22 czerwca 2018

Wybór niepublicznej szkoły dla dziecka


Polityka "Dobrej zmiany" w szkolnictwie publicznym skutkuje m.in. tym, że ci rodzice, których na to stać, poszukują dla swoich pociech niepublicznej szkoły.Wolą zapłacić czesne, aniżeli posyłać dzieci do publicznej szkoły. Oczywiście, są też i tacy, którzy nie chcą dla swojego dziecka żadnej szkoły, gdyż stać ich na to, by kształcić je w warunkach domowych. To jest jednak odrębna kwestia.

W okresie przedwakacyjnym rodzice przyszłych pierwszoklasistów rozglądają się za szkołą dla dziecka, która byłaby uwolniona od bezpośredniej ingerencji przedłużonego ramienia partii władzy. Dla wielu nie ma to znaczenia, która formacja polityczna zarządza szkolnictwem publicznym. Różne są powody niechęci do szkoły coraz bardziej państwowej, która rzekomo jest szkołą publiczną.

Przede wszystkim niechęć do powierzenia dziecka rejonowej szkole publicznej wynika z następujących powodów:

1. Miłość, nadopiekuńczość, szczególna troska o własne dziecko, by nie stała mu się w powszechnej szkole jakakolwiek krzywda;

2. Wysokie lub niskie aspiracje edukacyjne wobec własnego dziecka. W tym pierwszym przypadku dominują nadmierne lub wysokie oczekiwanie uzyskiwania przez dziecko jak najlepszych osiągnięć szkolnych, a więc znalezienie miejsca powodowane jest zagwarantowaniem mu intensywnej tresury umysłowej. Szkoła ma zdjąć z rodziców jakąkolwiek odpowiedzialność, troskę, bo jest od tego, by obciążać je adekwatnie do roszczeń i ambicji rodziców.

Może jednak mieć miejsce chęć zabezpieczenia dziecku środowiska o niskich wymaganiach, przyjaznego, zatroskanego i odraczającego jakąkolwiek selekcję szkolną i ocenianie instrumentalne. Dziecku w szkole ma być dobrze, ono ma być szczęśliwe, że niczego się od niego nie wymaga. Ono nie może się zmęczyć, przeżywać negatywne emocje, być narażone na oceny itp.

3. Niechęć do ideologicznej dominacji w kształceniu publicznym, która jest sprzeczna z rodzicielskim światopoglądem. Jeśli w szkole powszechnej program kształcenia jest determinowany odmiennym od rodzinnego systemem wartości, to szuka się szkoły wolnej od mającej w niej miejsce indoktrynacji lub placówki aksjonormatywnie zbieżnej z kulturą i światopoglądem rodziców. W tym przypadku najbardziej klarowny wybór wiąże się ze szkołami wyznaniowymi. Większy problem mają rodzice o lewicowym światopoglądzie, bo szkół z tak jednoznaczną ideologią i systemem wartości w naszym kraju jest niewiele.

4. Niektórzy rodzice śledzą rankingi szkół we własnym regionie, toteż wybierają dziecku szkołę najwyżej w nim usytuowaną. Jeśli porównają osiągnięcia szkolne uczniów tzw. szkół elitarnych, wśród których w pierwszej dziesiątce przeważają szkoły niepubliczne, to - po sprawdzeniu stanu własnych dochodów - nie mają wątpliwości co do tego, do której z placówek skierować własne dziecko.

5. Zdecydowani na uniknięcie szkoły publicznej kierują się uwarunkowaniami związanymi z dojazdem dziecka do szkoły (w młodszych klasach - dowożeniem i odwożeniem), świadomością atrakcyjności i wartości oferty dydaktycznej i opiekuńczo-wychowawczej, bezpieczeństwem, opieką medyczną itp.

Niestety, brakuje rodzicom zdolności do analizowania danych rankingowych oraz dostępnych publicznie wyników egzaminów zewnętrznych czy wyników ewaluacji pracy szkół. Wielu daje się nabrać na zapewnienia założyciela/właściciela o znakomitych warunkach kształcenia i ofercie programowej. Mamią przyszłych klientów pokusami, obietnicami, z których wcale nie muszą się wywiązywać. Tak więc dyrekcja szkoły, która oferuje klientom dwujęzyczność czy międzynarodową maturę, wcale nie musi tego spełnić.

Żadne kuratorium oświaty nie ocenia szkół niepublicznych ze względu na składane przez ich dyrektorów obietnice wykraczające poza państwowe curriculum. To, co te szkoły muszą zapewnić swoim uczniom, by móc wydawać świadectwa państwowe, to realizację podstawy programowej kształcenia ogólnego. Wszystko to, co jest w ich ofertach ponad ten standard może być zrealizowane, ale nie musi.

Jak komuś nie podoba się nieodpowiedzialne zarządzanie szkołą, jest nią rozczarowany, ma poczucie zdrady, naruszenia umowy, to może dochodzić swoich praw sądownie lub zabrać dziecko do innej placówki. Są zatem takie szkoły niepubliczne, także w Łodzi, z których każdego roku odchodzi 30-40 proc. uczniów do innych szkół tylko dlatego, że ich rodzice i oni sami zostali przez biznesowo zorientowaną dyrekcję wystrychnięci na dudka.


21 czerwca 2018

Najgorszy tydzień szkolnej edukacji


Od lat nikt nie jest w stanie wyegzekwować od nauczycieli i dyrektorów szkół publicznych tego, by w ostatnim tygodniu roku szkolnego miała w tych placówkach miejsce prawdziwa i rzetelna edukacja. To jest wprost skandaliczne i demoralizujące, że nauczyciele, także szkół prywatnych, lekceważą swoje obowiązki zawodowe nie prowadząc w tym tygodniu już żadnych zajęć dydaktycznych. Takiego poziomu nierzetelności pedagogicznej, nieuczciwości wobec dzieci i młodzieży nie powinno się tolerować.

O ile w przedszkolach praca wre niezależnie od tego, czy jest to ostatni tydzień roku szkolnego czy wakacyjny okres pracy, o tyle szkolnictwo stało się kwintesencją pozoranctwa i kulturowej dewastacji procesu kształcenia oraz wychowania. Uczniowie przychodzą do szkoły, w której nie odbywają się już żadne zajęcia, mimo obowiązującego ich planu zajęć. W wielu liceach ogólnokształcących czy w szkołach zawodowych młodzież już nawet nie przychodzi do szkoły, bo doskonale wie, że nie ma po co! Nikogo nawet nie obchodzi ich los!

To jest czas stracony, zmarnowany, za który płaci się nauczycielom. Płacimy nie za to, że prowadzą zajęcia dydaktyczno-wychowawcze, tylko za wypełnianie dzienników, opracowywanie danych statystycznych, wypełnianie kwestionariuszy i bzdurnych formularzy dla potrzeb kuratora oświaty.

Ci uczniowie, którzy przychodzą do szkoły, muszą przez 5-7 godzin wałęsać się po izbach lekcyjnych i korytarzach, by od czasu do czasu ktoś z łaski odtworzył im film dvd (a jakże - dydaktyczny!), albo ogłosił, że mogą robić to, co chcą. Kultura nicnierobienia, kultura fałszowania obecności edukacyjnej, kultura pozoranctwa świętuje swój tydzień w całym kraju.

Kwitnie biurokracja a więdnie edukacja. W ten oto sposób nauczyciele demoralizują dzieci i młodzież, bo o ile w trakcie roku szkolnego oceniali zachowania swoich podopiecznych także w zakresie ich stosunku do uczenia się czy nawet szkoły, tak teraz pokazują, że w pewnych okolicznościach można wszystko pozorować, udawać, a nawet jawnie demonstrować lekceważenie własnych obowiązków.

Nie wstyd wam drodzy nauczyciele? Jak się z tym czujecie? Czy może po raz kolejny, bo tak dzieje się od lat dziesięciu, będzie mówić, że to nie wasza wina, bo dyrekcja, kurator, organ prowadzący, ministerstwo, itd., itd. tego od was żądają?

To może ustalmy na przyszły rok szkolny, że jest on skrócony o tydzień! Niech dzieci i młodzież korzystają z lata wiosną ! Niech nie uczestniczą więcej w tej fikcji!
Nie demoralizujmy młodych pokoleń, bo wystarczy już to, co czynią politycy partii władzy i opozycji.

20 czerwca 2018

Wolne szkoły - ale nie w Polsce


Osiemnaście lat temu pisząc z Bogusławem Milerskim Leksykon PWN "Pedagogika" zamieściłem w nim hasło szkoła wolna (Freie Schule, Free School). Wówczas miało ono charakter opisowy, związany z syntetycznym wyjaśnieniem polskim czytelnikom, czym są w swej istocie wolne szkoły na świecie. W Polsce takich przecież nie było, z wyjątkiem może Wrocławskiej Szkoły Przyszłości autorstwa prof. Ryszarda Łukaszewicza, który powołał tę placówkę do życia w Kaliszu i po nastu miesiącach ją zamknął ze względu na brak dzieci, a w rzeczy samej rodziców obawiających się niedrożności poziomej i pionowej tego modelu kształcenia.

Wolna szkoła jest bowiem środowiskiem edukacyjnym, które organizacyjnie, programowo i metodycznie jest całkowicie niezależna od ustroju szkolnego państwa. Ma swojego założyciela w postaci osoby fizycznej, grupy społecznej lub wyznaniowej. Jej twórcy odwołują się do idei swobodnego wychowania, tzn. edukacji zorientowanej przede wszystkim na potrzeby uczniów i wspieranie ich indywidualnego rozwoju. Nie są zainteresowani tym, aby edukacja była w jakikolwiek sposób powiązana, uzależniona czy warunkowana normami ustanawianymi przez władze państwowe.

Wolna szkoła jest zatem zintegrowaną w naturalny sposób z środowiskiem rodzinnym czy religijnym suwerenną przestrzenią życia dla dzieci, ale także dla ich nauczycieli, założycieli i rodziców. Ma ona ograniczoną liczbę uczniów, gdyż jest to z założenia środowisko niszowe, co nie znaczy, że można je wartościować jako rzekomo gorsze. Przeciętnie wolna szkoła liczy ok. 30 uczniów. Nie ma w niej podziału na grupy wiekowe, stałe zespoły klasowe, ani też nie realizuje się w niej ściśle określonego programu kształcenia.

Otwierając się w swoich założeniach pedagogicznych na suwerenność dziecka twórcy tych szkół biorą pod uwagę dziecko takim, jakim jest ono w danej fazie swojego życia i rozwoju, a nie tylko perspektywę jego przyszłego życia. Stawiają sobie za zadanie stwarzanie podopiecznym takich warunków edukacyjnych, by każde z nich postrzegane było w społeczności "szkolnej" jako indywiduum, osobowość oraz by miało możliwość rozpoznawania swoich potrzeb, zainteresowań czy uzdolnień. Zakłada się, że każdy uczeń ma swój potencjał rozwojowy, dla rozwinięcia którego potrzebna jest stosowna przestrzeń i czas oraz jego przeświadczenie, iż jest tu poważnie traktowany i szanowany.

Wolna szkoła pojmowana jest zatem nie tyle instytucjonalnie, co procesualnie jako poszerzenie dotychczasowej przestrzeni życia i rozwoju indywidualnego oraz społecznego dziecka. Wbrew przypisywanym jej przez krytyków rzekomym skłonnościom do anarchizmu czy skrajnego liberalizmu, pielęgnuje się w niej nie tylko odrębność każdego ucznia, ale i jego doświadczenia społeczne, wspólnotowe. Stąd też w ofercie kształcenia odnajdujemy formy zajęć indywidualnych i grupowych.

Wzmacnianiu osobistych kompetencji dziecka i jego zainteresowań w toku zróżnicowanych także terytorialnie i temporalnie zajęć towarzyszy doskonalenie takich społecznych kompetencji, jak zdolność do bezpośredniej komunikacji, dialogu, do autentycznych więzi (koleżeństwa, przyjaźni czy miłości) oraz do autoodpowiedzialności. Istotną cechą wolnej szkoły jest holistyczne postrzeganie dziecka jako jedności jego ciała, duszy i psychiki oraz umożliwianie mu postrzegania, doznawania środowiska życia wszystkimi zmysłami.

Zawiera się w tym modelu edukacyjnym także uczenie się krytycznego myślenia, odpowiedzialnego działania i poszanowania demokratycznych norm współżycia i partycypowania we współkreowaniu własnego środowiska. Dba się o poczucie bezpieczeństwa i otwartości na nowe doświadczenia. Pedagogom zależy na tym, by wszyscy członkowie tej wspólnoty edukacyjnej uczyli się wzajemnie głęboko humanistycznego postępowania w relacjach międzyludzkich, by wspierali się w swoim człowieczeństwie unikając przemocy czy dążeń do różnego rodzaju destrukcji.

Wolne szkoły cechuje zatem: orientacja na prawo do życia, rzeczywiste respektowanie godności każdego podmiotu edukacji, otwartość dla wszystkich grup społecznych, gwarancja pełnej dobrowolności stosowanych metod i środków nauczania oraz suwerenności uczenia się (uczniowie mogą odmówić uczestnictwa w określonych formach zajęć), samoregulacja konfliktów społecznych, wartościowanie procesu uczenia się ze szczególnych uwzględnieniem samooceny, formowanie grup zadaniowych z uwzględnieniem preferencji uczniów, współdecydowanie rodziców i uczniów o polityce edukacyjnej w szkole, orientacja w treściach kształcenia na globalne problemy przeżycia ludzkości. W toku edukacji promuje się także umiejętności rozwiązywania konfliktów w sposób wolny od przemocy.

Kiedy przed tygodniem spotkałem się w Rzeszowie z uczestnikami debaty o alternatywach w edukacji jedna z osób mówiła o istniejącej w Warszawie wolnej szkole. Kiedy jednak zaczęła charakteryzować jej rozwiązania stało się dla mnie oczywiste, że mamy tu do czynienia z nadużyciem zarówno terminologicznym, jak i pedagogicznym. To, że powstała organizacja pozarządowa nazywa się wolną szkołą, ale de facto organizuje edukację domową, a więc pozaszkolną, rodzinną z zobowiązaniem rodziców do deklaracji, że ich dziecko przystąpi do egzaminów państwowych i poprzedzających je zaliczeń kolejnych roczników szkolnych nie ma nic wspólnego z WOLNĄ SZKOŁĄ.

Ci, którzy prowadzą ten edukacyjny projekt są absolwentami m.in. Uniwersytetu Warszawskiego, a więc powinni być rzetelni wobec nauki i światowych rozwiązań w zakresie alternatywnej szkoły, z którą mają niewiele wspólnego. Nie znaczy to, że jestem temu rozwiązaniu przeciwny. Wprost odwrotnie. Bardzo mnie cieszy wprowadzanie do obiegu społecznego edukacji domowej w jej różnych wariantach organizacyjnych.

Po co jednak wprowadzać w błąd rodziców o rzekomo wolnej szkole, która wolną szkołą nie jest? Taka szkoła w Polsce nie istnieje, skoro uczący się w niej lub uczęszczający na jej zajęcia muszą zrealizować podstawę programową kształcenia ogólnego ustanawianą przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. W tym sensie jest to quasi wolna szkoła, a poza tym, to stwarza dzieciom baaaaardzo dużo wolności. I to jest piękne.