08 listopada 2016

Jak ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego zamierza wprowadzić substytut doktoratu i habilitacji


Nie mam nic przeciwko likwidacji stopnia doktora habilitowanego w polskiej nauce. Został on już i tak zdewaluowany przez poprzednie władze resortu w wyniku "reformy" prof. Barbary Kudryckiej, w ramach której posłowie i senatorowie PO i PSL zabezpieczyli nieszczelność w systemie akademickich awansów, by mógł zostać habilitowanym także ten, kto nie wykazał się rzeczywistymi osiągnięciami naukowymi.

Prof. Jarosław Górniak, który przewodniczy Radzie Narodowego Kongresu Nauki twierdzi, że habilitacji nie można zlikwidować dopóki nie zostanie zmieniony charakter konkursów na stanowiska naukowe. Nie wyjaśnia jednak , co przez to rozumie, bo przecież procedura konkursowa właśnie została przez ministra Jarosława Gowina zderegulowana.

"Dopóki nie będziemy mieli ekwiwalentu funkcjonalnego habilitacji, - powiada J. Górniak - powinna ona pozostać. Możemy się zastanowić nad zniesieniem habilitacji dopiero wtedy, gdy będziemy mieli bardzo dobre doktoraty. Dopóki nie stworzyliśmy progu selekcyjnego na dobrym poziomie, to potrzebujemy habilitacji, która taki próg stanowi. (Forum Akademickie 2016 nr 10, s. 29)

Zdaniem socjologa UJ (...) doktoraty powinny nadawać tylko najlepsze jednostki, które są w stanie zapewnić doktorantom pracę w dobrych zespołach naukowych, dostęp do badań, do aparatury, a nie takie, które przyjmą ich na studia, niczego nie zapewniając. To promotorzy muszą mieć granty na zatrudnianie doktorantów, aby ci w praktyce nauczyli się prowadzenia badań, dokumentowania, organizacji pracy badawczej. (tamże, s. 30)

Do procesu niszczenia polskiej nauki włączył się ostatnio WSA w Warszawie, który wydał wyrok (niezgodny z Ustawą o stopniach i tytułach naukowych i Ustawą prawo szkolnictwie wyższym w pkresie wakacyjnym) dla jednej z osób, której zarówno komisja habilitacyjna, jak i rada jednostki odmówiły nadania stopnia doktora habilitowanego. W Polsce wszystko jest możliwe, bo demokracja jest in statu nascendi, część nauczycieli akademickich jest (z-)demoralizowana, a państwo jest wciąż bardzo słabe.

Sprawiedliwość jest - jak mawiał jeden z szanowanych profesorów prawa - w specjalistycznych słownikach. Nic dziwnego, że są osoby, które nie spełniły wymogów naukowych, ale potrafiły sobie tylko znanymi sposobami zadbać o stopień naukowy dra hab., bo w końcu to tylko 5 minut wstydu, a dyplom jest na resztę życia. Takie osoby sytuują się ponad prawem, bo mają ukryte poparcie.

Wprawdzie zapowiadana jest reforma sądownictwa, tyle tylko że nabytych w sposób precedensowy praw "pseudonaukowcom" już się nie odbierze. Dopiero co przerwano istniejącą od 12 lat "turystykę habilitacyjną" a już projektowana jest przez ministra J. Gowina rodzima ścieżka "ułatwień".

Nikt już nie wie, na czym miałaby polegać tzw. dobra zmiana w nauce, skoro min. Jarosław Gowin przedkłada projekty, w świetle których to, co dotychczas było niewidoczną patologią w akademickim środowisku, teraz będzie prawnie usankcjonowane. Rzecz dotyczy obniżenia de facto poziomu rozpraw doktorskich, bo przecież w tej dziedzinie dostrzega się nowy rodzaj dowartościowania lobbystów.

Brakuje nam czytelnych kryteriów zmiany, w świetle której ma być nie tylko utrzymana habilitacja, ale i wprowadzone jej dwie kategorie oraz dwa rodzaje doktoratów. Z takim "dziwadłem" mamy do czynienia tylko w krajach postsowieckich, gdzie nauką jest wszystko, co uzyskuje gwarancje partyjnie rządzących notabli, chociaż w żadnej mierze nie przyczynia się do jej rozwoju, nie mówiąc już o konkurencyjności uczelni w świecie.

Niedawno zgłosił się do mnie jeden z profesorów z zapytaniem, czy nie znam jakiegoś księdza profesora, a nawet może być doktor, który zgodziłby się na włączenie jego nazwiska do zespołu badawczego. Teraz ponoć zwiększa to - jak dodał - szanse na uzyskanie grantu. Powiedziałem, że nie zajmuję się "handlem" w nauce, więc tylko czekać, aż pojawi się w sieci firma oferująca kojarzenie poprawnych politycznie akademików z interesami wnioskodawców, którzy zechcą na tym zarobić.

Przygotowany w resorcie "Projekt z dnia 13.10.2016 r. nowelizacji USTAWY z dnia ……………………. o zmianie ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki oraz niektórych innych ustaw" jest najlepszym przykładem na to, że zanim zostanie przeprowadzona gruntowna zmiana (wyłonione zostały w konkursie trzy zespoły do przygotowanie nowego prawa o szkolnictwie wyższym oraz o stopniach i tytule naukowym), to proponuje się szybką, fragmentaryczną nowelizację prawa, w wyniku której namaści się "swoich" stopniami doktora i doktora habilitowanego. A potem, to i benzyna może być po 7 zł. za litr.

Od lat unikającym lub niezdolnym do pracy naukowo-badawczej akademickim "majsterkowiczom" usiłuje się pomóc w nadaniu stopnie naukowego doktora i doktora habilitowanego z pominięciem przez nich wymogów nauk szczegółowych. Nie jest bowiem prawdą, że dotychczas nie wolno było czy nie można było prowadzić w pedagogice badań stosowanych i na podstawie naukowo uzasadnionych wyników ubiegać się o awans.

Teraz zamierza się "akademickich techników" mianować doktorami czy - przy możliwym pozorowaniu dowodów - uznać ich dokonania w praktyce za równoważne z tymi, jakie wymagane były do habilitacji. Mieliśmy już w powojennych dziejach szkolnictwa wyższego "docentów marcowych", docentów "wojskowych", docentów "słowackich", to teraz będziemy mieli branżowych albo - na podstawie sprytnie znowelizowanego art. 21a - tzw. "docentów karcianych" (od gry "w oczko").

A oto stosowne fragmenty z projektu Ustawy:

w art. 21a po ust. 4 dodaje się ust. 5–7 w brzmieniu:

5. Osoba, która uzyskała stopień doktora w Rzeczypospolitej Polskiej lub za granicą i posiada co najmniej pięcioletnie doświadczenie w prowadzeniu działalności badawczo-rozwojowej oraz posiada znaczące osiągnięcia w zakresie opracowania oryginalnego rozwiązania projektowego, konstrukcyjnego, technologicznego lub artystycznego i zastosowania go w sferze gospodarczej lub społecznej, lub w zakresie opracowania oryginalnego rozwiązania problemu o istotnym znaczeniu, trwałym charakterze i zasięgu ponadlokalnym, które zostało zastosowane w sferze społecznej, zatrudniona w jednostce organizacyjnej posiadającej uprawnienia do nadawania stopnia doktora habilitowanego, nabywa uprawnienia równoważne uprawnieniom wynikającym z posiadania stopnia doktora habilitowanego na podstawie decyzji:

1) rektora – jeżeli jest zatrudniona w szkole wyższej;

2) dyrektora instytutu naukowego Polskiej Akademii Nauk – jeżeli jest zatrudniona w instytucie
Polskiej Akademii Nauk;

3) dyrektora instytutu badawczego – jeżeli jest zatrudniona w instytucie badawczym.

6. Decyzja, o której mowa w ust. 5, wchodzi w życie z dniem podjęcia.

7. Podmioty wskazane w ust. 5 pkt 1–3 przekazują Centralnej Komisji informację o osobie, o której mowa w ust. 5, obejmującą imiona, nazwisko oraz nazwę jednostki organizacyjnej zatrudniającej tę osobę.”


Dotychczas tego typu ścieżkę weryfikowała Centralna Komisja. W świetle danych z Sekcji I Nauk Humanistycznych i Społecznych Centralnej Komisji, ponad 80 proc. wniosków, które zostały w CK odrzucone cechowało: podawanie nieprawdziwych danych (niepełnych) o rzekomym kierowaniu przez polskiego doktora zespołami badawczymi poza granicami kraju, a nawet o jego osiągnięciach naukowych. Niektórzy wnioskodawcy prezentowali się jako naukowcy, ale o uzyskanym stopniu naukowym miała świadczyć korespondencja mejlowa z ich znajomymi z wschodnioniemieckich czy włoskich szkół wyższych, a nie uwiarygodniona notarialnie kopia dyplomu i identyfikator zrealizowanego projektu badawczego itp.

No, to teraz "Huzia na Józia", bo już nie trzeba będzie nikomu niczego udowadniać. Nawet rektor jednego z wiodących uniwersytetów zatrudnił doktora na stanowisku profesora, który posługuje się niezgodnym z prawem dyplomem węgierskiej habilitacji, chociaż w tym kraju nie jest on potwierdzeniem stopnia doktora habilitowanego.

Po co polskiej nauce, uniwersytetom, akademiom, politechnikom 20 proc. uczonych, którzy pracują za 80 proc. pozostałych, wymagają od innych, stawiają wysokie progi, zobowiązują do intensywnej i wartościowej pracy naukowo-badawczej? Przenieść na obowiązkową emeryturę tych pierwszych, żeby nie było widać różnicy.




07 listopada 2016

Nie denerwujcie ministra edukacji PIS



Zapoczątkowane w Polsce przemiany ustrojowe umożliwiły zmianę ustroju państwa wraz z jego administracją, w tym także oświatą. Na początku transformacji pojawiło się pytanie o to, czy i w jakim zakresie będzie możliwe wypracowanie i przedłożenie spójnej oraz kompleksowej koncepcji systemu szkolnego w społeczeństwie obywatelskim. Trudno bowiem reformować edukację, jeśli nie stworzy się w państwie początkującej demokracji dobrze zorganizowanej i sprawnie działającej oświaty, która pozostawałaby pod kontrolą społeczną i ponadpartyjnej służby administracji publicznej.

W okresie minionego ćwierćwiecza polska szkoła nigdy nie stała się centralnym źródłem zmian gospodarczych, społecznych, kulturowych itp. Jeśli już, to sprzyjała przeniesieniu przez aparatczyków minionego ustroju tych samych mechanizmów i struktur do zarządzania oświatą w sposób instrumentalny.
Błędem wszystkich władz w resorcie edukacji od 1993 r. po dzień dzisiejszy było z jednej strony traktowanie państwa, społeczeństwa oraz fundamentalnych dziedzin życia (gospodarka, kultura, oświata itp.) jako całości, a z drugiej strony wdrażanie projektów zmian w sposób atomistyczny tak, jakby istniały one obok siebie, albo dla siebie z ukrytą intencją sprzyjania tylko jednej z nich. Mam tu na myśli gospodarkę i politykę w warstwie odnoszącej się do sprawowania władzy w edukacji i wobec edukacji, która nie stała się integralnym, całościowym komponentem koniecznych zmian w ramach wzajemnie przenikających się sfer ludzkiej aktywności.

To zdumiewające, że steruje się polską edukacją w sposób najbardziej nieefektywny, nieskuteczny, niegospodarny, biurokratyczny, blokujący jej wewnętrzną innowacyjność. Skutkuje to oporem zarówno wśród środowisk rodzinnych, jak i nauczycielskich, które w państwie demokratycznym i pluralistycznym nie będą sprzyjać etatystycznej ideologii i strategii centralistycznych zmian typu „top-down”.

Populistyczna aktywność władzy toczy się w świecie pełnym obłudy, hipokryzji, pozoru i politycznego kłamstwa. Co gorsza występuje ona przeciwko potrzebom i prawom rozwojowym dzieci i młodzieży podtrzymując grę w rzekomą troskę o wyrównywanie szans edukacyjnych czy wspieranie rozwoju młodych pokoleń. Oświatę zdominowało przekonanie, że można stworzyć z Polski kolonię dla potrzeb globalnego rynku i międzynarodowej rywalizacji o wartości głównie instrumentalne, że można tworzyć kapitalizm z rzekomo „ludzką twarzą” zaniedbując u osób uczących się ich formację osobowościową, społeczno-moralną, estetyczną a nawet fizyczną.

Niestety, ignorancja i arogancja rządzących sprawia, że wyłaniane w wyniku wyborów kolejne formacje władzy w resorcie edukacji zamiast decentralizować i decentrować ustrój szkolny, prowadzi do kreowania rzekomo nowych modeli szkoły w gorsecie centralizmu. Co gorsza, premierzy rządów wszystkich stron politycznych oddawali ministerstwo edukacji narodowej w ręce albo ministrów, albo ich decyzyjnego aparatu władzy, o zaburzonych relacjach komunikacyjnych ze społeczeństwem, załatwiających interesy dla siebie lub dla własnych środowisk partyjnych.

W okresie transformacji edukacja nie stała się źródłem zachodzących w kraju przemian. Polski system powszechnej, obowiązkowej edukacji przedszkolnej i szkolnej nadal jest niedostosowany do:

1) przemian ustrojowych, gdyż ustrój szkolny III RP nie jest demokratyczny, ani nawet prodemokratyczny konserwując typowy dla państwa totalitarnego centralistyczny układ nadzoru i zarządzania. Demokracja wymaga nie tylko społecznej, ale i politycznej dojrzałości od absolwentów szkół, toteż niezmiernie ważne jest przygotowywanie młodego pokolenia do odpowiedzialnego wyboru wartości i podejmowania zgodnie z nimi decyzji;

2) przemian społecznych, bowiem radykalnie lekceważy rodziców oraz prawnych opiekunów dzieci i młodzieży w sytuacji, gdy w świetle Konstytucji i Ustawy o systemie oświaty szkoła ma pełnić rolę pomocniczą wobec rodziny. Traktowanie rodziców czy innych, a pozaszkolnych wychowawców jako pożytecznych partnerów jedynie w umacnianiu autorytetu nauczycieli, dyscyplinowaniu uczniów i wspomaganiu usługowo-materialnemu pozbawia ich w tej placówce podmiotowego wpływu na przebieg procesów wychowawczych własnych dzieci.

3) przemian w nauce, gdyż lekceważy osiągnięcia nauk społecznych i humanistycznych w zakresie psychologii rozwojowej, uczenia się i pedagogiki szkolnej oraz porównawczej, ale też i ekonomicznych w zakresie hamowania rozwoju adekwatnej do nauk o zarządzaniu oraz socjologii kultury makrosystemowego i mikrosystemowego zarządzania instytucjami edukacyjnymi;

4) procesów glokalnych, głównie w zakresie nowych kultur komunikacji, powszechnego dostępu do źródeł informacji i wiedzy oraz włączania nowych technologii jako jednego z kluczowych narzędzi konstruktywistycznej dydaktyki.

W takiej sytuacji edukacja nie wyjdzie z dysfunkcjonalnych rozwiązań, destrukcyjnych ram i toksycznych procesów, gdyż proponuje się jej jedynie zamianę rozwiązań, które takimi wcale nie są i nie będą. Co gorsza, uderzają one w fundamentalny czynnik socjalizacji i wychowania dzieci i młodzieży, jakim jest rodzina.

Oferuje się rozwiązania, które zupełnie pomijają konstytucyjnie oraz wynikające z międzynarodowych konwencji wskazujące na jedynie pomocniczą rolę szkoły wobec rodziny. Wspólnota partycypacji wychowawczej rodziców w szkole publicznej może powstać tylko wówczas, kiedy spełnione zostaną co najmniej trzy współzależne warunki, a mianowicie wzajemności, partnerstwa i jawności.

Szkoła publiczna powinna być wspólnotą edukacyjną, w której procesy kształcenia i wychowania są kreowane przez nauczycieli traktujących edukację jako wspólne zadanie, gdzie powstają one w dialogu i partnerstwie uzgadniania zasad ich generowania oraz gdzie ma miejsce wśród samych pedagogów porozumienie i wzajemne poszanowanie.

Polacy nie powinni apelować o odroczenie proponowanych zmian ustrojowych w szkolnictwie, bo w ten sposób tylko podtrzymują sens partyjnych interesów władzy, która nie jest zainteresowana traktowaniem EDUKACJI JAKO DOBRA WSPÓLNEGO. To dobro jest wciąż upartyjnione.

Nie ministra edukacji należy odwołać. Odwołać trzeba PRL-owski centralistycznie sterowany przez kolejne nomenklatury partyjne system edukacji. Po co derwujecie uśmiechającą się do Polaków Annę Zalewską, która - jak mówiła p. Premier - " kocha szkołę i ma charakter"? Aż p. Prezydent musiał stanąć w Jej obronie twierdząc, że ataki na ministrę " są nieprzyzwoite".

06 listopada 2016

Pedagogika adekwatna


Bardzo podoba mi się powyższe określenie pedagogiki, z którym spotkałem się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II w Lublinie w czasie międzynarodowej, jubileuszowej konferencji naukowej - "Pedagogika adekwatna na gruncie wielkiej tradycji".

Jedność pedagogiczna budowana jest jak słynna wieża Babel na różnorodności etnicznej i lingwistycznej, a w przypadku teorii pedagogicznych na odmienności aksjologicznej i komunikacyjnej. Pluralizm teorii wychowania i kształcenia stał się dla pokolenia pedagogów przełomu XX i XXI w. już czymś oczywistym, naturalnym, choć zarazem wcale niełatwym czy dobrze przyjętym. Jeszcze nie wszyscy są przekonani, że ten stan pęknięcia, radykalnego odcięcia się polskiej humanistyki od monistycznej, zdegenerowanej ideologicznie pedagogiki socjalistycznej stanie się trwałym osiągnięciem nadchodzących czasów transformacji społeczno-politycznej.

Część nowego pokolenia badaczy wykorzystała tę szansę, by natychmiast ujawnić i przekazać środowisku akademickiemu i społeczeństwu wiedzę zdobywaną w zaciszu osobistych penetracji naukowo-badawczych, w wyniku nawiązywanych od lat kontaktów międzynarodowych z naukowcami krajów wolnych od różnego rodzaju reżimów czy totalitaryzmów. Polska pedagogika stała się wraz z przełomem ustrojowym początku lat 90. XX w. nauką zorientowaną na wartości pluralizmu i demokracji, na społeczeństwo otwarte, na różnice, wielość i obcość, na poszanowanie indywidualnej wolności i uspołecznienie.

Nie zapomniano przy tym o dorobku minionych pokoleń, o wkładzie w rozwój nauki tych, których dzisiaj określamy mianem jej klasyków. W ostatnim dziesięcioleciu pedagogika została wzbogacona o szereg rozpraw naukowych, których twórcy skupili się na swoistym odczytaniu dzieł wybranego przez siebie klasyka nauk o wychowaniu. Nadal jednak musimy zaprzeczać banalności tezy o końcu filozofii, na którą wyrok pierwsi wydali w okresie PRL pozytywiści, doktrynalni marksiści, oferując w zamian jakże wątpliwe i często nikczemne treści kształcenia czy wychowania młodych pokoleń.

Pedagogika, która wyrosła z filozofii, wraz z dziejami jej rozpadu i atomizacji, stała się nie tylko „dzieckiem” niewdzięcznym i zaborczym owego corpus philosophicum, ale i jałowym, miałkim wytworem cywilizacji techniczo-naukowej, poddając się bez reszty etatystycznej i zawładającej polityce totalitarnej, monopartyjnej władzy. Każda teoria czy prąd pedagogiczny stanowią system uporządkowanych procedur na rzecz wytwarzania, regulowania, dystrybucji i działania określonych form prawdy. Nie będąc już odzwierciedleniem zewnętrznej wobec niej rzeczywistości, staje się praktyką społeczną, poprzez którą rzeczywistość nabiera nowych znaczeń i wartości.

Nie ma też w tym kontekście kulturowym możliwości jej ostatecznego „odczytania” czy przeprowadzenia wobec dowolnego podejścia (teorii, nurtu, prądu myśli pedagogicznej) ostatecznej krytyki, gdyż ma ono charakter otwarty. Zawsze dysponowaliśmy własną historią i dziedzictwem kulturowym, co Pierre Bourdieu nazywa habitusem myślenia i zachowania, co pozwala na bycie w centrum ogólnoświatowej debaty o prądach i kierunkach wychowania.

Pedagogika adekwatna nie jest żadnym nowym prądem, teorią, kierunkiem czy szkołą myślenia. To jest zastosowanie logiki do spójnego, konsekwentnego teoretycznie odczytywania pedagogiki zgodnie z prymarnym źródłem jej stanowienia. Nazwa ta wyraźnie zobowiązuje do unikania w pracach naukowych patchworkowych, eklektycznych koncepcji, modeli czy podejść, jeżeli nie potrafimy nadać im logicznie i merytorycznie spójnej struktury.

Pedagogiką adekwatną musi być każda pedagogika, która stoi na gruncie dającej się jednoznacznie rozpoznać antropologii filozoficznej, psychologicznej koncepcji człowieka, wizji społeczeństwa czy ideologii politycznej. Stąd mamy różne pedagogiki adekwatne, jak pedagogika: psychoanalityczna, behawioralna, kognitywna, humanistyczna, personalistyczna, fenomenologiczna, egzystencjalna, religijna, krytyczna, postmodernistyczna, ideologiczna (jak podaje T. Hejnicka-Bezwińska: odwołująca się do ideologii konserwatywnej- ideologii szkoły rzymskiej, ideologii liberalnej - ideologia szkoły ateńskiej czy ideologii radykalnej - ideologii szkoły hellenistycznej) itd.

Klasyfikowanie nurtów myśli pedagogicznej, podobnie jak ma to miejsce w innych naukach humanistycznych np. w filozofii, psychologii, socjologii czy językoznawstwie, wynika zatem z potrzeby uchwycenia różnorodności myśli i sposobów jej uzasadniania w jakąś strukturę (hierarchiczną – wertykalną lub niehierarchiczną, horyzontalną), by mogły stanowić pewien rodzaj myślowej komunikacji ze światem., rozświetlić sytuację zróżnicowania aksjonormatywnego w nauce o wychowaniu, uwydatnić sens dokonań nauki, wywoływać zdziwienie lub utrwalać poczucie słuszności dokonywanych wyborów.