01 września 2017

Maturzysta 2017


Tak pisze w sprawie rekrutacji maturzysta roku 2017:

Chciałem zapytać tylko o jeden z kierunków. Niedawno znalazłem pedagogika - kultury wychowania fizycznego i żywienia. Jakoś tak się to nazywało. Czy ten kierunek został zlikwidowany, czy zapisując się na zwykłą pedagogikę też będę mógł coś w te stronę robić. Pytam, bo średnio ogarniam, przyznam się bez bicia. Jeśli jestem w błędzie, prosiłbym o korektę.

Zapewne na uniwersytecie nie ma szans. Wykupi sobie miejsce na studia w pobliskiej wyższej szkole prywatnej (tzw. wsp). Jemu jest obojętne, gdzie, co i w jakich warunkach miałby studiować. Średnio ogarnia cokolwiek, mimo że komunikaty na stronach uczelni prowadzących elektronicznie rekrutację są napisane jak przysłowiowej "krowie na granicy". Takiemu trzeba jednak wyjaśniać "łopatologicznie".

Nie ma problemu. Już go widzę w młodzieżowej przybudówce partii politycznej, która jego zagarnie, gdzie posłusznie i pod dyktando będzie w niej realizował proste, kumate zadania.

31 sierpnia 2017

Nauczyciel z Warszawską Syrenką

W okresie wakacyjnym, a więc dla środowiska oświatowego nieco wygaszonym ze względu na urlopy czy podejmowaną przez wielu nauczycieli dodatkową pracę na koloniach lub obozach - znakomity instruktor harcerski, nauczyciel z pasją, edukator, wydawca czasopisma "Wokół Szkoły" - Jarosław Pytlak został uhonorowany przez władze Miasta Stołecznego Warszawy nagrodą za dotychczasową twórczość pedagogiczną. Piszę o tym w przededniu rozpoczęcia nowego roku szkolnego 2017/2018, bo szkoły są dla dzieci, ale nie mogą im służyć, jeśli nie mają znakomitych nauczycieli, pedagogów, wychowawców, trenerów, lektorów, opiekunów, reedukatorów, terapeutów itp.

Są NAUCZYCIELE przez duże N, którzy swoją pasją, poświęceniem, oddaniem i niebywałym zaangażowaniem w edukację innych potrafią łączyć wiele z powyższych ról nadając tej profesji wyjątkowy charakter. Mówimy o takich pedagogach, że są artystami nauczycielskiej sztuki, lekarzami ludzkich dusz, pielęgniarzami dziecięcych trosk i wizjonerami koniecznych zmian oraz innowacji.

Ogromnie się cieszę, że tak piękną statuetką został wyróżniony właśnie Jarosław Pytlak, który może z poczuciem satysfakcji bycia docenionym dalej uczestniczyć w szeroko pojmowanej oświacie jako jeden z jej liderów. On sam tak pisze o tym wydarzeniu dziękując zarazem wszystkim tym, którzy współpracą wpisali się w jego szlachetną biografię, sukcesy i pewnie także drobne niepowodzenia:

Zawsze czułem się doceniony. To piękne uczucie i niezwykle motywujące. Wyrazy uznania miewały swój wymiar materialny. Jako nauczyciel zostałem odznaczony Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Jako instruktor harcerski – Srebrnym Krzyżem „Za zasługi dla ZHP”. Jako działacz Społecznego Towarzystwa Oświatowego – Złotą Odznaką STO. Jako dyrektor szkoły wreszcie – milionem uśmiechów i uścisków ręki, uczniów, ich rodziców oraz pracowników, no i trwającym już blisko trzy dekady zaufaniem ze strony organu prowadzącego. Czegóż więcej mógłbym w życiu oczekiwać?! A jednak coś się jeszcze znalazło...

O tym, że zostałem laureatem Nagrody Miasta Stołecznego Warszawy dowiedziałem się trochę przypadkiem od burmistrza dzielnicy Bemowo, Michała Grodzkiego. Nie było to może kompletne zaskoczenie, bowiem wiedziałem wcześniej o zgłoszeniu mojej kandydatury, ale mimo wszystko szok. W końcu wyróżnienie to przyznawane jest tylko raz w roku, a liczba laureatów na ogół nie przekracza dwudziestu!

W pierwszej chwili odebrałem owe wydarzenie jako rodzaj cudownego przypadku, że wnioskodawczyni zwróciła uwagę akurat na moją działalność, a grono radnych zaakceptowało tę moją kandydaturę. Wszak niewątpliwie jest cała rzesza ludzi, którzy robią w Warszawie i dla Warszawy mnóstwo dobrego. W wielu przypadkach, obiektywnie patrząc – z pewnością więcej niż ja. Tak właśnie rozumowałem z jakąś dozą pokory, ale skowronki śpiewające w brzuchu podpowiadały, że trochę jednak temu cudownemu przypadkowi pomogłem, postępując roztropniej, niż Samuel ze starego szmoncesu.

Onże Samuel modlił się kiedyś takimi oto słowami: – Jahwe! Izaak wygrał na loterii, Mosze wygrał na loterii, Dawid wygrał na loterii… Dlaczego ja nigdy nie wygrałem na loterii?! I pochylił się Jahwe nad losem Samuela i rzekł zatroskany: – Samuelu, ty daj mi szansę! Ty zagraj choć raz na loterii!”.

Ja na loterii życia społecznego gram wytrwale już blisko czterdzieści lat. Rodzina – kochana i jakże udana, harcerstwo, praca nauczyciela, kierowanie szkołą, aktywność w Społecznym Towarzystwie Oświatowym i Fundacji „Harcerska Wola”. Los miał szansę odszukać mnie w odpowiednim punkcie czasu i przestrzeni.


Co oczywiste, dla warszawiaka z urodzenia i wychowania nagroda otrzymana, jak to napisano w okolicznościowym dyplomie: "w uznaniu zasług dla Stolicy Rzeczypospolitej Polskiej", jest najpiękniejszym zdarzeniem, jakie może go spotkać w życiu społecznym! A dla mnie dodatkowo stanowi źródło satysfakcji z dwóch mniej oczywistych powodów.

Po pierwsze, odbieram ją jako wyraz uznania za zwykłą, codzienną, mozolną działalność, prowadzoną „u podstaw”, bez uwikłania w rywalizację i w politykę. Dobitnie potwierdza ona słuszność poglądu, który od wielu lat przekazuję kolejnym pokoleniom swoich wychowanków: nie musisz być lepszy od innych, wystarczy, że to, co robisz, wykonujesz dobrze i z sercem, i masz z tego satysfakcję. Na pewno będzie to zauważone. Cieszę się, że to świadectwo pojawiło się akurat teraz, kiedy coraz więcej ludzi, także w moim otoczeniu, zdaje się być przekonanych, że życie, to tylko wyścig szczurów i twarda walka o byt.

Po drugie, jest dla mnie ta nagroda politycznie „ekumeniczna” – przyznało ją grono ludzi, w którym dominuje Platforma Obywatelska, ale pierwsze, serdeczne gratulacje złożył mi burmistrz mojej dzielnicy, który jest działaczem Prawa i Sprawiedliwości. To pokazuje, że znalazłem się w skrawku czasoprzestrzeni wolnym od politycznego podziału, co po wielokroć potęguje radość z otrzymanego wyróżnienia.

Otrzymaną 31 sierpnia 2017 roku Nagrodę Miasta Stołecznego Warszawy dedykuję wszystkim swoim wychowankom, którzy przez lata niezmiennie dostarczali mi motywacji do działania, ich rodzicom, z zaufaniem przyjmującym kolejne pomysły i przedsięwzięcia, oraz współpracownikom, bez których żadna działalność publiczna nie miałaby szansy powodzenia. No i rodzince, która jest podstawą.

Z całego serca wszystkim Wam dziękuję!


Ja zaś z całego serca GRATULUJĘ!

30 sierpnia 2017

Zbliża się nowy-stary rok szkolnej pseudodemokracji


Są instytucje, które działały, działają i będą działać niezależnie od tego, kto będzie w państwie sprawował nad nimi władzę. Nawet antysystemowa partia nie zmieni tego, by szkolnictwo stało się antysystemowe, skoro przyczyniła się do utrwalenia centralizmu oświatowego. Cynizm i obłuda polityków, którzy w obliczu sporu o to, kto ma większe prawo święcić Porozumienia Gdańskie z 1980 r. sprawiają, że zapomnieli lub celowo przemilczają wartości i postulowane wówczas właśnie systemowej zmiany także w polskiej oświacie. Homo sovieticus nadal jest w gmachu Ministerstwa Edukacji Narodowej, w Sejmie VIII kadencji, w Pałacu Prezydenckim i w rządzie. Żadna dekomunizacja w III RP nie nastąpiła, gdyż funkcjonariusze poprzedniego reżimu mają się nadal bardzo dobrze, we wszystkich dziedzinach życia i instytucji publicznych.

System szkolny nie został w realizowanych przez siebie funkcjach objęty demokratyzacją, gdyż nie zostały powołane organy uspołeczniające szkoły publiczne oraz nadzór pedagogiczny, a w instytucjach edukacji nie są powszechnie uznawane i szanowane zasady demokracji: wolności, godności, solidarności i praworządności w stosunku do wszystkich podmiotów edukacji. Fundamentalnym warunkiem demokracji jest podmiotowość społeczeństwa, gwarancje kontrolowania wybranych przez nie władz oraz zaistnienie lokalnych struktur jednostkowego uczestnictwa i współodpowiedzialności.

Demokratycznej jakości szkoły nie można zatem rozpatrywać w oderwaniu od kwestii jej autonomii instytucjonalnej, podmiotowości nauczyciela, uczniów i rodziców w szkole oraz od politycznego statusu obywatela w społeczeństwie. Jeżeli obowiązuje w nim hierarchiczny system organizacji życia jednostkowego, społecznego i instytucjonalnego oraz model etatystycznego obywatelstwa, to szkołom jako instytucjom państwowym pozostaje jedynie deklaratywne wychowywanie o demokracji jako czymś, czego nie doświadcza się tak wewnątrz, jak i poza nim.

Wśród podstawowych cech wyróżniających demokratyczną formę organizacji i działania instytucji edukacyjnej wymienić należy zasadę równości formalnej wobec prawa, polegającej na tym, że prawo stwarza ograniczenia nie tylko dla podwładnych, lecz także dla rządzących. Druga z zasad odnosi się do nadania prawnej formy i prawnego charakteru stosunkom między władzą szkolną (pedagogiczną) a uczniami i ich rodzicami, jako podmiotami prawa, poprzez określenie ich wzajemnych praw i obowiązków. Muszą one opierać się na uznaniu i zagwarantowaniu formalnej równości i wolności wszystkich osób uczestniczących w edukacji szkolnej. W tej sytuacji żadna ze stron nie byłaby uzależniona od arbitralnych decyzji władz szkolnych, lecz podlegałaby wyłącznie prawu, nad którego przestrzeganiem czuwałby społeczny organ, jakim jest rada szkoły.

Jak pisał przed kilkudziesięciu laty Celestyn Freinet: „Arbitralny system szkolny nie może wychować przyszłych obywateli – demokratów. (…) Niestety, nawyki władania są tak silnie zakorzenione w życiu rodziców i nauczycieli, że prawie we wszystkich klasach i rodzinach dzieci są całkowicie pozbawione praw i nieuchronnie poddawane władzy ludzi dorosłych. Ojciec może być naturalnie członkiem związku zawodowego lub nawet aktywistą postępowej partii politycznej, co nie przeszkadza, że gdy wróci do domu, staje się najczęściej władcą, który, jak w średniowieczu, nie znosi żadnego sprzeciwu wobec swoich żądań”.

Konieczność odstąpienia od modelu centralistycznie sterowanego szkolnictwa na rzecz strategii substytucji, oddolnego partycypowania w procesie edukacyjnym przez społeczności lokalne, rodziców, nauczycieli i uczniów prof. Zbigniew Kwieciński tak uzasadniał w 1992 r.: Trzeba nam było, niestety, długich i ciężkich lat doświadczeń tzw. Reform oświatowych i dojścia do obecnej nędzy szkoły, żeby zrozumieć, że centralne sterowanie oświatą w państwie autorytarnym używane jest wyłącznie do represjonowania społeczeństwa i że jest częścią strategii azjatyckiego podstępu władzy wobec społeczeństwa (według określenia A. Podgóreckiego).(Z. Kwieciński, Socjopatologia edukacji, IBE Warszawa 1992, s. 271)

W społeczeństwie demokratycznym decentralizacja administracji polega na przeniesieniu odpowiedzialności za realizację zadań publicznych na inne niż władze oświatowe podmioty wykonawcze. W sensie społecznym podmiotem wykonawczym w szkole nie jest tylko dyrektor czy jego zastępca, ale wszystkie osoby zaangażowane w edukację w szkole. Instytucja ta staje się wówczas wspólnotą terytorialną, w której każda z osób realizuje interes wspierania rozwoju uczniów, ma wyodrębniony prawem zakres samodzielnego działania, bez podporządkowania organizacjom wyższego szczebla. Prawdziwą nowością demokracji jest to, że władza bierze się ze wspólnoty, a nie spoza niej.


Szkoła w systemie zdecentralizowanym to szkoła, która ma prawo do własnych, lokalnych zasad i sposobów organizacji swojej pracy. To szkoła, która tworzy własny autorski obraz edukacyjny, za który ponosi pełną odpowiedzialność. Szkoła, która organizuje swą pracę dla każdego ucznia <>, przy pełnej współpracy z rodzicami i uczniami. To samo dotyczy lokalizacji szkoły, organizacji sieci szkolnej oraz dojazdów uczniów do szkoły, zasad i czasu jej funkcjonowania. (J. Niemiec, Organizacja szkoły a przemiany edukacyjne, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prace Pedagogiczne – Zeszyt 15, Kraków 1992, s. 14)

Problemy demokratyzacji szkoły, a więc jej uspołecznienia, zagwarantowania podmiotowości (wolności) wszystkich nauczycieli i uczących się, ich kreatywności oraz partycypacji w procesie kształcenia i samostanowienia o nim, wymagają aktywnej niezgody na ukryty program dehumanizacji i indoktrynacji w toku edukacji. To przypomnijmy:

Przełom społeczno-polityczny w Polsce w latach 1980-1981, a po długiej przerwie kolejny w 1989 r., zapowiadał w obszarze oświaty poddanie jej obywatelskiej kontroli. Początkowo chodziło o to, by tak szkoły jak i Ministerstwo Oświaty przestały być bastionami partyjniackich czy partykularnych interesów, służąc przede wszystkim kształceniu i wychowaniu młodego pokolenia. Postulowano, by nie trwoniono publicznych pieniędzy na utrzymanie przy tej okazji rozbudowanej machiny pseudooświatowej władzy. Czy coś się zmieniło?

Przyglądając się wdrażanym, odwoływanym czy kwestionowanym przez kolejne rządy reformom oświatowym można dostrzec wyraźny brak w tych procesach jakiejkolwiek regularności czy kumulowania zgromadzonych doświadczeń. Mieliśmy tu do czynienia z ustawicznym konfliktem między zwolennikami autonomii, decentralizacji i uspołecznienia oświaty a ich jawnymi lub skrytymi wrogami. Pojawiające się projekty reform natrafiały tak na opór struktur politycznych, jak i na niechęć, a niekiedy nawet działania sabotujące ze strony samych nauczycieli czy funkcjonariuszy związkowych.

Nieustannie oscylowano między destabilizacją a rewolucyjnością, między reformowaniem a ewolucyjnością przemian, które to zjawiska były efektem zmieniających się wraz z władzą polityczną afirmacji określonych systemów wartości. To, co jedni skracali, następni wydłużali, co jedni wzbogacali, następni o to samo uszczuplali, to, z czym jedni zrywali, inni – jakby na przekór – właśnie do tego nawiązywali itp. Nastąpiło wyraźne oddzielenie etyki od polityki, która stawała się czystą grą interesów.

W kolejnych aktach politycznym zmian zmieniali się jedynie główni aktorzy, usiłując przekonać społeczeństwo (swoich widzów) do poparcia projektowanych czy wdrażanych już zmian. Toczyła i toczy się nadal walka o sumie zerowej, w której gracze mają dokładnie przeciwstawne interesy czy preferencje, dążąc do wyeliminowania drugiej strony. Każde decyzje i zmiany kolejnych władz resortowych były zatem oceniane jako przygotowane zbyt szybko i niedostatecznie lub też osądzane jako mocno spóźnione i podejmowane za wolno.

Nie były przy tym istotne argumenty merytoryczne, ale odcień politycznych i związkowych preferencji czy ukrytych zobowiązań kolejnych administratorów w resorcie edukacji. Myślenie utopijne mieszało się z koniecznością podejmowania przez władze politycznych wyborów, z bezwładem i niekompetencją wielu urzędników oświatowych, z woluntaryzmem i mitologicznie pojmowaną wiarą w realizację wielkiej sprawy.

Kiedy nastąpi zmiana?