07 marca 2016

Także Słowacy nie chcą już działalności na ich terenie BIURA TURYSTYKI HABILITACYJNEJ "DOCENT"



Słowackie media już poinformowały, że została przyjęta przez rząd Republiki Słowacji zmiana w dotychczasowej umowie bilateralnej o wzajemnej uznawalności dyplomów stopni naukowych docenta i profesora, po które Polacy jeździli od 2005 roku na Słowację.

Liderem dyplomowania okazał się Katolicki Uniwersytet w Rużomberku, a wraz z pozbawianiem jego wydziałów przez Słowacką Komisję Akredytacyjną uprawnień do nadawania tytułów naukowo-pedagogicznych m.in. z pedagogiki i z pracy socjalnej (ze względu m.in. na mające tam miejsce matactwa, fałszowanie dokumentów, niezgodne z prawem pobieranie dodatkowych opłat itp., co potwierdził także w swojej kontroli b. Rektor KU ks. prof. T. Zasępa, ale i prokuratura i Komisja Episkopatu Słowacji) rolę promowania naszych akademików przejęły inne uniwersytety, w tym także wyższe szkoły prywatne.

Jak wynika z przekładu dokumentu, który został przedstawiony na posiedzeniu rządu Ministerstwa Szkolnictwa, Nauki, Badań i Sportu Republiki Słowackiej zatwierdzono propozycję zawarcia Umowy pomiędzy rządem Republiki Słowackiej a rządem Rzeczypospolitej Polskiej, którą się zmienia i uzupełnia. Nasze Ministerstwo potwierdza, że umowa została zatwierdzona przez oba rządy i w najbliższych dniach zostanie podpisana. Zmiana wejdzie w życie z dniem podpisania tej nowelizacji, nie pozbawiając ważności stopni i tytułów naukowych dotychczasowych ich posiadaczy.

Oto treść słowackiej wersji inicjatywy w tym zakresie:

Umowa zawarta pomiędzy rządem Republiki Słowackiej a rządem Rzeczypospolitej Polskiej o wzajemnym uznawaniu części studiów i równoważności dokumentów potwierdzających uzyskane stopnie naukowe, godności i tytuły otrzymane w Republice Słowackiej i Rzeczypospolitej Polskiej, podpisana w Warszawie 18 lipca 2005 roku.

Bilateralna umowa o wzajemnym uznawaniu części studiów i równoważności dokumentów potwierdzających uzyskane stopnie naukowe, godności i tytuły otrzymane w Republice Słowackiej i Rzeczypospolitej Polskiej, podpisana w Warszawie 18 lipca 2005 roku, nawiązuje do wzajemnych stosunków społeczno–kulturalnych pomiędzy Republiką Słowacką a Rzeczpospolitą Polską. Republika Słowacka posiada bogate i bardzo dobre doświadczenia w realizowaniu umowy o wzajemnym uznawaniu dokumentów potwierdzających zdobyte wykształcenie z Rzeczpospolitą Polską, która była opublikowana w Zbiorze Ustaw pod nr. 3/2006 Z.z.

Ze względu na to, że obecnie obowiązująca umowa była podpisana w 2005 roku, nie w pełni odpowiada ona zmianom, jakie się dokonały na poziomie szkolnictwa średniego i wyższego, oraz na inne sytuacje, które nie pozwalają na efektywne jej stosowanie. Przedmiotem zmian w niniejszej umowie jest zawężenie obszaru jej obowiązywania z uwzględnieniem wyłączenia explicite uznawania dokumentów o uzyskanym wykształceniu lub specjalistycznych kwalifikacjach dla potrzeb wykonywania regulowanych profesji.

Z tego powodu wyłącza się z umowy uznanie tytułów naukowo–pedagogicznych, ponieważ na terenie Słowacji wykonywanie profesji nauczyciela akademickiego na stanowisku docenta i profesora jest profesją regulowaną. Z tego też powodu przy uznawaniu kwalifikacji nie postępowano zgodnie z umową bilateralną. Przy uznaniu kwalifikacji zawodowej nauczyciela akademickiego w Republice Słowackiej Ministerstwo Szkolnictwa, Nauki, Badań i Sportu Republiki Słowackiej - jako właściwy organ według ustawy nr. 422/2015 Z.z. określający warunki uznawalności dokumentów o uzyskanym wykształceniu i kwalifikacjach zawodowych oraz o zmianie i uzupełnieniu niektórych przepisów - uczyniono punktem wyjścia minimalne wymagania kwalifikacyjne, które są ustanowione dla nauczycieli akademickich w Republice Słowackiej.

Wykonywanie zawodu nauczyciela akademickiego w Rzeczypospolitej Polskiej nie jest profesją regulowaną, dlatego kwalifikacje zawodowe nie są w Rzeczypospolitej Polskiej wymagane. O ich uznaniu decyduje pracodawca danego specjalisty.

Propozycja niniejszej umowy jest w zgodzie z interesami polityki zagranicznej Republiki Słowackiej. Została opracowana zgodnie z porządkiem prawnym Republiki Słowackiej i powszechnymi zasadami prawa międzynarodowego, jak również ze zobowiązaniami Republiki Słowackiej wypływającymi z innych dokumentów międzynarodowych.
(źródło przekładu: Číslo materiálu:UV-9472/2016 Rezort: MŠVVaŠ SR, Rezortné číslo:2016-8489/1219:1-15CO. Materál: Schválený Č. uznesenia:68/2016).


Ten stan rzeczy potwierdziła już prasa słowacka. Na łamach gazety "Pravda" ukazał się artykuł pt. S Poliakmi si už nebudeme uznávať tituly docent a profesor" - Z Polakami nie będziemy już uznawać tytułu docenta i profesora". Autor artykułu Ivan Majerský wskazuje na odmienne regulacje prawne w obu państwach, które były przez niektórych Polaków nadużywane. Jak pisze: "Do zmiany umowy doszło pół roku po tym, jak polskie media ujawniły przypadki kupowania profesur czy docentur na Słowacji".

Prasa polska i słowacka od 2008 r. alarmowały o turystyce habilitacyjnej Polaków. Zaniepokoiło to także Centralną Komisję Do Spraw Stopni i Tytułów w Warszawie. W istocie to był główny powód doprowadzenia do zmiany treści umowy.

Ministerstwo Republiki Słowacji potwierdza, że będą wzajemnie uznawane jedynie dyplomy w zakresie wykształcenia powszechnego i studiów I, II oraz III stopnia, a więc włącznie z doktoratami.

Na tym kończy się okres dziesięcioletniego nadużywania przez niektórych Polaków luki prawnej, celowo zresztą stworzonej przez lobbystów (swoistego rodzaju biuro turystyki habilitacyjnej), by można było habilitować "swoich" krewnych i znajomych oraz osadzić ich w polskich szkołach wyższych na intratnych stanowiskach w naszym środowisku akademickim. Przywołany w artykule "Pravdy" Filozofickej fakulty Univerzity Komenského w Bratysławie Martin Slobodník uważa, że to ograniczenie jest racjonalne. Przynajmniej ze względu na podejrzane praktyki przyznawania niektórych tytułów. Przykłady takich nieuczciwych docentów i profesorów rzucały przecież złe światło na wszystkie nasze uniwersytety".


Co ciekawe, ani generał słowacki ani nominowany przez Prezydenta Słowackiej Republiki sędzia nie mają prawa wykonywania swojego zawodu w Polsce. Nominowani zaś przez tego prezydenta profesorowie mogą takie zadania spełniać. Jest to kuriozalne, ale prawdziwe osiągnięcie III RP, na które wielokrotnie zwracała uwagę m.in. prof. Maria Czerepaniak-Walczak z Uniwersytetu Szczecińskiego jako wiceprzewodnicząca Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Niestety, tak władze naszego resortu jak i były prezydent powoływali się na powyższe porozumienie osłaniając powyższą praktykę.

Jaka szkoda, że niektórzy Polacy potrafią zniszczyć poza granicami kraju wizerunek naukowca, polskiej nauki wykorzystując luki i nieprecyzyjność prawa na rzecz kupowania czegoś, co im nie przysługuje. Możemy przeczytać na forum gazety "Pravda" także żal, że znaleźli się na Słowacji naukowcy, którzy współdziałali z Polakami w tym interesie. To było i okrywa się hańbą w obu krajach.

Oto jedna z wypowiedzi słowackiego czytelnika:

"Poliaci sa už nemohli dívať na to ako sa na Katolíckej univerzite udeľujú tituly, stačí odrecitovať základné modlitby každý deň a mať dostatočný finančný obnos. Tak nestrkajme hlavu do piesku, Katolícka univerzita, a žiaľ nielen ona, je hanbou nášho vysokého školstva" co w tłumaczeniu brzmi: "Polacy już nie mogli patrzeć, jak przyznaje się tytuły na Katolickim Uniwersytecie, że wystarczy wyrecytować codziennie modlitwę i mieć wystarczające środki finansowe. Tak więc, nie chowajmy głowy w piasek. Katolicki Uniwersytet, a szkoda, że nie tylko on, jest hańbą naszego szkolnictwa wyższego."


Jak już pisałem wcześniej, a wielokrotnie - także na wniosek komitetów naukowych Polskiej Akademii Nauk - ów proceder dotyczył także niektórych czeskich nauczycieli akademickich, którzy - podobnie jak nasi zabiegali i uzyskiwali na Słowacji docentury oraz profesury. Jak przyznaje słowackie ministerstwo, słowackie tytuły nie są uznawane w renomowanych uniwersytetach czeskich, a zatem widać wyraźnie, że Czesi szybciej i skuteczniej poradzili sobie z tym zjawiskiem. U nas jest wprost odwrotnie.

Im więcej szkół wyższych - państwowych i prywatnych, im bardziej naruszający etykę niektórzy rektorzy czy dziekani także polskich uniwersytetów, tym większa była presja na "import dyplomów", na ich czarny rynek. Wstyd.

Zbliżają się wybory rektorów i dziekanów. Warto kierować się dobrem nauki i rzeczywistą jakością osiągnięć naukowych tych, którzy aspirują do powyższych godności. Mam nadzieję, że idzie "dobra zmiana" w szkolnictwie wyższym.




06 marca 2016

Studiowanie za/na darmo

Czytając internetowe ogłoszenia można dojść do wniosku, że w naszym kraju właściwe wszystko jest za darmo. Wrzucam hasło w wyszukiwarkę i proszę bardzo:
Próbki Za Darmo
Muzyka Za Darmo
Yorki Za Darmo
Rzeczy Za Darmo
E-booki Za Darmo
Słodycze Za Darmo
Kosmetyki Za Darmo
Gry Za Darmo
Gry Do Pobrania Za Darmo
Muzyka Do Pobrania Za Darmo
Podręczniki Za Darmo
Leki Za Darmo
itd., itd.

Nic, tylko żyć za darmo. A jednak, wiele osób ma przeświadczenie, że żyje na darmo, bo nie stać ich na tak kreowane propagandowo (PR-owo) darmowe życie. Ich świat codziennego życia - jeśli zapytać, co w nim jest za darmo - obejmuje choroby za darmo, zmartwienia za darmo, wykluczenie za darmo, ludzką obojętność czy bezinteresowną życzliwość, a więc też za darmo itp. Za resztę muszą płacić, a często nie mają czym.

W Polsce ponoć można studiować za darmo. Kiedy jednak przyjrzymy się obowiązującym regulacjom, to okazuje się, że i w tym procesie nic nie jest za darmo. Szkoły publiczne (tzw. państwowe) miały być za darmo, ale darmowymi nie są. Już przed dostąpieniem zaszczytu bycia przyjętym na wymarzony kierunek studiów okazuje się, że trzeba się zarejestrować i wnieść opłatę rekrutacyjną. Jak ktoś nie zda, to wnosi opłatę za egzamin poprawkowy, a potem rejestracyjną na kolejny semestr lub rok studiów.

Są uczelnie niepubliczne, które pobierają opłaty w ramach czesnego. Ze względu na niż demograficzny zmalały one dość znacznie. Jednak wraz z obniżką opłat za studia kierunkowe właściciele podwyższyli opłaty za studia podyplomowe, kursy i kursidła oraz zwolnili najlepsze kadry, bo kosztowne. Tak więc studiujący mają "za darmo" nauczycieli "gorszego sortu". Wspomogła ten proces b. ministra szkolnictwa wyższego i nauki prof. Barbara Kudrycka obniżając wymogi formalne w zatrudnianiu nauczycieli akademickich do tzw. minimum kadrowego. Mamy więc w wielu szkołach prywatnych i państwowych pracowników doktoropodobnych i profesoropodobnych.


Były prezes Polskiej Akademii Nauk - prof. Michał Kleiber postuluje, by zmiany w uczelniach rozpocząć od wprowadzenia odpłatności jako fundamentalnego czynnika w strategii rozwojowej naszego kraju oraz wyeliminowania niesprawiedliwości społecznej. Na kosztownych - a przecież nieodpłatnych - studiach w uczelniach publicznych studiuje - zdaniem M. Kleibera - młodzież z wielkomiejskich, dobrze sytuowanych rodzin zabierając miejsca aspirującym do wyższego wykształcenia z środowisk wiejskich czy gorzej usytuowanych. To właśnie ci ostatni muszą płacić za swoje studia w szkolnictwie prywatnym, po ukończeniu którego powiększają tylko odsetek bezrobotnych absolwentów. "Wprowadzenie współfinansowania studiów połączone z przemyślanym systemem kredytów i stypendiów wydaje się być u nas nieodzowne (...)(źródło: M. Kleiber, Zmiany na uczelniach? Dziennik Gazeta Prawna 2016 nr 43, s. A15)

Dość demagogiczna to teza, która nie znajduje potwierdzenia w badaniach nauk społecznych. Studia w uczelni publicznej dla osób z uboższych środowisk, ale wymagające dojazdów lub zakwaterowania poza domem nie są już bezpłatne. Edukacyjne życie musi kosztować. Gdyby prof. M. Kleiber poczytał rozprawy socjologów edukacji, to wiedziałby, jakie są rzeczywiste powody korzystania z tzw. nieodpłatnych studiów przez dzieci z rodzin o wysokim kapitale społecznym i kulturowym, w tym także ekonomicznym.

Prowadzę seminarium magisterskie na studiach stacjonarnych, ale z młodzieżą, która nie żyje za darmo, tylko już pracuje. Niektórzy nie chcą żyć i studiować za darmo, ale za to czynią to w wielu przypadkach na darmo. Nie potrafią pogodzić studiowania z własną pracą, gdyż brakuje im w rozkładzie codziennych obowiązków czasu na to, co jest istotne, by zdobyć konieczną do przyszłego zawodu wiedzę i umiejętności. Nie pracują w zawodzie, do którego się kształcą, tylko w zawodzie, z którym po studiach nie będą chcieli mieć nic wspólnego.

W korporacjach zatrudnia się studentów z wszystkich możliwych kierunków, byle byli nieco rozgarnięci, czytali ze zrozumieniem i skutecznie zasugerowali klientom potrzebę zakupienia określonego produktu czy usługi. Przechodzą w firmie krótkie szkolenie psychologiczne w zakresie sztuki manipulowania informacją, klientem itp., by wciskać wszystko, co tylko się da, bez jakiegokolwiek poczucia przyzwoitości, bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, wątpliwości czy poczucia odpowiedzialności za wciągnięcie swojego klienta w pułapkę pożyczki, kredytu, zakupu towaru itp. Oczywiście, i w tych ofertach muszą zaproponować swoim klientom coś za darmo - darmowe minuty, zerowe oprocentowanie, darmowe konsultacje itp.

Ich studiowanie jest jednak na darmo. Na pytanie, co panią/pana interesuje, pada odpowiedź - NIC. Właściwie, to jest studentowi czy studentce za darmo obojętne, na jaki temat miał(-a)by napisać pracę dyplomową, skoro żaden i tak nie zachwyca. Nie ma pomysłu na studia, bo goni z dyżuru na dyżur w korporacji, która stwarza elastyczne warunki pracy.

Akademicy też mają być elastyczni - nie wymagać, nie zobowiązywać, nie zadawać, nie oczekiwać tego, że cokolwiek będzie czytać, studiować, analizować, bo i po co miałaby to czynić, skoro studia ma za darmo. Jeśli miałby coś przeczytać, to w Internecie, bo przecież nie ma czasu na chodzenie do biblioteki, wyszukiwanie literatury przedmiotu, czytanie i wreszcie pisanie. Funkcje Ctrl+C i Ctrl+V powinny wystarczyć.



05 marca 2016

Diagnoza problemów edukacji



Upłynęło 100 dni rządu Beaty Szydło, toteż mamy kartę otwarcia na kolejny okres. Czekałem z dużym zaciekawieniem na opublikowanie przez Ministerstwo Edukacji Narodowej "Białej Księgi", ale się nie doczekałem. Chyba w ogóle jej nie poznamy, bo nowa władza wchodzi w tzw. "stare buty", czyli epatuje sloganami, powierzchownością rzekomych diagnoz i populistycznymi obietnicami. Nihil novi.

Ministra Anna Zalewska stwierdziła, że rząd zdiagnozował dwieście problemów w systemie edukacji. Nie przypuszczałem, że można uzyskać tak okrąglutką liczbę problemów, a nie np. 199 czy 203. Chętnie zapoznałbym się z ich pełnym wykazem w liczbie 200. Sama wymieniła zaledwie kilka i to takich, które sypnie z rękawa każdy student pedagogiki, jeśli tylko miał zajęcia z pedagogiki porównawczej. Ponoć te 200 problemów sytuuje się na jakiejś osi odciętej: od tych bardzo małych do poważnych, dotyczących podstawy programowej, zamiaru zlikwidowania gimnazjów, niewłaściwego funkcjonowania szkolnictwa zawodowego, poprzez pieniądze dla samorządów.

Powoli ministra przygotowuje nas wywiadami w każdym medium, któremu udziela informacji, do planowanych zmian. W czerwcu i tak ogłosi to, co było ustalone już w październiku 2015 r. Podobnie postępowały władze resortu edukacji niemalże wszystkich poprzednich formacji politycznych. Zanim ministra PO przeprowadziła ustawą powierzenie koleżance, a więc bez konkursu, napisanie elementarza, ta już kilka miesięcy wcześniej podjęła się nad nim pracy. Trzeba było dobrać tylko kolejne, a niekompetentne osoby, żeby mogły niejako przykryć całą sprawę. Wszystko zgodnie z prawem.

Zgromadzenie ekspertów tzw. "dobrej zmiany w edukacji" jest tym samym, co ma miejsce w każdym centralistycznie zarządzanym systemie szkolnym, a więc pozorowaniem merytorycznej troski władzy o wprowadzenie pożądanych przez lud zmian ustrojowych, programowych a nawet metodycznych. Wszystko musi odbyć się zgodnie z autorytarnym modelem wdrażania zmian oświatowych, który prof. Zbigniew Kwieciński trafnie nazwał mianem "epidemii sterowanej". Trzeba zainfekować z góry na dół wszystkie podmioty edukacji, żeby zmusić je do realizacji tego, czego chce władza.

Postulaty "Solidarności" z lat 1980-1981 zostały już w 1993 r. wyrzucone przez rządzących na "śmietnik historii", a zakorzeniona w strukturach oświaty, także tej samorządowej reprezentacja minionego ustroju wraz z następcami w III RP tylko zaciera z zachwytu ręce. Biznesik dalej się kręci. Można robić swoje.

Kiedy przy jednym z podartych już brakiem kompetencji "żagli" w MEN wiceministrem była liderka Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kierowniczej Kadry Oświatowej Joanna Berdzik a ministrzycą "zderzakiem" Krystyna Szumilas, a potem jeszcze bardziej niekompetentna Joanna Kluzik-Rostkowska wraz z koleżanką poseł Urszulą Augustyn, to na forum tego towarzystwa był wyeksponowany bardzo ciekawy zbiór nauczycielsko-dyrektorskich uwag krytycznych, które były adresowane właśnie do kierownictwa MEN. Nosił on tytuł: "ABSURDY USTAWODAWCY ciekawe Kto? To?" Z biegiem lat przekształcał się tytuł tego zbioru patologii rządzenia w MEN przez PO i PSL w następujący: "ABSURDY OŚWIATOWE". Nie chciano robić obciachu koleżance wiceminister. W przypadku tego ostatniego zbioru dopisano "wręczymy MEN na kongresie".

Nie wiem, czy wręczono kierownictwu MEN wydruk owych absurdów, które było ich współtwórcami, a jeśli tak, to czy uczyniono to na klęczkach, czy w stroju błazna? Oba zbiory zostały po zmianie władzy w MEN w 2015 r. zdjęte z głównej strony Forum OSKKO zapewne po to, żeby nie drażnić "poranionych" koleżanek. Warto jednak przestudiować te absurdy, bo widać jak na dłoni, że odgórne zarządzanie polską edukacją kompromituje każdą ekipę rządzącą, niezależnie od tego, czy jest z PO, PSL, SLD czy PiS. Radzę kierownictwu MEN dogłębne przestudiowanie tego, co tak naprawdę sądzą o bublach kreowanych w centrali przez urzędników ci, którymi potem poniewiera się w ramach oceny, ewaluacji i innych działań nadzorczych.

Niestety, dyrektorzy placówek oświatowych nie rozumieją, że nie ma znaczenia, reprezentacja której partii politycznej jest w MEN, skoro utrzymana jest od ponad 27 lat ta sama, postsocjalistyczna mentalność, struktura i organizacja pracy. Słusznie pisze jedna z dyrektorek przedszkoli po przeczytaniu komentarza na stronie resortu na tematy powodów zmiany "Podstawy programowej wychowania przedszkolnego": Zadaję sobie też pytanie czy nauczyciel musi posiadać "Instrukcję obsługi".

Niektórzy sądzą naiwnie, że duża część absurdów, patologii zniknie, jeśli będzie przede wszystkim dobra wola i chęć wysłuchania praktyków przez kierownictwo resortu edukacji. Dobra wola jest bawola, a dobre chęci są ponoć tylko w piekle. A system szkolny jaki był, taki jest, nawet jak ktoś uważa, że nie należy stosować tego określenia wobec polskiego szkolnictwa.