19 marca 2017

Stanowiska w sprawie wolności słowa na polskich uczelniach państwowych


Polskie uniwersytety są wciągane - zdarza się, że wbrew własnej woli i/lub akceptacji środowiska naukowego - do wojny polsko-polskiej między formacją rządzącą a opozycją. Każdy pretekst jest dobry, byle tylko każda ze stron mogła wykazać, że "coś jest nie tak z wolnością słowa" w przestrzeni uniwersyteckiej.

Co ciekawe, zawsze dochodzi do tego typu zaognień, kiedy przedmiotem czyjegokolwiek wykładu gościnnego ma być kwestia o charakterze światopoglądowym, aksjonormatywnym. Znakomicie się do tego nadaje. Mieliśmy falę ideologicznych debat o charakterze granicznym przez cały okres III RP, a dotyczących cielesności, seksualności, tożsamości, paramedycyny, parapsychologii, religijności, roli ideologii i partyjnych interesów różnych podmiotów, itp.

Co zmieniała się władza w kraju z prawicowej na lewicową, z lewicowej na liberalną, z liberalnej na prawicową czy populistyczno-konserwatywną, to mieliśmy natychmiast przełożenie na zmiany kadrowe w centrum władzy, a w ślad za tym na zmiany w organach centralnych i finansowaniu badań naukowych.

* Jedna formacja polityczna zarządziła lustrację naukowców, to szybko lewica wykorzystała wszelkie możliwe triki, by to zablokować i poprzestać jedynie na kadrach kierowniczych uczelni państwowych. Tym samym w szkolnictwie prywatnym znakomicie mają się byli SB-cy i funkcjonariusze PZPR w togach, także marcowych docentów.

* Jak poprzednia władza krytykowała członkostwo w Polskiej Komisji Akredytacyjnej m.in. księdza doktora habilitowanego, który uzyskał habilitację na Słowacji, a nadal kreuje wizerunek rzekomego socjologa w naukach i ośmiela się dalej jeździć po kraju z zespołami akredytującymi jakość kształcenia na kierunkach studiów, tak następna przymknęła na to oko i wręcz uważa, że nie ma w tym naruszenia przynajmniej dobrych obyczajów w nauce. Tylko czekać, jak zmieni się treść dokumentów MNiSW w zakresie etyki.

* Dziwnym trafem czy jednak politycznym zobowiązaniem cieszyły się największą popularnością i przychylnością recenzentów Narodowego Centrum Nauki raz - tematy badawcze osadzone w paradygmacie "gender study", innym razem w nauce społecznej Kościoła katolickiego. Kilka miesięcy temu dzwonił do mnie jeden z profesorów z zapytaniem, czy nie mam jakiegoś znajomego księdza profesora, a nawet może być doktor, który zgodziłby się na włączenie go do zespołu badawczego, bo teraz ponoć... Odpowiedziałem, że ludzkimi duszami "nie handluję".

Ileż to uroczystości uniwersyteckich było nasycanych obecnością czołowych postaci świata polityki, w najbardziej partyjniackiej formule, a organizowanych tuż przed wyborami samorządowymi, parlamentarnymi czy prezydenckimi. Tego jakoś nikt nie podważa, nie kwestionuje publicznie, bo przecież obecność byłych czy obecnego prezydenta lub posła czy przedstawiciela władzy państwowej w murach uczelni traktowana jest jako honor. Słusznie, bo to władze uczelni zapraszają, a nie są im narzucane przez pozaakademickie środowiska spotkania z jakimiś ekspertami.

Wykłady gościnne jednych specjalistów były zrywane albo przez bojówki narodowców, albo lewacko-anarchistyczne. Uczelnie państwowe stały się zatem - szczególnie w ostatnich kilkunastu latach - świetnym terytorium do załatwiania spraw, które z nauką wcale nie musiały mieć wiele wspólnego. Ba, nawet wówczas, kiedy miały, bo gość był uczonym, często wysokiej, a nawet światowej renomy, to i tak były kwestionowane przez wrogów jej/jego biografii, uznawanych wartości, światopoglądu itp.

No i mamy z ostatniej chwili aż trzy stanowiska:

1) Pani Rebecca Kiessling, prawnik i działaczka pro-life, prezes organizacji „Save the 1" z Michigan poczuła się urażona, że odwołano czy uniemożliwiono jej spotkanie się z młodzieżą i wykładowcami Uniwersytetu Warszawskiego oraz Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ponoć dotyczyło to tez innych uczelni. Środowiska studenckie flagowych w naszym państwie uczelni złożyły petycję, aby uniemożliwić jej wygłoszenie wykładu. No i został on odwołany.

Jak mówiła w wywiadzie zdumiona takim potraktowaniem ją przez władze uczelni pani Kiessling: "Jest nie do pomyślenia, aby podobna sytuacja miała miejsce w Stanach Zjednoczonych. Zakładałam, że w Polsce także istnieje wolność słowa, a przecież społeczeństwo amerykańskie jest o wiele bardziej liberalne niż polskie, a mimo to, takie sytuacje się nie zdarzają. Z drugiej strony, dzięki tym protestom moja wizyta uzyskała dodatkowy rozgłos. Z chęcią wysłałabym tym osobom bukiet kwiatów z wdzięczności, bo dzięki nim, mam o wiele większy rozgłos i większe możliwości oddziaływania."

2) W obronie Amerykanki i wolności słowa w uniwersytetach wystąpił minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin:

Z niepokojem i smutkiem przyjąłem informację, że władze kilku polskich uniwersytetów wydały zakaz zorganizowania w swoich murach wykładu Pani Rebecki Kiessling – amerykańskiej prawniczki i działaczki ruchu pro-life.

Misją uniwersytetu jest dążenie do prawdy. Droga zaś do niej to dialog, ścieranie się przeciwstawnych, racjonalnie uzasadnionych stanowisk, szacunek dla wolności myśli i pluralizmu. Z przykrością muszę stwierdzić, że decyzję władz wspomnianych uniwersytetów odbieram jako zaprzeczenie tych wartości. Konstytucyjna zasada autonomii uczelni służy poszerzaniu wolności badań naukowych oraz wolności słowa. Powinna być gwarancją dla szerokich swobód, a nie narzędziem do ich ograniczania.

W polskich uczelniach zdarzają się wykłady, konferencje czy pokazy artystyczne, które przekraczają najbardziej elementarne tabu zachodniej cywilizacji, a w istocie uderzają w ogólnoludzkie wartości. Niezależnie od tego, na jak ciężką próbę wystawia to moje poczucie smaku i zmysł prawdy, konsekwentnie wstrzymywałem się od interwencji – w duchu szacunku dla autonomii uczelni i wolności akademickiej. Trudno jednak, bym milczał, gdy zasadom tym sprzeniewierzają się – w mojej ocenie – ci, którzy powołani są do roli ich strażników.

Jest to dla mnie tym bardziej nie do zaakceptowania, że w przypadku wykładu Pani Kiessling mamy do czynienia nie z prezentacją argumentów na rzecz któregoś ze stanowisk skrajnych, lecz z obroną najprostszej wartości: ludzkiego życia. Z poglądami Pani Kiessling można się zgadzać lub nie, lecz zabranianie ich artykułowania jest niczym innym jak cenzurą.

Liczę, że środowisko akademickie przyjmie moje słowa jako głos w obronie fundamentalnej dla uniwersytetu zasady wolności myśli i słowa, a także jako wyraz troski, by polskie uczelnie nie zostały poddane ideologicznemu dyktatowi. Jednocześnie dziękuję wszystkim, zwłaszcza organizacjom studenckim, za jasne wyrażenie sprzeciwu wobec praktyki, która niszczy ducha prawdy.


3) Wkrótce okazało się, że prawda ma różne oblicza. Na stanowisko ministra odpowiedzieli rektorzy powyższych uczelni:

Po zapoznaniu się ze „Stanowiskiem ministra nauki dotyczącym wolności słowa na polskich uczelniach”, opublikowanym na stronie internetowej Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, przypuszczamy, że Pan Premier nie znał okoliczności oraz motywów wizyty Pani Rebekki Kiessling w Polsce. Nie została ona zaproszona na nasze uczelnie przez organizacje studenckie i nie miała brać udziału w debatach o charakterze akademickim, podczas których doszłoby do wymiany różnorodnych argumentów.

Pani Kiessling na swojej stronie internetowej otwarcie informuje, że odwiedza Polskę na zaproszenie Instytutu na rzecz Kultury Prawnej „Ordo Iuris”, po to aby swoimi wystąpieniami wesprzeć ten Instytut w dążeniach do wykreślenia z ustawy uchwalonej w 1993 roku możliwości legalnego przerwania ciąży w przypadku, gdy jest ona wynikiem gwałtu.

W środowisku akademickim musimy odróżniać działalność jawnie lobbystyczną służącą zmianie ustawodawstwa od debaty akademickiej, której fundamentami są krytyczne rozważania i wymiana poglądów. Czyniąc właściwy użytek z niezbędnej Uniwersytetom autonomii – niezależnie od bieżących mód, trendów czy układów politycznych – oddzielamy oparte o naukową metodę ścieranie się stanowisk od nieakceptowalnej w murach uczelni propagandy.

Nie możemy nie odnieść się również do fragmentu stanowiska, w którym Pan Premier daje do zrozumienia, że nasze Uniwersytety były w przeszłości miejscami wydarzeń „przekraczających najbardziej elementarne tabu zachodniej cywilizacji, a w istocie uderzających w ogólnoludzkie wartości”. Uznajemy ten osąd za bardziej publicystyczny niż merytoryczny, a nade wszystko – nieuzasadniony.


Ciąg dalszy tego typu sporów o poprawność polityczną czy światopoglądową nastąpi.


18 marca 2017

Bezpieczne 24H w szkole i w związku z edukacją



Do przygotowania dzieci i młodzieży na czyhające ich w świecie (u-)rządzonym przez ludzi dorosłych niebezpieczeństwa, zagrożenia nie potrzeba ani ministra edukacji, ani dyrektora jakiegokolwiek departamentu czy pełnomocnika rządu do tych spraw, gdyż szkoły publiczne - jeśli tylko ich kadry same tego chcą - mogą suwerennie kreować proces kształcenia, wychowania czy podejmować działania profilaktyczne na rzecz bezpieczeństwa podopiecznych przez 24 godziny na dobę.


Trzeba tylko umieć budować w szkole i w związku z edukacją szkolną wspólnotę środowiskową na rzecz bezpiecznej edukacji i życia naszych dzieci w związku z ich powinnością uczęszczania do szkoły. Można powołać radę szkoły, można poszerzyć wachlarz działań rady rodziców tak, by najbardziej kompetentni wśród nich mogli wspierać społeczność szkolną swoimi umiejętnościami, wiedzą, doradztwem czy nawet poprowadzeniem zajęć warsztatowych dla uczniów.


Jak rodzic jest ekonomistą, pracuje w banku czy jakiejś firmie, gdzie odpowiada za rzetelność i uczciwość rozliczeń finansowych, to może przecież spotkać się raz w roku z uczniami, by uczulić ich np. na niebezpiecznych oszustów, wyłudzających pieniądze np. od ich babci czy dziadka oczekujących w domu na powrót bliskich. Mogą opowiedzieć uczniom o tym, na co zwracać uwagę, by nie zostać oszukanym przez oszustów finansowych, itp.

Zapewne w gronie uczniów każdej szkoły znajdzie się rodzic czy członek rodziny, który ma związek z policją, strażą pożarną czy służbami ratownictwa medycznego, a to już wystarczy, by włączyć takiego profesjonalistę do tego, aby w jak najbardziej wiarygodny sposób podzielił się z dziećmi czy młodzieżą szkolną swoimi umiejętnościami w zakresie ochrony czy ratowania życia, profilaktyki czy właściwego reagowania na realne zagrożenia.


Tak stało się w Szkole Podstawowej Nr 2 w Tuszynie, której dyrekcja wraz z gronem nauczycielskim postanowiła poświęcić cały dzień nie tylko uczniom, ale właśnie i ich rodzicom, lokalnym służbom pomocowym, socjalnym, medycznym, a nawet leśniczym itp. na to, by nie tylko rozmawiać o czyhających na wszystkich niebezpieczeństwach, ale też uczyć si ę właściwego reagowania na nie, radzenia sobie z tym, co mogłoby nagle zaskoczyć i uniemożliwić racjonalne działanie.

W dniu przedwczorajszym pojawili się w tuszyńskiej szkole najlepsi eksperci, bo o przestępczości mówili uczniom i prowadzili z nimi interaktywne warsztaty policjanci z Powiatowej Komendy Policji w Koluszkach. O zagrożeniach w lesie, kiedy może pojawić się pożar lub coś nas skusi, by zerwać nieodpowiedni grzyb mówili leśnicy, ale i strażacy.


O tym, jak radzić sobie z własnymi emocjami, lękami, niepokojami czy problemami w uczeniu się mówili rodzice-psycholodzy, terapeuci czy pedagodzy, ale zwracali tez uwagę na to, by nie tylko koncentrować się na tym, co złe, negatywne, ale i umieć cieszyć się życiem, mieć dobry humor.


Wreszcie w jednej z sal lekcyjnych uczniowie różnych klas, rotacyjnie ćwiczyli umiejętności poruszania się rowerem w trudnych warunkach, przechodzenia przez ruchliwą arterię drogową czy poznawali znaki drogowe oraz możliwości wzywania służb ratunkowych. Jak się okazało, w jednym z warsztatowych modułów dzieci uczyły się nie tylko o tym, jak żyć zdrowo, odżywiać się właściwie, ale i dbać o własną kondycję fizyczną.

Cały dzień trwały warsztaty, zajęcia z udziałem profesjonalistów, także nauczycieli i wychowawców tej szkoły, która ma znakomite wyposażenie do zajęć z wykorzystaniem mediów elektronicznych (w większości klas są tablice interaktywne, które zostały zakupione przez ... rodziców!). Nic dziwnego, ze uczniowie dowiadywali się o konieczności zachowania bezpieczeństwa w przestrzeni wirtualnej.


Wrażenie zrobiło włączenie w roli ekspertów-edukatorów absolwentów tej szkoły, a będących już gimnazjalistami czy licealistami. Ze względu na nabyte przez nich umiejętności np. w ratownictwie medycznym, działalności wolontariackiej czy w umiejętnościach sportowych, mogli błysnąć przed młodszymi i pozytywnie popisać się przed nimi. Młodsi chętnie uczą się od niewiele od nich starszych koleżanek czy kolegów, a tak rozumiane partnerstwo rówieśnicze skutkuje trwałością wiedzy.

Wydawałoby się, że sześcioletnia szkoła podstawowa nie wymaga aż tak "zmasowanej" i zróżnicowanej formy uczulania na istniejące czy potencjalne zagrożenia w codziennym życiu. Jednak tak nie jest. W czasach otwartości, płynnej rzeczywistości, zmieniających się reguł życia i władz nie wiemy, co jeszcze może nas zaskoczyć. Nauczyciele świetnie poradzili sobie z pozaszkolnym chaosem dzieląc się z dziecięcymi duszami i umysłami fundamentalnymi także w ich życiu wartościami oraz wzmacniając ich praktyczne umiejętności.


Właśnie lokalnie, autonomicznie i we wspólnocie społecznej tworzy się skuteczną edukację, bo odpowiadającą na rzeczywiste potrzeby i oczekiwania konkretnego środowiska uczniowskiego i rodzicielskiego. Dzieci nie są własnością państwa czy szkoły, gminy czy parafii, zaś szkoła publiczna jest po to, by wspierała rodziców w procesie wychowawczym ich dzieci. Szkoły publiczne muszą być dla dzieci, by mogły godnie żyć i realizować się w zgodzie z własnym potencjałem rozwojowym oraz uzyskanymi kompetencjami i wykształceniem.

17 marca 2017

Kolejny socjolog zarządzać będzie Instytutem Badań Edukacyjnych

Nie ma w tym żadnej sensacji. To było tylko kwestią czasu, kiedy nastąpi zmiana na stanowisku dyrektora Instytutu Edukacji Narodowej, który zarządzał milionami na różnego rodzaju badania diagnostyczne, a teraz szykują się kolejne transze. Każda władza chce mieć "swoich", co stało się już rytualnym tańcem nad "trumną" każdego poprzedniego rządu. Jak PIS przegra wybory - kiedyś przegra - to przyjdą nowi i wprowadzą swoich. Chyba, że nowy dyrektor dr Piotr Stankiewicz dokona przełomu.

Edukacja musi z tym żyć, dopóki nie nastąpi istotna zmiana systemowa. To, że prawdopodobnie szybko nie nastąpi, jest tylko hipotezą, albo - jak kto woli - sądem probabilistycznym. Instytut Badań Edukacyjnych podlega Ministerstwu Edukacji Narodowej, toteż od samego początku swojego istnienia służył przede wszystkim władzy, a od czasu do czasu, od projektu do projektu - także niektórym podmiotom edukacyjnym.

Władza musi mieć narzędzie do weryfikowania danych czy projektowania zmian ze szczególnym uwzględnieniem towarzyszącego im ryzyka, niepewności, losu czy intencjonalnego lub sytuacyjnego - jawnego lub ukrytego oporu, sprzeciwu. Komunikat MEN z krótką charakterystyką nowego dyrektora IBE jest czytelny:

"Pan Piotr Stankiewicz jest doktorem nauk społecznych w zakresie socjologii, adiunktem w Zakładzie Interesów Grupowych Instytutu Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Nowy dyrektor IBE jest absolwentem socjologii i filozofii w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz studiów podyplomowych na Uniwersytecie w Kolonii. Brał udział w wielu pobytach studyjnych i badawczych na uniwersytetach w Konstancji oraz Hamburgu (w Centre for Globalization and Governance).

Dwukrotny stypendysta Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej oraz Niemieckiej Centrali Wymiany Akademickiej DAAD. Laureat nagrody II stopnia im. Floriana Znanieckiego za pracę magisterską z socjologii przyznawanej przez Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Socjologicznego."


Dyrektor IBE jest osobą świetnie wykształconą, z toruńskiej szkoły socjologii wiedzy - prof. UMK Andrzeja Janusza Zybertowicza (kto nie czytał znakomitych rozpraw tego socjologa, to może sięgnąć do tygodnika "wSieci", gdzie jest stałym felietonistą, komentatorem naszej codzienności) pod kierunkiem którego napisał i obronił we wrześniu 2008 r. dysertację doktorską pt. "Ryzyko i konflikt. Strategie zarządzania konfliktami technologicznymi w Polsce".

Skoro ma kierować Instytutem mającym w nazwie edukację, to ktoś z MEN wpadł na pomysł, by mu ją życiorysowo "dorobić", stąd w charakterystyce znajduje się zdanie: "Jego dotychczasowe prace badawcze i zainteresowania naukowe obejmują m.in. edukację naukową w zakresie społecznego rozumienia innowacji naukowo-technologicznych (zjawiska scientific literacy i public understanding of science)."

Muszę zacząć się dokształcać, bo nie spotkałem się z kategorią "edukacji naukowej", ale ... nowe pokolenie zapewne nadało jej już sensowne wytłumaczenie. Gdyby ktoś je znał, to proszę o komentarz z odesłaniem do naukowej lektury na temat tego rodzaju edukacji.

Pozostałe dane biograficzne są imponujące:

Współpracował z wieloma organizacjami pozarządowymi, władzami samorządowymi i centralnymi przy działaniach informacyjno-edukacyjnych dotyczących poszukiwania gazu łupkowego oraz budowy elektrowni atomowej w Polsce. W latach 2011-2012 pracował w Gdańskim Parku Naukowo-Technologicznym i Pomorskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej koordynując prace Forum Dialogu i Współpracy Województwa Pomorskiego „Energia i Samorządność”.

Członek międzynarodowych organizacji naukowych, m.in.: European Sociological Association (ESA), European Association for the Study of Science and Technology (EASST), członek rady redakcyjnej czasopism Climate Policy oraz Energetyka-Społeczeństwo-Polityka, a także współpracownik Biura Analiz Sejmowych.

Prywatnie żonaty, ojciec trzech córek, maratończyk oraz miłośnik biegów na orientację. Biegle włada językiem niemieckim oraz angielskim."


Proszę nie myśleć, że wyznaję zasadę "Umarł król, niech żyje król", ale problematyka badawcza po uzyskaniu stopnia naukowego doktora pana dra P. Stankiewicza jest mi bardzo bliska. Ten młody uczony zajmował się w praktyce tym, czego nie chcą, co blokują i czemu się przeciwstawiają kolejne rządy w MEN od 1993 r., a mianowicie - demokracją partycypacyjną.

Sprawdził się w dwóch, znaczących i bardzo trudnych projektach życiowych, środowiskowych, a nie tylko metasocjologicznych, o czym możecie się Państwo przekonać po jego poniższej wypowiedzi w czasie jednej z debat na temat Piotr Stankiewicz partycypacji, dialogu i aktywności społecznej:


Z dużym zatem zainteresowaniem będę monitorował wyniki prac IBE, które - zgodnie z dotychczasowym doświadczeniem nowego dyrektora (o czym sam mówi w powyższym zapisie debaty) - mają co najmniej dwie możliwe orientacje:

1. Włączenie IBE do kolejnego rozpoznania stanu zniszczenia demokracji w polskim szkolnictwie , by MEN mogło podjąć wreszcie działania na rzecz tworzenia czy inspirowania lokalnych komitetów dialogu edukacyjnego z udziałem samorządów i powstających rad szkolnych;

2. Wynajęcie specjalisty do weryfikowania w strefie oświatowej realnych wyników reform, by powiedział władzom państwowym, w tym kierownictwu resortu edukacji, jak przekonać społeczeństwo, żeby nie protestowało przeciwko narzucanym mu zmianom (pseudoreformom) edukacyjnym.

A może jest jeszcze trzecia droga... dalszego konsumowania środków unijnych na zaspokajanie interesów władzy i niektórych jej elit? Kojarzy się to wówczas z omawianymi łup(k)ami.


(źródło fotografii: www.men.gov.pl)