18 lutego 2016

Versus


Ukazała się najnowsza rozprawa naukowa prof. Lecha Witkowskiego, która - na szczęście dla niektórych pedagogów – nie liczy już 900 stron (nie objętością mierzy się wielkość dzieła), ale stanowi niezwykle interesujący i poważny wkład w nauki humanistyczno-społeczne.

To nie jest książka do powszechnego studiowania przez początkującą w zdobywaniu wiedzy i kwalifikacji zawodowych młodzież, ale powinna stać się obowiązkową lekturą dla doktorantów. Ci bowiem mają już za sobą przynajmniej formalne wykształcenie magisterskie, więc stać ich na to, by zmierzyć się z metarefleksją autora o wysublimowanym, a przez to rzadkim „rozsmakowaniu się” wiedzą w poszukiwaniu zupełnie nowych w niej znaczeń. Brytyjski uczony, mikrobiolog, Bernard Dixon zakwalifikowałby te badania naszego filozofa edukacji do tych, które płyną nie tylko z ciekawości poznawczej, ale przede wszystkim w poczuciu akademickiego posłannictwa, troski o podejmowanie wysiłku intelektualnego nad czytanymi rozprawami.

Niniejsza monografia jest bowiem niejako pośrednio prowadzeniem przez autora dialogu z młodymi uczonymi, którzy stają się nadzieją dla kontynuowania tego typu badań w dziedzinach obu, niesłusznie rozdzielonych przez urzędników resortu, nauk humanistycznych i społecznych. Czytając tę rozprawę ma się wrażenie, jakby uczestniczyło się w rozmowie z filozofem, który nieustannie powraca w różnych jej częściach do tych samych zasad, dyrektyw, a nawet akademickich moralitetów w trosce o rozpalenie czy podtrzymanie ognia naukowego poznania, fascynacji naukową wiedzą o dotychczasowym jej stanie.

Uczula nas zarazem na pojawiające się w literaturze naukowej błędy, przekłamania, nieudolne tłumaczenia czy interpretacje kluczowego dla modelu Eriksona operatora VERSUS. Odkrywa relację versus (bycie wobec) jako antynomię strukturalną, która wpisuje się w jego dotychczasowe badania przełomu dwoistości w humanistyce. Jak pisze: "Bycie wobec" wymaga "ontologii między". jako że niesie powiązanie, sprzężenie zwrotne, komplementarną więź, wzajemnie niezbywalną, wykluczająca łatwe hipostazowanie.(s. 24)

Tego typu studia tylko pozornie nie przynoszą wymiernych korzyści ani państwu, ani systemowi edukacji. Ich autoteliczny wymiar wpisuje się w niedostrzegalny dla rządzących na różnych szczeblach, także akademickiego życia, rozwój kultury naukowej. W przypadku tej rozprawy jest już ona na wyższym poziomie, bowiem łączy w sobie jakże typowe dla tego autora myślenie krytyczne, a nawet samokrytyczne w połączeniu ze swoistego rodzaju rebelią. Słusznie nas zachęca do tego ze względu na bezmyślne utrwalanie od lat w środowisku psychologicznym, ale także w recepcji przedstawicieli innych nauk, niewłaściwie – jego zdaniem – odczytanej kategorii „versus” w psychodynamicznym modelu Erika H. Eriksona cyklicznego rozwoju człowieka.

Na tego typu rebelię mogą sobie pozwolić albo ci, którzy jak prof. L. Witkowski, znajdują się na samym szczycie akademickich osiągnięć, toteż – jak pisze o tym Dixon – nie mają nic do stracenia, albo młodzi naukowcy, których dzięki własnemu talentowi odwadze stać na ryzyko nieortodoksyjnego myślenia uwolnionego od spodziewanych korzyści. Lech Witkowski łączy powyższą rozprawą niejako cykl własnego naukowego rozwoju w obszarze analiz modelu Eriksona, który fascynował go właśnie na początku jego drogi akademickiego rozwoju, aby po kilkudziesięciu latach powrócić na ścieżkę myślenia z nowymi pytaniami, hipotezami i stanowczo formułowanymi tezami. Odsłania nam wartość metarefleksji, ustawicznie prowadzonych przez niego badań, które są odroczone w czasie na tych samych w większości rozprawach źródłowych interesującego go dorobku. Poszerzył je jednak o nowe źródła i opracowania, zawierające często błędne ich odczytania, powierzchowne czy też o bezmyślne streszczenia podręcznikowych redukcji myśli.

Jest to pasjonujące laboratorium myśli uczonego, z którym trudno będzie zmierzyć się młodemu pokoleniu, jeśli uprzednio nie przeczyta w oryginale wszystkich rozpraw Erika H. Eriksona. Niestety, obawiam się, że nie znajdziemy takich nawet wśród obecnych psychologów, skoro – jak pisze L. Witkowski – nie zadali sobie nawet trudu, by zastanowić się nad tym, co oznacza fundamentalna na każdym poziomie cyklu życia formuła „versus”. Nie wystarczy tu jej proste, lingwistycznie techniczne przetłumaczenie, skoro kryje ona w sobie znacznie więcej, niż z niego by wynikało. Być może to studium auto- i metakrytyczne nawet zwolni naukowców z wysiłku dotarcia do tych lektur i zastanowienia się nad sensem treści oporu wobec dotychczasowej recepcji i akademickiej popularyzacji eriksonowskiej koncepcji. Po co mieliby to czynić, skoro L. Witkowski wykonał już za nich to zadanie?

Moim zdaniem właśnie ta książka powinna zachęcić studentów i naukowców psychologii, pedagogiki i socjologii do ponownego studiowania tekstów E.H. Eriksona i zastanowienia się nad nimi w kontekście zarówno przywoływania ich we własnych studiach teoretycznych, jak i konceptualizowaniu własnych badań empirycznych. To, o czym pisze w swojej książce Witkowski powinno doprowadzić do radykalnej zmiany także narzędzi diagnostycznych, które były przez dziesiątki lat konstruowane na bazie niewłaściwej recepcji istoty typologii każdej z faz cyklicznego rozwoju człowieka.

W tym zatem upatruję także ogromny walor praktyczny publikacji, bowiem wynika z jej treści jaka odpowiedzialność spoczywa na uczonych, badaczach, jeśli konstruują narzędzia diagnostyczne w oparciu o strukturę nieadekwatnych do teorii zmiennych. Z publikacji Witkowskiego wynika, jak jego krytyka demistyfikuje niewłaściwe panowanie psychologów nad różnymi wymiarami ludzkiej egzystencji badanych osób według błędnie odczytanego eriksonowskiego modelu.

Znakomicie się stało, że profesor Lech Witkowski poświęcił ponownie swoją refleksję filozoficzną dotychczasowemu odczytaniu modelu Eriksona, bo ani psychologów, ani socjologów czy pedagogów nie było do tej pory stać na taki luksus głębokiej, świetnie udokumentowanej kontemplacji. Widać dzięki niej jak ważna jest w nauce migracja umysłowa, przemieszczanie się uczonego z jednej dyscypliny do drugiej bez kompleksu bycia w niej formalnie wykształconym. Ten typ migracji naukowej prowadzi właśnie do powstania nowych powiązań wiedzy i być może tworzenia się także nowych sieci badawczych.

Mam nadzieję, że psycholodzy darują sobie milczenie czy obojętność na obecną już na rynku rozprawę Lecha Witkowskiego i zaczną włączać do swoich debat, studiów i zespołów badawczych przedstawicieli także innych nauk społecznych i humanistycznych. Może nawet będzie miała miejsce naukowa dyskusja nad tezami L:. Witkowskiego tak, jak uczynili to pedagodzy w ub. roku polemizując i wychwalając na łamach "Studiów z Teorii Wychowania" wcześniejszą monografię naukową tego autora poświęconą pedagogice Heleny Radlińskiej. W przeciwnym razie zdarzająca się ze strony psychologów arogancja wobec pedagogów i ignorancja pedagogiczna będą prowadzić do projektów badawczych, na których wprawdzie da się dobrze zarobić, ale nie tylko finansowo. Można bowiem znacznie więcej stracić, kiedy publikuje się wyniki badań coraz łatwiej rozpoznawalnych jako zbiór artefaktów.

17 lutego 2016

Quasi raport w sprawie zmian w szkolnictwie wyższym

Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego przedstawiła w swoim Raporcie 2016 nr 4 „Rekomendacje w sprawie odbiurokratyzowania procesu kształcenia i oceny jego jakości”, które zostały przygotowane pod kierunkiem prof. Zbigniewa Marciniaka.
Y
Powyższy organ powołał na przełomie 2015 i 2016 r. trzy zespoły eksperckie, których zadaniem jest opracowanie i przedstawienie swoich propozycji oraz opinii w odrębnych raportach. Mamy zatem pierwszy raport, którego pełna treść jest udostępniona na stronie RGSzW. Jego adresatem są konferencje rektorów, pozostałe instytucje partnerskie Rady, Polska Komisja Akredytacyjna, organy szkół wyższych oraz społeczność akademicka. W składzie zespołu tego raportu są także profesorowie, którzy walnie przyczynili się do biurokratycznej omnipotencji i bałaganu, który sprzyja wielu patologiom na wszystkich poziomach szkolnictwa wyższego.

Mam nadzieję, że ich aktywność w pracach zespołu podyktowana była próbą zadośćuczynienia naszemu środowisku i rzeczywistemu wyeliminowaniu patologii, a nie ich podtrzymywaniu w kolejnych, drobiazgowych zmianach. Nikt nie będzie przecież czytał treści wymienionych w tym materiale ustawowych paragrafów, ustępów, punktów itp., skoro nie ma ta propozycja charakteru jednolitego tekstu z zaznaczeniem innym kolorem proponowanych zmian.

Jak stwierdzono we wstępie:

"W raporcie tym zidentyfikowano trzy główne źródła biurokratyzacji procesu kształcenia w polskich uczelniach. Pierwszym z tych źródeł jest system przepisów, związanych z zapewnianiem oraz oceną jakości kształcenia. Drugim – czasem nazbyt rozbudowane procedury wewnętrzne, mające szczegółowo dokumentować, głównie na użytek kontroli zewnętrznej, starania uczelni o dobrą jakość kształcenia. Trzecim źródłem biurokracji jest trudno czytelne Prawo o szkolnictwie wyższym, zagmatwane poprzez nałożenie kilku warstw zmian."

Mało to logiczna kategoryzacja źródeł, skoro drugie i trzecie jest pochodną oraz częścią pierwszego. Nie ma wskazania na patologiczną w powyższym zakresie działalność PKA i brak właściwej kontroli w jej strukturach oraz całkowity brak odpowiedzialności kierownictwa za stan patologii graniczących z demoralizacją w wyniku podtrzymywania nieuczciwych podmiotów w naszym szkolnictwie. Nic dziwnego, że ów zespół z satysfakcją przyjął informację, że Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego planuje przygotowanie nowej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, zaś praca zaplanowana jest na kilka lat, bo koło patologii będzie się jeszcze kręcić. Kto wie, może ktoś wsypie piasek w szprychy, albo ktoś posmaruje łożysko.

Tymczasem proponuje się ministerstwu, by już teraz usunęło niektóre obciążenia biurokratyczne poprzez uproszczenie treści własnych rozporządzeń. Ciekawe, jak usunąć coś, co jest fundamentalnie zapisane w ustawach?

Z twórczym samouwielbieniem autorzy tego raportu piszą: "Gdy uproszczenia te zostaną wdrożone, przyjdzie czas na to, by zająć się drugim ze wskazanych źródeł biurokratyzacji: powinniśmy dokonać w uczelniach przeglądu wytworzonych dokumentów i rozstrzygnąć, które z formularzy, matryc itp. były użyteczne dla naszych starań o jakość kształcenia, a które powstały wyłącznie na potrzeby kontroli zewnętrznych". Czyżby nie rozumieli, że to dzięki ich wpływom w rządzie minionych lat uczelnie tworzyły bezużyteczne formularze i matryce nie dlatego, że nie miały nic innego do roboty, tylko dlatego, że były do tego zmuszone przez PKA?! Czy to jest takie trudne do zrozumienia czy raczej autorzy chcą odsunąć od siebie współsprawstwo?

Struktura oraz treść materiału nie ma nic wspólnego z kategorią raportu, gdyż nie zawiera żadnej diagnozy. Jego autorzy skupiają się wyłącznie na rekomendacjach. Mamy zatem kolejne ble, ble, ble... i utrwalanie tego samego, tym samym, tylko w innej formie i stylistyce.

- Zespół rekomenduje istotne uproszczenie...

- Należy wyraźnie podkreślić, że...

- ... ich wdrożenie nie spowoduje konieczności dokonania żadnych modyfikacji...

- Niektóre z elementów dokumentacji procesu kształcenia, z punktu widzenia uproszczonego prawa, będą mogły być uznane za zbędne...

itp. itd.

No i odkrywcza teza: "Miarą kultury jakości, o której mowa w dokumentach międzynarodowych, nie jest rozbudowana struktura organizacyjna wewnętrznego systemu zapewniania jakości, lecz sprawność działania tego systemu." Drodzy Rektorzy i dziekani spadną z krzeseł, jak to przeczytają. Wynika z tego, że sami sobie to wymyślili i zobowiązali do tych rozwiązań podwładnych. BRAWO Autorzy Raportu nr 4!

Co ciekawe, rekomendacje dotyczące rozporządzenia w sprawie warunków prowadzenia studiów na określonym kierunku i poziomie kształcenia – propozycje modyfikacji przepisów są niczym innym, jak nowym źródłem biurokratyzacji i zaprzeczeniem potrzeby poważnej zmiany w tym zakresie. To takie pacykowanie, by zachować biurokratyczne władztwo.

Widać z treści tego niby-raportu konflikt "unikanie-unikanie", który już dawno został wpisany do ludowej mądrości: Osiołkowi w żłobie dano, w jednym owies, w drugim siano... ,

16 lutego 2016

Jak zmieniają się biblioteki szkolne


W poprzedniej kadencji rządu usiłowano zlikwidować biblioteki szkolne zamierzając przenieść ich zbiory do bibliotek rejonowych. Rzecz jasna, chodziło tu tylko i wyłącznie o oszczędności. Po co zatrudniać w każdej szkole publicznej bibliotekarza, skoro uczniowie nie potrzebują już wypożyczalni książek. Jak chcą lub muszą czytać, to mogą skorzystać z pozaszkolnych bibliotek publicznych.

Tymczasem biblioteki trzeba radykalnie modernizować, dofinansować, wzmocnić kadrowo. W rozwiniętych krajach demokratycznych biblioteki szkolne są wielofunkcyjne. To nie są pokoiki, w których wypożycza się uczniom lektury szkolne, ale wkomponowane w przestrzeń szkolną miejsca do spędzania w nich przez uczniów czy nauczycieli wolnego czasu. Dostęp do książek i publikacji multimedialnych jest swobodny, zaś korzystający z dostępnych tu źródeł wiedzy sami rejestrują potrzebę wypożyczenia określonej publikacji.



Tu jest miejsce na miękkie fotele, kanapy, by można było wygodnie posiedzieć, odpocząć z książką czy czasopismem w ręku lub z czytnikiem e-booka, napić się herbaty, soku czy kawy, zjeść ciasteczko (drożdżówkę), posłuchać muzyki czy obejrzeć filmowy klip. Specjalista od informacji naukowej - bibliotekarz służy pomocą zainteresowanym w znalezieniu odpowiedniego źródła wiedzy czy pomaga w opracowaniu multimedialnej prezentacji.

Naklejki z kodami kreskowymi pozwalają na samodzielne pobieranie i wypożyczanie książek do domu. Nauczyciel-bibliotekarz nie jest od tego, żeby prowadzić lekcje w ramach zastępstw za nieobecnych pedagogów w szkole, tylko ma za zadanie przygotowywać pakiety materiałów dydaktycznych nauczycielom, którzy przygotowują się do nowej lekcji czy uczniom i rodzicom, kiedy zamierzają zrealizować projekt edukacyjny.



W bibliotece każdy powinien czuć się jak u siebie w domu, a nie jak intruz, który przeszkadza komuś w pracy. Kultura i dostęp do niej rządzi się wolnością, swobodą dostępu. Tu powinni być zatrudniani animatorzy kultury i technologii edukacyjnych, by wspomagać nauczycieli w przygotowaniu aktywizujących zajęć dydaktycznych. Tak jak chirurg potrzebuje zespołu lekarskiego i pielęgniarki, instrumentariuszy, tak też nauczyciel powinien mieć profesjonalne wsparcie do realizowania innowacyjnych projektów zajęć szkolnych.


Zamiast instalować kamery do podglądania uczniów i nauczycieli powinniśmy wprowadzać do szkół rozwiązania elektroniczne do samoobsługi w przestrzeni bibliotecznej, która powinna zachęcać atrakcyjnością nie tylko zbiorów, ale też miejsca i przestrzeni do obcowania z kulturą i sztuką, do pozyskiwania specjalistycznej pomocy w samokształceniu czy do realizowania określonych projektów dydaktycznych.

Być może warto pomyśleć o powiązaniu inaczej usytuowanej w szkole biblioteki ze świetlicą, by powiększać przestrzeń swobodnej aktywności dzieci i młodzieży w odpowiednio architektonicznie zrekonstruowanych pomieszczeniach. Może czas wyjść z biblioteką na korytarz szkolny i odpowiednio zrekonstruować jego przestrzeń właśnie dla takich potrzeb?



(fot. Wykorzystano fotografie ze strony:----------------)