29 marca 2017

List KKHP w obronie traconej samorządności uczelni

Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej powraca na scenę polityczną jako ruch społeczny z Listem Otwartym w obronie samorządności uczelni. Przypominam, że Komitet rozpoczął prace na jesieni 2013.

Impulsem pobudzającym do działania grupę doktorantów, wykładowców i studentów z różnych ośrodków była decyzja likwidacji kierunku filozofia na Uniwersytecie w Białymstoku. W lutym 2014 roku grupa ukonstytuowała się jako Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej. Od ubiegłego roku to środowisko przekształciło się w Stowarzyszenie, a zatem staje się kolejnym podmiotem na mapie NGO walczącym o dobro wspólne.

Zdaniem kierownictwa KKHP Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz współpracujące z nim zespoły ekspertów postulują likwidację samorządności uniwersyteckiej. Kompetencje uczelnianych ciał kolegialnych mają przejąć rady powiernicze, składające się przede wszystkim z zewnętrznych, w tym politycznych, partnerów uczelni. Uzależnienie uczelni od lokalnego biznesu, od samorządów, od polityków to koniec autonomii uczelni.

Działacze tego Ruchu są zdania, że konieczny jest wyraźny głos środowiska naukowego w tej sprawie, żeby uświadomić władzom resortu kluczowe zagrożenia dla środowisk naukowych. Nie chcą dopuścić do przemilczenia tej sprawy, gdyż samorządność uczelniana została wywalczona dzięki strajkom studentów i pracowników naukowych w 1981 r. i jest wielką wartością.


Pragnę przy tej okazji dedykować osobom odpowiedzialnym za politykę akademicką, że właśnie ukazał się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego tom poświęcony powyższym strajkom, bo chyba zapomina się o tym, o co walczyliśmy w PRL, a co jest ustawicznym przedmiotem zdrady postsolidarnościowych "elit".

List w obronie samorządności uczelni

Jednym z najważniejszych filarów niezależnego społeczeństwa, nowoczesnego państwa i efektywnej gospodarki jest niezależność badań, dyskusji naukowych oraz nauczania. Aby badania przynosiły pożytek państwu, muszą być wolne od bezpośrednich nacisków politycznych i ideologicznych. Ważnym gwarantem niezależności badań naukowych oraz nauczania, chroniącym społeczność akademicką przed naciskami politycznymi jest samorządność uniwersytetów.

Wprawdzie ostateczny kształt ustawy jest jeszcze nieznany, to wyraźnie wyłaniają się jej generalne założenia. Dwa z trzech zespołów rekomendują znaczną redukcję ustrojowej samorządności uniwersytetu, ograniczenie roli Senatów na rzecz rad powierniczych, rezygnację z wyborów rektora przez członków społeczności akademickiej.

Przyjęcie tych rozwiązań byłoby poważnym cywilizacyjnym regresem. Samorządność stanowiła jedną z fundamentów idei uniwersytetu od czasu powstania uczelni akademickich w średniowieczu. Po latach ograniczania jej w czasach PRL została przywrócona dzięki strajkom pracowników naukowych i studentów zrzeszonych w NZS, które umożliwiły dopuszczenie studentów i pracowników do współdecydowania o losie uczelni.

Problemem polskich uczelni nie jest nadmierna demokratyzacja. Uczelnie wymagają zmian, system zarządzania wymaga odpowiedzialnego przemyślenia. Likwidacja samorządności uniwersyteckiej byłaby zarówno sprzeniewierzeniem się samej istocie uniwersytetu, stanowiącej ważne dziedzictwo cywilizacji europejskiej, jak i zaprzepaszczeniem dokonań „Solidarności” i NZS w zakresie demokratyzacji życia naukowego.

Stanowczo zaznaczamy naszą niezgodę wobec planów zakładających wykluczenie studentów i pracowników naukowych z procesu decyzyjnego. Oczekujemy, że ten głos zostanie wzięty pod uwagę w pracach nad ostatecznym kształtem ustawy.

Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej


Studenckiej samorządności nie doświadczam w ostatnich latach, toteż List jest przejawem opinii bardziej dojrzałych i świadomych różnych zagrożeń studentów studiów III stopnia, a więc doktorantów. Ci młodsi nie są zainteresowani jakąkolwiek samorządnością, chyba że dotyczącą ich prywatnej kariery. Obym się mylił.


Polakom trzeba najpierw coś odebrać, żeby zaczęli rozumieć, z czego dotychczas nie korzystali lub co lekceważyli skupiając się na własnych interesach. W PRL nie było samorządności, więc sens ówczesnej walki był kluczowy dla odzyskania szeroko rozumianej wolności. Jak się ją już posiadło, to - jak przewidywał ks. prof. Józef Tischner - trudno było ją udźwignąć większości. Słabe kręgosłupy ma młode pokolenie...

28 marca 2017

Komitet Nauk Pedagogicznych obradował w Instytucie Badań Edukacyjnych

W poprzedniej kadencji Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN ówczesny dyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych dr hab. Michał Federowicz kierował zaproszenie na wspólne posiedzenie, ale nie było ono przyjmowane ze względu na częściowe włączanie się niektórych zespołów "badawczych" w działania odbiegające od standardów metodologii badań społecznych (szczególnie diagnoza sześciolatków w szkołach podstawowych, badania czasu pracy nauczycieli czy współpracy szkół z rodzicami).

Uczeni-członkowie KNP PAN wielokrotnie w swoich stanowiskach dla MEN, publikacjach i wypowiedziach dawali wyraz niezadowoleniu z prowadzenia diagnoz na zamówienie polityczne, niezależnie od tego, że ten Instytut ma w swoim dorobku przecież bardzo wartościowe pomiary diagnostyczne oraz badania o charakterze stricte naukowym, które są niezwykle ważne i wartościowe tak dla współczesnej pedagogiki szkolnej, dydaktyki, jak i praktyki oświatowej.

Nową kadencję na lata 2016-2019 rozpoczęliśmy zatem jeszcze w lutym br. od pozytywnej odpowiedzi na kolejne zaproszenie Dyrekcji IBE, by spotkać się i skupić na prezentacji wybranych wyników badań pracowników tej instytucji. Z udziałem nowego Dyrektora IBE dr. Piotra Stankiewicza mieliśmy okazję do wymiany poglądów na temat roli badań PISA oraz zwrócić uwagę na niezwykle korzystne dla nauczycieli szkół podstawowych wyniki badań w zakresie uwarunkowań jakości kształcenia na lekcjach matematyki i języka ojczystego.


Chcieliśmy zatem przy tej okazji przekazać b. dyrektorowi Michałowi Federowiczowi wyrazy także naszego zadowolenia z wielu, znakomity projektów, z których wynikami każdy zainteresowany może zapoznać się zaglądając na profesjonalnie prowadzoną stronę tego Instytutu.

Obrady otworzył wczoraj były dyrektor IBE - wiceprzewodniczący KNP PAN, a obecnie przewodniczący Rady Naukowej IBE prof. zw. dr hab. Stefan M. Kwiatkowski (rektor APS w Warszawie) oraz prof. zw. dr hab. Mirosław J. Szymański (obecnie w APS w Warszawie), który moderował zarazem dyskusję. W I części posiedzenia dr hab. Michał Federowicz oraz dr Michał Sitek syntetycznie omówili wyniki Polaków w badaniach międzynarodowych - PISA, TIMSS, PIRLS, ESLC, ICILS, PIAAC. W II części raportów badawczych dr hab. Krzysztof Biedrzycki zrelacjonował wyniki badań dotyczących jakości kształcenia z języka polskiego, zaś mgr Małgorzata Zambrowska z IBE mówiła o umiejętnościach matematycznych polskich uczniów na I, II i III etapie edukacyjnym.

Badania PISA stanowią - niezależnie od wykorzystywania ich przez rządzących do marketingu politycznego - bardzo interesującą mapę porównawczą stanu wykształcenia piętnastolatków na świecie, toteż z zadowoleniem przyjęto informację o tym, że władze MEN wyraziły zgodę na ich kontynuowanie. Słusznie pan dr hab. M. Federowicz wskazywał na to, że nie wszystko w oświacie da się zmierzyć, a być może nawet to, co jest w niej najważniejsze, w ogóle wymyka się badaniom kwantytatywnym. Są to tylko wskaźniki zjawisk znacznie głębszych, a nie obraz rzeczywistości edukacyjnej w kraju uczestniczącym w programie PISA.

Nie ulega też wątpliwości, że polscy eksperci, którzy od lat uczestniczą w zespole PISA przenoszą do Polski niezwykle cenną wiedzę na temat tego, jak należy konstruować zadania egzaminacyjne, by zdiagnozować poziom procesu myślenia naszych uczniów w trakcie rozwiązywania zadań oraz jak je szacować. Referujący nie ukrywał towarzyszących tym pomiarom problemów, dylematów metodologicznych czy związanych z interpretacją danych.


Ta ostatnia zresztą kwestia budziła zawsze krytykę wśród pedagogów, którzy jednak lepiej znają uwarunkowania procesu kształcenia zarówno w środowisku szkolnym, jak i pozaszkolnym, niż socjolodzy, którzy koncentrują swoją uwagę przede wszystkim na konstruowaniu narzędzi pomiaru i poprawności jego przeprowadzenia w kraju.

Tymczasem, jak słusznie przypomniał o tym wczoraj prof. Zbigniew Kwieciński - badania międzynarodowe są wyjałowione z najważniejszych, bo socjo-kulturowych uwarunkowań uczenia się, a więc kapitału kulturowego i ekonomicznego rodziców badanych uczniów, który rzutuje na poziom wiedzy i umiejętności uczniów. Konieczne jest uwzględnienie w reformach szkolnych zmiany koncepcji sprawiedliwości szkolnej, która uwzględniałaby sytuację najsłabszych i najzdolniejszych uczniów.

Pojawiło się pytanie, dlaczego rządzący - w ramach wprowadzanych zmian systemowych w polskim szkolnictwie - nie wyciągają żadnych wniosków z badań międzynarodowych i krajowych, tylko traktują je jako okazję do wydania środków budżetowych dla różnych podmiotów. Konsumpcyjne, częściowo polityczne wykorzystywanie licznych diagnoz - jak wynikało z omówienia kolejnych badań krajowych - jest demotywujące, bowiem w niewielkim stopniu sprzyja naprawie polskiej edukacji.

Badacze IBE mają świadomość tego, że w wyniku różnych projektów diagnostycznych docierali do pewnych umiejętności uczniów czy osób dorosłych z pewnym jedynie przybliżeniem, ale zarazem potrafią wskazać na najsłabsze punkty w edukacji szkolnej. Przed nami stoi poważne zadanie koncentrowania uwagi na najsłabszych uczniach, na tych, którzy mają problemy w uczeniu się, gdyż nie jest prawdą, że w Polsce nie ma analfabetyzmu. Nie został on wyeliminowany ani w PRL, ani w okresie transformacji ustrojowej po 1989 r. Rozwija się analfabetyzm funkcjonalny i półanalfabetyzm.



Najbardziej porażające były dla nas wyniki badań nad wiedzą i umiejętnościami uczniów szkół podstawowych oraz ich nauczycieli czy kandydatów do tej profesji. Być może dla zespołu socjologów i dydaktyków szczegółowych uzyskane przez nich wyniki były czymś zaskakującym, ale dla pedagogów nie stanowią one żadnej nowości. Znamy pewne prawidłowości już od kilkudziesięciu lat, toteż nie w kolejnych danych na temat wad, patologii czy dysfunkcji tkwi szansa na ich wyeliminowanie lub chociażby znaczące zredukowanie, tylko w makropolityce oświatowej formacji rządzących.

Przez ile jeszcze lat będziemy musieli słuchać kolejnych wyników diagnoz, a te będą miały miejsce, że uczniowie mają kłopot m.in. z:

- streszczaniem tekstu, jego interpretacją, samodzielnym pisaniem notatek, odróżnianiem opinii od faktów, odczytywaniem intencji bohatera, argumentowaniem i uzasadnianiem własnego stanowiska, itp.

- wykorzystywaniem mediów elektronicznych w rozwiązywaniu zadań, brakiem umiejętności rozwiązywania tzw. nietypowych zadań.


Katastrofą jest - jak to określono - ortografia i interpunkcja. Nauczyciele są bezradni wobec tego zjawiska. Uczniowie wćwiczani są do bezradności, do wyczekiwania na podyktowanie im przez nauczyciela notatki z lekcji. Poloniści nie potrafią zachęcić uczniów do czytania, a jeśli omawia się lektury, to pomija się w nich takie kwestie egzystencjalne dla dojrzewającej młodzieży, jak: erotyka (66 proc. wskazań braku), problemy dojrzewania, dorosłości (41 proc.) czy konfliktów międzypokoleniowych (29 proc.).

Nie jest dobrze - zdaniem diagnostów z IBE - w kształceniu matematycznym, skoro nauczyciele zadają uczniom prace domowe, ale ich nie sprawdzają, a jeśli już, to nie dokonują analiz błędów. Dominuje metoda "ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje", czyli "róbcie dzieci to, co ja", a więc odwzorowywanie za nauczycielem jedynie słusznego rozwiązania. Pozoruje się na lekcjach pracę zespołową, nie różnicuje tempa pracy uczniów i przeważa nauczanie bazujące na wydawaniu poleceń, a nie pobudzaniu uczniów do samodzielnego, twórczego, elastycznego myślenia.

W podsumowaniu zwróciłem uwagę na to, że tego typu diagnozy są - niestety - oderwane od rzeczywistych uwarunkowań pracy polskich nauczycieli, których łatwo można oskarżać o nieakceptowanie nietypowych rozwiązań zadań, brak rozwijania krytycznego myślenia, posądzać ich o wygodnictwo, przywiązanie do wzorcowych rozwiązań, pozoranctwo, itp.

.

Tymczasem wraz ze zmianą ustroju szkolnego w 1999 r. rozpoczął się proces strukturalnego i merytorycznego niszczenia przez centralne władze oświatowe innowacyjności, kreatywności, elastyczności czy wreszcie odejścia od adaptacyjnego modelu nauczania na rzecz kształcenia konstruktywistycznego, kluczowego dla rozwoju młodych pokoleń w ponowoczesnej rzeczywistości. To nie nauczyciele są winni temu, że szkoły nie są de facto autonomiczne, system jest centralistycznie sterowany tak, jak w PRL, ma charakter nakazowo-rozdzielczy, a ewaluacja służy pozoranctwu i wćwiczaniu do nieuczciwości.

Powrót do poprzedniego ustroju szkolnego tylko pogłębi kryzys w jakości kształcenia dzieci młodzieży. Polska edukacja jest opóźniona o co najmniej trzydzieści lat w stosunku do stanu wiedzy na temat tego, w jaki sposób można i należy kształcić młode pokolenia w glokalnym świecie, żeby traktowały uczenie się jako proces ustawiczny, konieczny i satysfakcjonujący. Właściwie, możemy wrócić do rozpraw naukowych naszych profesorów sprzed lat, także do wyników badań wśród absolwentów ośmioklasowych szkół podstawowych, by tylko osadzić je we współczesnych realiach.

Profesorowie pedagogiki mają zatem co robić, by z jednej strony dalej prowadzić rzetelne badania naukowe, a z drugiej uświadamiać wszystkim podmiotom związanym z edukacją, że drzwi już dawno zostały wyważone. Trzeba tylko umieć przekroczyć próg zostawiając patologie poza drzwiami błędnie utrzymywanego i zarządzanego ustroju szkolnego.

27 marca 2017

Periodyczni oszuści akademiccy


Gorąco polecam świetne teksty Emanuela Kulczyckiego dotyczące akademickich oszustów, którzy żerują na wtłoczonej naszemu środowisku konieczności zabiegania o publikowanie artykułów w zagranicznych czasopismach, rzecz jasna znajdujących się na punktowanej liście Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego określanej skrótowo jak pociski zbrojne: A-B i C.

Oszuści periodyczni to tacy, którzy żerują na zdezorientowanych autorach z postsocjalistycznych krajów oferując im rzekomo impaktowany periodyk. Jak pisze E. Kulczycki:

Od wielu lat otrzymujemy na swoje skrzynki mailowe mnóstwo zaproszeń od różnych szemranych czasopism, które właśnie mają trwający nabór i – co często podkreślane – posiadają wyliczone różne „uniwersalne impakt faktory”, są indeksowane na różnych lokalnych listach i bazach, które mają je uwiarygodnić.

Od czasu, kiedy prowadzę „Warsztat badacza”, otrzymałem wiele zapytań o status czasopisma, w którym ktoś właśnie opublikował (niestety bardzo często się zdarza, że naukowcy swój tekst wysyłają do czasopism, które istnieją tylko po to, aby zarabiać pieniądze w drapieżnym modelu).


Dobrze się stało, że ów uczony i zarazem bloger dokonał analizy znajdujących się w wykazie ministerstwa czasopism, które w istocie publikują wszystko, jak leci, bez jakiejkolwiek analizy jakościowej, recenzji, naukowej uczciwości, byle tylko wyciągnąć od autorów opłatę za druk w danym periodyku. Kto jednak tę listę zatwierdził? Kto pracował w naszym resorcie nad wpisaniem periodyków do każdej z list? Może warto sprawdzić nazwiska profesorów i doktorów, którzy zapewnili byt drapieżnym wydawcom (ang. predatory journals publishers)?

Od kilku lat komitety naukowe Polskiej Akademii Nauk zabiegały o to, by Zespół Ewaluacji Czasopism przestał tworzyć wykazy i przyznawać punkty periodykom tylko i wyłącznie na podstawie wypełnionych przez redakcje czy inne podmioty deklaracji! Mam wrażenie, że odbywa się gra fałszywymi kartami z środowiskiem naukowym, która jest podobna do tej, jaka toczy się w Ministerstwie Zdrowia. Tyle tylko, że tam w grę wchodzą miliardy zysków lub strat z tytułu wpisywania na listy leków takich czy innych preparatów.

Kto zatem ma interes w tym, by na Listach czasopism A-B i C znalazły się takie, a nie inne czasopisma bez ich rzeczywistej, merytorycznej weryfikacji? Ilu jeszcze nie tylko drapieżnych, ale przede wszystkim kiczowatych wydawców będzie chronić nasz resort i jego Zespół, skoro nie ma możliwości transparentnego zweryfikowania powodów znalezienia się takich a nie innych czasopism w tych wykazach? Niech pan E. Kulczycki nie obciąża tym patologicznym stanem środowisko naukowe en block, tylko wreszcie dostrzeże, że ten stan wytwarza określone gremium w centrum władzy.

Apelowałem, ale bezskutecznie, by przeprowadzona przez komitety naukowe PAN po raz pierwszy i tylko jeden raz weryfikacja jakościowa periodyków naukowych z powyższych list skutkowała nie tylko podwyższaniem punktacji, ale także wykluczaniem niektórych, a pseudonaukowych czasopism oraz by obniżać punktację tym pismom, których redakcje zaczęły lekceważyć standardy piśmiennictwa naukowego.

Tylko częściowo zgodzę się z E. Kulczyckim, że: "Naukowcy naukowcom ten los zgotowali". Owszem, pod warunkiem, że usytuuje ich najpierw w resorcie nauki i szkolnictwa wyższego oraz w Zespole Ewaluacji Czasopism. Niestety, ale i tym razem jego analizy potwierdziły fakt psucia się "ryby od głowy".

To nieustanne chwalenie się naukowców reprezentujących nauki przyrodnicze, techniczne, medyczne wysokim indeksem cytowań wymaga jednak większej uczciwości, na którą ich nie stać, bo przecież fakt dopisywania się do publikacji wielu tylko z racji bycia zatrudnionymi w instytutach, a nie rzeczywistego wniesienia osobistego wkładu w powstanie wyników badań i publikacji na ten temat, budzi wśród humanistów uzasadniony dyskomfort etyczny. Złamią się czy już są na tej samej ścieżce klonowania rzekomych twórców?