09 września 2019

Marginalizacja języka polskiego w polskiej nauce


Mikołaj Rej, który jako pierwszy polski poeta Renesansu pisał wyłącznie w języku polskim, wpisał się w naszą kulturę m.in. posłaniem ze "Zwierzyńca" (1562), które brzmi:

A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają.

Kilka miesięcy temu do władz Narodowego Centrum Nauki wpłynął wniosek od uczonych, by zaprzestano marginalizacji języka polskiego w polskiej nauce. Jego autorzy nie kwestionują potrzeby poszerzenia udziału nauki polskiej w nauce światowej. Uważają za sensowne wprowadzenie języka angielskiego do wniosków o finansowanie badań, gdyż ich opis i streszczenie projektu pozwala na powoływanie do oceny projektów zagranicznych recenzentów. Natomiast za błędne, szkodliwe i niezgodne z Ustawą o języku polskim uważają likwidację równoległego opisu i streszczenia projektu w języku polskim.

W trakcie posiedzeń panelistów, którzy dokonują oceny zgłoszonych do NCN wniosków, dyskusja między nimi odbywa się w języku polskim, ale zaproszeni do udziału zagraniczni eksperci w większości nie znają naszego języka. Zdarza się bowiem, że wśród zagranicznych recenzentów znajdują się Polacy, którzy od wielu lat pracują w uniwersytetach krajów Europy Zachodniej czy w USA. "To powoduje, że obrady muszą toczyć się w języku angielskim. Jest to względnie prawidłowe w przypadku nauk ścisłych i przyrodniczych, ale staje się paradoksalne, gdy granty dotyczą kultury i języka polskiego (...). Naszym zdaniem usunięcie języka polskiego z wniosków badawczych oraz z obrad paneli ekspertów jest w przypadku opiniowania wielu grantów z dziedziny nauk humanistycznych, a także w pewnej części wniosków z nauk społecznych szkodliwe i w poważnym stopniu ogranicza możliwość prawidłowej oceny takiego wniosku".

Co istotne, krytycy zwracają także uwagę na marginalizowanie przez Narodowe Centrum Nauki projektów badawczych w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych, bowiem zmniejszono w latach 2017-2018 budżet do ok. 15 proc.To oznacza, że polityka MNiSW w zakresie finansowania nauki toczy się kosztem języka i nauki polskiej, zwłaszcza nauk humanistycznych i społecznych. Co gorsza, młodzi naukowcy nie nabywają doświadczenia w posługiwaniu się językiem narodowym "przenosząc złe nawyki na studentów, magistrantów i doktorantów". Jaki los czeka tożsamość kulturową i narodową Polaków?

Podobnie jest z naukowym piśmiennictwem. Wykaz punktowanych czasopism naukowych zawiera wielokrotnie więcej periodyków obcojęzycznych, aniżeli polskojęzycznych. Polityka niszczenie polskiej tkanki kulturowej trwa w wydaniu prawicowej formacji rządzącej. To chyba nie jest prawica?

08 września 2019

Fenomen samozakłamania i manipulacji pseudonaukowców


Czym innym jest nauka,a czym innym jej zaprzeczenie, pseudonauka, podobnie jak bycie naukowcem i pseudonaukowcem. Posiadanie dyplomu doktora czy doktora habilitowanego nie jest tu świadectwem rozstrzygającym. Po owocach poznaje się jednych i drugich. Jeśli red. Marek Wroński pisze o plagiatorach, to upomina się o odsłonięcie prawdy o kłamstwie, na którym ktoś budował swoją pozycję. Taka prawda jest niewygodna, podobnie jak prawda o tym, że komuś słusznie odmówiono nadania stopnia naukowego. Krytyk pseudonaukowej rozprawy wchodzi w pewien porządek egzystencjalno-moralny, który wymaga pokonania przeszkód w sobie i w szkolnictwie wyższym.

Niestety, nasila się w środowisku akademickim liczba pseudonaukowców, którzy w obronie zawyżonej samooceny, nieadekwatnej do ich rzeczywistych osiągnięć, usiłują manipulować opinią publiczną, kierując atak na rzetelnych naukowo krytyków pożałowania godnych publikacji owych akademików. Odmawiają przyjęcia prawdy , gdyż jest ona trudna i wymagająca. Zakres manipulacji w formułowanych przez nich na różnych stronach internetowych ("pseudoakademickich szczujniach") czy w pismach odwoławczych próbach ucieczki od prawdy osiąga już szczyty śmieszności.

Dają się na to nabrać niektórzy młodzi adepci nauki, gdyż w ten sposób i dzięki takim pseudonaukowym wypowiedziom doktorów mogą usprawiedliwić własne nieróbstwo, brak kompetencji, w tym szczególnie z zakresu metodologii badań w naukach społecznych i humanistycznych. Im większy jest poziom zawiści w szkolnictwie wyższym, tym bardziej sprzyja to intrygom, samousprawiedliwieniu własnej marności itp.

Manipulacje ze strony pseudonaukowców to nic innego jak ich machinacje, gierki, knucie, matactwo, intryganctwo, oszukaństwo, kanciarstwo, krętactwo, oszukaństwo, a więc zdrada wartości, które powinny konstytuować proces akademickiego kształcenia, prowadzenia badań naukowych i publikowania ich wyników. W naukach społecznych obowiązuje metodologiczny kanon. Nie da się uniknąć jego pryncypiów, a jeśli ma to miejsce, bo - jak mówi przysłowie: "Czego Jaś (doktorant a nawet doktor) się nie nauczył, to tego Jan (doktor, a zdarza się, że i dr hab.) nie będzie umiał", nie potrafi, a co gorsza - nawet nie wie, że nie umie i nie potrafi.

Pseudonaukowiec wycisza własne sumienie jako instancję kontrolną, poszukując usprawiedliwienia dla własnego postępowania wbrew obowiązującym normom naukowym. Uśrednia swoją odpowiedzialność moralną tezą: „Inni też tak postępują" albo "Skoro osoba X ma habilitację, to dlaczego nie ja" itp., a więc generują w sobie samowiedzę w stylu: "moja sytuacja nie jest wyjątkowa”. Kwestionowanie norm sprowadza się do przeświadczenia, iż w ucieczce od własnej wolności „nie ma nic złego”.

Uważajcie na szalbierców w polskiej nauce, na intrygantów, którzy nie przyjmują do wiadomość rzetelnych opinii krytycznych ich naukowych "osiągnięć", gdyż nie są w stanie zmierzyć się z prawdą o sobie. Niektórzy pełnili lub nadal sprawują w uczelniach kierownicze funkcje, więc odrzucenie przez komisje doktorskie, habilitacyjne czy rady jednostek ich pseudonaukowych osiągnięć staje się bardzo często ucieczką od autoodpowiedzialności za taki stan rzeczy. Sięgają wówczas po metody manipulacji opinią własnego środowiska, wykorzystując do tego celu swoich dotychczasowych czy uprzednich opiekunów itp., byle tylko zachować twarz, którą i tak już stracili.

Ich pseudonaukowe publikacje są dostępne na rynku. Muszą jednak przyjąć do wiadomości, że opublikowanie nędznej pracy w renomowanej oficynie naukowej, uniwersyteckiej itp. nie jest gwarancją naukowego poziomu. Każdy dobrze wykształcony doktorant, a tym bardziej z porządnym warsztatem metodologicznym adiunkt, samodzielny pracownik naukowy czy profesor nie będzie miał żadnych wątpliwości, kiedy skonfrontuje treść fundamentalnie błędnych rozpraw z naukowym standardem. Stanie wówczas przed koniecznością zajęcia wobec nich postawy, która powinna wyrażać troskę o jakość własnej dyscypliny naukowej, a nie wynikać z pozanaukowych kontekstów.

Manipulacje pseudonaukowców są, jak w przypadku każdej tego typu aktywności, takim sposobem oddziaływania na środowisko, którego rzeczywiste przyczyny i mechanizmy są przed nim przez niego utajone, podobnie jak przed przed osobami poddawanymi manipulacji. Ukrywane bywają nie tylko procedury działania manipulacyjnego, ale także cele działania, które zdeterminowane są osobistym interesem zachowania nieadekwatnej samooceny. Manipulatorzy uruchamiają zamiar przechytrzenia innych, by ich pozyskiwać do współsprawstwa w nieuczciwej grze, gdyż dzięki temu rozmywa się ich odpowiedzialność za ferowanie kłamstwem, insynuacje i demagogię.

Na szczęście w pedagogice akademickiej spotkałem już wielu adiunktów, którzy po doświadczeniu odmowy nadania im stopnia doktora habilitowanego dokonali rachunku naukowego sumienia, zrozumieli popełnione błędy i podjęli działania na rzecz ich naprawy. Dzisiaj są już samodzielnymi pracownikami naukowymi z dumą kształcąc młode pokolenia i reprezentując wartości prawdy, a nie kłamstwa. Podjęli trud samokształcenia, zweryfikowali swoje dotychczasowe praktyki badawcze, by uniknąć w przyszłości rozczarowań.

Niestety, muszę o tym także napisać, że część samodzielnych pracowników naukowych w roli recenzentów wydawniczych czy w postępowaniach o stopnie naukowe woli stracić własną twarz, zaprzeczyć własnym osiągnięciom i naukowym standardom, by "otworzyć drzwi" do naukowej samodzielności pseudonaukowcom. To się zdarza, ale jest to już widoczne, gdyż treść ich recenzji w procesach awansowych jest dostępna publicznie. Zamiast pomóc tym, którzy wciąż nie wiedzą, nie potrafią, nie rozumieją, a nawet nie wiedzą, że nie wiedzą, wolą iść z nimi na skróty przepychając manipulacyjnie przez awansowe "sito".

Jest też coś dobrego, o czym dowiaduję się w tych dniach, a mianowicie, że wyhabilitowany przed dwoma miesiącami naukowiec dr hab. Sławomir Krzychała, który od pierwszego października będzie na stanowisku profesora na Wydziale Nauk Pedagogicznych DSW we Wrocławiu - opublikował artykuł w topowym globalnym czasopiśmie American Educational Research Journal (200 punktów w świetle nowej listy MNiSW). Ogromnie to cieszy. Gratuluję i życzę kolejnych sukcesów! Na szczęście w polskiej pedagogice jest zdecydowanie więcej naukowców, aniżeli pseudonaukowców.

07 września 2019

Habilitanci ostatniej fali (po-)czekają


Do 30 kwietnia 2019 r. można było składać do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów wnioski o wszczęcie postępowania habilitacyjnego na obowiązujących od 1.10.2011 r. zasadach prawno-administracyjnych. Pisałem o wyjątkowej "fali" wpływu wniosków, które podlegają dalszemu procedowaniu.

Każdy wniosek jest zarejestrowany w CK i zgodnie z obowiązującym prawem został skierowany do wskazanej przez habilitantów jednostki akademickiej, która dysponuje stosownym uprawnieniem. Niektórzy już się niepokoją, że mamy wrzesień, a oni składali wniosek wiosną br. i zapanowała cisza. Powinni skierować zapytanie do władz wskazanej w swoim wniosku jednostki:

- po pierwsze, czy rozpatrzyła ich wniosek pozytywnie i postanowiła rekomendować do komisji habilitacyjnej trzech członków: sekretarza, recenzenta i członka komisji, bo przecież może być tak, że rada odmawia procedowania danego wniosku;

- po drugie, jeśli odmówiła przeprowadzenia postępowania habilitacyjnego, to zapewne przekazała Centralnej Komisji stosowną uchwałę. Wówczas CK wyznaczy inną jednostkę.

Jeżeli jednostka akademicka przyjęła wniosek habilitanta i podjęła uchwałę o rekomendowaniu do komisji trzech członków, to trzeba będzie poczekać, aż odpowiednia dla danej dyscypliny naukowej Sekcja CK powoła pełen skład komisji habilitacyjnej. Ta musi liczyć siedmiu członków: przewodniczącego, trzech recenzentów, sekretarza i dwóch członków.

Niestety, coraz częściej zdarza się, że jednostki akademickie rekomendują do składu komisji habilitacyjnej samodzielnych pracowników naukowych, ale niespełniających ustawowe wymogi. Muszą bowiem być to naukowcy, których afiliacja w dyscyplinie naukowej jest zgodna z wskazanymi przez habilitanta osiągnięciami w określonym zakresie przedmiotowym. Trudno bowiem, by wniosek doktora np. z pedagogiki specjalnej oceniali w komisji habilitacyjnej wskazani przez jednostkę uczeni, którzy nie są specjalistami w tej subdyscyplinie naukowej lub dyscyplinie pogranicza (np. psycholog kliniczny, socjolog zdrowia, metodolog badan społecznych itp.).

Niektórym kierownikom jednostek wciąż jeszcze wydaje się, że sekretarzem komisji czy jej członkiem może być dowolnej specjalności nauczyciel akademicki, bo nie jest w tej komisji recenzentem. Nic bardziej mylnego i sprzecznego z prawem. Sekretarz komisji habilitacyjnej nie jest sekretarką, a członek komisji nie jest "piątym kołem o wozu". Każdy z siedmiu członków komisji habilitacyjnej ocenia i głosuje na równych prawach w kwestii merytorycznej, a nie organizacyjnej czy dydaktycznej. Rekomendowanie do komisji osoby bez stosownych kwalifikacji naukowych skutkuje wnioskiem CK o jej zmianę. To wydłuża procedurę w danym postępowaniu, gdyż rada jednostki musi ponownie podjąć uchwałę o zmianie i rekomendować już właściwego naukowca.

Centralna Komisja będzie w swoich sekcjach wyznaczać składy komisji przez najbliższych kilka miesięcy, podobnie jak miało to miejsce w okresie poprzedniej zmiany ustawy o stopniach naukowych i tytułach naukowych. Habilitanci zatem musza uzbroić się w cierpliwość.