02 czerwca 2019

Posłowie XXV Sejmu Dzieci i Młodzieży miażdżą swoją krytyką rząd i MEN


Od samego początku powołania przez SLD w 1994 r. Sejmu dzieci i Młodzieży pisałem o socjalistycznej atrapie demokracji, o zastępowaniu takimi pseudodemokratycznymi wydarzeniami rzekomej troski władz państwa o prawo dzieci i młodzieży do głosu w ich własnych sprawach. Zawsze temat kolejnego Sejmu ustanawiany był przez formację władzy, by jak za czasów Edwarda Gierka sterować manifestacją poparcia dla niej. Tak jest jeszcze w Korei Północnej i na Białorusi, w Chinach i w Rosji.

Sądziłem, że PiS po dojściu do władzy odetnie się wreszcie od pozoranctwa i nachalnej indoktrynacji młodzieży. Skądże, wprost przeciwnie, postanowiono kontynuować tę formę jako świetnie nadająca się do manipulowania młodzieżą. Posłowie Sejmu II RP. Każdego roku na Dzień Dziecka finansuje się z budżetu państwa zjazd młodzieży z całego kraju, by w gmachu Sejmu mogła debatować o ważnych dla niej sprawach.

Tegorocznym tematem obrad brzmiał: "Posłowie Sejmu II RP. Ich losy i działalność w okresie II wojny światowej i okupacji".

"Sejm Dzieci i Młodzieży liczy 460 posłów. Organizacja izby wzorowana jest na procedurach obowiązujących w prawdziwym Sejmie, co ma przybliżać uczestnikom zasady polskiego parlamentaryzmu. Debata plenarna oraz poprzedzające ją prace komisji odbywają się według wcześniej uchwalonej ordynacji wyborczej oraz Regulaminu Sejmu Dzieci i Młodzieży. Uczestnikami Sejmu Dzieci i Młodzieży mogą być uczniowie, którzy w dniu rozpoczęcia rekrutacji mają 13 lat i w dniu sesji nie będą mieli 18 lat. W sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży można wziąć udział tylko raz.

Do projektu zgłosiło się w tym roku ponad 450 dwuosobowych zespołów. Uczniowie z zespołów, które przygotowały najlepsze prace, zostali zaproszeni do wzięcia udziału w obradach. W połowie maja spotkali się na posiedzeniach komisji problemowych, gdzie przy pomocy sejmowych legislatorów opracowali projekt uchwały dotyczącej tematu tegorocznego Sejmu Dzieci i Młodzieży.

Jej treść odnosi się do tematu tegorocznej sesji. Wybrano też m.in. marszałków. Zdecydowano, że obrady 1 czerwca poprowadzą: Aleksandra Bida z III Liceum Ogólnokształcącego im. Bohaterów Westerplatte w Gdańsku, Piotr Polakowski z Prywatnego Liceum im. Królowej Jadwigi w Lublinie i Michał Warzecha z I Liceum Ogólnokształcącego im. T. Kościuszki w Myślenicach.
."

Już w ubiegłym roku młodzież apelowała, by pozwolono jej spotkać się w Sejmie i rozmawiać o kwestiach najważniejszych z jej punktu widzenia. Tylko po co władza miałaby na to wydawać kolejne setki tysięcy złotych? Nie po to selekcjonowała z udziałem kuratorów oświaty młodzieżowych posłów, by nagle wyszli na trybunę sejmową i zaczęli mówić o tym, co ich boli, czego oczekują, jakie mają potrzeby. Właśnie po to wprowadza się do tego pseudo Sejmu nowych posłów, by nie interesowali się ubiegłorocznymi obradami, przyjętą rok wcześniej uchwałą i dyskusją nad nią, tylko by można było propagandowo wykorzystać ich wypowiedzi do celów politycznych.

W tym jednak roku wydarzyła się rzecz dotychczas niespotykana na taką skalę. W dyskusji młodych posłów nad treścią przygotowanej przez "władze" uchwały każdy z nich wypowiadał stanowisko będące lawinową krytyką rządu PiS i minister Anny Zalewskiej. W ławach rządowych było pustawo. Siedziało w nich kilku członków formacji władzy (wiceminister edukacji, szef IPN, Rzecznik Praw Dziecka). Musieli wysłuchać ze strony młodzieży wygłaszanej bez ogródek PRAWDY. W wielu przypadkach wypowiedzi młodzieży były oklaskiwane na stojąco przez wszystkich posłów.


Tak więc sprawdziła się po raz kolejny prawidłowość pedagogiczna, o której pisał przed laty prof. Aleksander Nalaskowski z UMK w Toruniu, że mimo nachalnej, siermiężnej indoktrynacji władz PRL, nie udało się jej spowodować, by stał się on wiernym afirmatorem ideałów komunizmu jako wychowanek tamtego ustroju.

Wczoraj młodzież po raz pierwszy tak licznie mówiła o następujących kwestiach:

- Sejm Dzieci i Młodzieży jest atrapą demokracji, bo uchwalane każdego roku stanowisko jest wyrzucane przez rządzących do kosza. Nikogo nie obchodziło i nie obchodzi to, co młodzi ludzie sądzą o Polsce, o władzy, o polityce, o szkole, o gospodarce, o środowisku itd. Cytuję z pamięci jednego z nich: "Dzisiejsza uchwała nie będzie miała żadnego znaczenia dla nas! Rządzących nie obchodzi nasz prawdziwy los"; Inny zaś dodał: "Jesteśmy tylko pionkami na szachownicy polityków. Jesteśmy dla nich przynętą";

- Po raz kolejny wykluczono młodzież z prawa do mówienia o tym co jest aktualne, co jest dla niej najważniejsze, bo "rząd boi się naszego zdania". Narzucono nam po raz kolejny debatę o tematyce historycznej, a nie pozwolono na dyskutowanie o sprawach, które rząd zamiata pod dywan. "Tymczasem dla nas ważna jest nasza codzienność i nasza przyszłość" - mówił jeden z młodych posłów.

- Rząd nie potrafił negocjować z nauczycielami, których "użył do walki o władzę"; "zhańbiono nauczycielski zawód"; Mimo zapewnień MEN realia szkolne są inne. "Odebrano naszemu rocznikowi szanse na godną edukację. Anna Zalewska nas okłamała mówić, że dla każdego znajdzie się miejsce w szkole jego wyboru. Godziny zajęć szkolnych są dla nas nieludzkie. Kłamała tez w sprawie finansowania reformy, skoro subwencja wyniosła zaledwie 40 %.a resztę musiały dopłacić samorządy"; trwoni się pieniądze na deformę szkolną i na programy socjalne;

- Polska nie jest krajem tolerancyjnym, bowiem odchodzi się od okazywania szacunku osobom o odmiennej orientacji seksualnej. Musimy mieć prawo wyboru - mówiła nastolatka. Konieczna jest tolerancja dla osób innych poglądów.

- Jeden z posłów apelował do młodzieży: "Miejmy odwagę wychodzenia z tłumu. Decydujmy za siebie, szanujmy się nie ze względu na to, co posiadamy, jakie mamy cechy, ale ze względu na to, jacy jesteśmy";

- Nauczanie historii w szkołach jest obciążone błędami. "Mamy dość uczenia się na pamięć jedynie dat wydarzeń historycznych. Żądamy prawa do krytycznej analizy przyczynowo-skutkowej zdarzeń historycznych, ale pod kątem ich znaczenia dla lepszego rozumienia realiów dzisiejszego świata"; jak mówił jedne z posłów: "Bardziej interesuje mnie to to, co nastąpi, niż to, co było"; Inny poseł mówił o tym, że władza marginalizuje problemy globalnego ocieplenia i pytał: "Jaką przyszłość nam zaplanowaliście?"

- Nie podobają się młodym liczne, a nieprzemyślane, karygodne zmiany i reformy oświatowe. Nie akceptują głodowych pensji swoich nauczycieli. "Dlaczego nie możemy wzorować się na szkołach zachodnich?" - pytano. Skandaliczna była decyzja PiS o likwidacji gimnazjów. "Młodzież tego nie akceptuje!";

- "Histeryczna reakcja władz politycznych państwa na krytykę oznacza słabość, a nie siłę tego rządu. Mamy dość eskalowania przez rząd nienawiści";

- Wykrzyczeli z trybuny sejmowej kłamliwą propagandę TVP; mają dość dzielenia Polaków na "WY" i "ONI", gdyż powinniśmy mówić o sobie w kategorii "MY"; nie można się tak nienawidzić. "Jak mamy siebie szanować, skoro dorośli, rządzący, politycy dają nam taki zły przykład?!Co za wzór dają nam posłowie? Oni są tu dla pieniędzy, władzy i apanaży, a nam się to nie podoba. Czas nienawiść zniszczyć w sobie";

- Konstytucja III RP jest najważniejszym aktem prawa w Polsce, toteż apelowali do Prezydenta i rządu o jej przestrzeganie;

- Krytykowano tez brak kultury politycznych w tej Izbie. Jak mówił Mateusz Syposz: Nie wszyscy posłowie szanują to miejsce debat. Plują na siebie! Nie głosują przyzwoicie, zgodnie z sumieniem i racją, tylko tak, jak każe im szef ich partii. Tu dzieli się Polskę na Polskę A i Polskę B. "Apelował: "przestańcie nas dzielić. Stop tej walce!"

- Jeden z chyba politycznej przybudówki Partii Korwin twierdził, że 1 czerwca to jedyny dzień w roku, kiedy ta partia może zabrać publicznie głos. On także uważał, że przyjęta uchwała nie ma żadnej obligacji prawnej. Pytał:"Dlaczego nie rozmawiamy o tym, co dotyczy nas?" i ostrzegał, że "Partia rządząca zbliża się do naszych domów";

- "Każecie nam upamiętniać posłów na Sejm II RP, tymczasem - skierował D. Matuszek słowa do ławy rządowej - sami tworzycie nową odmianę socjalizmu! Wkrótce będziemy Grecją i Wenezuelą. Jesteśmy na skraju katastrofy ekonomicznej"; a poseł Szymon Jarski dopełnił: "PiS boi się głosu młodych! Nie możemy dać się uciszyć. Nie chcemy kraju nienawiści. Głos młodych ma być słyszalny";

- Adrian Góra podobnie podkreślił fikcyjne zainteresowanie władzy uchwałami tego Sejmu. Władza boi się młodych. Stosuje ohydną propagandę w TVP. Zadłuża się Polskę, a ZUS okrada Polaków rękami formacji "Partia i Socjalizm"; Nie chcemy, by któraś z tych band jesienią zamknęła nam usta";

Były też wypowiedzi deklarujące zaangażowanie młodzieży w politykę. Młodzież czeka na jesienne wybory. Jak mówił Jakub Zdunek: "Chcemy włączyć się w budowę naszego państwa. Nie może tego czynić garstka ludzi za zamkniętymi drzwiami. Pozostała nam walka. Czy chcemy być rządzeni przez tyranów? Żyjemy w demokracji, więc podejmujmy trudne problemy".

Po powyższej dyskusji była już część proceduralna dotycząca uchwalenia przez ten Sejm kolejno zgłoszonych poprawek do treści uchwały. Większość z nich przegłosowano na TAK, ale były też takie, które odrzucono.


Zastanawiało mnie tylko jedno, a mianowicie, jak to jest z odpowiedzialnością młodzieży tak ostro krytykującej rząd, że do każdej poprawki Marszałek Sejmu Dzieci i i Młodzieży podawał inną liczbę osób głosujących, a odnotowałem w kolejności głosowań: 340; 427; 441; 434;440; 437; 437; 441; 442;; 438; 444; 441. Ponoć posłów było 450.

Być może niektórych ścisnął mocno żołądek z obawy o konsekwencje, jakie mogą wyciągnąć wobec nich dyrektorzy ich szkół? Jak mogli tak zawieść władze szkolne i wygłaszać publicznie krytykę władzy? A może zostaną przyjęci w szkołach jak powracający z wojny Spartanie, z tarczą?

Mamy bardzo dobrze wykształconą młodzież w czasach PiS-owskiej deformy szkolnej. Jak podaje sejmowy informator: "To projekt edukacyjny, który ma kształtować postawy obywatelskie, szerzyć wśród młodzieży wiedzę o zasadach funkcjonowania polskiego Sejmu i demokracji parlamentarnej, a od kilku lat – także aktywizować młodych ludzi do działania na rzecz ich środowisk lokalnych".

Ciekawostka polityczna: w głównym wydaniu "Wiadomości" TVPiS nie było żadnej wzmianki o tym wydarzeniu. Tak stało się po raz pierwszy od 25 lat. W TVN-owych "Faktach" tylko muśnięto temat. Cóż to??? Media nie tylko kłamią, ale i przemilczają niewygodne dla każdej władzy fakty. Zdaje się, że po raz pierwszy i ostatni młodzieży nie zamknięto ust... przynajmniej na sejmowej trybunie.

01 czerwca 2019

Czy Barbara Nowak z Krakowa będzie kolejną ministrą edukacji?


Wczorajsze komunikaty medialne o konsultacyjnym spotkaniu prezydenta Andrzeja Dudy z premierem Mateuszem Morawieckim na temat rekonstrukcji rządu podkreślały inicjatywę w tym zakresie p. Prezydenta. To by oznaczało, że otrzymał on stosowne rekomendacje posłów lobbujących na rzecz konkretnej kandydatki czy konkretnego kandydata.

Można domyślać się, że doradcami w tym zakresie dla p. Prezydenta byli członkowie jego Rady Konsultacyjnej. O tym, czyje sugestie, zachęty czy nawet zapewnienia o szczególnej wartości osoby ubiegającej się o kierowanie resortem edukacji zostaną uwzględnione, dowiemy się dopiero 4 czerwca 2019 r., kiedy nastąpi powołanie nowych ministrów i wiceministrów.

Edukacja nie ma szczęścia do kierujących jej resortem, o czym wielokrotnie pisał także prof. Aleksander Nalaskowski. Sam był w latach 2005-2007 głównym ekspertem ds.oświaty w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Nie przyjął propozycji objęcia resortu edukacji, toteż kierował nim Roman Giertych.

Być może rekomendującym nowego ministra edukacji będzie lekarz weterynarz - Wojciech Starzyński, który od dłuższego czasu usiłuje wmówić społeczeństwu (via media państwowe), że jest rzecznikiem rodziców. Otóż nie jest i nie będzie, podobnie jak nie są nim rodzice Elbanowscy.

Nie ma ani w Konstytucji III RP, ani w ustawie Prawo Oświatowe takiej roli. Każdy, nawet największy ignorant, może silić się na bycie rzecznikiem rodziców i przypisywać sobie takie prawo, bo w końcu każdy chodził do szkoły, a jak jest rodzicem, to wydaje mu się, że może reprezentować wszystkich rodziców w naszym kraju bez uzyskania z ich strony afirmacji. Śmieszne, ale prawdziwe.


Ciekawe, czy prawidłowością będzie inwersja postawy politycznej kolejnego ministra edukacji po kilku latach (gdyby jesienne wybory wygrała prawica) czy być może tylko po kilku miesiącach (gdyby jesienne wybory wygrała opozycja)? Jeśli będzie to ostatnia opcja, to powołanie w czerwcu ministra edukacji może być tylko i wyłącznie kilkumiesięczną nagrodą czy zadośćuczynieniem dla kogoś, kto w sposób szczególny, wyjątkowy przysłużył się fatalnej polityce oświatowej Anny Zalewskiej.

Nie przypuszczam, by społeczeństwo doświadczone chaosem edukacyjnym, dewastacją ustroju szkolnego, zniszczeniem etosu nauczycielskiej roli, odejściem z tej profesji wielu znakomitych pedagogów, wybitnych specjalistów - zaaprobowało kogokolwiek w tym urzędzie. Władze tego resortu wraz z szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michałem Dworczykiem dostatecznie skompromitowały się w trakcie nauczycielskich strajków okazując pogardę wobec nauczycieli słusznie walczących o godne warunki płacy i pracy.

Jest tu jakaś zaskakująca prawidłowość. Kiedy ministrem edukacji był Roman Giertych 98 proc. dzieci objętych obowiązkiem szkolnym musiało uczęszczać do placówek publicznych objętych programem zera tolerancji wobec rzekomo powszechnej w nich przemocy, podczas gdy ów minister posyłał własne dzieci do szkoły prywatnej prowadzonej przez Opus Dei. Wspomniany tu M. Dworczyk też nie oddał swoich dzieci do szkół publicznych, tylko do tej samej szkoły Opus Dei, w której tzw. elity polityczne kształcą własne dzieci.

Ciekawe, czy kolejny minister edukacji kształcił lub nadal edukuje swoje dzieci/dziecko w szkolnictwie publicznym czy prywatnym? Powróćmy jednak do tytułowego pytania. Jak pisze prof. Aleksander Nalaskowski nową ministrzycą powinna zostać natychmiast pani Barbara Nowak pełniąca funkcję małopolskiej kuratorki oświaty.

Nie jestem przekonany co do jego racji, bowiem - jak napisał - są one lokowane w filozofii lewicowej Szkoły Frankfurckiej a Profesor oczekiwałby jednak wdrażania chrześcijańskiego modelu kształcenia:

"W swoich wyborach, religijności i sposobie postrzegania świata Polacy są niepowtarzalni, a nasza duchowość endemiczna. Musimy jej bronić jak „produktu regionalnego”. Teraz nadszedł czas dla takich, którzy mają odwagę nie układać się z Belzebubem, ale wziąć „na klatę” całą odpowiedzialność za normalność szkoły jako miejsca publicznego zaufania przywrócenia jej trzech podstawowych funkcji: rekonstrukcyjnej, emancypacyjnej i reprodukcyjnej. Inaczej szkoła będzie potykała się o własne nogi, a w końcu ostatecznie upadnie. Już koniec zabawy w polityczną poprawność. Trzeba ten system i to ministerstwo dobrze przewietrzyć".

Może uruchomimy jakiś zakład: kto jest za tym, że ministrzycą edukacji zostanie Barbara Nowak? Może zaproponujecie Państwo giełdę nazwisk? Może powinien nim zostać pan Ryszard Proksa, który zdradził własne środowisko zawodowe paktując skrycie z władzą na rzecz pozbawienia nauczycieli mocy i sensu ubiegania się o wyższe płace? W końcu jemu jest dobrze, a mogłoby być jeszcze lepiej.

31 maja 2019

Dlaczego temat habilitacji staje się medialny?


Pyta jeden z komentatorów innego wpisu w blogu: "Pod dzisiejszym art. p. red. Ewy Jankowskiej w GW tyczącym mobbingu na uczelniach są komentarze informujące o bardzo dużych i rosnących opóźnieniach w wysyłaniu dokumentacji z CK. Co Pan Profesor o tym sądzi?

Pisałem już o tym, że największa co do liczby dyscyplin naukowych Sekcja I Nauk Humanistycznych i Społecznych Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów przeżywa od kilku lat nieprzewidywany przez rządzących wzrost liczby wniosków tak habilitacyjnych, jak i o tytuł naukowy profesora.

W ostatnim dla obowiązującej ustawy o stopniach i tytułach naukowych z 2011 r. miesiącu terminie na składanie wniosków: o wszczęcie postępowań, odwołań od odmowy nadania stopnia, odwołań od odmowy wszczęcia postępowania o nadanie tytułu naukowego profesora czy odmowy nadania tego tytułu oraz o poparcie uchwały jednostek o nadanie tytułu naukowego - wpłynęło z wszystkich dyscyplin naukowych łącznie ok. 4 tys. wniosków! To dwa razy więcej niż cały ubiegłoroczny stan rozpatrywanych spraw!

Akademicy nie muszą znać problemów natury administracyjnej tego organu, toteż łatwo przychodzi im negatywne ocenianie jego funkcjonowania. Tymczasem władze CK od lat alarmowały MNiSW, że jeśli nie nastąpi poważny wzrost zatrudnienia w tym organie, to nie ma żadnych szans na poprawę skrócenia terminów rozwiązywania ważnej dla każdego wnioskodawcy jego własnej sprawy.


Nie ma co się doszukiwać w tak długich okresach oczekiwań ukrytych powodów czy nieczystości spraw, bo w gruncie rzecz CK ma tego samego typu problem, co np. służba zdrowia. Też czekamy na przyjęcie nas przez specjalistę, na diagnostykę czy zabieg lub operację, bo brakuje ludzi i miejsc do pracy!

Banalne, ale jakże prawdziwe. Rządzący tak poprzedniej, jak i obecnej formacji wolą uwolnić, czyli "załatwić" etaty także "swoim" w wysokopłatnych instytucjach Skarbu Państwa, bankach, a nawet fundacjach, bo urzędnicy organów centralnych mało zarabiają. Jaki prawnik przyjdzie do pracy, jeśli oferuje mu się płacę wielokrotnie niższą od tej, jaką otrzyma w sektorze prywatnym?

Nie analizuję tego zjawiska, a żaden z członków CK - mam tu na uwadze profesorów tytularnych wykonujących zadania eksperckie w siedmiu sekcjach różnych dziedzin nauk - nie jest w tym organie na etacie, tylko wykonuje swoje zadania tak jak każdy profesor czy doktor habilitowany w swojej uczelni, kiedy jest powołany do przygotowania recenzji jakiegoś wniosku. Obradujemy raz w miesiącu, a więc mamy w ciągu kilku godzin dokonać analizy i oceny nie jednego wniosku, jednej sprawy, czy nawet dwóch lub trzech, jak ma to miejsce w radach wydziałów, ale ponad dwadzieścia.


Zdarza się, że nad jednym wnioskiem dyskutujemy nawet godzinę, bo budzi on wiele wątpliwości. Profesorowie-członkowie CK doskonale zdają sobie sprawę z wagi każdej z nich, bowiem kryje się za tym los konkretnego człowieka, naukowca, badacza, który poszukuje sprawiedliwego osądu w sytuacji poczucia krzywdy, niesprawiedliwości czy nierzetelności w jednostce podejmującej uchwałę w jego sprawie.

Mało kto wie, że w CK rozpatruje się także i takie wnioski, które są absurdalne od początku do końca. Przykładowo, komisja habilitacyjna odmawia komuś nadania stopnia doktora habilitowanego - biorąc pod uwagę 3 czy 2 negatywne recenzje, pozostali trzej-czterej członkowie komisji wypowiadają się także negatywnie o osiągnięciach naukowych habilitanta, a zatem wynik głosowania jest dla niego niekorzystny, bo jest w takich sytuacjach 6 czy 7 na NIE - a habilitant i tak odwołuje się do Centralnej Komisji.


Rada wydziału odmawia nadania stopnia doktora habilitowanego uzasadniając, często po długich dyskusjach, zasadność odmowy nadania stopnia, a habilitant... nie chce przyjąć do wiadomości, że jego publikacje są pseudonaukowe albo obciążone poważnymi błędami. Często spotykamy się z autoplagiatem, a co gorsza zdarza się też plagiat, a o tym ostatnim zjawisku pisze red. Marek Wroński na łamach "Forum Akademickiego".

Pamiętam, jak jeden z profesorów UMK w Toruniu napisał nawet osobisty list do jednej z rozgoryczonych odmową nadania jej stopnia doktora habilitowanego, a nieprzyjmujących do wiadomości merytorycznej krytyki, pytając: "Ile jeszcze musiałoby powstać negatywnych w konkluzji recenzji, żeby ta pani wreszcie uświadomiła obie, że jej prace nie mają z nauką wiele wspólnego?"

Nikt nie odmawia jednak prawa do odwołania się od tak przykrych decyzji. Sekcja CK powołuje superrecenzentów, którzy oceniają wniosek z każdej strony: proceduralnie i merytorycznie. Nawet od ich negatywnych recenzji i odmownej uchwały Sekcji przysługuje kolejna możliwość odwołania się habilitanta. W sytuacjach patologicznych, za czyjąś dewiację muszą płacić podatnicy, bo przecież za każdą kolejną superrecenzję trzeba zapłacić honorarium.

Obowiązują nas wszystkich te same prawa. Pragnę zarazem podkreślić, że w wielu przypadkach Centralna Komisja ratuje naukowców, którzy w sposób zamierzony przez kogoś lub nieintencjonalnie (to najczęściej dotyczy nieznajomości procedur lub błędnej ich interpretacji) rzeczywiście zostali skrzywdzeni, stali się ofiarami nierzetelności, lokalnego spisku przeciwko nim lub ich promotorom, powierzchowności, ot, naruszenia dobrych obyczajów w nauce czy naruszenia prawa.


To jest do wykrycia właśnie w Centralnej Komisji, a będzie także w Radzie Doskonałości Naukowej. Wnioski odwoławcze muszą jednak być rzetelnie, uczciwie uzasadnione przez doktoranta, habilitanta czy kandydata do tytułu naukowego profesora. Bardzo często zdarza się, że superrecenzenci wykrywają błędy lub dysfunkcje w czyimś postępowaniu awansowym, o których nawet nie wiedział, nie mam pojęcia dotknięty nimi naukowiec.

Pseudonaukowcy, niedouczeni doktorzy kompromitujący naukę i samych siebie bublami jako rzekomymi osiągnięciami naukowymi mogą rzecz jasna wylewać swoją żółć zgodnie z mechanizmem obronnym "kwaśnych winogron", ale w niczym to nie może zastąpić obowiązujących w nauce standardów badań.
Metodologia badań obowiązuje wszystkich, bez wyjątku, a jeśli ktoś jej nie zna, albo wydaje mu się, że ją zna, tymczasem popełnia kardynalne błędy, to nawet 100 negatywnych recenzji nie pomoże, bo tu konieczny jest albo przyjazny doradca naukowy, który naprowadzi go/ją na właściwa ścieżkę naukowego myślenia i działania, albo potrzebny jest psycholog, by uleczył psychikę osoby o nieadekwatnej samoocenie.

O mobbingu napiszę w innym poście.