07 kwietnia 2016

Czy młodzież czyta poezję?




















Przemieszczając się samochodem po kraju natrafiłem w jednej ze stacji radiowych na kończącą się już audycję o tym, dlaczego młodzież nie czyta poezji. To pytanie wydało mi się nonsensowne, bo nie dość, że sugerowało banalną odpowiedź, to zakładało, że dociekający wie, jaki jest stan rzeczy. Dodatkowo taka sonda utrwala stereotyp o rzekomo złej młodzieży. Wyglądało na to, że dzisiejsza młodzież jest inna, czyli na pewno gorsza od tej z poprzednich pokoleń.

Temat był dla mnie bardzo interesujący, tym bardziej że wyemitowane w eter rozmowy z uczniami szkół ponadgimnazjalnych i studentami nie napawały optymizmem. Być może na początku audycji redaktor miał lepsze przykłady, których nie dane mi było usłyszeć. Lubimy narzekać na młode pokolenie, więc być może i ta audycja została przygotowana zgodnie ze znaną nam w diagnostyce społecznej samosprawdzającą się hipotezą. Skoro redaktor ma osobiste przekonanie, że współczesna młodzież nie czyta poezji, to nic trudnego, jak wyjść na ulicę, udać się w czasie dużej przerwy między zajęciami na szkolny czy uniwersytecki korytarz, by nagrać wypowiedzi uczniów/studentów zgodnie z własnymi oczekiwaniami.

Rzeczywiście, wypowiedziom młodych towarzyszył śmiech, banalne wypowiedzi, gdyż na pytanie: Czy czytacie poezję? - odpowiadali w stylu: "ha,ha, ha , nooo, gdzieee tam", "A po co?" , "Jak musimy...". Studenci natomiast tłumaczyli nieobecność poezji w ich lekturach tym, że zniechęcili ich do poezji nauczyciele języka polskiego w liceum, którzy kazali im odpowiadać na pytanie: "Co autor wiersza miał na myśli?"

Wpisując w wyszukiwarkę tytułowe dla dzisiejszego wpisu pytanie, znalazłem inne: "Dlaczego młodzież nie lubi poezji?" , które ponoć zadają sobie nie tylko poloniści, ale także rodzice większości dzieci wieku szkolnego, którzy oczekują od swoich pociech zainteresowania twórczością literacką.

Ten sam autor wpisu wcześniej zadał nieco inne pytanie: "Czy warto czytać poezję?" odpowiadając na nie tak samo, jak na poprzednie. To tylko świadczy o tym, że sam nie czyta wierszy i nie ma pojęcia o tym, jaka jest współczesna młodzież.

Na innej stronie czytam: Dlaczego współczesna młodzież nie czyta i nie lubi poezji? i nie wierzę, że można było dać do niego komentarz: To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać. Trzeba być analfabetą społecznym, by tak sformułować pytanie. To takie sondażowe "wash and go", czyli dwa w jednym. Na szczęście, znalazł się tylko jeden wielbiciel tej kwestii, którego wpis wyjaśnił wartość całej wypowiedzi (cytuję bez korekty):

UnLove475 odpowiedział(a) 2011-05-17 18:05:02: Nie wiem, jak reszta szanownych towarzyszy, ja jednak preferuję ksiązki i poezję. Owszem, komputery i internet - bez tego mało osób w ogóle się obejdzie, ale ja osobiście również bez książek nie wytrzymam dłużej niż tydzień xD. Przypuszczam, iż nie czyta się już tyle co kiedyś dlatego, że młodzież ma zapewnione inne formy rozrywki. Niektórzy uważają osoby lubiące czytać za dziwaków, a nasze poczciwe mole książkowe, nie chcąc odstawać od toważystwa, decydują się na odpuszczenie sobie tejże przyjemności. Mam nadzieję, że mniej więcej o takie wyjaśnienie ci chodziło Pozdrawiam szanowną koleżankę z placu bitwy o książkę UnLove475

Wydane przez nauczycieli opracowania lektur i wierszy niewątpliwie wzbogaciły autorów tego dydaktycznego kiczu, ale za to skutecznie zniechęciły do czytania tych, za których edukację odpowiadają także profesjonalnie. Trudno tu pisać o misji.





06 kwietnia 2016

Kim pan jest, mistrzu?




W najbliższym numerze czasopisma "Przegląd Pedagogiczny" ukaże się moja recenzja książki wydanej w Oficynie Wydawniczej "Impuls" pod redakcją Ditty Baczały pod intrygującym tytułem: Kim pan jest, mistrzu? Toruński czworobok pedagogiczny (2016).

Jest to niewątpliwie nietypowa książeczka z serii biografistyki pedagogicznej, jakie pojawiają się we współczesnej humanistyce. Trudno określić ją mianem naukowej, gdyż nie mamy tu do czynienia z metodologicznym konceptem i warsztatem badawczym. Powstała w wyniku potrzeby absolwentki Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu utrwalenia opinii i poglądów najważniejszych dla niej czterech postaci nauk pedagogicznych z jej macierzystej uczelni. Prowadziły one czwartkowe seminaria naukowe dla młodych pracowników nauki.

Kim są jej wybrańcy, bohaterowie trzech wywiadów, bowiem czwarty okazał się niemożliwy ze względu na niespodziewaną śmierć profesora Ryszarda Borowicza? Jest nim wspomniany socjolog oraz trzej znakomici uczeni, z których każdy reprezentuje odrębną subdyscyplinę nauk pedagogicznych i nauk pogranicza, a zarazem wywarł ogromny wpływ na transformację polskiej pedagogiki w okresie nie tylko III RP.

Wśród trzech muszkieterów toruńskiej pedagogiki wpisali się w pamięć społeczną autorki tej książki następujący profesorowie-mistrzowie: Zbigniew Kwieciński – pedagog społeczny, socjolog edukacji, wieloletni przewodniczący Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego; Aleksander Nalaskowski – wiecznie niepokorny i oscylujący między pedagogiką liberalną, twórczą, elastyczną a konserwatywną, elitarną i narodową oraz Andrzej Wojciechowski - artysta rzeźbiarz a zarazem znakomity pedagog specjalny, współtwórca i wieloletni kierownik Pracowni Rozwijania Twórczości Osób Niepełnosprawnych w Toruniu.

I ten już nieobecny wśród żywych, ale jakże głęboko zapamiętany niezwykle wymagający, troszczący się o wysoką jakość badań i kształcenia studentów - socjolog młodzieży, badacz polityki oświatowej na terenach rustykalnych oraz założyciel interdyscyplinarnego w pedagogice czasopisma naukowego „Kultura i Edukacja” – Ryszard Borowicz. Jak słusznie zakończyła wstęp D. Baczała - wszyscy czterej profesorowie z Torunia mają już swoje miejsce w historii.

Całość tomiku została opatrzona na końcu notami biograficznymi tych pedagogów, a Oficyna Wydawnicza „Impuls” nadała całości wysoce estetyczną strukturę składu i oprawy. Jak odnotował w umieszczonej na tylnej okładce recenzji prof. Ryszard Maciej Łukaszewicz: „Nareszcie żywa opowieść – toczona ze swadą, z dala od akademickich podręczników pedagogiki, z ironią i autoironią, jednocześnie „dotknięta” autentycznymi doświadczeniami, wydarzeniami i … życiem; nareszcie żywa, albowiem słowa mistrzów mają znaczenie , są refleksyjne, pouczająco zdystansowane. Nareszcie supertrafiona lektura „obowiązkowa” i dla adeptów edukacji, i dla tych, którym się wiele pomyliło, choć nie przestają być nauczycielami, studentami. Cóż?”

Każdemu z wywiadów prowadząca nadała tytuł, który - jej zdaniem - najlepiej odzwierciedla myśl przewodnią ich twórczości naukowej, a zarazem dobrze nawiązuje do przewodniej idei znaczących dla niej autorów. Rozmowa ze Zbigniewem Kwiecińskim została zatytułowana w ślad za dziełem Witolda Gombrowicza „Ferdydurke” – „Szkoła szkodzi?”. Dla wywiadu z Aleksandrem Nalaskowskim posłużyła się rozprawą filozofa Tadeusza Kotarbińskiego „Traktat o dobrej robocie”, nadając tytuł „Po pierwsze praca”, zaś w przypadku wywiadu z Andrzejem Wojciechowskim sięgnęła do książki Marka Hłaski „Piękni dwudziestoletni” tytułując rozdział – „Młodzi są piękni”. Czy jej interlokutorzy zaakceptowali ów wybór, tego nie wiemy, ale można zgodzić się z ich rozmówczynią co do trafności przewodniego dla tytułu źródła.

Zachęcam do lektury uchylając jedynie rąbka tajemniczej treści.

05 kwietnia 2016

„DOBRE PRAKTYKI” ZARZĄDZANIA JAKOŚCIĄ KSZTAŁCENIA W SZKOŁACH WYŻSZYCH?


Polska Komisja Akredytacyjna upowszechnia dokument-publikację (?) pt. WYBRANE „DOBRE PRAKTYKI” ZARZĄDZANIA JAKOŚCIĄ KSZTAŁCENIA W POLSKICH SZKOŁACH WYŻSZYCH. Tylko po co? Została ona przygotowana przez poprzednią ekipę kierowniczą chyba tylko po to, by uzasadnić powód zapłacenia autorom za coś, co de facto nie jest wytworem ich własnej pracy.

Ja oczekuję, że nowe kierownictwo PKA przeprowadzi solidny audyt w tej instytucji za okres ostatnich ośmiu lat, a nie będzie przykrywać praktyk, które upełnomocniły w polskim szkolnictwie wyższym z udziałem tego organu wielu patologii. Może wreszcie ktoś przyjrzy się temu, jak nie tylko nietransparentne były praktyki tego organu w zakresie wydawania decyzji, ale i powody ich podejmowania przez najwyższe kierownictwo. To zresztą znalazło się w tej kadencji, więc zapewne będzie pilnować, by pewne fakty nie ujrzały dziennego światła.

Cytowanie w takiej publikacji dokumentów wewnątrzuczelnianych uczelni akademickich stawia pod znakiem zapytania powód takiej praktyki. Co to bowiem ma oznaczać? Mamy zrezygnować z własnej suwerenności na rzecz kopiowania cudzych, a ponoć dobrych praktyk, czy może dziekani powinni "zakupić" prawa do stosowania obcych praktyk u siebie? Skąd ten szał za "dobrymi praktykami"? Od kiedy to, co jest dobre dla jednych, ma lub powinno być dobre dla innych? Czy rzeczywiście jednostki uczelniane są takie same? Czy jest to formuła wywierania presji czy zobowiązywania do tworzenia podobnych rozwiązań. a wówczas PKA będzie przychylnie oceniać jednostki naśladowcze?

Jak ktoś chce, to sam zajrzy na stronę dowolnej uczelni, wydziału lub nawiąże bezpośredni kontakt z władzami, by porozmawiać, wymieć się doświadczeniami czy nawet fragmentarycznymi rozwiązaniami. Nie róbmy jednak akademikom wody z mózgu i nie wmawiajmy im, że są "dobre praktyki" w rozumieniu ich uniwersalności, rzekomo powszechnej wartości. Każda praktyka ma lokalny charakter i wymiar, lokalne źródła jej zaistnienia i wdrożenia w życie. Warto, by autorzy tego typu pomysłów trochę się dokształcili. Chyba, że tęsknią za Białorusią.

Kiedy redaktor tej "publikacji" pisze we wstępie:

Doskonalenie jakości kształcenia w uczelni polega na ciągłym uczeniu się i wdrażaniu nowych rozwiązań organizacyjnych. Jest to zaawansowany proces tworzenia i stosowania narzędzi, które powinny być właściwie wykorzystywane, aby nie tylko zwiększyć stopień skuteczności samego systemu zarządzania jakością, ale również pozwolić na osiąganie lepszych efektów kształcenia. Realizacja takiego ambitnego celu wymaga zaangażowania w proces doskonalenia jakości kluczowych interesariuszy, a więc: kadry dydaktycznej, studentów oraz pracowników administracyjnych"

- to się z nim zgadzam. Natomiast Absurdalną jest dla mnie jego konstatacja: "Źródłem rozwoju systemu będzie zarówno wewnętrzna refleksja nad możliwościami wzbogacania „własnego”, unikatowego systemu jakości, jak i korzystanie z dobrych modeli, które pojawiają się w innych uczelniach."

Zarządzanie jakością nie powinno mieć nic wspólnego z kopiowaniem, naśladowaniem czy normalizacją, bo uczelnie wyższe nie są fabrykami śrub.