16 lutego 2020

Facebookowa kampania wyborcza z socjologicznie uzasadnianą stronniczością w tle


Skoro na konwencji partii władzy pojawiła się reklama Facebooka wraz z apelem, by wszyscy jej zwolennicy byli aktywni na fejsie, to nie ma co, trzeba stamtąd uciekać. Teraz bowiem już nie odróżnimy hejterów, trolli, kłamców, manipulatorów od rzeczników prawdy. Coraz częściej spotykam się z uwiedzionymi przez postprawdę, wierzącymi w brednie, które są tam publikowane, a przecież nie bez powodu czasopisma i media "władzy" uzyskały dotację, by przekonać obywateli do utrzymania lub wyboru tego czy innego kandydata na prezydenta.

Mam tyle ciekawych książek do przeczytania, tyle jeszcze interesujących działań w zakresie kształcenia młodych kadr naukowych, kilka nowych projektów badawczych i związanych z nimi publikacji, że proszę się nie zdziwić z powodu mojej nieobecności na Facebooku. Czas na kwarantannę, na dystans do lawiny śmieci, pseudoinformacji, komentarzy i opinii, gdyż w czasach próby, doświadczeń wymagających szczerości, odwagi i uczciwości nagle znikają afirmanci, zachwycający się tym czy owym, upominający się o to czy owo.

Ciekaw jestem, czy autorzy książki "Państwo Platformy.Bilans zamknięcia" - A. Zybertowicz, A. Gurtowski i R. Sojak (Warszawa 2015) byliby w stanie napisać teraz książkę i wydać ją pod tytułem: "Państwo PiS. Bilans trwania"? Toruńscy przedstawiciele nauk społecznych, nauk socjologicznych, dzielą się z czytelnikami autorefleksją, iż w ogóle nie jest możliwe obiektywne spojrzenie na swój kraj. Można zatem per analogiam powtórzyć sformułowane przez nich pytanie - uwzględniając jedynie nazwę koalicji władzy - na następujące:

Czy jest możliwa sprawiedliwa ocena rządów koalicji Prawo i Sprawiedliwość – w latach 2015-2019? Zwłaszcza w sytuacji, gdy, czego nie ukrywają, polityczne sympatie autorów ulokowane są po tej właśnie stronie? I kto miałby uznać, że jakaś ocena jest sprawiedliwa? Czy w ogóle o swój kraj można troszczyć się w sposób naukowy? Na przykład, czy można w obiektywny sposób mierzyć jakość rządzenia? (s.15)

Autorzy stwierdzają, że wprawdzie istnieją naukowe metody pomiaru procesów społecznych, (..) ale stopień ich wiarygodności i użyteczności jest o wiele mniejszy, niż mogłoby się wydawać osobom pozostającym na zewnątrz badań naukowych (tamże, s. 18).

Słusznie stwierdzają, że brakuje w Polsce Centrum Analiz Strategicznych, a więc takiego ośrodka badań naukowych, którego celem byłoby diagnozowanie funkcji rzeczywistych organów władzy centralnej, polityki w skali makro - intra- i interpaństwowej. (…) Tylko taka instytucja, z odpowiednimi uprawnieniami, dostępem do informacji i gwarancją politycznej niezależności (rozumianej np. jako równowaga wpływów) mogłaby realizować w sposób ciągły i w pełni systematycznie zadanie (...).

Zbieramy dane i informacje dotyczące różnych aspektów funkcjonowania państwa. Zakładamy, że nagromadzenie informacji o negatywnych zjawiskach/faktach – zwłaszcza tych, które uporczywie powtarzają się od lat – pozwala wnioskować o systemowym charakterze niektórych patologii państwa, nawet jeśli charakter owego systemu pozostaje dla obywateli i badaczy zakryty. (s.18-19)
.

Przedmiotem takich badań powinna być polityka oświatowa/edukacyjna państwa, polityka kulturalna i w sferze szkolnictwa wyższego oraz nauki. Co jednak uczynić z przeświadczeniem, które stawia pod znakiem zapytania dotychczasowe socjologiczne, ekonomiczne a nawet edukacyjne raporty naukowe, skoro, jak piszą socjolodzy:

"Stronniczość jest naturalną ludzką postawą poznawczą. (…) Nasz umysł w taki sposób orientuje nas w otoczeniu, że wobec tego, co doświadczamy, bardzo rzadko zajmujemy neutralną postawę. Nasz naturalny odbiór rzeczywistości zawsze nasycony jest „ocennością”. (...) (…) te zbiorowości ludzkie, które nie są świadome swej naturalnej stronniczości – nierzadko prowadzącej także do poważnych błędów poznawczych – wikłają się w złudzenia, formują wyobrażenia , którymi nierzadko może zarządzać ktoś inny(s.22).


Uważajmy zatem, bo naszą stronniczością nie tylko do wyborów prezydenta RP już od dawna zarządzają jacyś inni, dla wielu z nas niewidoczni. Nie tylko na wybory należy iść z własną głową, sercem i rękoma, a nie z Facezbukiem.

(źródło : FILE PHOTO: Small toy figures are seen in front of Facebook logo in this illustration picture)

15 lutego 2020

Bezzasadność podnoszenia niektórych kwestii przez doktorów w skargach do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego


Podniosę we wpisie kwestie, które są przedmiotem kierowanych przez doktorów czy doktorów habilitowanych skarg do WSA w związku z odmową nadania im stopnia naukowego czy w sprawie postępowania o nadanie tytułu naukowego profesora. Korzystam w tym przypadku z orzeczeń Naczelnego Sądu Administracyjnego, w których zainteresowani znajdą odpowiednią wykładnię. Osoba ubiegająca się o nadanie stopnia doktora lub doktora habilitowanego może wnieść od uchwał, o których mowa w art. 14 ust. 2 i art. 18a ust. 11, jeżeli są one odmowne, odwołanie do Centralnej Komisji za pośrednictwem właściwej rady w terminie miesiąca od dnia doręczenia uchwały wraz z uzasadnieniem

Dla nauczycieli akademickich, którzy nie mają wykształcenia w naukach prawnych, nie są to łatwe zagadnienia, toteż najczęściej korzystają oni z usług kancelarii adwokackich. Te zaś przygotowują wnioski, mimo iż prawnicy są świadomi bezzasadności zawartych w nich niektórych treści. Różne są tego powody. Przegrana w WSA i NSA naraża naukowców na koszty, a przede wszystkim na stratę czasu i utratę zaufania do wymiaru sprawiedliwości. Skoro bowiem adwokat czy radca prawny zapewniał o wygranej, to dlaczego przegrali? "Wiadomo, wina jest po stronie sędziów" - powiadają.

Niektórzy mylnie uważają, że można w odwołaniu powoływać się na kodeks postępowania administracyjnego. Można, ale jest jedno ALE:

Postępowanie w sprawach o nadanie stopnia naukowego ma wyjątkowy charakter wynikający ze specyfiki tych spraw. Postępowanie to cechuje znaczna odrębność w stosunku do postępowania prowadzonego wprost na podstawie przepisów Kodeksu postępowania administracyjnego. Stosownie do art. 29 ust. 1 ww. ustawy, w postępowaniu tym przepisy k.p.a. mają odpowiednie zastosowanie w zakresie nieuregulowanym w ustawie. Oznacza to, że jeżeli omawiana ustawa zawiera szczególną regulację (lex specialis), to nie ma podstaw do stosowania w tym zakresie przepisów k.p.a. Oznacza to, że niektóre przepisy Kodeksu w ogóle nie znajdują w tym postępowaniu zastosowania (por. wyrok NSA z 20 kwietnia 2007 r., I OSK 1661/06).

Skargę do WSA można oprzeć na następujących podstawach:

1) naruszeniu prawa materialnego przez błędną jego wykładnię lub niewłaściwe zastosowanie; np. recenzent w postępowaniu nie uwzględnił wszystkich przedłożonych do oceny publikacji, co zostało udokumentowane w protokole z posiedzenia komisji habilitacyjnej i rady wydziału, a tym samym zapewne i w treści odwołania, albo przywołał dowody publikacje, które nie zostały wskazane przez habilitanta. Specyfika postępowania wyjaśniającego w ramach postępowania habilitacyjnego polega na tym, że ocenie podlega materiał dowodowy samodzielnie wybrany i przedstawiony przez habilitantkę wraz z wnioskiem o wszczęcie postępowania habilitacyjnego.

2) naruszeniu przepisów postępowania, jeżeli uchybienie to mogło mieć istotny wpływ na wynik sprawy
np. naruszenie ustawowej procedury w postępowaniu habilitacyjnym.


Oto kilka spraw oczywistych, chociaż nie dla większości z nas:

1) Sądy administracyjne nie nie mają kompetencji do rozstrzygania, czy osoba ubiegająca się o uzyskanie stopnia naukowego doktora habilitowanego posiada znaczny dorobek naukowy, a przedłożona przez kandydata rozprawa habilitacyjna stanowi znaczny wkład w rozwój określonej dyscypliny naukowej.

Sąd administracyjny (...) nie jest uprawniony do merytorycznej kontroli recenzji stanowiących m. in. podstawę wydania uchwały przez Radę Wydziału. W ramach postępowania sądowego nie dochodzi tym samym do oceny trafności opinii recenzentów w aspekcie dorobku naukowego kandydata i wartości naukowej przedstawionej pracy habilitacyjnej, dlatego zarzuty w tym zakresie uznać należało za chybione.

Jeżeli zatem doktorzy chcą odwoływać się do wojewódzkiego sądu administracyjnego w powyższej kwestii muszą liczyć się z tym, że nie będą one przedmiotem badania.

Od tego jest:

- dla wniosków habilitacyjnych wszczętych do 30 kwietnia 2019 r. Centralna Komisja Do Spraw Stopni i Tytułów

- dla wniosków wszczętych po 1 października 2019 r. - Rada Doskonałości Naukowej.

Każdy z tych organów powołuje w sprawie kompetentnych rzeczoznawców. Tylko te podmioty są uprawnione do rozstrzygania powyższej sprawy. W merytorycznym zakresie recenzenci powołani w postępowaniu przed Centralną Komisją mają obowiązek ocenić osiągnięcia naukowe habilitanta, a ich ocena ta nie podlega badaniu sądu.


2) Sądy administracyjne rozpatrują skargi w sprawach formalnych, a nie merytorycznych. Tym samym nie są powołane do rozstrzygnięcia, czy słusznie recenzje sporządzone w postępowaniu habilitacyjnym były negatywne w treści, pomimo, że we wszystkich recenzjach wyrażone zostało jednoznacznie pozytywne dla habilitanta stanowisko w odniesieniu do spełnienia przesłanek do uzyskania stopnia naukowego doktora habilitowanego.

3) Sądy administracyjne nie są powołane do oceny zasadności zakwestionowania przez radę wydziału (radę dyscypliny naukowej) złożonego przez habilitanta cyklu publikacji jako rzekomo powiązanych tematycznie z dyscypliną czy problematyką badawczą. Nie dotyczą one bowiem kwestii formalnych, lecz merytorycznych, które ostatecznie decydują o podjęciu uchwały przez uprawnione do tego organy kolegialne uczelni.



14 lutego 2020

O niszczeniu miłości w życiu dzieci


W roku akademickim 1995/1996 zgłosiła się na moje seminarium magisterskie studentka Anita Woźniak. Studentów, którzy wiedzą, co ich tak naprawdę interesuje, mających pasję studiowania, interdyscyplinarnego analizowania kluczowych dla socjalizacji i wychowania zjawisk zawsze się pamięta, bo wnoszą do akademickiej kultury i nauki postawy autentycznego zaangażowania. Studentka wiedziała, że chce poświęcić swoją pracę magisterską wówczas wciąż jeszcze osłanianego tabu problemem przemocy rodziców wobec dzieci.

Anita świetnie znała język angielski, ale wówczas, ćwierć wieku temu, nie mieliśmy jeszcze takiego dostępu do światowej literatury, jak dzisiaj. Wysyłała zatem listy do amerykańskich i brytyjskich psychologów, psychoterapeutów, specjalistów od badania dziecięcej traumy na skutek wykorzystywania ich cielesności przez dorosłych. Otrzymała kilkadziesiąt nadbitek artykułów naukowych z USA, Wielkiej Brytanii, Kanady i Australii, toteż napisana przez nią dysertacja odwoływała się do angloamerykańskiej literatury naukowej.

W okresie PRL zjawisko seksualnej przemocy wobec dzieci objęte było ścisłą cenzurą. Nie wolno było o nim pisać, bo przecież socjalizm był - w świetle ówczesnej propagandy - oazą kolektywnego szczęścia i troski o najmłodsze pokolenie. Anita Woźniak zdobywała teksty naukowców korespondując z nimi dzięki adresom, które znajdowały się w abstraktach ich artykułów. Na ponad 200 wysłanych listów otrzymała około 150 zwrotnych odpowiedzi wraz z kopiami publikacji.

Wielu uczonych oferowało nawet swoją pomoc, konsultacje, gdyby potrzebowała dodatkowych wyjaśnień. Wiele publikacji zdobyła też dzięki pobytowi w Berlinie w ramach Letniej Szkoły Pracowników Socjalnych. Wszystkie teksty czytała i tłumaczyła na użytek własnych metaanaliz, toteż moja rola ograniczała się do czuwania nad układem treści, logiką i klarownością narracji. Swoją rozprawą chciała też zachęcić koleżanki i kolegów ze studiów do dostrzeżenia ogromnych możliwości rozwojowych, jakie wynikają z samodzielnego nawiązywania kontaktów międzynarodowych i interdyscyplinarnego podejścia do problemów badawczych.

Tak było ćwierć wieku temu. Dzisiaj, kiedy studenci mają otwarty dostęp do światowych bibliotek, naukowych zasobów najlepszych uczonych z najwyżej lokowanych w badaniach społecznych uniwersytetów na świecie, zapytani o to, czy przeglądali w sieci, w repozytoriach dostępną literaturę naukową w języku angielskim, niemieckim, hiszpańskim, rosyjskim czy francuskim wzruszają ramionami, chowają się za plecami innych, byle tylko nie oczekiwać od nich umysłowego wysiłku, zaangażowania, autotelicznej ciekawości świata.

Zastanawiam się nad tym, jak to jest możliwe, że w czasach, kiedy było tak trudno o dostęp do światowej literatury wielu studentów wykorzystywało najmniejszą okazję, by tylko mieć dostęp do niej, by znaleźć czas na udział w wykładzie otwartym, gościnnym zagranicznego czy krajowego profesora, wybitnego badacza, specjalisty, eksperta określonej tematyki, a dzisiaj, kiedy zapraszam tuzy światowej nauki o wychowaniu, na tłumaczony wykład przyjdzie 3 studentów? W swoich pracach dyplomowych bezmyślnie, bezkrytycznie przepisują starą, zdezaktualizowaną już literaturę przedmiotu, bo ta - jak się okazuje - jest dostępna w repozytoriach krajowych uczelni. Nie obchodzi ich to, czym zajmują się uczeni z innych krajów. To, co ich interesuje, to jak obszerny ma być rozdział teoretyczny.

Studentka napisała znakomitą pracę magisterską liczącą 240 stron. Scharakteryzowała w niej historię przemocy wobec dziecka, ukazała dylematy związane z definiowaniem toksycznego w społeczeństwach oddziaływania dorosłych na dzieci, zrekonstruowała etiologię zjawiska przemocy rodziców wobec dzieci wraz z rozpoznanymi przez badaczy następstwami w życiu ofiar owej przemocy. Całość zakończyła pogłębioną metaanalizą przemocy seksualnej rodziców wobec dzieci.

Przytaczane przez magistrantkę klasyfikacje, typologie form przemocy, jej uwarunkowania i stopień nasilenia wcale się nie zmieniły. Nadal jesteśmy jako społeczeństwo niezdolni do obrony dzieci przed najpodlejszym oddziaływaniem przemocowym wobec nich jako istot słabszych, często bezbronnych, nadmiernie ufających tym, którzy powinni być wzorami i gwarantami ich bezpieczeństwa oraz wspomagającymi ich rozwój i odkrywanie przez nich pełni własnego człowieczeństwa.

Wiedza o czynnikach prowadzących do degeneracji niektórych środowisk rodzicielskich, a dzisiaj coraz więcej wiemy o tej patologii także w innych środowiskach socjalizacyjnych i opiekuńczo-wychowawczych (domy dziecka, wspólnoty wyznaniowe, ośrodki resocjalizacji i socjoterapii, bursy, internaty itp.), wciąż nie sprzyja temu, by można było zabezpieczyć dzieci przed przemocą i związaną z nią traumą.

Anita Woźniak zamieściła w swojej rozprawie także ryciny ilustrujące zaistniałą przemoc wobec dziecka wraz z opisem śladów, żeby wychowawcy, opiekunowie mogli ją rozpoznać i odpowiednio zareagować. Scharakteryzowała też behawioralne wskaźniki przemocy fizycznej. Zachęcałem już wykształconą pedagog, by przygotowała na podstawie tej pracy książkę, którą moglibyśmy wesprzeć profesjonalnych i społecznych wychowawców w rozpoznawaniu powyższego zjawiska. Niestety, jej przełożona nie wyraziła na to zgody.

Minęło 25 lat, a przemoc wobec dzieci ma się dobrze. Koło przemocy wobec dzieci przestępców w "białych", "czerwonych", "niebieskich" i "czarnych" kołnierzykach toczy się z coraz większą siłą i przyjmuje coraz to nowsze formy. Państwo jest słabe, a nawet niektórzy jego funkcjonariusze czerpią z tej przemocy korzyści. Rzecznik Praw Dziecka jest tu instytucją bezradną, nieefektywną, reagującą tylko wówczas, kiedy dojdzie do tragicznych wydarzeń w życiu dzieci.

Dzisiaj Anita Woźniak jest adiunktem w Katedrze Pedagogiki Społecznej Uniwersytetu Łódzkiego prowadząc - już jako Anita Gulczyńska - znakomite badania w działaniu, etnopedagogiczne w środowisku dzieci ulicy. O jej sukcesach naukowych pisałem także w blogu.