14 lutego 2018

O pedagogicznej formacji ludzkich serc



Im więcej jest w świecie przemocy, autorytaryzmu, wojen, konfliktów, tym częściej humaniści odwołują się do pedagogiki serca czy idei wychowania emocjonalnego. Nie bez powodu właśnie tę pedagogikę przywołuję w dniu dzisiejszym. Ks. Marek Dziewiecki jako specjalista w zakresie psychologii wychowania szczególną rolę przypisuje właśnie formacji serca, a więc wychowaniu emocjonalnemu dziecka.

Dla niego kształtowanie sfery emocjonalnej najmłodszych pokoleń jest istotnym elementem wychowania personalistycznego, bowiem emocje są nie tylko jednym z podstawowych sposobów kontaktowania się danej osoby z samą sobą oraz z innymi osobami, ale i są nośnikiem niezwykle ważnych informacji o sytuacji życiowej osoby. Nie powinno się ich zatem dzielić na pozytywne i negatywne, lecz na radosne i bolesne. Wszystkie bowiem są pozytywne jako nośniki informacji o naszym życiu. Co więcej, im bardziej bolesne są przeżywane emocje, tym cenniejszą zawierają one informację. Sygnalizują bowiem jakiś stan egzystencjalny, który koniecznie powinno się zmienić, np. poprzez uwolnienie się z toksycznych więzi czy poprzez modyfikację błędnego postępowania.

Przedmiotem wychowania emocjonalnego powinny być takie przejawy tej sfery życia osoby, jak:

* przeżycia afektywne w sferze zmysłowej,

* nastroje, czyli stany związane z dobrym lub niekorzystnym samopoczuciem fizycznym,

* emocje, czyli intensywne stany afektywne będące reakcją na określone sytuacje życiowe(np. lęk, rozpacz),

* humory, czyli relatywnie stałe, dominujące tendencje afektywne,

* uczucia (sentymenty), czyli specyficzne dla człowieka stany afektywne o podłożu intelektualnym, moralnym, społecznym czy religijnym oraz przyciąganie emocjonalne lub awersja w obliczu określonych osób, przedmiotów czy sytuacji.

Rolą wychowania personalistycznego jest przygotowanie młodego człowieka do takiego korzystania z wolności, by nie krzywdził siebie i innych oraz by kochał w sposób bezinteresowny, wierny, mądry i ofiarny, by był człowiekiem prawego serca. Wychowanie to pomaganie wychowankowi, by coraz lepiej rozumiał siebie i innych ludzi oraz by coraz dojrzalej kochał siebie i innych. By zatem nie żył w świecie fikcji czy nienawiści, lecz w świecie prawdy i miłości. Ktoś, kto świetnie myśli, ale nie kocha, będzie cyniczny. Ktoś, kto chce szczerze kochać, ale nie potrafi dojrzale myśleć, będzie naiwny

Serce człowieka potrzebuje zakotwiczenia, oparcia, odniesienia do tego, co jest najtrwalsze, ponadczasowe. Formacja serca wymaga nieustannej pracy nad sobą, troszczenia się o własny rozwój, o własne sumienie. Człowiek o mądrym sercu nie poddaje się naiwności ani bezmyślności. Wie, że nie istnieje „łatwe szczęście”, a zatem szczęście oderwane od miłości i wierności, od pracowitości i zasad moralnych. Człowiek o mądrym sercu wie, że szczytem bezmyślności jest inteligentny egoista. Mądrość bowiem to wykorzystywanie inteligencji, wiedzy i wykształcenia wyłącznie w jednym celu: po to, by kochać i by przyjmować miłość.

Zadania wychowawców–personalistów, określanych też mianem „samarytan nadziei”, sprowadza ks. Marek Dziewiecki (Osoba i wychowanie. Pedagogika personalistyczna w praktyce, Kraków 2003) w pedagogice personalistycznej m.in. do:

• przezwyciężania analfabetyzmu i sceptycyzmu w odniesieniu do miłości;

• pomagania wychowankom w zrozumieniu sensu ludzkiej sfery emocjonalnej;

• formowania dojrzałego sposobu przeżywania samego siebie: własnego „ja” i własnej subiektywności;

• ukazania miłości jako najcenniejszego skarbu, za którym warto tęsknić i który warto szukać;

• nauczenia ich mądrego korzystania z informacji, komunikatów jakie niosą emocje o nas samych;

• przygotowania do umiejętnego czerpania z emocji energii i motywacji do działania w kierunku pozytywnym oraz do powstrzymywania się od działań dla osoby szkodliwych;

• uwrażliwiania na zajęcie dojrzałej postawy w sferze emocjonalnej pozwalającej na prawidłowe rozumienie relacji między emocjami a moralnością;

• nabywania zdolności do uznawania odpowiedzialności psychicznej za własne stany emocjonalne, pomaganie wychowankom, by dojrzale pokochali siebie;

• wyjaśniania wychowankom dynamiki i przebiegu procesu powstawania więzi emocjonalnych między ludźmi oraz typowych zagrożeń w tym względzie.

Pedagogika serca ks. M. Dziewieckiego odgrywa znaczącą rolę w profilaktyce wychowawczej każdego człowieka. Ma sprzyjać tworzeniu warunków, w których wychowankowie będą skłonni odsłonić wychowawcom ważną część własnej tajemnicy i otworzą się na ich wpływy. Miłość wychowująca okazuje się najskuteczniejszą formą profilaktyki w każdej dziedzinie życia. To właśnie miłość najskuteczniej chroni ludzką wolność i ludzką mądrość. To właśnie miłość najlepiej zapobiega alkoholizmowi, narkomanii, agresywności, przestępczości, wyuzdaniu i rozpaczy.

13 lutego 2018

Nauczycielska niesamorządność


Na początku lat 80. XX wieku pojawiła się opozycyjna wizja Samorządnej Rzeczypospolitej, która zaowocowała w środowisku oświatowym m.in. ideą tworzenia zawodowego samorządu nauczycieli, upatrując w nim szansę na wewnętrzną odnowę etyczną tego środowiska i przełamanie monopolu państwa w zakresie inicjatyw reformatorskich czy złamanie totalitarnych, centralistycznych form sprawowania władzy. Myślenie samorządowe, choć jakże ważne u podstaw głębokiej transformacji ustrojowej państwa, to jednak w tamtych latach nie miało szans na urzeczywistnienie w praktyce jako, że społeczny ruch odnowy Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” musiał jako pierwszy zaistnieć w ówczesnych realiach Polski, przygotowując przedpole do emancypacyjnych dążeń różnych grup pracowniczych, w tym i nauczycieli.

Tworzenie niezależnego, samorządnego związku zawodowego „Solidarność” w szkołach i strukturach administracji oświatowej przesłoniło zatem w tamtych latach istotę pełnej autonomii środowiska nauczycielskiego, które przez lata Polski Ludowej pozbawione było podmiotowości zawodowej i godnych warunków pracy. Nie dostrzegano jeszcze zbyt wyraźnie, iż wyzwoleniu związkowemu, pracowniczemu powinna towarzyszyć równolegle rzeczywista transformacja stosunków społecznych w relacjach całej społeczności nauczycieli tak do władz oświatowych, jak i aparatu państwowego.

Szansy demokratyzowania oświaty upatrywano głównie w przenikaniu do szkół publicznych odmiennych od dotychczasowych celów, treści oraz metod nauczania i wychowania, poszerzaniu sfery szkolnictwa niepaństwowego czy zmian ustroju szkolnego (np. odstąpienie od prosowieckiej reformy oświaty, zmiana Karty Nauczyciela, Ustawy o Systemie Oświaty itp.). Domagano się, by szkoły mogły rzeczywiście służyć dobru dziecka i zostały uwolnione od konieczności realizacji doraźnych dyrektyw władz oświatowych, do czego mogło doprowadzić tworzenie szkół i klas autorskich, z własnym programem kształcenia i wychowania oraz podmiotowość nauczycieli.

Ruch samorządowy w polskich szkołach, chociaż ma bogate tradycje, to jednak zupełnym milczeniem pomijał kwestie powszechnej (międzyinstytucjonalnej) autonomii społeczności nauczycielskiej. Nie przejmowano się zbytnio tym, że ta grupa społeczno - zawodowa nie ma swojego rzeczywistego przedstawicielstwa, uprawnień i zobowiązań do współdecydowania o własnych losach oraz że pozbawiona jest realnego wpływu na politykę oświatową swojego państwa.

Ukształtowany już w XIX wieku hierarchiczny system zarządzania oświatą w strukturach państwowych ugruntował nie tylko model dyrektywnego, autorytarnego kierowania instytucjami oświatowymi, ale i utrwalił ich formalno - organizacyjny charakter. W tak hierarchicznie pojmowanym systemie oświatowym, w którym występuje pionowa i o zróżnicowanym terytorialnie zasięgu stopniowalność całego układu i jego subsytemów wszelkie formy samorządności powoływane są odgórnie, a jeśli nawet dopuszcza się możliwości ich oddolnego tworzenia (np. rady szkoły), to i tak zakres ich zadań oraz funkcji określany jest przez centralne władze.

W sposób niezgodny z ideą demokracji upowszechniło się w społecznościach edukacyjnych przekonanie, że wzajemne stosunki władz oświatowych z dyrektorami szkół, dyrektorów z nauczycielami oraz tych ostatnich z uczniami i ich rodzicami muszą być oparte na autorytecie wyżej usytuowanej w społecznej hierarchii osoby, przy czym przez autorytet rozumie się określony stopień posłuszeństwa czy podporządkowania. W autorytarnym społeczeństwie można jednakże kształcić jedynie autorytarne osobowości.

Koncepcje teoretyków wychowania i edukacji opierały się głównie na przesłankach pedagogicznych i psychologicznych, traktujących samorządność jako kategorię organizacyjną w skali pojedynczej instytucji, a nie jako równie możliwą i potrzebną kategorię społeczno - zawodową w skali makrosystemowej (społeczeństwa, państwa). Powstawały zatem prace teoretyczno - metodyczne, które adresowano do nauczycieli, jako głównych realizatorów samorządności w szkole, ignorując zawartą w tym podwójną niekonsekwencję: samorządność uczniom mieli nadawać ci, którzy sami nie byli samorządni.

Podobnie jest z samorządnością nauczycieli, której nikt im nadawać nie powinien, o ile sami nie dostrzegą potrzeby samowyzwolenia i nie zaangażują się na rzecz jego strukturalnego (organizacyjno- prawnego) zabezpieczenia. Nic nie zmieniło się od czasów PRL, w których Stanisław Bortnowski pisał, że polscy nauczyciele od kilkudziesięciu lat godzą się na ofiarność, wyrzeczenia, pauperyzację i permanentny wyzysk ze strony społeczeństwa (w tym przede wszystkim władz państwowych), gdyż w swojej roli zawodowej zostali naznaczeni misyjnością, posłannictwem, społecznikostwem bez prawa do buntu, do upierania się o normalność, o godne warunki pracy i płacy.

Władza woli widzieć w nauczycielach istoty posłuszne, uległe, nie sprzeciwiające się jej dyktatom. Jeżeli nie jest zainteresowana odstąpieniem od tak rozumianego władztwa pedagogicznego to dlatego, że musiałaby dopuścić wszystkie podmioty partycypujące w edukacji do rzeczywistego współuczestniczenia we władzy (nauczycieli, rodziców i uczniów), a co za tym idzie - stworzyłaby sobie dodatkowy czynnik oddolnej kontroli własnej działalności. Lepiej zaś i wygodniej jest edukować bez żadnej kontroli, niż osiągać co najmniej takie same wyniki w środowisku patrzącym na ręce władzy.

12 lutego 2018

Pedagogika bezwstydu polityków





Od dłuższego czasu politycy wszystkich partii: od prawicy do lewicy używają w metaforycznej stylistyce określenia "pedagogika wstydu", które tak silnie przenika do świadomości społecznej, że jeszcze trochę i każdy pedagog będzie musiał wstydzić się z powodu swojej profesji albo misji. Pedagogami są jednak wszyscy, podobnie jak lekarzami czy psychologami, bo przecież każdy zna się na wychowywaniu innych, leczeniu ich lub terapeutyzowaniu. Po co komu wiedza, studia, lektury, badania, skoro można bez jakiegokolwiek przygotowania kogoś pouczyć lub doradzić mu w sprawach zdrowia cielesnego, psychicznego, a nawet umysłowego.

Studenci pytają, o co chodzi z tą pedagogiką wstydu? Co to jest za pedagogika? Czy w ogóle jest taka pedagogika? Dlaczego wstyd został doklejony do pedagogiki albo pedagogika do wstydu? Jeśli zajmować się negatywnymi uczuciami istot ludzkich, to raczej powinno się mówić o psychologii wstydu. Gdyby zaś chcieć rozpatrywać ów emocjonalny fenomen w znaczenie głębszym, bo egzystencjalnym wymiarze, to powinna zaistnieć FILOZOFIA WSTYDU. A tu masz babo placek - pedagogika wstydu.

Z rozpętanej przez prawicowych polityków burzy wokół kłamstw historycznych pojawiło się kłamstwo semantyczne na użytek ideologicznych sporów. Z wypowiedzi polityków można zrekonstruować następującą wykładnię pedagogiki, która w rzeczy samej nie istnieje, ale świetnie nadaje się do wojny polsko-polskiej. Owszem, jest wśród personalistycznych koncepcji wychowania kategoria wstydu odnoszona do ludzkiej cielesności, poszanowania własnej godności, troski o czystość moralną. W tym jednak, z czym spotykamy się w debacie publicznej, nie chodzi o tak rozumianą etykę ludzkiej cielesności, ale o:

- zakłamywanie, wypaczanie prawdy historycznej, fałszowanie jej;

- kształtowanie fałszywego wizerunku Polski i Polaków;

- świadome nieliczenie się z polską wrażliwością i prawdą o naszej historii;

- szkalowanie narodu i jego dziejów;

- promowanie siebie przez gardzenie innymi;

- narzucone przez tzw. elity przeświadczenie, że „polskość to nienormalność” (w wariancie optymistycznym - co najmniej „gorszość”), która deprecjonuje nas w oczach innych nacji;

- obrzydzenie polskością, rzekomo upapraną po pachy antysemityzmem, ciemnotą i zakutą w fałszywą hiperpoprawność płytkiego katolicyzmu;

- narzucanie Polakom (bądź narzucanie sobie przez nich samych) retoryki, wedle której, będąc „biedną panną na wydaniu”, możemy co najwyżej żebrać o miejsce na salonach u silnych i bogatych. Posłusznie kajać się i padać na kolana na każde ich żądanie, mimo iż mają oni często wielokroć więcej powodów do dyshonoru niż my;

- próbę (...) drastycznego zaniżenia samooceny Polaków poprzez odebranie nam dumy z przeszłości, zwłaszcza tej związanej z walką i martyrologią II Wojny Światowej. Czasu, kiedy nasi ojcowie i dziadowie powiedzieli NIE dwóm bezbożnym, pogańskim totalitaryzmom: niemieckiemu i sowieckiemu, czasu bohaterstwa i poświęcenia;

- rzekomy spisek liberalnych elit, które mają odebrać Polakom dumę z przeszłości.

Pedagogikę wstydu - w tym rozumieniu - reprezentują ci, którzy lekceważą powyższe kwestie, nie przywiązują do nich wagi, udają, że nie mają miejsca, a może i wzmacniają niektórych w ich manipulacjach, by kosztem prawdy bezwstydnie uczestniczyć w kłamstwie. Tak rozumiana bierność, a jeszcze gorzej aktywne współsprawstwo skutkują niezwykle krzywdzącym obrazem Polski i Polaków tak w kraju, jak i poza jego granicami.

W tym sensie słusznie prezes Instytutu Pamięci Narodowej dr Jarosław Szarek stwierdza: "prezes IPN wskazuje, że "(...) jako państwo polskie potrzebujemy długoletniego, przemyślanego programu promocji Polski i Polaków jako narodu, który umiłował wolność, co jest bliskie społeczeństwu amerykańskiemu".

Kiedy ks. Paweł Siedlanowski pisze: "Od jakiegoś czasu ciągle słyszymy, że mamy się wstydzić. Za swoją historię, konserwatywne poglądy, przywiązanie do religii i tradycji, za „wyssany z mlekiem matki” antysemityzm", to myślę sobie, że niepotrzebnie z tak dużym kwantyfikatorem wartościującym wpisuje się w pedagogikę wstydu, z którą sam chce walczyć.

Stwierdza bowiem: "Niewątpliwie jest to również fragment projektu inżynierii społecznej zakładającego, że społeczeństwo z niskim poczuciem wartości stosunkowo łatwo jest skłócić, zwrócić przeciwko sobie w taki sposób, aby zmęczone wewnętrznymi waśniami, prawdziwymi czy urojonymi antagonizmami, nie miało już siły stawić czoła zewnętrznym zagrożeniom." Można przecież to samo zdanie skonstruować inaczej, by wykazać instrumentalny charakter manipulacji politycznej.

Niewątpliwie walka z pedagogiką wstydu staje się walką o pamięć, o prawdę, która ma przywrócić Polakom dumę i podmiotowość, tak jakby Polacy jej nie posiadali. W moim przekonaniu okres od 1980 r. do chwili obecnej w niczym tego poczucia nie osłabił, a wprost odwrotnie. To polska młodzież została w III RP wychowana bez kompleksów niższości, czemu wyraźnie daje do zrozumienia uczestnicząc w międzynarodowych, światowych olimpiadach i konkursach przedmiotowych czy umiejętnościowych. To Polacy zdobywają szczyty nie tylko w Himalajach, ale i w wielkich korporacjach, w nauce i pedagogice szkolnej oraz pozaszkolnej.

Nie ma zatem przyzwolenia na pedagogikę wstydu, a więc takie oddziaływanie nauczycieli, katechetów, instruktorów, edukatorów, tutorów itp. na dzieci i młodzież, w wyniku którego miałby zostać ukształtowany w nich kompleks niższości. Wprost odwrotnie, od wielu lat kolejne grupy pokoleniowe nie godzą się na poniżanie ich samych, ich profesji, zaangażowania, akcji prospołecznych, pomocowych bez względu na to, kto jest ich nadawcą czy pomysłodawcą. Po co zatem wdrukowywać Polakom poczucie czegoś, czego nie mieli i nie mają - nie tylko od 1918 roku!

Kiedy poczucie wstydu przekracza granice normy, to podobnie jak poczucie dumy tworzy nieadekwatną do rzeczywistości samoświadomość, która jest niszcząca dla wszystkich. Pedagogika współczesna musi być przeciwko szantażowi i manipulacji tak wstydem jak i dumą, jeśli za nimi kryją się fałszywe intencje i postprawdy. Jeśli kiedykolwiek i gdziekolwiek powstała pedagogika wstydu, to tylko i wyłącznie w środowiskach politycznych na użytek walki o władzę.

Jestem za tym, by skończyć z polityką wmawiającą istnienie pedagogiki wstydu. Niech politycy przestaną zarządzać pedagogiką ubliżając jej prymarnym znaczeniom i kulturotwórczej roli.