11 stycznia 2018

Rankingowe emocje oświatowe



Rankingi były, są i będą, bo rodzice chcą wiedzieć, na której pozycji ulokowała się szkoła, do której uczęszczają ich dzieci. Emocje opadają, przynajmniej w tych województwach, w których wyniki są z roku na rok coraz gorsze. Do takich należy województwo łódzkie. Jeszcze na przełomie Stuleci Liceum Ogólnokształcące Nr 1 im. Mikołaja Kopernika w Łodzi przez długi okres czasu należało do krajowej czołówki. W roku 20017 znalazło się na 13 miejscu w kraju, zaś w 2018 r. spadło już do trzeciej dziesiątki, bo jest na 23 pozycji.

Już w ub. roku na stronie szkoły nie zmieniono autoprezentacji. Wbrew wynikom ubiegłorocznego rankingu chwalono się, że: "I Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika to najstarsza polska szkoła średnia w Łodzi, zaliczana od lat do grona dziesiątki najlepszych szkół w Polsce, w której współczesność splata się z tradycją." Powinni skorygować na: "I Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika to najstarsza polska szkoła średnia w Łodzi, zaliczana od kilku lat do grona drugiej dziesiątki najlepszych szkół w Polsce, w której współczesność splata się z tradycją." Od 2018 r. powinna nastąpić kolejna zmiana w tej prezentacji, by wszyscy przeczytali, że tak wspaniałe liceum jest już w ... trzeciej dziesiątce średnich szkół ogólnokształcących w kraju.

Kiedy jednak dyrektor łódzkiej "Jedynki" postanowił awansować i wygrał konkurs na kuratora oświaty, zaczęła się rankingowa bessa. Kuratorem jest się jednak tak długo, jak długo w rządzie jest popierające go stronnictwo polityczne. Znakomity nauczyciel i menadżer oświatowy stał się mało znaczącym kuratorem oświaty, bowiem nie zapisał na swoim koncie już żadnych sukcesów, poza - być może - finansowymi. Szkoda takich pedagogów na urzędasów. Jedynym zyskiem tej placówki z kadencji w KO było uzyskanie środków finansowych na wyremontowanie budynku i modernizację wyposażenia w pomoce dydaktyczne, ale - jak się okazuje - im jest piękniej, tym gorzej.

Żaden z kolejnych dyrektorów "Jedynki" nie odnotował już takich sukcesów. Teraz mogą tylko wzdychać, bo wprawdzie jeszcze dzierżyli do 2017 r. berło pierwszeństwa w mieście Łodzi (tylko o sześć miejsc dalej była w 2017 r. powstała kilka lat temu, konkurencyjna średnia szkoła ogólnokształcąca - LO Politechniki Łódzkiej), ale już w 2018 r. je stracili na rzecz konkurencji w PŁ.

W 2018 r. pierwszym liceum w Łodzi jest akademickie LO przy PŁ, które zajęło 21 miejsce w kraju. Jak widać, to rodzice zorientowali się, że jeśli ich pociecha będzie uczyć się w średniej szkole przy Politechnice, to niemalże ma pewną przyszłość w jej murach wraz z indeksem. Ten trend rozwija się dynamicznie w całym kraju. Co lepsza szkoła wyższa, to tym wcześniej zaczyna inwestować w swoich przyszłych studentów.

Z łódzkich liderów znalazło się na 59 pozycji w kraju kolejne z akademickich - Liceum Ogólnokształcące Uniwersytetu Łódzkiego im. Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Zapewne będzie ostro konkurować z "Polibudą", gdyż ogromną popularnością cieszy się powołane do życia przy UŁ publiczne przedszkole, o którym powstała już publikacja b. dyrektor dr Joanny Sosnowskiej z Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ.


Na III miejscu w Łodzi, a na 28 w Polsce jest łódzkie XXI LO, które raz pnie się ku górze, raz spada o kilka pozycji, ale mieści się w krajowej trzydziestce. Ta szkoła ma szansę pokonać w przyszłym roku nawet "Jedynkę", gdyż cieszy się większą popularnością wśród młodzieży jako placówka z ponoć "lepszą atmosferą, ciekawszymi nauczycielami i wolna od "wyścigu szczurów". Żadna szkoła z tzw. rankingowego szczytu w kraju nie informuje o liczbie prób samobójczych, depresjach młodzieży, dziesiątkach tysięcy złotych rocznie inwestowanych przez rodziców w ich "olimpijczyków", o korzystających z narkotyków itp.

Procesy rywalizacji między szkołami są najsilniej uwidocznione na etapie przejścia między gimnazjami a szkołami ponadgimnazjalnym, kiedy zaczyna się rzeczywista walka o klienta, o zaspokojenie potrzeb tych, których chciałoby się posiąść do realizacji funkcji założonych szkoły. Wystarczy, że w rekrutacji na ten rok szkolny XXI LO miało 402 chętnych na 180 miejsc. W nagrodę otrzymało prawo do uruchomienia aż sześciu klas pierwszych, podczas gdy "Jedynka" dostała zgodę na pięć takich oddziałów.

Można postawić pytanie, po co tworzy się rankingi szkół i upowszechnia informacje o ich pozycji w mieście, województwie i kraju, skoro:

- nie wszystkie szkoły istniejące na rynku są w zasięgu wyboru rodziców i ich nastoletnich dzieci, głównie ze względu na ich położenie, możliwości dojazdu, finanse, liczbę klas o poszukiwanym profilu kształcenia itp.;

- nie wszyscy opierają wybór szkoły na podstawie jej miejsca w rankingu, bez względu na to, na jakich źródłach i kryteriach został on skonstruowany;

- istnieje "szeptany marketing", a więc krążąca w środowisku opinia o szkole, jej nauczycielach, warunkach i obowiązkach uczenia się oraz systemie oceniania itp.;

- o osiągnięciach uczniów decyduje w pierwszej kolejności ich środowisko rodzinne (kapitał ekonomiczny i kulturowy), indywidualne aspiracje edukacyjne oraz poziom wielorakich inteligencji uczniów, a nie typ szkoły i pracujący w niej nauczyciele?








10 stycznia 2018

W edukacji - bez rekonstrukcji




Już się bałem, że premier Mateusz Morawiecki odwoła minister edukacji Annę Zalewską. Po 12.00 odetchnąłem z ulgą. Nie odwołał, a powołał. Potwierdził tym samym, że edukacja nie jest resortem siłowym. Kosztuje tyle, ile musi, a dzięki pani minister kosztuje o wiele mniej niż za poprzednich rządów. Trudno odwoływać ministra, który zaoszczędził.

Generalnie, w centralistycznym systemie szkolnym trzeba w takim resorcie umieć przetrwać, kto wie, czy nie do wcześniejszych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Moje zadowolenie z braku rekonstrukcji w MEN, czyli dobrej zmiany, bierze się stąd, że ten, kto wprowadził re-formę ustrojową, a raczej przywrócił stan sprzed poprzedniej reformy Mirosława Handkego, powinien już za dwa lata zobaczyć pierwsze tego efekty.

Premier jeszcze nie widzi problemów, jakie czekają ten resort oraz całe szkolnictwo, bo zawsze może sobie pomyśleć, że przetrwa do wyborów. Jak przegra, to trudno, a jak wygra, to wspaniale. Wszystko rozstrzygnie się przed wyborami parlamentarnymi wraz z końcem roku szkolnego 2019/2020, kiedy pojawią się problemy z podwójnym rocznikiem młodzieży kończącej szkołę podstawową.

Dla dzieci polityków miejsc w lepszych liceach nie zabraknie. Może być jedynie kłopot ze studiami wyższymi, ale w rządzie pozostał minister Jarosław Gowin, a ten resort też tak przygotowuje regulacje prawne, żeby odpowiadały interesom zainteresowanych tym osób.

Problem z rekonstrukcją rządu ma prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego i opozycja, bo cała konstrukcja pozorowanej kontestacji re-formy edukacji spaliła na panewce. Właściwie, wystarczy jeszcze dosypać do szkolnictwa 500+ na nauczycielskie płace i będzie spokój.

Minister zdrowia chciał - w ramach powrotu opieki medycznej do szkół - koniecznie zwiększyć uprawnienia pielęgniarek szkolnych, ale na szczęście minister Anna Zielińska postawiła się swojemu koledze z rządu, bo słusznie dopatrzyła się, że w myśl zapisów w projekcie ustawy dotyczącej medycyny szkolnej - pielęgniarki uzyskałyby zbyt dalece idące uprawnienia do ingerowania w sferę prywatną rodziców uczniów, prawa dziecka oraz w życie szkoły. To mi się podoba. Kolejny plus.

Jest nadal coś, co łączy kwestie choroby z edukacją, czemu dał wyraz jeden z komentatorów w sieci:

No i ciekawe jaki zdolny i mądry student z pasją przyjdzie do szkoły pracować, by przez wiele lat zarabiać niewiele więcej niż minimalna krajowa nim osiągnie stopień nauczyciela dyplomowanego, którego pensja 2500 to szczyt marzeń młodych nauczycieli? Haha. To już lepiej nic się nie uczyć i pójść do jakiegoś większego zakładu pracy, gdzie od ręki młodemu płacą ponad 2000 na rękę. Chory kraj.

09 stycznia 2018

Samosprawdzająca się hipoteza rzekomo naukowych badań



"DOBRA ZMIANA W MIASTKU. NEOAUTORYTARYZM W POLSKIEJ POLITYCE Z PERSPEKTYWY MAŁEGO MIASTA" - tak brzmi tytuł raportu z badań jakościowych przeprowadzonych wśród wyborców PIS przez zespół badawczy dr. hab. Macieja Gduli wśród przedstawicieli klasy ludowej i średniej tej miejscowości. Wypowiedzi mieszkańców były interpretowane w kategoriach specyficznych dla tych klas dyspozycji.

Czytelnicy dowiedzą się, że było to badanie empiryczne. Owszem, badanie jest empiryczne, ale w paradygmacie badań jakościowych. Badacze interpretowali uzyskane dane z 30 wywiadów wykorzystując teorię klas społecznych Pierre’a Bourdieu i analizę przemian sfery publicznej w sytuacji dominacji internetu.

Socjolodzy nie przedstawiają problemu badawczego, ale można się domyślać jego treści, skoro - jak piszą - chcieli (..) zrozumieć mechanizmy rządzące poparciem dla prawicowych partii i dla rządów PIS w miejscowości, w której PIS uzyskał w 2015 r. niemal pięćdziesięcioprocentowe poparcie, a zatem zbliżone do dzisiejszego, po dwóch latach sprawowania władzy.

"W wywiadzie pogłębionym szukano informacji na temat źródeł, z których badani czerpią wiedzę o polityce, a do opinii i postaw politycznych dochodzono, konfrontując badanych przede wszystkim z pytaniami o wydarzenia i tematy-klucze, które żywo są dyskutowane w sferze publicznej." (s.3)

Zastosowano w tym badaniu wywiad biograficzny, by dowiedzieć się czegoś więcej o swoich rozmówcach oraz pogłębiony celem poznania ich opinii na temat wydarzeń politycznych. Najpierw poproszono wyborców PIS o opowiedzenie historii swojego życia, a po dwóch tygodniach odwiedzono ich ponownie, by porozmawiać o polityce.

"Połączenie tych dwóch wywiadów przyniosło ciekawe efekty, ponieważ umożliwiło nie tylko głębsze zrozumienie przyczyn postaw i poglądów politycznych, lecz także dało szansę na weryfikację tezy o istnieniu związku między postrzeganiem własnego życia w kategoriach porażki i cierpienia a poparciem dla „populistów”. (s. 4-5)

Konstruując scenariusz wywiadu pogłębionego socjolodzy nie pytali o orientację ideologiczną, stosunek do państwa, nie sprawdzali znajomości programów politycznych. Jak piszą: "Koncentrowaliśmy się natomiast na sposobie zdobywania wiedzy o polityce i pytaliśmy o wydarzenia kształtujące poglądy i wpływające na zaangażowanie ludzi w sferę publiczną, o gorące tematy istotne w walce politycznej oraz o ruchy społecznego protestu. Kwestionariusz ten pozwolił dotrzeć do politycznych opinii i postaw, a w wyniku dał coś więcej: możliwość zrozumienia, jaki sens ludzie nadają toczącym się procesom i jak stają się ich częścią." (s. 6)

Jakie wydarzenie polityczne były przedmiotem zainteresowania badaczy? Te, które ich zdaniem "wstrząsnęły" polityką w naszym kraju. Dociekali zatem:

1. Jakie jest zainteresowanie 30 mieszkańców polityką i z jakich korzystają kanałów komunikacji na ten temat?

2. Jak postrzegają i oceniają poprzednie rządy - PO?

3. Co sądzą o:

- programie Rodzina 500+?

- sporze o Trybunał Konstytucyjny?

- całkowitym zakazie aborcji?

- uchodźcach?

- ruchach społecznego protestu?


To, co mnie nieco niepokoi, to posługiwanie się przez autorów tego raportu przekonaniem, że zweryfikowali wstępne hipotezy, jakby w tego typu badaniach można było je w ogóle formułować. Chyba jednak poszli na skróty i "pod publiczkę", bo konfrontowanie wyników lokalnych sondaży politycznych z wypowiedziami 30 rozmówców, w których coś "dominuje", jest mocno naciągnięte.

Jak stwierdzają:

"W opowieściach biograficznych osób z klasy ludowej dominuje sposób opowiadania o sobie, który w analizie biograficznej określa się jako opowieść instytucjonalną. Narracja taka opiera się na wskazywaniu najważniejszych momentów w życiu, które są jednakowe dla większości osób tworzących krąg społeczny, w którym porusza się badany. Jest to opowieść o zwyczajnym życiu, autor przechodzi przez kolejne etapy niejako naturalnie następujące po sobie. Życie nie jest przedstawiane ani jako trajektoria, czyli proces, w którym traci się kontrolę nad własnym życiem, ani jako biografia, czyli osiągnięcie założonych życiowych celów dzięki wytrwałości i pracy jednostki." (s.31)

Autorzy raportu dzielą się swoją opinią na temat różnic w zakresie podobnego poparcia w ostatnich latach dla rządów prawicowych w Polsce na tle innych krajów w Europie.

Badania jakościowe nie służą do ustalania jakichkolwiek prawidłowości, ani też do weryfikowania jakichkolwiek hipotez, tylko do uchwycenia możliwych powodów takich a nie innych postaw czy zachowań wśród respondentów danego środowiska (w tym przypadku - politycznego). Treść wypowiedzi można zatem odnieść tylko i wyłącznie do danej próby badawczej nie do wyciągania wniosków na temat rzekomej zmiany w architekturze komunikacji między politykami a społeczeństwem.

Na zakończenie swoich analiz socjolodzy udzielają odpowiedzi na pytanie, które im przypisuję na podstawie treści tego raportu: Co łączy wyborców popierających tę partię PIS i dlaczego jest to neoautorytaryzm? Przypuszczam, a sposób przeprowadzonych badań to uzasadnia, że zanim przystąpiono do badań, założono, co ma być ich ostatecznym efektem. Autorzy tych wywiadów doskonale wiedzieli przed jego przeprowadzeniem, że:

Dzisiejszy autorytaryzmu odróżnia od dawnego także stosunek do demokracji. Kiedyś autorytaryzm był wprost wymierzony w demokratyczne rządy i miał być antidotum na zdegenerowany parlamentaryzm, dziś korzysta z demokratycznego imaginarium i poszukuje uprawomocnienia przez szeroką mobilizację i głosowanie. Z jednej strony nie jest to od razu powód do radości, bo „demokratycznie” można pozbawiać obywatelstwa albo zakazywać wolności słowa, żeby nie obrażano większości, ale jednocześnie stanowi to rodzaj ograniczenia dla rządów neoautorytarnych liderów. W Polsce przybiera to szczególną postać, bo lider nie jest ani prezydentem, ani premierem i nie głosowano na niego wprost w wyborach. (s. 38)

Badania biograficzne niczego nie potwierdzają, nie weryfikują, o czym socjolodzy doskonale wiedzą. Chyba jednak nie wszyscy. Dlaczego więc publikują swój bezkrytyczny wobec tak oczywistej wiedzy metodologicznej raport w serii "Krytyka Polityczna"? Pytanie jest retoryczne - bo są bezkrytyczni.