22 stycznia 2019

Wyższe szkoły patologii


Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego sprawia wrażenie instytucji opornej na konieczność przecięcia funkcjonowania na rynku akademickim tzw. WSP, czyli wyższych szkół patologii. Już dawno o tym nie pisałem, bo miałem nadzieję, że zadziała wreszcie skutecznie Polska Komisja Akredytacyjna. Młodzież poszukująca dla siebie szkoły wyższej nie ma szans na zaspokojenie własnych aspiracji edukacyjnych, gdyż minister J. Gowin zmusił uczelnie państwowe do nieprzyjmowania studentów na studia bezpłatne oraz odpłatne.

Skoro od trzech lat obowiązuje współczynnik 1:13, czyli na jednego nauczyciela akademickiego uczelni państwowej może przypadać nie więcej jak 13 studentów, to oznacza, że uniwersytetom, politechnikom i akademiom nie opłaca się zwiększanie miejsc dla zainteresowanych studiami. Chcesz studiować, to płać, powiada minister i nie ma żadnych skrupułów, bo przecież każdy jest kowalem swego losu, o ile nie jest w rządzie lub parlamencie. Grudzień 20198 r. był miesiącem kolejnej odsłony patologii w prywatnym szkolnictwie wyższym, a to te placówki mogą przyjmować na studia, ile tylko będzie na nie chętnych. Płacz i płać, a możesz w nich studiować.

Wszystko byłoby piękne, gdyby nie fakt, że media donoszą o czarnym biznesie w tzw. WSP, czyli wyższych szkołach patologii. Oto w Łodzi kanclerz Wyższej Szkoły Informatyki i Umiejętności nie płacił nauczycielom akademickim za wykonaną pracę. Dotyczy to także nauczycieli szkoły przy tej uczelni. Nic dziwnego, że w końcu pracownicy skierowali sprawę na drogę sądową. Na stronie tej szkoły jest jednak komunikat kanclerz (a nie rektora), że wszystko jest w porządku. Nie odnosi się do zarzutów i skarg, tylko stwierdza, że szkoła dalej działa.

Doniesienia prasowe i "internetowy przekaz opinii" wystawiają jej jak najgorsze rekomendacje. Oto o piszą studenci:

"Odradzam WSINF w Łodzi. Uczelnia ma wielkie zadłużenia. Mydlą oczy, że wszystko wyjdzie na prostą i dostaną kredyt. Prawda jest taka, że starają się o kredyt nie pierwszy raz. Nie wypłacają wynagrodzenia wykładowcom co skutkuje zwolnieniami. Obecny Dziekan pogrąża się z rozmowy na rozmowę. Obwiniają innych, ale sami nie mają honoru przyznać się do swoich błędów i przedstawić prawdziwą sytuacje. Nie zapowiada się, aby mieli chęć pomóc obecnym studentom. Jeden wielki syf. NIE POLECAM TYCH OSZUSTÓW! 20.12.2018"

"czarny pomidor. Kiedyś dobra szkoła teraz masakra, chyli się to ku upadkowi. Zdecydowanie odradzam. Zadłużenie wobec innych podmiotów olbrzymie, nieopłacani nauczyciele, dwa bulwersujące artykuły i bardzo krytyczne w pierwszej połowie grudnia w Gazecie Wyborczej. Studia można tu zacząć ale czy się je skończy w tej szkole? Bardzo wątpliwe! 20.12.2018".

Nie widzę reakcji ze strony Ministerstwa i Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Nie jest to pierwszy tego typu przykład braku reakcji organów władzy państwowej. W 2018 r. PKA oceniała jakość kształcenia na kierunku PEDAGOGIKA zaledwie w 14 jednostkach w kraju, w tym w dwóch uniwersytetach i dwóch państwowych wyższych szkołach zawodowych, a tylko w 10 prywatnych szkołach wyższych. Tymczasem wiemy, że na pedagogice kształci się w ponad 100 jednostkach w kraju. Ile z nich jest fikcją, pozoranctwem, pralnią brudnych pieniędzy?

Zaglądam do raportów PKA z odbytych wizytacji i podjętych uchwał, tylko w jednym przypadku jest ocena warunkowa (sic!) i w dwóch szkołach odstąpiono od akredytacji, gdyż władze uczelni z sobie tylko wiadomych powodów ponoć nie prowadziły w tamtym roku naboru na studia. Tyle tylko, że nadal kształcą na studiach podyplomowych!!! Tych już nikt nie kontroluje. Można zatem nie kształcić na kierunku studiów, ale kosić kasę na pseudo podyplomowych studiach.

Do tych uchwał i ocen odniosę się w odrębnym wpisie, bo widać, że PKA podtrzymuje lipę swoimi uchwałami. Jaki jest tego powód? Nie mnie tego dociekać. Dziwię się, że marnotrawione są pieniądze podatników na rzekomo kontrolny organ, który utrwala patologie w szkolnictwie wyższym. Oto w Łodzi mamy jeszcze (nie-)jedną taką wsp, której właściciele nie płacili pensji nauczycielom akademickim, nie płacili ZUS i... co? MNiSW pozwoliło na bezkarną likwidację tej szkoły, po czym jej właściciel otworzył w tym samym miejscu kolejną, tylko już pod inną nazwą.

21 stycznia 2019

Także obecna minister edukacji wraz ze związkowcami odpowiada za nędzę nauczycielskiej profesji


Kiedy przeczytałem w komunikacie MEN, że minister edukacji Anna Zalewska nie odpowiada za płace nauczycieli, bo te są w gestii samorządów, zastanawiałem się, czy urzędnik państwowy utrzymywany przez podatników może tak kłamać, tak wprowadzać opinię publiczną w błąd kreując siebie na ofiarę jakiegoś spisku związkowego. Niestety. Tak jest, bo kiedy wprowadza się pseudoreformę ustrojową szkolnictwa, to trzeba mieć za sobą nauczycieli, bo to oni wdrażają każdą zmianę, także tę w strategii "top-down".

Kiedy jednak pogardza się tym środowiskiem, traktuje je instrumentalnie wmawiając mu rzekomo przeprowadzone konsultacje i uzyskanie poparcia dla zmian, to trudno się dziwić, że w którymś momencie wybucha protest przeciwko zakłamaniu władzy i jej troski o własne interesy, wszystko jedno, w jakim stopniu są one tożsame z osobistymi interesami poprawy własnego losu.

Nauczycieli trzeba szanować, trzeba w nich inwestować, trzeba im płacić godnie za godną służbę, a nie za godziny przy tablicy. Jeśli się tego nie rozumie, jeśli się tylko sztucznie uśmiecha i wykorzystuje techniki manipulacji medialnej do przekonywania o własnej racji, która nie ma nic wspólnego z pedagogiką szkolną, z koniecznością poważnych zmian w kształceniu i wychowywaniu młodych pokoleń, to nie pozostaje nic innego, jak dymisja lub trwanie z wykorzystaniem środków władzy, a więc arogancją, pozornymi lub doraźnymi ustępstwami, manipulacją. Do czasu.


Nauczyciele mają już dość tego pomiatania nimi przez kolejną ekipę MEN. Tak, tak, tak są traktowani od 1993 r. przez kolejne frakcje polityczne jako "masa towarowa", kapitał polityczny do rozgrywania oświatą partyjnych interesów partii władzy. Nikt nie odda edukacji społeczeństwu, ekspertom, profesjonalistom, bo wówczas straciłby medialną okazję do afirmowania rzekomej troski o dzieci i młodzież, a tym samym do pozyskiwania i powiększania własnego elektoratu.

Właśnie dlatego związki zawodowe tak łatwo przyklejają się do każdej władzy i coś jej obiecują, na coś się zgadzają, byle tylko ich elity mogły czerpać z tego także własne korzyści. W latach 1993-1997 zasiadało w Sejmie prawie 100 nauczycieli-posłów. Lewica. I co? I było dno. To wówczas powstała w Wałbrzychu Partia Głodujących Nauczycieli, a ówczesny poseł K. Baszczyński (obecnie wiceprezes ZNP) w Sejmie głosował za finansową nędzą, a następnego dnia szedł w pochodzie nauczycielskiego protestu w Łodzi ulicą Piotrkowską.

Nic się od tamtych lat nie zmieniło. Związkowcy, którzy są bardzo potrzebni w tak dużym środowisku zawodowym, traktują swoje kariery jak trampolinę do osobistych awansów politycznych, administracyjnych czy/i ekonomicznych. Troszczą się zawsze z takim samym poczuciem powagi o nauczycieli, bo to ładnie wygląda, dobrze się sprzedaje w mediach, na plakatach, w gazetach. Obłuda do kwadratu. Zawsze mają argument, że przecież nie dało się więcej, inaczej, że bardzo się starali, chcieli, ale...

Nauczyciele są funkcjonariuszami państwa, ale nie społeczeństwa, bo i szkoły nie są w Polsce publiczne, tylko połowicznie państwowe, a połowicznie samorządowe. Rządzący czynią wszystko, co jest w ich mocy, by polska szkołą nie stała się szkołą w pełni publiczną, bo utrzymując aparat oświatowej władzy państwowej spłaca się etatami dług wobec własnego elektoratu.

To dlatego po każdych wyborach do Sejmu wymieniane są kadry w administracji oświatowej - w MEN, w kuratoriach oświaty i ich delegaturach. Samopoczucie podnoszą sobie ci, którzy czerpią korzyści z władzy. Edukacja traci na tej politycznej, partyjnej grze wymiany z każdym rokiem. Przesuwa się tylko tych samych graczy po wygranych lub przegranych wyborach z kuratorium do urzędu marszałkowskiego, z urzędu marszałkowskiego czy starostwa powiatowego do rzekomo publicznych placówek doskonalenia nauczycieli, z tych placówek do delegatury lub na listę kandydatów do Sejmu.

Ustrój szkolny w Polsce jest jak sprzed stu lat. Wciąż taki sam, centralistyczny, do manipulacji władzy partyjnej, która będzie rozstrzygać wbrew nauczycielskiej profesji, wbrew, bo i bez jakiejkolwiek diagnozy naukowej o tym, jak ma funkcjonować szkolnictwo w naszym kraju. Samorządy nie mają tu wiele do powiedzenia, bo i te zostały w ostatnich latach upartyjnione. Gdzie są ci apolityczni, bezpartyjni, ale za to oddani w służbę państwu i społeczeństwu absolwenci studiów szkoły administracji publicznej, którzy mieli być zatrudniani ponad wszelkimi podziałami politycznymi?



Ministrem edukacji może zostać każdy zakompleksiony, bez jakiejkolwiek wiedzy o oświacie, mechanizmach i procesach reform funcjonariusz polityczny, bez wiedzy o istocie procesu kształcenia i wychowania. Nie musi niczego więcej znać z wyjątkiem statutu własnej partii i wytycznych jej lidera. Minister edukacji nie jest pierwszym nauczycielem w kraju, tylko ostatnim, najgorszym, bo na tym stanowisku pozbawionym merytorycznych kompetencji. Minister nie musi się niczego uczyć, a jeśli już coś czyta, to pod warunkiem, że jest to zgodne z linią programową jego partii.

Minister edukacji wraz ze związkowcami odpowiada za proletaryzację nauczycielskiej profesji, za nieudolność reform, zmian w tej grupie zawodowej, za chaos i bałagan w polskiej oświacie. Niestety, ale ministrowie edukacji z SLD, AWS, PO, LPR i PiS nie potrafili zarządzać tak wielkim kapitałem pedagogicznym i społeczno-kulturowym, jakim jest polskie szkolnictwo. Zawsze zdradzali albo uczniów, albo ich rodziców, albo nauczycieli, albo jedynych, drugich i trzecich. Nigdy nie zdradzali swoich protektorów, bo przecież im premie się należą.

Nauczyciele chorują tak, jak zagrypieni byli policjanci. Premier RP i ich minister podeszli z troską do zagrożenia stanu zdrowia policjantów i przedstawicieli innych służb mundurowych. Minister Zalewska nie ma pretensji, bo i jej wcześniej też nie wyrażała, do swojego szefa, premiera. To w takim razie nauczyciele czekają, aż zareaguje podobnie, jak minister spraw wewnętrznych i administracji.

Panie premierze, proszę uważnie czytać wypowiedzi swojej ministrzycy, która wygłasza takie oto tezy:

Anna Zalewska o rozmowach ze związkowcami: tak naprawdę pensje nauczycieli ustala samorząd. (…) "Plan finansowy ustala dyrektor, on jest pracodawcą i z nim należy rozmawiać, bo ja nie jestem pracodawcą, ja nie jestem partnerem do sporu zbiorowego, a tak naprawdę pensje ustala samorząd".

Może wreszcie przestanie MEN wprowadzać w błąd opinię publiczną na temat rzekomo wysokich zarobków nauczycieli. Czy rzeczywiście nauczyciele muszą publikować w sieci kopie dowodów przelewów na ich konto, żeby uświadomić Annie Zalewskiej jej kłamstwo i statystyczne manipulacje o średnich płacach w szkolnictwie? Może - skoro nie ministra - to premier wypowie się, jaka powinna być pierwsza płaca polskiego nauczyciela? Czy taka ja p. Misiewicza w MON, czy może taka jak asystentek prezesa NBP?


Kto odpowiada za straty poniesione przez uczniów w wyniku nieobecności nauczycieli w przedszkolach i szkołach? Samorządy?








20 stycznia 2019

Ken chce operacyjnie odzyskać swoją twarz

(BigPicture.ru)

Kultura popularna, o której tak znakomicie pisze w swoich rozprawach prof. Zbyszko Melosik, wywiera swoistego rodzaju presję na młodych ludzi, by przekształcali swoją cielesność zgodnie z modelem tożsamości globalnego nastolatka. Jak się okazuje po latach zaczynają tęsknić za własną naturą, prawdą własnej cielesności, za byciem autentycznym, a nie wypchanym, wytatuowanym nośnikiem obcości.

Kiedy młodzi ludzie walczą z nadwagą, uczestniczą w maratonach, trenują w siłowniach czy w inny sposób pracują nad własnym charakterem, celebryci poprawiają sobie własny wygląd. Oto przekład prof. Antoniego Sawickiego artykułu z prasy rosyjskiej na temat Kena, którego plastikowa figura jest znana zapewne milionom dzieci na całym świecie.

Chirurgia plastyczna czyni cuda. Jednym z nich jest 35-letni Rodrigo Alves (Rodrigo Alves), który jest jak dwie krople wody podobny do przyjaciela Barbie - Kena. Wiele operacji plastycznych zmieniło wygląd tego mężczyzny tak bardzo, że nie tylko jego własna matka, ale także urządzenia kontroli paszportowej nie mogą go zidentyfikować.

Teraz mężczyzna-lalka chce wszystko odwrócić i ponownie poddaje się pod nóż chirurga, by stać się sobą, odzyskać swoją naturalną twarz. Na taką decyzję celebryty ... miała wpływ kontrola paszportowa. Faktem jest, że urządzenia identyfikujące osobę ze zdjęciem paszportowym przestały rozpoznawać Rodrigo.

Będzie to jego 63. operacja, której się podda. Oprócz tej interwencji chirurgicznej konieczne będzie siedem dodatkowych procedur. W rezultacie twarz tego pacjenta operacji plastycznych zostanie ponownie przekształcona pp raz 69.

"To będzie najważniejsza operacja w moim życiu" - mówi Rodrigo.

Chirurdzy wezmą chrząstkę z jego żeber, by przywrócić mu nos. Na rekonstrukcję twarzy składa się z kilku etapów. Nowicjusz będzie musiał odłożyć na jakiś czas lekcje śpiewu i nagrania piosenek.

Rodrigo urodził się w Brazylii, ale większość życia spędził w Londynie. W tym tygodniu poleciał do Teheranu, gdzie przeszedł najbardziej skomplikowaną operację, aby zmienić kształt swoich oczu. Chirurdzy będą musieli wykonać nacięcie w głowie i przywrócić na swoje miejsce przesunięte mięśnie.

Ponadto, Roddiemu zrobi liposukcję policzków i szyi (podciągnięcie) oraz wydobędą silikonowy implant z podbródka. Następnie zostanie dokonana zmiana kształtu warg i przywrócona środkowa część twarzy. Operacje będą prowadzone w ciągu tygodnia.

"Z nadzieją mówi Roddy": "Celem wszystkich tych operacji jest zmniejszenie parametrów mojej twarzy, aby stała się bardziej rozpoznawalna. Mój nos jest teraz złamany i trudno mi oddychać, więc muszę zrobić coś szybko. Iran jest miejscem, gdzie mogą mi pomóc! "

Rodrigo jest przekonany, że irańscy specjaliści są najlepsi w dziedzinie chirurgii plastycznej. To nie jest jego pierwsza operacja w tym kraju, więc bez poczucia zagrożenia oddaje się pod nóż irańskich lekarzy. Mężczyzna-lalka ma nadzieję, że będzie to ostatnia operacja jego nosa. Trochę się denerwuje przed tymi zabiegami, ale chce poprawić twarz, by wznowić swoją aktywność.

Roddy nie wie, czy ten zabieg będzie ostatnim w jego życiu, ale planuje wznowić swoją aktywność. Ken w ludzkiej postaci nadal poświęca swoje zdrowie dla popularności. Sława wymaga nowych doświadczeń i ekstrawaganckich działań z częstym narażeniem ludzkiego życia.


Akademików martwią wytatuowani studenci, którzy nawet zimą chodzą na zajęcia w koszulkach bez rękawów by zademonstrować swoją oryginalność. jaka szkoda, że nie pracują tak intensywnie nad własnym wykształceniem. Wolą mieć - w ich przekonaniu - piękny tatuaż na ręce aniżeli piękny umysł. Są zmiany, których odwrócić się już nie da. Pozostaną na ciele i w psychice na zawsze.

Profesor Marek Konopczyński zainicjował jakiś czas temu, w ramach tzw. pozytywnej resocjalizacji, projekt wsparcia więźniów w ukryciu symboliki ich tatuaży, które stają się dla nich po opuszczeniu zakładu karnego widocznym dla innych znakiem niepożądanej społecznie przeszłości. Idea "tatuaży wolności" stała się przykładem powrotu do stanu powszechnie akceptowanej normalności. Odzyskanie wolności negatywnej jest zarazem wolnością pozytywną, ku własnej, autentycznej tożsamości.

Kiedy żywy model Kena chce odzyskać swoją twarz, inni ją tracą na różne sposoby.