa sprawiedliwa ocena rządów koalicji Prawo i Sprawiedliwość – w latach 2015-2019? Zwłaszcza w sytuacji, gdy, czego nie ukrywają, polityczne sympatie autorów ulokowane są po tej właśnie stronie? I kto miałby uznać, że jakaś ocena jest sprawiedliwa? Czy w ogóle o swój kraj można troszczyć się w sposób naukowy? Na przykład, czy można w obiektywny sposób mierzyć jakość rządzenia? (s.15)

Autorzy stwierdzają, że wprawdzie istnieją naukowe metody pomiaru procesów społecznych, (..) ale stopień ich wiarygodności i użyteczności jest o wiele mniejszy, niż mogłoby się wydawać osobom pozostającym na zewnątrz badań naukowych (tamże, s. 18).

Słusznie stwierdzają, że brakuje w Polsce Centrum Analiz Strategicznych, a więc takiego ośrodka badań naukowych, którego celem byłoby diagnozowanie funkcji rzeczywistych organów władzy centralnej, polityki w skali makro - intra- i interpaństwowej. (…) Tylko taka instytucja, z odpowiednimi uprawnieniami, dostępem do informacji i gwarancją politycznej niezależności (rozumianej np. jako równowaga wpływów) mogłaby realizować w sposób ciągły i w pełni systematycznie zadanie (...).

Zbieramy dane i informacje dotyczące różnych aspektów funkcjonowania państwa. Zakładamy, że nagromadzenie informacji o negatywnych zjawiskach/faktach – zwłaszcza tych, które uporczywie powtarzają się od lat – pozwala wnioskować o systemowym charakterze niektórych patologii państwa, nawet jeśli charakter owego systemu pozostaje dla obywateli i badaczy zakryty. (s.18-19)
.

Przedmiotem takich badań powinna być polityka oświatowa/edukacyjna państwa, polityka kulturalna i w sferze szkolnictwa wyższego oraz nauki. Co jednak uczynić z przeświadczeniem, które stawia pod znakiem zapytania dotychczasowe socjologiczne, ekonomiczne a nawet edukacyjne raporty naukowe, skoro, jak piszą socjolodzy:

"Stronniczość jest naturalną ludzką postawą poznawczą. (…) Nasz umysł w taki sposób orientuje nas w otoczeniu, że wobec tego, co doświadczamy, bardzo rzadko zajmujemy neutralną postawę. Nasz naturalny odbiór rzeczywistości zawsze nasycony jest „ocennością”. (...) (…) te zbiorowości ludzkie, które nie są świadome swej naturalnej stronniczości – nierzadko prowadzącej także do poważnych błędów poznawczych – wikłają się w złudzenia, formują wyobrażenia , którymi nierzadko może zarządzać ktoś inny(s.22).


Uważajmy zatem, bo naszą stronniczością nie tylko do wyborów prezydenta RP już od dawna zarządzają jacyś inni, dla wielu z nas niewidoczni. Nie tylko na wybory należy iść z własną głową, sercem i rękoma, a nie z Facezbukiem.

(źródło : FILE PHOTO: Small toy figures are seen in front of Facebook logo in this illustration picture)