19 lutego 2016

Rekonstrukcja Rady Naukowej Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki w Polsce?


W mediach społecznościowych pojawił się komunikat przewodniczącego Rady Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki - wybitnego uczonego - profesora Ryszarda Nycza o tym, że Rada została właśnie rozwiązana przez wiceministra nauki i szkolnictwa wyższego. Powód przerwania jej pracy po zaledwie roku działalności został spuentowany wcześniej przez min. Jarosława Gowina stwierdzeniem, że:

część środowiska wskazywała na niekiedy mało transparentne zasady przyznawania finansowania".

Minister powinien zwrócić uwagę na to, że żadne z gremiów nie było i nie jest transparentne, skoro nie są jawne do końca procedury związane z przydzielaniem środków na granty także w Narodowym Centrum Nauki czy celowe dotacje resortu na działania różnych uczelni publicznych i niepublicznych. Kategoria "małej transparentności" nie jest zatem przekonywująca. Najmniej transparentna jest Polska Komisja Akredytacyjna.

Jak oświadczył przewodniczący Rady - prof. Ryszard Nycz, taki argument nie jest zgodny z prawdą. Wymagałby jednak udokumentowania powyższej diagnozy. W końcu Rada nie działała ksobnie, tylko na podstawie ram prawnych, które określiło jej ministerstwo. Oczywiście, kiedy Rada NPRH rozpoczynała swoją pracę rok temu, w styczniu 2015 - ministrem była prof. Lena Kolarska-Bobińska, co do której działalności, a ja bym dodał także - zaniechania wielu działań w obszarze krycia przez resort patologii - każdy z nas mógłby zgłosić wiele zastrzeżeń.

Minister J. Gowin też może już zastanawiać się nad tym, które z jego decyzji są monitorowane w środowisku i rejestrowane jako karygodne lub co najmniej niewłaściwe. Nie ma ministra bez skazy, gdyż zarządzanie tak obszerną dziedziną życia części elit polskich wcale nie jest łatwe i wdzięczne.

Mnie przekonuje "Oświadczenie" prof. R. Nycza, że "Rada NPRH jako zespół doradczy działa oczywiście w ramach wyznaczanych przez MNiSW, lecz działając w tych ramach spełnia w swych procedurach konkursowych wszelkie kryteria obiektywności i transparentności. Przyjęte przez obecną Radę kryteria oceny są zawarte w ogłoszeniach o konkursach dostępnych na stronie MNiSW. W toku postępowania kwalifikacyjnego owe procedury oceny były zawsze rygorystycznie przestrzegane: najkrócej mówiąc, w pierwszym etapie Rada zaproponowała ranking anonimowych streszczeń wniosków, w drugim zaś Zespoły Specjalistyczne przeprowadziły procedurę konkursową w sposób całkowicie autonomiczny. W każdym dotychczasowym posiedzeniu Rady brali też udział przedstawiciele MNiSW (Departament Nauki), którzy nigdy nie mieli zastrzeżeń do decyzji Rady oraz trybu ich podejmowania. (...)".

Mam jednak wrażenie, że powód rozwiązania Rady jest inny, natury aksjonormatywnej czy - jak kto woli - światopoglądowej. Trudno, by obecny rząd, ale i poprzedni tolerował fakt publicznej wypowiedzi jednego z członków tej Rady - materialistyczno-dialektycznego teoretyka kultury, socjologa i psychologa z wykształcenia dr. hab. Jana Sowy, który w jednym z wywiadów stwierdził:

Jestem wk...ny na Kościół jako obywatel. Kościół to pijawka i pasożyt. Nie ma tygodnia bez doniesień o skandalu z jego udziałem: wymuszenia majątku, pedofilia, znęcanie się nad dziećmi. Ta instytucja nie przynosi w Polsce żadnego pożytku, a traktowana jest jakby była źródłem wszelkich społecznych wartości. Jako obywatela oburza mnie preferencyjne traktowanie kościoła względem innych podmiotów. Zwłaszcza to, które wiąże się z realnymi pieniędzmi. Weźmy sprawę dofinansowania Świątyni Opatrzności Bożej przez ministra Bogdana Zdrojewskiego. Jest sto czterdzieści innych podmiotów, które ubiegają się o dofinansowanie, a kościół dostaje połowę stawki.

Taki język, stylistyka narracji i generalizacja nie uchodzą studentowi socjologii, a co dopiero członkowi Rady Naukowej tak ważnego Programu. To jest przedstawiciel kultury wysokiej czy popkultury?

A może innym powodem rozwiązania Rady jest obecność w niej doktora filozofii Emanuela Kulczyckiego, który prowadzi w Internecie stronę "Warsztat badacza" optując z jednej strony za umiędzynarodowieniem polskiej nauki, z drugiej zaś strony będąc zwolennikiem ścisłej parametryzacji osiągnięć naukowych? Bywa, że pośrednio krytykował rektorów za nieprzejrzyste konkursy dla naukowców a ministerstwo za to, że nie zmieniły się znacząco w naszym kraju warunki zatrudniania, pracy i płacy uczonych.

Jak pisał:

Nie uda nam się zwiększyć liczby dobrych naukowców pracujących w Polsce, jeśli nie będziemy zapewniać stabilnych warunków finansowania oraz jednocześnie:

◾rzetelnie oceniać tych, których już pracują i wyciągać konsekwencji z tej oceny – zarówno konsekwencje „nieprzyjemne” (zwolnienia) jak i „przyjemne” (podwyżki, awanse naukowe).

◾zatrudniać młodych pracowników w sposób przejrzysty i naprawdę otwarty.


Z programu PiS nie wynika, że sytuacja ulegnie w powyższej sferze poprawie, ale oczekiwania za to będą na miarę Japonii, USA czy bogatych Niemiec.

Nie wiem, dlaczego stało się tak, jak się stało. Mam żal do ministrów poprzednich rządów PO i PSL, że stworzyli i dobrze żyli z środków na wdrażanie biurokratycznych procedur i kontroli rzekomej jakości kształcenia, finansowania nauki w wymiarze służącym nielicznym, demotywującym zdolnych, bo i tak autorzy wielu bardzo dobrych wniosków nie mieli szansy na uzyskanie środków na własne projekty badawcze - głównie w wyniku ograniczeń strukturalno-finansowych, a nie merytorycznej ich niedoskonałości.

Biurokratyczny podział dziedziny nauk na dwie odrębne: humanistyczne i społeczne sprawił, że dyscypliny w naukach społecznych zostały wyjałowione z świata wartości humanistycznych. Kierowane zaś do NPRH wnioski pedagogów czy socjologów o sfinansowanie podstawowych badań z historii idei, myśli, badań hermeneutycznych w tych dyscyplinach naukowych były odrzucane jako niespełniające warunków formalnych. Formalnie, nie mieściły się w dziedzinie nauk humanistycznych. To może min. J. Gowin naprawi wieloletnie szkody w nauce i połączy obie dziedziny w jedną dziedzinę - nauk humanistyczno-społecznych. Może minister J. Gowin skończy z turystyką habilitacyjną na Słowację przecinając szalbierstwo niektórych pseudonaukowców?

18 lutego 2016

Versus


Ukazała się najnowsza rozprawa naukowa prof. Lecha Witkowskiego, która - na szczęście dla niektórych pedagogów – nie liczy już 900 stron (nie objętością mierzy się wielkość dzieła), ale stanowi niezwykle interesujący i poważny wkład w nauki humanistyczno-społeczne.

To nie jest książka do powszechnego studiowania przez początkującą w zdobywaniu wiedzy i kwalifikacji zawodowych młodzież, ale powinna stać się obowiązkową lekturą dla doktorantów. Ci bowiem mają już za sobą przynajmniej formalne wykształcenie magisterskie, więc stać ich na to, by zmierzyć się z metarefleksją autora o wysublimowanym, a przez to rzadkim „rozsmakowaniu się” wiedzą w poszukiwaniu zupełnie nowych w niej znaczeń. Brytyjski uczony, mikrobiolog, Bernard Dixon zakwalifikowałby te badania naszego filozofa edukacji do tych, które płyną nie tylko z ciekawości poznawczej, ale przede wszystkim w poczuciu akademickiego posłannictwa, troski o podejmowanie wysiłku intelektualnego nad czytanymi rozprawami.

Niniejsza monografia jest bowiem niejako pośrednio prowadzeniem przez autora dialogu z młodymi uczonymi, którzy stają się nadzieją dla kontynuowania tego typu badań w dziedzinach obu, niesłusznie rozdzielonych przez urzędników resortu, nauk humanistycznych i społecznych. Czytając tę rozprawę ma się wrażenie, jakby uczestniczyło się w rozmowie z filozofem, który nieustannie powraca w różnych jej częściach do tych samych zasad, dyrektyw, a nawet akademickich moralitetów w trosce o rozpalenie czy podtrzymanie ognia naukowego poznania, fascynacji naukową wiedzą o dotychczasowym jej stanie.

Uczula nas zarazem na pojawiające się w literaturze naukowej błędy, przekłamania, nieudolne tłumaczenia czy interpretacje kluczowego dla modelu Eriksona operatora VERSUS. Odkrywa relację versus (bycie wobec) jako antynomię strukturalną, która wpisuje się w jego dotychczasowe badania przełomu dwoistości w humanistyce. Jak pisze: "Bycie wobec" wymaga "ontologii między". jako że niesie powiązanie, sprzężenie zwrotne, komplementarną więź, wzajemnie niezbywalną, wykluczająca łatwe hipostazowanie.(s. 24)

Tego typu studia tylko pozornie nie przynoszą wymiernych korzyści ani państwu, ani systemowi edukacji. Ich autoteliczny wymiar wpisuje się w niedostrzegalny dla rządzących na różnych szczeblach, także akademickiego życia, rozwój kultury naukowej. W przypadku tej rozprawy jest już ona na wyższym poziomie, bowiem łączy w sobie jakże typowe dla tego autora myślenie krytyczne, a nawet samokrytyczne w połączeniu ze swoistego rodzaju rebelią. Słusznie nas zachęca do tego ze względu na bezmyślne utrwalanie od lat w środowisku psychologicznym, ale także w recepcji przedstawicieli innych nauk, niewłaściwie – jego zdaniem – odczytanej kategorii „versus” w psychodynamicznym modelu Erika H. Eriksona cyklicznego rozwoju człowieka.

Na tego typu rebelię mogą sobie pozwolić albo ci, którzy jak prof. L. Witkowski, znajdują się na samym szczycie akademickich osiągnięć, toteż – jak pisze o tym Dixon – nie mają nic do stracenia, albo młodzi naukowcy, których dzięki własnemu talentowi odwadze stać na ryzyko nieortodoksyjnego myślenia uwolnionego od spodziewanych korzyści. Lech Witkowski łączy powyższą rozprawą niejako cykl własnego naukowego rozwoju w obszarze analiz modelu Eriksona, który fascynował go właśnie na początku jego drogi akademickiego rozwoju, aby po kilkudziesięciu latach powrócić na ścieżkę myślenia z nowymi pytaniami, hipotezami i stanowczo formułowanymi tezami. Odsłania nam wartość metarefleksji, ustawicznie prowadzonych przez niego badań, które są odroczone w czasie na tych samych w większości rozprawach źródłowych interesującego go dorobku. Poszerzył je jednak o nowe źródła i opracowania, zawierające często błędne ich odczytania, powierzchowne czy też o bezmyślne streszczenia podręcznikowych redukcji myśli.

Jest to pasjonujące laboratorium myśli uczonego, z którym trudno będzie zmierzyć się młodemu pokoleniu, jeśli uprzednio nie przeczyta w oryginale wszystkich rozpraw Erika H. Eriksona. Niestety, obawiam się, że nie znajdziemy takich nawet wśród obecnych psychologów, skoro – jak pisze L. Witkowski – nie zadali sobie nawet trudu, by zastanowić się nad tym, co oznacza fundamentalna na każdym poziomie cyklu życia formuła „versus”. Nie wystarczy tu jej proste, lingwistycznie techniczne przetłumaczenie, skoro kryje ona w sobie znacznie więcej, niż z niego by wynikało. Być może to studium auto- i metakrytyczne nawet zwolni naukowców z wysiłku dotarcia do tych lektur i zastanowienia się nad sensem treści oporu wobec dotychczasowej recepcji i akademickiej popularyzacji eriksonowskiej koncepcji. Po co mieliby to czynić, skoro L. Witkowski wykonał już za nich to zadanie?

Moim zdaniem właśnie ta książka powinna zachęcić studentów i naukowców psychologii, pedagogiki i socjologii do ponownego studiowania tekstów E.H. Eriksona i zastanowienia się nad nimi w kontekście zarówno przywoływania ich we własnych studiach teoretycznych, jak i konceptualizowaniu własnych badań empirycznych. To, o czym pisze w swojej książce Witkowski powinno doprowadzić do radykalnej zmiany także narzędzi diagnostycznych, które były przez dziesiątki lat konstruowane na bazie niewłaściwej recepcji istoty typologii każdej z faz cyklicznego rozwoju człowieka.

W tym zatem upatruję także ogromny walor praktyczny publikacji, bowiem wynika z jej treści jaka odpowiedzialność spoczywa na uczonych, badaczach, jeśli konstruują narzędzia diagnostyczne w oparciu o strukturę nieadekwatnych do teorii zmiennych. Z publikacji Witkowskiego wynika, jak jego krytyka demistyfikuje niewłaściwe panowanie psychologów nad różnymi wymiarami ludzkiej egzystencji badanych osób według błędnie odczytanego eriksonowskiego modelu.

Znakomicie się stało, że profesor Lech Witkowski poświęcił ponownie swoją refleksję filozoficzną dotychczasowemu odczytaniu modelu Eriksona, bo ani psychologów, ani socjologów czy pedagogów nie było do tej pory stać na taki luksus głębokiej, świetnie udokumentowanej kontemplacji. Widać dzięki niej jak ważna jest w nauce migracja umysłowa, przemieszczanie się uczonego z jednej dyscypliny do drugiej bez kompleksu bycia w niej formalnie wykształconym. Ten typ migracji naukowej prowadzi właśnie do powstania nowych powiązań wiedzy i być może tworzenia się także nowych sieci badawczych.

Mam nadzieję, że psycholodzy darują sobie milczenie czy obojętność na obecną już na rynku rozprawę Lecha Witkowskiego i zaczną włączać do swoich debat, studiów i zespołów badawczych przedstawicieli także innych nauk społecznych i humanistycznych. Może nawet będzie miała miejsce naukowa dyskusja nad tezami L:. Witkowskiego tak, jak uczynili to pedagodzy w ub. roku polemizując i wychwalając na łamach "Studiów z Teorii Wychowania" wcześniejszą monografię naukową tego autora poświęconą pedagogice Heleny Radlińskiej. W przeciwnym razie zdarzająca się ze strony psychologów arogancja wobec pedagogów i ignorancja pedagogiczna będą prowadzić do projektów badawczych, na których wprawdzie da się dobrze zarobić, ale nie tylko finansowo. Można bowiem znacznie więcej stracić, kiedy publikuje się wyniki badań coraz łatwiej rozpoznawalnych jako zbiór artefaktów.

17 lutego 2016

Quasi raport w sprawie zmian w szkolnictwie wyższym

Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego przedstawiła w swoim Raporcie 2016 nr 4 „Rekomendacje w sprawie odbiurokratyzowania procesu kształcenia i oceny jego jakości”, które zostały przygotowane pod kierunkiem prof. Zbigniewa Marciniaka.
Y
Powyższy organ powołał na przełomie 2015 i 2016 r. trzy zespoły eksperckie, których zadaniem jest opracowanie i przedstawienie swoich propozycji oraz opinii w odrębnych raportach. Mamy zatem pierwszy raport, którego pełna treść jest udostępniona na stronie RGSzW. Jego adresatem są konferencje rektorów, pozostałe instytucje partnerskie Rady, Polska Komisja Akredytacyjna, organy szkół wyższych oraz społeczność akademicka. W składzie zespołu tego raportu są także profesorowie, którzy walnie przyczynili się do biurokratycznej omnipotencji i bałaganu, który sprzyja wielu patologiom na wszystkich poziomach szkolnictwa wyższego.

Mam nadzieję, że ich aktywność w pracach zespołu podyktowana była próbą zadośćuczynienia naszemu środowisku i rzeczywistemu wyeliminowaniu patologii, a nie ich podtrzymywaniu w kolejnych, drobiazgowych zmianach. Nikt nie będzie przecież czytał treści wymienionych w tym materiale ustawowych paragrafów, ustępów, punktów itp., skoro nie ma ta propozycja charakteru jednolitego tekstu z zaznaczeniem innym kolorem proponowanych zmian.

Jak stwierdzono we wstępie:

"W raporcie tym zidentyfikowano trzy główne źródła biurokratyzacji procesu kształcenia w polskich uczelniach. Pierwszym z tych źródeł jest system przepisów, związanych z zapewnianiem oraz oceną jakości kształcenia. Drugim – czasem nazbyt rozbudowane procedury wewnętrzne, mające szczegółowo dokumentować, głównie na użytek kontroli zewnętrznej, starania uczelni o dobrą jakość kształcenia. Trzecim źródłem biurokracji jest trudno czytelne Prawo o szkolnictwie wyższym, zagmatwane poprzez nałożenie kilku warstw zmian."

Mało to logiczna kategoryzacja źródeł, skoro drugie i trzecie jest pochodną oraz częścią pierwszego. Nie ma wskazania na patologiczną w powyższym zakresie działalność PKA i brak właściwej kontroli w jej strukturach oraz całkowity brak odpowiedzialności kierownictwa za stan patologii graniczących z demoralizacją w wyniku podtrzymywania nieuczciwych podmiotów w naszym szkolnictwie. Nic dziwnego, że ów zespół z satysfakcją przyjął informację, że Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego planuje przygotowanie nowej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, zaś praca zaplanowana jest na kilka lat, bo koło patologii będzie się jeszcze kręcić. Kto wie, może ktoś wsypie piasek w szprychy, albo ktoś posmaruje łożysko.

Tymczasem proponuje się ministerstwu, by już teraz usunęło niektóre obciążenia biurokratyczne poprzez uproszczenie treści własnych rozporządzeń. Ciekawe, jak usunąć coś, co jest fundamentalnie zapisane w ustawach?

Z twórczym samouwielbieniem autorzy tego raportu piszą: "Gdy uproszczenia te zostaną wdrożone, przyjdzie czas na to, by zająć się drugim ze wskazanych źródeł biurokratyzacji: powinniśmy dokonać w uczelniach przeglądu wytworzonych dokumentów i rozstrzygnąć, które z formularzy, matryc itp. były użyteczne dla naszych starań o jakość kształcenia, a które powstały wyłącznie na potrzeby kontroli zewnętrznych". Czyżby nie rozumieli, że to dzięki ich wpływom w rządzie minionych lat uczelnie tworzyły bezużyteczne formularze i matryce nie dlatego, że nie miały nic innego do roboty, tylko dlatego, że były do tego zmuszone przez PKA?! Czy to jest takie trudne do zrozumienia czy raczej autorzy chcą odsunąć od siebie współsprawstwo?

Struktura oraz treść materiału nie ma nic wspólnego z kategorią raportu, gdyż nie zawiera żadnej diagnozy. Jego autorzy skupiają się wyłącznie na rekomendacjach. Mamy zatem kolejne ble, ble, ble... i utrwalanie tego samego, tym samym, tylko w innej formie i stylistyce.

- Zespół rekomenduje istotne uproszczenie...

- Należy wyraźnie podkreślić, że...

- ... ich wdrożenie nie spowoduje konieczności dokonania żadnych modyfikacji...

- Niektóre z elementów dokumentacji procesu kształcenia, z punktu widzenia uproszczonego prawa, będą mogły być uznane za zbędne...

itp. itd.

No i odkrywcza teza: "Miarą kultury jakości, o której mowa w dokumentach międzynarodowych, nie jest rozbudowana struktura organizacyjna wewnętrznego systemu zapewniania jakości, lecz sprawność działania tego systemu." Drodzy Rektorzy i dziekani spadną z krzeseł, jak to przeczytają. Wynika z tego, że sami sobie to wymyślili i zobowiązali do tych rozwiązań podwładnych. BRAWO Autorzy Raportu nr 4!

Co ciekawe, rekomendacje dotyczące rozporządzenia w sprawie warunków prowadzenia studiów na określonym kierunku i poziomie kształcenia – propozycje modyfikacji przepisów są niczym innym, jak nowym źródłem biurokratyzacji i zaprzeczeniem potrzeby poważnej zmiany w tym zakresie. To takie pacykowanie, by zachować biurokratyczne władztwo.

Widać z treści tego niby-raportu konflikt "unikanie-unikanie", który już dawno został wpisany do ludowej mądrości: Osiołkowi w żłobie dano, w jednym owies, w drugim siano... ,