14 listopada 2017

Eksperymenty szkolne - w służbie centralizmu


To już kolejna po kilkunastu latach reforma ustroju szkolnego, która przechodzi przez jego struktury jak walec, równając wszystkich z „ziemią” obietnic (byle-) jakości, wysokich standardów i wskaźników oczekiwanych zmian. Dyrektorzy szkół być może nawet się cieszą, że nie muszą już niczego zmieniać, reformować, bo uczyniło to za nich MEN. Polska oświata cofa się jeszcze bardziej do okresu typowego dla państw autorytarnych.

Polecam porównanie Ustawy o systemie oświaty z 1991 r. z Ustawą, która weszła w życie z dn. 1.09.2017 r. (Dz. U. z 2017 r. poz. 949). Rządzący wpisali wiele dotychczasowych aktów wykonawczych, które mógł zmieniać każdy następny minister edukacji do ustawy, bo w ten sposób trudniej będzie następcom dokonać szybciej zmian ustrojowych w polskim szkolnictwie. Mści się zdrada polski elit solidarnościowych, które nie doprowadziły w latach 90. XX w. do decentralizacji i demokratyzacji systemu szkolnego.

Teraz powracamy do rozwiązań z czasów, przeciwko którym występowało polskie społeczeństwo, w tym także jego elity oświatowe, pedagogiczne i akademickie. Rzeczywiście, mamy Białoruś oświatową, koreanizm północny czy chińską drogę pseudodemokracji. Oto właśnie chodziło politykom rządzącej prawicy, by powróciła do edukacji z jeszcze większą siłą i natężeniem strategia "reform" centralistycznych, odgórnych, "top-down", które wprawdzie pozwalają na technologiczną modernizację kształcenia, ale w żadnej mierze nie generują koniecznych, innowacyjnych rozwiązań pedagogicznych.

Mogą cieszyć się politycy PIS i Nowej Prawicy (Republikanie), że wraz z obowiązkowym wdrażaniem pseudo-reformy każdy nauczyciel, dyrektor czy KTOŚ może być "wdrażaczem/wdrażarką" (to określenie z prawicowej prasy adresowane w 1999 r. do ówczesnych pseudo-reformatorów z AWS) realizacji jej założeń. Te przecież same w sobie są "twórcze", "postępowe", toteż każdy musi podporządkować się kolejnym etapom ich wdrażania.

Po raz kolejny obowiązuje zasada - „Kto nie z nami, ten przeciw nam”. Kto nie z reformą, ten przeciw niej, a więc przeciwko tym wszystkim szczytnym założeniom, jakie wniosła na swoich ustawowych „sztandarach” obecna władza. Ta pseudo-reforma to koniec z eksperymentami pedagogicznymi, z eksperymentami szkolnymi, edukacyjnymi! Zamiast rozporządzenia o innowacjach i eksperymentach, mamy w Ustawie Art. 45. , który je zamraża do postaci kompromitujących władzę końca drugiej dekady XXI wieku. Oto zapis ustawowy:

Szkoła lub placówka może realizować eksperyment pedagogiczny, który polega na modyfikacji istniejących lub wdrożeniu nowych działań w procesie kształcenia, przy zastosowaniu nowatorskich rozwiązań programowych, organizacyjnych, metodycznych lub wychowawczych, w ramach których są modyfikowane warunki, organizacja zajęć edukacyjnych lub zakres treści nauczania, określone w art. 14 ust. 1 pkt 3–5.]

2. Celem eksperymentu pedagogicznego realizowanego w szkole lub placówce jest rozwijanie kompetencji i wiedzy uczniów oraz nauczycieli.

3. Eksperyment pedagogiczny jest przeprowadzany pod opieką jednostki naukowej.

4. Eksperyment pedagogiczny realizowany w szkole lub placówce nie może prowadzić do zmiany typu szkoły lub rodzaju placówki.

5. Eksperyment pedagogiczny nie może naruszać uprawnień ucznia do bezpłatnej nauki, wychowania i opieki w zakresie ustalonym w niniejszej ustawie oraz ustawie o systemie oświaty, a także w zakresie uzyskania wiadomości i umiejętności niezbędnych do ukończenia danego typu szkoły oraz warunków i sposobu przeprowadzania egzaminów, określonych w odrębnych przepisach.


Jeszcze długo nasz kraj nie stanie się "zieloną wyspą innowacyjności", skoro eksperymentować można tylko i wyłącznie w powyższym zakresie. Nie będzie u nas ani drugiej Japonii, ani trzeciej Korei, ani Finlandii czy Szwajcarii, bo władze muszą mieć szkolnictwo pod swoim "butem". Przed Polską zatem jeszcze dłuuuuga droga do demokracji, społeczeństwa obywatelskiego i eksperymentowania zorientowanego nie na aplikacje, ale twórcze, nowatorskie zmiany ustrojowe w szkolnictwie. Przed nami kolejne, zmarnowane lata na quasi-eksperymenty, pseudo-innowacje, bo podporządkowane temu, czego chce władza. Eksperymenty muszą mieć u swoich podstaw wolność, bez której nie ma żadnej twórczości.

Minister Anna Zalewska wpisuje się jako kolejna szefowa resortu niszczącego fundamenty koniecznych procesów zmian w edukacji i z udziałem edukacji, skoro eksperymentowanie polega na submisyjnej modyfikacji w edukacji tego, czego zmieniać w istocie nie wolno.

13 listopada 2017

Czyżby minister miał zamiar wykupić niektórym czasopismom z wykazu B MNiSW miejsca na liście A (JCR) ?


W czasie spotkania Rady Szkolnictwa Wyższego i Nauki Związku Nauczycielstwa Polskiego w Warszawie z ministrem Jarosławem Gowinem dowiedzieliśmy się, że resort ma z każdym tygodniem inny punkt widzenia w kwestii listy B wykazu czasopism punktowanych MNiSW. Tym razem ktoś wpadł na "świetny" pomysł, że odpowiednia komisja (KEJN?) dokona wyboru z wykazu czasopism B kilku, na które resort przeznaczy odpowiednie środki, by "wykupić" dla nich miejsce na liście A wykazu czasopism punktowanych.

Tym samym będzie mógł ze spokojnym sumieniem zlikwidować wykaz czasopism krajowych - B jako zbytecznych. Zygmunt Bauman już w jednej ze swoich książek pisał o tym, jak to liberałowie wyrzucają na śmieci narodowe kultury i naukę, a kapitalizm z ludzi czyni odpad społeczny na przemiał. Resort idzie po śladach, które źle wpiszą się w historię polskiej nauki i kultury.

Komitet Nauk Pedagogicznych wnioskował w 2015 r. do władz Polskiej Akademii Nauk oraz do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego o to, by po przeprowadzonej po raz pierwszy i ostatni (jak się okazało) społecznej analizie jakościowej wszystkich periodyków zarejestrowanych w części listy B wykazu czasopism punktowanych MNiSW dokonać istotnej redukcji, usunięć tych, które nie powinny być na niej ujęte lub co najmniej znacząco obniżyć części periodykom punkty parametryczne. Widzieliśmy w toku analizy periodyków, że biurokratyczna ich rejestracja przez KEJN - na podstawie jedynie danych z wypełnionych przez redakcje ankiet - ośmieszała ten organ i władze. Jak można było dopuścić do takiej kompromitacji urzędu!

Papier znosi wszystko, więc i niektóre wyższe szkoły prywatne czy "kanciapowi wydawcy" (drukujący do niedawna ulotki na kampanie wyborcze) wciskali w resortowych ankietach kit, którego nie chciało się biurokratom i parametrystom sprawdzić, bo musieliby poświęcić temu nieco czasu. Profesorowie z PAN jako członkowie specjalnego Zespołu do oceny czasopism punktowanych - jednak ten czas poświęcili.

Po zapoznaniu się z opublikowanymi na stronach wielu wydawców artykułami powinno się wydać decyzję o konieczności natychmiastowego usunięcia ich z tego wykazu. Gdzież tam, mowy nie było! Łatwiej zatem będzie ministrowi J. Gowinowi usunąć całą listę, by powiedzieć - Sorry Winnetou!

Do Komitetu Nauk Pedagogicznych wpłynął list z uwagami w związku z naszym stanowiskiem wobec zamachu ministra Jarosława Gowina na listę czasopism punktowanych kategorii B, czyli tzw. wykazu czasopism ogólnokrajowych. Przytoczę, chociaż mam świadomość, że żadne merytoryczne argumenty nie obchodzą tych, którzy widzą w tej pseudoreformie świetny biznes. Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że o pieniądze.

Autor listu pisze:

Chcę przedłożyć kilka kwestii ogólnych, które mogły by się znaleźć we wstępie Listu - Stanowiska KNP PAN w powyższej sprawie. Po 1989 roku pojawiły się w naukach społecznych cenne inicjatywy wydawnicze, ale nie potrafiliśmy dorównać, co jest zrozumiałe, standardom zachodnim pilnie pielęgnowanym po wojnie od 1945 roku. Niewiele, bo tylko kilka czasopism zostało odnotowanych w tzw. Liście filadelfijskiej.

To samo dotyczy odnotowania naszych dokonań w cotygodniowej informacji filadelfijskiego Instytutu Informacji (ISI) "Current Contents". Dał się zauważyć jednak nowy typ autorytetu reprezentanta nauk społecznych. Publiczna przydatność nasze branży (nota bene, poza naszą odrębnością, podkreślałbym symbiozę i bliski związek pedagogiki z innymi dyscyplinami: politologią, psychologią, socjologią, w czym też tkwi nasza siła).

Niezależnie od ocenianym przez polityków "niedosytem" staliśmy się ekspertami w kwestiach socjalizacyjno-wychowawczych. Niestety kolejni szefowie obu naszych resortów omijali kolejne spotkania organizowane chociażby przez nasz Komitet (zob. opracowania Marii Dudzikowej, Marii Czerepaniak-Walczak, Bogusława Śliwerskiego, Tadeusza Lewowickiego, Henryki Kwiatkowskiej, Agata Rzymełka-Frąckiewicz i innych).

Nasza pedagogika w dalszym ciągu wykazuje żywe związki z odnowioną filozofią wychowania, antropologią kulturową psychologią społeczną czy socjologią transformacji. O działalności "naprawczej" świadczą również odmowy nadania stopni naukowych w ramach komisji habilitacyjnych. Ponadto wiele naszych prac czy też badań empirycznych inspirowanych jest stricte teoretycznie, co odzwierciedla przecież pluralizm teoretyczny a zarazem metodologiczny w badaniach.

Wzrastała nasza obecność międzynarodowa, nazwisk licznych visitig professor nie wymian, a może byłoby warto! Ważna jest obecność naszych przedstawicieli w międzynarodowych komitetach czy czasopismach o zasięgu światowym. Stwierdzamy przy tym, iż bardzo zmieniło się współczesne społeczeństwo postmonocentryczne (stając się po części tworem postindustrialnym), a my tworząc metodologię bliższą naukom technicznym musimy znaleźć klauzulę inną, wiarygodną i nową, tym bardziej trafną i rzetelną do analiz tych procesów! Tak się dzieje na całym świecie, pod tym względem nie jesteśmy odmienni.

Humaniści są powszechnie w okresie zmiany społecznej krytykowani. Kolejne czynniki polityczne, począwszy od lat dziewięćdziesiątych zaniedbały, a byłaby to konieczność dziejowa reformowanie działalności uczelni w zakresie wprowadzanych innowacji. Reformy wprowadzane mogłyby mieć sprawcze czynniki zewnętrze jak i inicjowanie oddolnych. Niestety próba wdrażania obecnej "reformy" przez premiera Jarosława Gowina "wywraca" cały obowiązujący od lat ład akademicki, nie licząc się z konsekwencjami publicznymi.

Zewnętrze "transakcje" postulowane obecnie winny być zastąpione oddolną innowacyjnością. Pod tym względem niewiele się zmieniło. W 1990 lub 1991 roku przegrała moja ongiś katedra ubiegająca się o grant z zespołem historyków. My złożyliśmy obszerny około 200 stron wniosek wówczas "nowatorski" dotyczący przemocy w szkołach GOP-u, historycy zaś (parafrazując) temat: Zniewolenie młodzieży polskiej w dobie socjalizmu. To jeden z wielu przykładów.

Badania profesora Edmunda Wnuk-Lipińskiego z połowy lat dziewięćdziesiątych prowadzone wśród młodszych pracowników naukowych w polskich uczelniach wyższych dowodzą o licznych postulatów dotyczących cech "rzeczywistości wydziałowej". Pozostały one po dzień dzisiejszy bez rządowej odpowiedzi. Opierały się na trzech strategiach:
1.doskonalenia działalności 2.urynkowienia świadczonych usług 3. Współpracy z otoczeniem. Poza znakomitą książką nic z tego nie zostało. Tylko, aby nie przedłużyć wypowiedzi poddaję niektóre myśli pod uwagę, może niektóre z nich znajdą się na wstępie protestu, którego się nie obawiam w przeciwieństwie do niektórych reprezentantów establishmentu akademickiego dobrze nam znanych z jesiennego ostatniego spotkania.

I jeszcze jedno spostrzeżenie, przed paroma laty na łamach "Studiów Socjologicznych" p. profesor Piotr Gliński, w swojej odezwie jako kończący kadencję przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Socjologicznego sformułował jakże wiele trafnych inicjatyw do ówczesnego rządu w sprawie pomocy i modyfikacji oddolnej systemu szkolnictwa wyższego. Może warto o tym przypomnieć i ponownie opublikować.


12 listopada 2017

Nie wiedziały gały , co studiowały


Sięgam w tytule po znane porzekadło - "Wiedziały gały, co brały". Tymczasem okazuje się, że nie zawsze tak jest.

Jakiś czas temu pisałem o tym, by studiujący w wyższych szkołach prywatnych a nawet uczelniach państwowych zaczęli wreszcie interesować się tym, za co płacą, za jakie studia! Jestem zasypywany listami z prośbą, by potwierdzić lub zaprzeczyć, że ukończone przez nadawców studia pedagogiczne dają im kwalifikacje pedagogiczne.

Jeszcze nie zdarzyło się, żebym komukolwiek mógł napisać, że "dają", bo nie dają. Chociaż bywają przypadki szczególne.

Oto listy:

"A ja mam takie pytanie. Mam licencjat z resocjalizacji, studia magisterskie z ped. opiekuńczo-wychowawczej oraz podyplomowe z edukacji wczesnoszkolnej i przedszkolnej. Przez trzy lata pracowałam jako wychowawca świetlicy. Od września jestem nauczycielem przedszkola. Czy mam przygotowanie pedagogiczne? W suplemencie jest zapis "Uzyskuje również uprawnienia nauczycieli w szkołach i zakładach kształcenia, które prowadzą nauczanie w zakresie resocjalizacji i profilaktyki społecznej. Absolwenci zdobywają teoretyczne przygotowanie ogólnopedagogiczne oraz nabywają zawodowo-praktycznych umiejętności w dziedzinie resocjalizacji jednostek społecznie niedostosowanych...". Wydaje mi się, że jednak to przygotowanie jest."

Wydaje się - to dobre określenie. Jak wydało się kasę na studia bez świadomości rzeczywistych skutków prawnych uzyskanego dyplomu, to pozostaje tylko - "wydaje się". Trzeba wydać na kolejne studia, tym razem kwalifikacyjne dające uprawnienia pedagogiczne.

I jeszcze jeden list:

"Proszę bardzo o pomoc. Chce udać się na studia podyplomowe. Wymagane jest zaświadczenie o przygotowaniu pedagogicznym. Skończyłam studia 5 letnie magisterskie o specjalności edukacja specjalna. W suplemencie mam liczbę godzin z pedagogiki, psychologii i dydaktyki w odpowiedniej liczbie, powyżej 300 h. Martwi mnie, że praktyk mam godzin tylko 120.... W ramach studiów uczęszczałam na wolontariaty, ale nie mam tego wyszczególnione. Zrobiłam tez kurs kwalifikacyjny z oligo (gdzie mam wpisane 305 h teorii i praktyki, ale bez szczegółowego opisu... ). Uczelnia moja nie wydała mi zaświadczenia i nie wiem czy posiadam kwalifikacje.. :( jestem załamana..

Też bym się załamał, ale z powodu braku wiedzy na temat obowiązujących w szkolnictwie regulacji prawnych.

Inna z nauczycielek pisze:

Rozmawiałam w tej kwestii z pracownicą Kuratorium, która wyjaśniła mi, że w zależności od specjalności student oprócz 270 godzin z dydaktyki, pedagogiki i psychologii musi odbyć 150 godzin w placówkach zgodnych ze specjalnością tzn. wczesnoszkolna w szkole podstawowej, przedszkolna w przedszkolu, resocjalizacyjna w szkołach przy zakładach poprawczych, schroniskach dla nieletnich, opiekuńczo-wychowawcza w świetlicach, u pedagoga szkolnego.

Kiedy jednak przeczytałam wypowiedź Pana Profesora to nie mam pewności czy jest to prawidłowa interpretacja przepisów. Nazwa - "przygotowanie pedagogiczne" dotyczy przecież różnych środowisk pedagogicznych, odmiennych a potencjalnych miejsc pracy. Studia podyplomowe czy II stopnia muszą gwarantować zatem realizację zgodnej z rozporządzeniem odpowiedniego resortu liczbę godzin zajęć z psychologii, pedagogiki i dydaktyk szczegółowych oraz odrębnie 150 godzin praktyki w szkole, żeby można było uznać nabycie nauczycielskich kwalifikacji.

Czy to oznacza, że jednak wszyscy studenci bez względu na specjalność powinni te 150 godzin praktyk odbyć po prostu w szkole?"



Domyślam się, że może być trudno niektórym osobom zrozumieć specyfikę całej sytuacji. Studiowali na pedagogice a nie mają uprawnień pedagogicznych. Jakiś absurd, prawda? Dowiadują się, że ukończenie studiów licencjackich (I stopnia) na kierunku pedagogicznym, ale nienauczycielskim, nie daje im żadnych kwalifikacji pedagogicznych, dzięki którym mogliby zostać zatrudnieni w szkolnictwie czy w przedszkolach. Takie kwalifikacje daje im jedynie ukończenie studiów z zakresu pedagogiki elementarnej, przedszkolnej, nauczania początkowego, wczesnoszkolnej, kształcenia zintegrowanego itp.

To, że ktoś miał 300 godzin psychologii, pedagogiki i dydaktyki na jednej z ponad stu specjalności, którymi omamiają i ogłupiają naiwnych kandydatów władze wyższych szkół prywatnych, nie daje żadnych kwalifikacji pedagogicznych. Nawet, gdyby ktoś miał 1000 godzin zajęć z tych przedmiotów. Praktyka pedagogiczna na specjalności np. kosmetologia z edukacją zdrowotną, pedagogika resocjalizacyjna z animacją kultury, andragogika z gerontologią, itd., itd. nie daje przygotowania pedagogicznego do pracy w szkole.