12 listopada 2017

Nie wiedziały gały , co studiowały


Sięgam w tytule po znane porzekadło - "Wiedziały gały, co brały". Tymczasem okazuje się, że nie zawsze tak jest.

Jakiś czas temu pisałem o tym, by studiujący w wyższych szkołach prywatnych a nawet uczelniach państwowych zaczęli wreszcie interesować się tym, za co płacą, za jakie studia! Jestem zasypywany listami z prośbą, by potwierdzić lub zaprzeczyć, że ukończone przez nadawców studia pedagogiczne dają im kwalifikacje pedagogiczne.

Jeszcze nie zdarzyło się, żebym komukolwiek mógł napisać, że "dają", bo nie dają. Chociaż bywają przypadki szczególne.

Oto listy:

"A ja mam takie pytanie. Mam licencjat z resocjalizacji, studia magisterskie z ped. opiekuńczo-wychowawczej oraz podyplomowe z edukacji wczesnoszkolnej i przedszkolnej. Przez trzy lata pracowałam jako wychowawca świetlicy. Od września jestem nauczycielem przedszkola. Czy mam przygotowanie pedagogiczne? W suplemencie jest zapis "Uzyskuje również uprawnienia nauczycieli w szkołach i zakładach kształcenia, które prowadzą nauczanie w zakresie resocjalizacji i profilaktyki społecznej. Absolwenci zdobywają teoretyczne przygotowanie ogólnopedagogiczne oraz nabywają zawodowo-praktycznych umiejętności w dziedzinie resocjalizacji jednostek społecznie niedostosowanych...". Wydaje mi się, że jednak to przygotowanie jest."

Wydaje się - to dobre określenie. Jak wydało się kasę na studia bez świadomości rzeczywistych skutków prawnych uzyskanego dyplomu, to pozostaje tylko - "wydaje się". Trzeba wydać na kolejne studia, tym razem kwalifikacyjne dające uprawnienia pedagogiczne.

I jeszcze jeden list:

"Proszę bardzo o pomoc. Chce udać się na studia podyplomowe. Wymagane jest zaświadczenie o przygotowaniu pedagogicznym. Skończyłam studia 5 letnie magisterskie o specjalności edukacja specjalna. W suplemencie mam liczbę godzin z pedagogiki, psychologii i dydaktyki w odpowiedniej liczbie, powyżej 300 h. Martwi mnie, że praktyk mam godzin tylko 120.... W ramach studiów uczęszczałam na wolontariaty, ale nie mam tego wyszczególnione. Zrobiłam tez kurs kwalifikacyjny z oligo (gdzie mam wpisane 305 h teorii i praktyki, ale bez szczegółowego opisu... ). Uczelnia moja nie wydała mi zaświadczenia i nie wiem czy posiadam kwalifikacje.. :( jestem załamana..

Też bym się załamał, ale z powodu braku wiedzy na temat obowiązujących w szkolnictwie regulacji prawnych.

Inna z nauczycielek pisze:

Rozmawiałam w tej kwestii z pracownicą Kuratorium, która wyjaśniła mi, że w zależności od specjalności student oprócz 270 godzin z dydaktyki, pedagogiki i psychologii musi odbyć 150 godzin w placówkach zgodnych ze specjalnością tzn. wczesnoszkolna w szkole podstawowej, przedszkolna w przedszkolu, resocjalizacyjna w szkołach przy zakładach poprawczych, schroniskach dla nieletnich, opiekuńczo-wychowawcza w świetlicach, u pedagoga szkolnego.

Kiedy jednak przeczytałam wypowiedź Pana Profesora to nie mam pewności czy jest to prawidłowa interpretacja przepisów. Nazwa - "przygotowanie pedagogiczne" dotyczy przecież różnych środowisk pedagogicznych, odmiennych a potencjalnych miejsc pracy. Studia podyplomowe czy II stopnia muszą gwarantować zatem realizację zgodnej z rozporządzeniem odpowiedniego resortu liczbę godzin zajęć z psychologii, pedagogiki i dydaktyk szczegółowych oraz odrębnie 150 godzin praktyki w szkole, żeby można było uznać nabycie nauczycielskich kwalifikacji.

Czy to oznacza, że jednak wszyscy studenci bez względu na specjalność powinni te 150 godzin praktyk odbyć po prostu w szkole?"



Domyślam się, że może być trudno niektórym osobom zrozumieć specyfikę całej sytuacji. Studiowali na pedagogice a nie mają uprawnień pedagogicznych. Jakiś absurd, prawda? Dowiadują się, że ukończenie studiów licencjackich (I stopnia) na kierunku pedagogicznym, ale nienauczycielskim, nie daje im żadnych kwalifikacji pedagogicznych, dzięki którym mogliby zostać zatrudnieni w szkolnictwie czy w przedszkolach. Takie kwalifikacje daje im jedynie ukończenie studiów z zakresu pedagogiki elementarnej, przedszkolnej, nauczania początkowego, wczesnoszkolnej, kształcenia zintegrowanego itp.

To, że ktoś miał 300 godzin psychologii, pedagogiki i dydaktyki na jednej z ponad stu specjalności, którymi omamiają i ogłupiają naiwnych kandydatów władze wyższych szkół prywatnych, nie daje żadnych kwalifikacji pedagogicznych. Nawet, gdyby ktoś miał 1000 godzin zajęć z tych przedmiotów. Praktyka pedagogiczna na specjalności np. kosmetologia z edukacją zdrowotną, pedagogika resocjalizacyjna z animacją kultury, andragogika z gerontologią, itd., itd. nie daje przygotowania pedagogicznego do pracy w szkole.

11 listopada 2017

Poznańskie entuzjastki pedagogiki i edukacji


Genialny miały pomysł osoby, które postanowiły wydać na Wydziale Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Adama Mickiewicza kalendarz ścienny na nowy rok akademicki, który został poświęcony znaczącym w pedagogice światowej kobietom, których myśl, idee, praktyczne zaangażowanie zmieniały edukacyjną codzienność bez uświadamiania sobie tego przez kolejne pokolenia kandydatów do tego zawodu.

Każdy miesiąc został opatrzony najważniejszymi informacjami z życia, działalności i twórczości wybitnych postaci, o których mówi i pisze się znacznie mniej, mimo że miały równie, a może i nawet bardziej, znaczący wkład w pedagogię od mężczyzn, których biografią i osiągnięciami wypełniona jest historia oświaty i wychowania.

Pamiętam jak w okresie moich studiów pedagogicznych ówczesny docent dydaktyki tak zaczynał swój pierwszy wykład: Szanowni studenci, w dziejach pedagogiki było trzech najważniejszych uczonych: "Jan Amos Komeński, Jan Henryk Pestalozzi i Jan ......" (tu padało jego nazwisko, bo rzeczywiście też miał Jan na imię)." Niektórzy mieli zawyżoną, a więc nieadekwatną samoocenę, ale ten psychologiczny fenomen jest niezależny od ustroju, instytucji i osobowości.


Na Wydziale Studiów Edukacyjnych znaleziono świetny sposób na przybliżenie czy utrwalenie w akademickiej przestrzeni - postaci, które wciąż są jeszcze w tle, mniej obecne w świadomości pedagogów. Dzięki ich uwiecznieniu w zupełnie nowej postaci, formie, aranżacji, scenografii i kostiumach z ich epoki docieramy do tego, co stało się najważniejszym ich przesłaniem dla współczesnych.

Kto wie, może obok upowszechniania wyników badań historycznych i biograficznych w tradycyjnej postaci, jaką są publikacje drukowane i elektroniczne, pojawi się nowy ich gatunek - diarystyka pedagogiczna. Wydrukowanie pięknie pomyślanego kalendarza z współczesnymi nauczycielkami akademickimi, które ucharakteryzowały się na podobieństwo wybranej pedagożki, stanowi zupełnie nowe źródło mimowolnego kształcenia, ale i recepcji ich twórczości, przesłania dla potomnych, pedagogicznego credo itp.

Oto pani Dziekan Wydziału - prof. dr hab. Agnieszka Cybal-Michalska ucharakteryzowała się na Stefanię Anielę Sempołowską (1869-1944) - "rewolucjonistkę z temperamentu, a tradycjonalistkę z upodobania", działaczkę oświaty ludowej, kobiecego Uniwersytetu Latającego, założycielka tajnej szkoły dla dziewcząt, krzewicielka oświaty na wsi i wśród nauczycielek szkół rolniczych, wydawczyni dwutygodnika dla dzieci młodzieży.



Adiunkt, pani dr Iwona Chmura-Rutkowska przedstawia Olgę Drahonowską-Małkowską, żonę twórcy polskiego skautingu, ale przecież także jedną z prekursorek ruchu harcerstwa żeńskiego na ziemiach Polski jeszcze będącej pod zaborami. Znakomita instruktorka harcerska, nauczycielka i wychowawczyni, założycielka szkół i domów dziecka, afirmatorka pedagogiki reform, a zarazem tłumaczka i aktywna harcmistrzyni w Komitecie Światowym Skautek stała się dla naszej koleżanki uniwersyteckiej ucieleśnieniem mądrości, siły charakteru, odwagi, wrażliwości, prospołecznego zaangażowania i głębokiej wiary.



Powyżej - Dominika Lica (zapewne studentka pedagogiki) przedstawia "Stefę", czyli Stefanię Wilczyńską (1886-1942), która ma ogromne zasługi dla pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej, bo kto wie, czy Stary Doktor miałby czas i warunki ku temu, by tak wiele pisać i tworzyć dla dzieci, gdyby nie Jej poświęcenie dzieciom z Domu Sierot w Warszawie. To ONA współtworzyła wraz z Januszem Korczakiem wyjątkową placówkę, jej niepowtarzalną kulturę pedagogiczną.


Jest też Szwedka Ellen Key (1849-1926), w której postać wcieliła się zapewne także studentka z Koła Naukowego "Edukacja Równościowa - Emancypacja" działającego na WSE UAM w Poznaniu - pani Kinga Szczepańska. To książka tej lekarki pt. "Stulecie dziecka" stała się przełomem dla rozwoju pedagogiki pajdocentrycznej, upominającej się o koedukację w szkolnictwie i zindywidualizowane podejście do dziecka w toku edukacji szkolnej czy wychowania.

Są w tym kalendarzu odwołania do biografii:

- Józefy Franciszki Joteyko (1866-1928) - współtwórczyni polskiej pedagogiki specjalnej, pedologii, a tu przedstawionej przez dr Majkę Porzucek-Miśkiewicz;

- Anne Sullivan (1866- 1936) - amerykańską nauczycielkę poświęcającą się opiece nad niewidomą i głuchoniemą Hellen Keller, a w kalendarzu przedstawioną przez dr Dobrochnę Hildebrandt-Wypych;

- Sofję Rusową (1856-1940) - ukraińską działaczkę ruchu feministycznego, pedagożkę, opozycyjną nauczycielkę, prozaiczkę - zobrazowała studentka Sofja Rewkowicz;

- Marię Montessori (1870-1952) najlepiej znaną w Polsce pedagożki ruchu Nowego Wychowania, której przedszkola i szkoły stanowią wyjątkowy typ nowoczesnej, konstruktywistycznej edukacji małych dzieci także w dzisiejszej Polsce - przedstawiła dr Sylwia Jaskulska:

- Helenę Radlińską (1979-1954) współtwórczynię pedagogiki społecznej, działaczkę oświatową, wybitną pedagożki na tle "niewidzialnego środowiska" prezentuje dr hab. prof. UAM Kinga Kuszak;

- Marię Grzegorzewską (1888-1967) wybitną twórczynię polskiej pedagogiki specjalnej, której imię nosi dzisiaj jedyna w naszym regionie Akademia Pedagogiki Specjalnej w Warszawie - oddała na fotografii dr Grazyna Barabasz;

- Mary Wollstonecraft (1759-1797) angielską pisarkę, prekursorkę feminizmu z jej apelem o przewrót w kobiecych obyczajach i wychowaniu - przedstawiła na zdjęciu studentka Magdalena Antolczyk;

- Marię Łopatkową (1927-2016) pedagożki, działaczkę społeczną walczącą o prawa dzieci, ich ochronę przed przemocą, pisarkę i twórczynię "pedagogiki serca" oddała na fotografii prof. dr hab. Agnieszka Gromkowska-Melosik;

- Safonę - najsławniejszą poetkę starożytnej Grecji, która żyła na przełomie VII i VI wieku p.n.e. prześlicznie wyraziła na fotografii dr hab. Edyta Głowacka-Sobiech, prof. UAM;

- Narcyzę Żmichowską (1819-1876) , emancypantkę prowadzącą nielegalnie wiejską szkołę dla dziewcząt, założycielkę pensji dla dziewcząt na ul. Miodowej w Warszawie przedstawiła na fotografii dr Agnieszka Kozłowska-Rajewicz;

- Kusumoto Ine (1827-1903) japońską, pierwszą kobietę-lekarkę podziwia własnym wizerunkiem studentka Agnieszka Galica i

- Cathinkę Augustę Guldberg (1840-1919) działaczkę luterańskiej wspólnoty religijnej , pierwszą profesjonalną pielęgniarkę w Norwegii założycielkę szkoły pielęgniarskiej dla dziewcząt i kobiet przedstawia pani Karolina Domagalska-Nowak z dziekanatu WSE UAM.


Znakomity pomysł, piękna, artystyczna prezentacja znaczących postaci od przełomu XIX i XX w. do XX i XXI w. został zaprojektowany przez Jakuba Kazimierczaka, zaś zdjęcia wykonali Michał Lewandowski, Marta Bożemska, Marcin Nowak, Szymon Piotr Rewers, Barbara Kołecka-Herman, Paweł Chmiel i Studio A.M. Cieślawscy. Muszę przyznać, że gdyby nie podpisy pod każdą z fotografii, to nie pomyślałbym o tym, że niemalże każdą z nich wykonał inny autor. Wspaniale został zilustrowany na zdjęciach klimat z okresu życia prezentowanej postaci.

Mamy zatem nie tylko wizualną socjologię, ale i historię wychowania.





10 listopada 2017

Co się (nie) opłaca doktorantom?







(rys. Ryszard Druch)




Cysorz to miał klawe życie, ale doktorant już nie. Nic dziwnego, że - jak podaje Główny Urząd Statystyczny- z każdym rokiem maleje liczba młodych nauczycieli akademickich, którzy chcieliby rozwijać się naukowo.

GUS podaje dane o malejącej o kilka tysięcy rocznie liczbie zatrudnionych asystentów, tymczasem to stanowisko staje się już przeszłością. Uczelnie państwowe, których jednostki mają pełne uprawnienia akademickie, prowadzą studia doktoranckie. To właśnie doktoranci wyparli etaty asystenckie stając się tanią siłą dydaktyczną, która ma jeszcze prowadzić badania naukowe, aplikować o środki finansowe poza uczelnią i publikować, najlepiej w czasopismach zagranicznych. Na wszystko mają cztery lata.

Nie ma to znaczenia, czy studia III stopnia są prowadzone dla początkujących naukowców w dziedzinie nauk technicznych, ścisłych, przyrodniczych, humanistycznych czy społecznych. Cztery to cztery i tylko dla niektórych istnieje szansa na przedłużenie tego okresu o rok. Miejsca na studiach doktoranckich też trzeba będzie wkrótce redukować, bo studenci zawyżają "wskaźnik Gowina". Zwalnia się zatem część kadr dydaktycznych, by uzyskać w szkole wyższej wskaźnik 13 studentów na jednego nauczyciela akademickiego.

Młody uczony zarabia tak licho, że jeśli jest ambitny, ma własną rodzinę lub chce ją założyć, posiada dzieci, albo został pobudzony do tego spotem Ministerstwa Zdrowia (za 2,7 mln zł) promującym prokreację na wzór intensywnego spółkowania i rozmnażania się królików, to zaczyna kalkulować, co mu się bardziej opłaca.

Tak pisze jedna z doktorantek:

"Napisałam anglojęzyczny artykuł naukowy dotyczący problemu X i wysłałam go do najlepszego czasopisma branżowego. Niestety, otrzymałam odpowiedź, iż mój tekst "jest zbyt potoczny i zawiera przestarzałą bibliografię" (tylko do takiej miałam dostęp w chwili pisania). Aktualnie muszę zająć się doktoratem, a mój Promotor i kierownik jednostki akademickiej traktują mnie trochę jak "niechciane dziecko", w konsekwencji czego doktorat piszę bez niczyjej pomocy i nadzoru.

Czy wg. Pana jest sens wysyłać ww. artykuł tylko z "kosmetycznymi poprawkami" do czasopism zajmujących się ta problematyką (to swego rodzaju obszar-worek dla różnych tematów)? Mam już publikacje do otwarcia przewodu, lecz "zawsze przydałaby się nowa". Czy jest sens wysyłać mój tekst (na zasadzie szczęśliwego trafu) do czasopism zagranicznych czy też "dać sobie spokój" i wysłać do któregoś z polskich czasopism?"

Moja odpowiedź na tego typu dylemat byłaby następująca:

po pierwsze, skoro Doktorantka otrzymała uwagi krytyczne na temat własnego artykułu, to powinna je uwzględnić, poprawić tekst i ponownie wysłać do tej samej redakcji. W przeciwnym razie nie opanuje umiejętności w konstruowaniu tekstów naukowych. Czasopisma naukowe słusznie nie chcą tekstów popularnonaukowych, a więc ani potocznej psychologii, popkulturowej socjologii czy z metodyki kształcenia lub wychowania.

po drugie, pisać należy nie tylko do czasopism zagranicznych, ale także, a może przede wszystkim krajowych, jeśli jest się naukowcem w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych. Jak sama nazwa tych dziedzin wskazuje, są one dla społeczeństwa, którego dotyczą rozwiązywane przez Doktoranta problemy.

po trzecie, pisać należy dla różnych odbiorców, tak dla tych bez wykształcenia średniego i wyższego, jak i dla polityków czy sprawujących władzę, a szczególnie dla tych ostatnich, bo zatrzymali się już na poziomie sms-ów i tweetów. Coraz mniej rozumieją z zachodzących procesów w środowisku ich życia.

po czwarte, piszcie do czasopism naukowych, które nie mają jeszcze punktów parametrycznych, bo każde czasopismo ma służyć komunikacji naukowej, wymianie wiedzy i krytyce, a nie PUNKTOZIE czy władzom akademickim. Nie kalkulujcie, czy wam się to opłaca, czy nie, czy oczekuje tego od was przełożony lub promotor, czy nie. Jeśli chcecie kalkulować, to tylko pod kątem tego, czy to się opłaca waszym czytelnikom i/lub nauce.

Jak mówił św. Jan Paweł II: "Wymagajcie od samych siebie szczególnie wówczas, kiedy niczego od was się nie oczekuje", a tym bardziej, kiedy wam się czegoś zabrania.