25 kwietnia 2018

Doktorzy jako autorzy wydanych rozpraw doktorskich. Kontekst prawno-etyczny


Coraz częściej spotykam się w ocenie osiągnięć naukowych habilitantów z przedłożeniem przez nich opublikowanej dysertacji doktorskiej. Wielokrotnie już pisałem o tym oraz komunikuję to w ramach wielu spotkań z kadrą akademicką pedagogiki w różnych uczelniach kraju, jak ważne jest nie tylko dla samego doktoranta, ale także dla nauki opublikowanie doktoratu (w całości lub części), skoro został on uznany przez naukowe środowisko jednostki przeprowadzającej obronę za pracę najwyższej jakości.

Na autorze złożonej do druku, a następnie wydanej tzw. monografii po-doktorskiej ciążą następujące powinności:

1. Poinformowanie w książce, że jej zawartość jest wydaniem w całości lub części rozprawy doktorskiej napisanej pod kierunkiem profesora czy doktora habilitowanego "X" i obronionej na Wydziale "Y" w Uniwersytecie czy Akademii "Z" w roku ... . Nie jest to obowiązek odnotowany w ustawach czy rozporządzeniach ministra nauki i szkolnictwa wyższego, ale przejaw uczciwości akademickiej. Wydany doktorat tanowi świadectwo niesamodzielnej pracy naukowo-badawczej, gdyż ta została wykonana pod kierunkiem samodzielnego pracownika naukowego.


2. Jeżeli rozprawa po-doktorska została częściowo zmieniona, to poza odnotowaniem powyższej kwestii należy skierować ją do ponownej recenzji, a nie zamieszczać - często bez wiedzy recenzenta w przewodzie doktorskim - jego/jej nazwisko.

3. W przypadku, gdy dysertacja doktorska stanowiła formalno-prawny wymóg jej opublikowania z racji uzyskanych na ten cel środków zewnętrznych (grant), to bezwzględnie musi to być odnotowane w stopce wydawniczej wraz z numerem grantu.

Bywa, bo nie jest to częsta praktyka, że komisja przeprowadzająca obronę rozprawy doktorskiej wnioskuje do rady wydziału na podstawie recenzji oraz dyskusji z doktorantem o opublikowanie dysertacji z racji jej szczególnych walorów naukowych. Jednostki nie mają obowiązku spełnienia takiego życzenia, ale jeśli dysponują środkami finansowymi, często też znajduje się w uczelni wydawnictwo naukowe, to wydają doktorat jako publikację naukową, autorską.

Uczciwy wobec promotora i uczelni doktorant powinien zatem zarejestrować w publikacji ów fakt. Jedni czynią to we wstępie do rozprawy, a po raz pierwszy spotkałem się z odnotowaniem tego faktu na stronie tytułowej książki. Nie chodzi tu rzecz jasna o kwestie obyczajowe a dotyczące kulturowego wyrażenia podziękowań dla promotora czy także innych osób wspomagających doktoranta w napisaniu dysertacji. To pozostawia się właśnie do jej/jego decyzji.

Rzecz jednak staje się kluczową od strony prawnej i etycznej, kiedy już jako habilitant czy kandydat do tytułu naukowego profesora przedkłada w swoim dorobku podoktorskim a nawet pohabilitacyjnym wydaną publikację jako powstałą po obronionej pracy doktorskiej czy po uzyskaniu stopnia naukowego doktora habilitowanego. Wówczas brak adnotacji o warunkach i czasie jej rzeczywistego powstania jest wprowadzeniem recenzentów w błąd. Sugeruje bowiem, że jest to nowa rozprawa, która nie ma nic wspólnego z doktoratem.

Otóż nie wolno w ten sposób, bo nieetycznie powiększać własnego dorobku naukowego. Niestety, tak czyni nadal wielu doktorów a nawet kandydatów do tytułu naukowego profesora i to nie tylko w pedagogice, ale i socjologii, filozofii, psychologii, historii czy w naukach o polityce. Nie bez powodu ustawodawca zapisał, że Komisja habilitacyjna ma również prawo zażądać, za pośrednictwem dziekana (przewodniczącego rady), udostępnienia komisji przez habilitanta rozprawy doktorskiej. Wówczas szydło szybko wyjdzie z worka.

Na marginesie odnotowuję, że wielu Polaków, którzy uzyskiwali tytuł naukowo-pedagogiczny docenta na słowackich uniwersytetach, przedkładało tamtejszym komisjom habilitacyjnym właśnie wydane w Polsce rozprawy doktorskie jako rzekomo nowe monografie naukowe. Tak haniebna praktyka nieuczciwości akademickiej części Polaków, chociaż na Słowacji zgodna z procedurami i prawem, jest u nas reprodukowana. Oni od lat prowadzą w naszym kraju przewody doktorskie jako promotorzy. Tylko czego?

24 kwietnia 2018

Czyżby wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego przyznał, że miał kiepskich nauczycieli?


To smutne, że do resortowej władzy dochodzą osoby, które miały kiepskich nauczycieli, skoro mają o nich złą opinię. Wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego - mgr Piotr Müller mówił w rozgłośni radiowej TOK FM redaktorowi Janowi Wróblowi, że "przyszłymi nauczycielami zostają osoby, które ledwo zdają maturę. To się musi zmienić."

To ciekawe, z jaką łatwością rządzący wypowiadają się na temat nauczycielskiego stanu bez odwołania do jakichkolwiek danych z badań naukowych. Zdaniem wiceministra najwyższy czas skończyć "(...) z przymykaniem oczu na to, że kształcimy nauczycieli słabych. Osoby, które mają kształcić nasze dzieci bardzo często dostają się na studia z wynikiem 30 proc. z matury. Myślę, że nikt sobie nie życzy z rodziców, aby takie osoby później kształciły ich dzieci".

Chciałbym zatem wiedzieć, czy pan mgr Piotr Müller może udowodnić powyższą diagnozę? Nauczyciele których przedmiotów mieli tak niski poziom osiągnięć szkolnych - matematycy, fizycy, geografowie, poloniści, angliści, historycy, biolodzy, a może wuefiści? Czekamy na dokładne dane, bo nie przypominam sobie, żeby MNiSW opublikowało kiedykolwiek raport na temat poziomu absolwentów szkół ponadgimnazjalnych, którzy byli przyjmowani na studia wyższe.

Być może sam miał takich nauczycieli, skoro posługuje się w mediach demagogią uogólnieniami, które nie znajdują pokrycia w rzeczywistości. Równie dobrze można powiedzieć, że i tego wiceministra kształcili tacy nauczyciele w jego liceum ogólnokształcącym. Aż dziw bierze, że skończył studia prawnicze. Chyba, że są wyjątki, jakaś mniejszość, która miała to szczęście, że uczyła ją w latach 2007-2017 kadra nauczycielska, która miała bardzo wysokie noty z egzaminu maturalnego?

Odnoszę wrażenie, że dogmatyczna teza powyższego urzędnika resortu nauki i szkolnictwa wyższego na temat kiepskiego wykształcenia nauczycieli wpisuje się m.in. w propagandową walkę rządu z opozycyjnym dzisiaj wobec niej, a przecież byłym ministrem edukacji w rządzie Jarosława Kaczyńskiego (2006-2007) - Romanem Giertychem.


Innym powodem kolejnego ataku na nauczycieli osób sprawujących władzę może być ubiegłotygodniowy protest nauczycieli, którzy domagają się podwyżek płac i odwołania ze stanowiska ministra Anny Zalewskiej. Ilekroć władza atakuje nauczycieli i szczuje na nich społeczeństwo, tylekroć wiemy, że nie tylko nie ma racji, ale i podważa wiarygodność własnych działań.

23 kwietnia 2018

Już XVIII Festiwal Nauki, Techniki i Sztuki w Łodzi


W minioną środę rozpoczął się XVIII Festiwal Nauki, Techniki i Sztuki w Łodzi. Wszystkie pokolenia - dzieci, młodzież, dorośli i osoby starsze miały możliwość "dotknięcia" osiągnięć wszystkich dziedzin nauk, które są reprezentowane w moim regionie przez najlepsze uczelnie, a w nich pełne sukcesów jednostki naukowo-badawcze. Swoim patronatem objął te wydarzenia minister nauki i szkolnictwa wyższego - dr Jarosław Gowin oraz prezydent Łodzi - Hanna Zdanowska.

W Komitecie Naukowym byli rektorzy Uniwersytetu Łódzkiego, Uniwersytetu Medycznego, Akademii Muzycznej, Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera, Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego, Politechniki Łódzkiej, Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Skierniewicach, prezes Oddziału Łódzkiego PAN.

W ciągu tygodnia zaplanowano kilkaset wydarzeń naukowych, kulturalnych, artystycznych i technicznych, których kumulacja nastąpiła w dn. 21-22.04.br. na Festynie Nauki na Rynku Manufaktury. Święto nauki staje się okazją do upowszechnienia jej najciekawszych osiągnięć, a zarazem do spotkań wszystkich pokoleń z uczonymi, wykładowcami, utalentowaną młodzieżą szkolną i akademicką.

Nareszcie można porozmawiać, empirycznie i fenomenologicznie doświadczyć tego, co jest efektem ludzkich pasji poznawczych.

Naukowcy i wykładowcy Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego po raz kolejny zaproponowali zupełnie nowe okazje do spotkań, eksperymentów, warsztatów, konsultacji, doradztwa, wykładów itp., które były nośnikiem najnowszej wiedzy z nauk o wychowaniu, kształceniu oraz z psychologii.


Każdy, kto chciał spróbować skonfrontować swoje dotychczasowe doświadczenia, kompetencje, wiedzę czy oczekiwania z tym, co na co dzień staje się przedmiotem badań naukowych i kształcenia akademickiego, miał niepowtarzalną szansę, z której mógł bezpłatnie skorzystać.









Na Wydziale Nauk o Wychowaniu UŁ już w środę zainteresowani mogli:

- zmierzyć się z nietypowymi technikami plastycznymi;

- spróbować inaczej poznać samego siebie;


- dokonać pomiaru poziomu stresu i radzenia z nim;

- wziąć udział w grze z wielokulturowego łódzkiego podwórka, by odkryć tajemnice łódzkich kamienic;

- przypomnieć sobie lub doświadczyć dawnych (analogowych) i nowych zabaw podwórkowych;


- sprawdzić, jakim się jest sportowcem i/lub kibicem;


- przekonać się o poziomie własnej gotowości do współpracy oraz skutkach rywalizacji.

Niedzielny Festyn Nauki miał wielokrotnie niższą frekwencję od tej, z jaką spotykaliśmy się przez ostatnich siedemnaście lat. Powodem niewielkiej liczby osób odwiedzających Festyn nie była piękna, słoneczna, chociaż wietrzna pogoda, ale... zamknięte galerie handlowe. Łódzka Manufaktura to jednak największe centrum handlowo-rekreacyjne, toteż jego zamknięcie sprawiło, że na sam Festyn przyjechało relatywnie mało osób.


Zwiedzającymi byli rodzice z dziećmi, ale też przypadkowi mieszkańcy lub goście, którzy mieli wcześniej zaplanowany posiłek w czynnych restauracjach, kawiarenkach czy barach, które są otwarte we wszystkie dni tygodnia. Zapewne mieszkańcy wybrali spacer o najbliższego parku, do ZOO albo wyjechali na działki czy do podłódzkich lasów.

Niska frekwencja miała jednak swoje dobre strony. Po raz pierwszy nie było tłoku w akademickim hangarze ze stanowiskami uczelni i/lub ich wydziałów czy instytutów. Nareszcie odwiedzający mogli swobodnie podejść do wybranego stanowiska, by bez oczekiwania w długiej kolejce wziąć osobiście udział w chemicznym, fizycznym, biologicznym, medycznym czy technicznym eksperymencie, zmierzyć sobie poziom ciśnienia, stresu, poznać niektóre tajemnice genetyki, dotknąć jednego z węży, krokodyla, leminga, wziąć do ręki pająka, patyczaka itp.

Było też stanowisko Seminarium Duchownego, przy którym można było napić się wspólnie z księdzem herbaty czy kawy i porozmawiać o sprawach religii, wiary czy problemach duchowych.


Festyn Nauki, Techniki i Sztuki jest fantastyczną zabawą dla dzieci i dorosłych. Na zewnątrz namiotu pracownicy Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ (niezależnie od różnych ofert wewnątrz) oferowali zajęcia z piłką, aerobik czy inne zabawy ruchowe. Przy słonecznej pogodzie ruch sprawiał ogromną radość, a jeśli ktoś chciał, to mógł nadrobić utracone kalorie w jednej z kawiarenek czy restauracji.


Zapraszamy za rok na kolejny Festyn Nauki, Techniki i Sztuki.