25 stycznia 2016

Ele-mele-dutki

Jest taka rymowanka: "Ele mele dudki, gospodarz malutki gospodyni jeszcze mniejsza, ale za to robotniejsza", ale w tytule dzisiejszego wpisu nie ma błędu.

Celowo napisałem ... dutki, bo nawiązuję tu do gwary podhalańskiej, w której słowo dutki oznacza pieniądze. Rzecz bowiem dotyczy tego, kto zarabia na rządowym elementarzu (na marginesie: nadal MEN nie ujawnił, jaki jest rzeczywisty koszt tego podręcznika), który rzekomo jest darmowy. Napisały do mnie autorki ćwiczeń, które przygotowały do tegoż elementarza dla klasy I i II. Mają już gotowy projekt na zeszyt ćwiczeń do klasy III, ale ich wydawca zastanawia się, czy to w ogóle wydać. Nie o edukację tu chodzi, tylko o możliwe straty dutków, gdyby materiały dydaktyczne nie zostały zakupione przez szkoły w ramach celowego dofinansowania.

Jak pisze jedna z autorek - ich zeszyt ćwiczeń został uznany przez nauczyciela-doradcę metodycznego w ich województwie za najlepsze, jakie dotychczas ukazały się na naszym rynku. "Ale na nic to się zdało, bo dyrektorzy szkół kierując się wydanym rozporządzeniem swoich przełożonych zatrzasnęli drzwi do swoich szkół przed niepopularnym wydawcą. Cichaczem jednak wpuścili N... E.., W..., D...... i inne wydawnictwa.

Nauczycielom i dyrektorom nie przeszkadza to, że w niektórych podręcznikach jest napisane: "... leć jaskółko, leć do nieba, tam nic nie ma" (w ogóle - jak pamiętam - jest "leć po słonko"). Wydawca naszych ćwiczeń - widząc, co dzieje się w szkołach - wstrzymał nawet wydanie 3 i 4 części ćwiczeń. Teraz ponownie rozważył problem i chyba je wyda, ale czy ktoś kupi?"


Dalej autorka listu pyta, "jak wprowadzić do szkół ćwiczenia, żeby nauczyciele nie odstawiali "cyrków" korzystając z podręcznika MEN, a ćwiczeń innych wydawnictw, które żadnego - poza pozornym - związku z Elementarzem nie mają? Zajrzałem do tych materiałów dydaktycznych, by przekonać się, że rzeczywiście autorki starały się w nich poprawić to, co jest niedoskonałe w rządowym "Elementarzu". Moim zdaniem, szkoda było na to czasu i "atłasu". Lepiej było opracować własny materiał dydaktyczny bez potrzeby jego publikowania do powszechnego użytku, tylko do wykorzystania we własnej klasie.

No cóż, rządowy bubel był i nim pozostanie, bo nie został napisany zgodnie z metodologią konstruowania tego typu środków dydaktycznych. Pisanie zatem materiałów pomocniczych, które mają coś wyrównać, skorygować, uzupełnić jest - moim zdaniem - bezcelowe, chociaż znakomicie sprawdzi się w szkole, w której pracują autorki takich pomocy. Części nauczycieli wczesnej edukacji nie zależy na tym, jaki ma obowiązywać "Elementarz" w toku edukacji, skoro jest za darmo, a rodzice i tak nie kupią innego. Nie oni pisali, nie oni wybierali, a przecież, jak ktoś jest do czegoś zmuszony - wbrew merytorycznie negatywnej tego ocenie - to po co ma się wysilać i poszukiwać czegoś innego? Jak to mówią niektórzy: "to nie moja broszka".

Tymczasem MEN przekazało do konsultacji społecznej projekt rozporządzenia w sprawie udzielania dotacji celowej na wyposażenie szkół w podręczniki, materiały edukacyjne i materiały ćwiczeniowe. Straci moc rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 7 lipca 2014 r. w sprawie udzielenia dotacji celowej na wyposażenie szkół w podręczniki, materiały edukacyjne i materiały ćwiczeniowe (Dz. U. poz. 902 oraz z 2015 r. poz. 452), zaś nowe - właśnie opiniowane - wchodzi w życie z dniem 15 marca 2016 r.

24 stycznia 2016

Strach się (nie) bać


Stwierdzeniem - "strach się nie bać" skomentowałem szkolenie w zakresie profilaktyki antywywiadowczej, jakie przeprowadził dla pracowników naukowych wydziału jeden z oficerów ABW. Jeszcze trochę i kapitał społeczny osiągnie stan zerowy, bo właściwie po przekazanych przez niego ostrzeżeniach, nie powinienem już odzywać się do kogokolwiek, z nikim kontaktować (także elektronicznie, nie prowadzić rozmów telefonicznych, unikać komunikatorów społecznych itp.), nikomu nie wierzyć, nieustannie zmieniać hasła (PIN-y), itd., itd., gdyż informacja stała się towarem w zglobalizowanym, pluralistycznym świecie.

Nie wolno nam zatem bagatelizować zagrożeń w sytuacji, kiedy wróg czuwa a w naszym kraju jest niezliczona liczba agentów różnych wywiadów. Każdy z nas może być przedmiotem ich zainteresowania. Nie ma bowiem w takim świecie nieważnych informacji. Każda informacja, wiedza o czymś lub o kimś może się czemuś lub komuś przydać. W jej posiadanie mogą chcieć wejść wyspecjalizowani w manipulacji i pozyskiwaniu najróżniejszych danych przedstawiciele obcych służb.

A my mamy skłonność - i to bez względu na płeć oraz wiek - do plotkowania, dzielenia się z innymi najróżniejszymi, a zasłyszanymi sensacjami(kto, z kim, przeciwko komu, dlaczego i po co oraz jak długo, gdzie i kiedy), a pozyskanymi w wyniku badań czy kształcenia innych osób. Wyniki naszych obserwacji czy badań wróg może wykorzystać przeciwko bezpieczeństwu naszego państwa czy doprowadzić do zerwania stosunków międzynarodowych z dotychczasowym "bratem" czy "siostrą". Jeśli jeszcze ktoś pełni funkcję kierowniczą, to ani chybił, jest na celowniku obcych służb, tylko nie jest tego świadom.

Tymczasem OBCYCH interesują nasze osobowe cechy, nawyki, pochodzenie, poglądy polityczne, postawy wobec religii, wyznanie, filozofia życia itp. Jeśli tylko mamy wpływ na opinię publiczną czy określonego środowiska i jego emocje, to może się zdarzyć zainteresowanie nami ze strony obcego wywiadu. Jego funkcjonariusze nie są nam znani, przynajmniej do czasu, kiedy ktoś nie wpadnie w zastawioną na niego(nią) pułapkę, albo sam ich nie zdekonspiruje.

Niech więc uważają naukowcy (szczególnie ci w średnim wieku, który to okres życia prof. Zbyszko Melosik opisał w książce pt. "Kryzys męskości"), bo służby dysponują na "przynętę" atrakcyjnymi kobietami. Ba, agenci obcego wywiadu mogą wykorzystać organizowane przez nas międzynarodowe konferencje, sympozja do tego, by będąc zaproszonymi do udziału w nich mogli skorzystać z okazji i "pod przykryciem" penetrować środowisko celem uzyskania potrzebnych wywiadowi danych. Niektórzy agenci podszywają się pod członków stowarzyszeń, organizacji społecznych, inni akredytują się jako dziennikarze, eksperci czy specjaliści.

Pamiętaj! Nie tylko twój PC, laptop, telefon komórkowy, pendrive czy zewnętrzny dysk jest nośnikiem informacji, a tym samym pożądanych dla obcego wywiadu danych czy wartości. Wszystkie dane wrażliwe mogą przydać się klonom dzisiejszego Jamesa Bonda do prowadzenia działalności agenturalnej przeciwko naszemu państwu. Strach się bać, bo przecież w grę wchodzą zagrożenia ze strony grup o charakterze terrorystycznym czy ekstremistycznych, jak i grup przestępczych czy właśnie obcego wywiadu.

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN zamówił już do wydawanej serii monografii autorskich rozprawę na temat pedagogiki wobec niebezpieczeństwa, a więc zróżnicowanych zagrożeń. Po tym wykładzie widzę, że potrzebny w niej będzie rozdział na temat bezpieczeństwa samych pedagogów.





22 stycznia 2016

NIK-t tak porządnie nie prześwietlił studiów doktoranckich



Ukazał się "raport" Najwyższej Izby Kontroli o stanie polskiego modelu kształcenia doktorantów.

Celem głównym bezpośredniej kontroli NIK w pięciu jednostkach akademickich (w dwóch uniwersytetach i dwóch instytutach PAN-owskich i jednej jednostki niepublicznej szkoły wyższej(DSW) oraz pośredniej kontroli w 92 jednostkach (w tym 84 szkołach wyższych) była ocena skuteczności stacjonarnych studiów doktoranckich jako drogi kształcenia kadr naukowych ze środków publicznych.

Ocena dotyczyła w szczególności:
1) warunków kształcenia doktorantów,
2) prawidłowości wykorzystania środków finansowych na rozwój i kształcenie doktorantów,
3) skuteczności kształcenia kadr naukowych.


Kategoria skuteczności kształcenia jest pochodną prakseologicznego podejścia do tego procesu. Skoro władze resortu nauki i szkolnictwa wyższego stawiają uczelniom określone cele edukacyjne do realizacji w ramach studiów III stopnia, to tym wyższa jest skuteczność ich realizowania, im są one osiągane w najwyższym stopniu. Pojawia się tylko pytanie, kogo dotyczy owa skuteczność - prowadzących studia czy ich uczestników?

W latach 2006-2013 nastąpił w naszym kraju wyraźny wzrost - bo o 40% - zainteresowania absolwentów szkół wyższych kontynuowaniem ścieżki własnego rozwoju, której efektem końcowym miała być obrona dysertacji doktorskiej. Jak się okazało, w tym okresie straty wyniosły 26%, gdyż co czwarty doktorant pozostał przy stopniu wykształcenia zawodowego. Stopień naukowy doktora uzyskało od 4.815 osób w 2006 r. do 6.072 w 2013 r. Powodem kontroli była zatem wstępna diagnoza, z której wynikało co następuje:

System finansowania szkół wyższych stwarza ryzyko przyjmowania na stacjonarne studia doktoranckie nadmiernej liczby osób, z których część nie jest przygotowana do podejmowania kariery naukowej. Stosunkowo łatwa dostępność studiów doktoranckich powoduje również sytuację, w której tylko część doktorantów może korzystać ze stypendiów naukowych. Pozostałe osoby poszukują innych źródeł dofinansowania swoich badań lub rezygnują ze studiów. Masowe kształcenie doktorantów wzbudza wątpliwości co do jego jakości i skuteczności.

Za wskaźnik skuteczności kształcenia na studiach doktoranckich przyjęto odsetek osób, które je ukończyły w terminie (w latach 2013 – 2014) broniąc pracę doktorską do końca pierwszego kwartału 2015 r. i w konsekwencji uzyskując stopień naukowy doktora.

Najniższy wskaźnik skuteczności dotyczył doktorantów z dziedziny nauk humanistycznych i społecznych, bo wyniósł zaledwie 26,8%, a ze względu na uzyskanie stopnia naukowego doktora dotyczył on niepublicznej uczelni (wyniósł zaledwie 5,6%). Najwyższą skutecznością mogły pochwalić się uczelnie prowadzące studia doktoranckie w dziedzinie nauk ścisłych i medycznych, bowiem wskaźnik skuteczności kształcenia /wypromowania doktorów wyniósł 66%.

Jak stwierdzono w Raporcie na s.7: Niekorzystny wpływ na skuteczność kształcenia na studiach doktoranckich mają łagodne kryteria rekrutacji umożliwiające przyjęcie znacznej liczby osób, zbyt mało zajęć związanych z metodyką prowadzenia badań naukowych, niewielka oferta zajęć fakultatywnych rozwijających umiejętności zawodowe oraz niewystarczające mechanizmy motywacyjne (np. niskie stypendia). Czynnikiem demotywującym dla doktorantów jest niepewna perspektywa zatrudnienia – badania potrzeb polskiej gospodarki nie wykazują istotnego zainteresowania pracodawców zatrudnianiem osób ze stopniem naukowym doktora.

Dostrzeżono w dokumentacji studiów III stopnia takie nieprawidłowości, jak m.in.:

- niezapewnienie wszystkim doktorantom opiekunów naukowych posiadających co najmniej stopień naukowy doktora habilitowanego;

- niezawieranie umów z jednostkami naukowymi, w których doktoranci przygotowywali i bronili prace doktorskie;

- przyjmowaniu na studia doktoranckie osób, które przygotowywały prace doktorskie z innych dyscyplin niż dana jednostka miała uprawnienia. (s.8)

- niewypłacanie stypendium doktoranckiego studentom studiów III st. w uczelni niepublicznej.



Wykorzystano w ramach tej kontroli także raporty Polskiej Komisji Akredytacyjnej, która jedynie w ramach oceny instytucjonalnej jednostek mogła badać jakość kształcenia na studiach doktoranckich. Wynika z nich m.in.

- niewystarczająca oferta zajęć z przedmiotów związanych z metodyką i metodologią prowadzenia badań naukowych przygotowujących doktorantów do samodzielnego redagowania artykułów naukowych oraz rozprawy doktorskiej,

- brak zajęć fakultatywnych rozwijających umiejętności zawodowe,

- niski poziom zajęć w języku angielskim (w szczególności brak możliwości nauki języka specjalistycznego) oraz

- publikowanie przez doktorantów artykułów w czasopismach drugorzędnych dla rozwoju danej dyscypliny ze względu na ich słabą jakość. (s.10)


Ciekaw jestem, czy oceniającymi jakość kształcenia w zespołach PKA byli naukowcy, którzy sami mogli być wzorem cnót będących przedmiotem kontroli? Natomiast bulwersujące patologie w kształceniu doktorantów wykryto w czasie kontroli bezpośredniej, na miejscu, w trakcie której okazało się m.in., że:

- W Instytucie Filozofii i Socjologii PAN od 1 lipca 2012 r. do czasu zakończenia kontroli obowiązki dyrektora Szkoły Nauk Społecznych pełniła osoba nieposiadająca stopnia naukowego doktora habilitowanego. (...) trzy osoby pełniące funkcje opiekunów naukowych dla doktorantów nie posiadały stopnia naukowego doktora habilitowanego(...) (s.12) Ba, w powyższym instytucie (...) przyjmowano doktorantów, przygotowujących rozprawy doktorskie z innych dziedzin (powinno być - dyscyplin naukowych - dop. BŚ) niż filozofia i socjologia, którzy bronili swoje prace w innych jednostkach naukowych.(s. 13)

No tak, ale to z tego Instytutu samodzielni pracownicy naukowi przeszli do Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie, gdzie mogli służyć swoimi kwalifikacjami i/lub ich brakiem Ministerstwu Edukacji Narodowej czy zarabiając na Międzynarodowych Badaniach Osiągnięć Uczniów - PISA.


Zdaniem jednego z rektorów, sytuacja jest znacznie gorsza, niż ujawnił to ów raport. Wszak doktoranci odbywają praktykę dydaktyczną w zalecanym wymiarze, otrzymują należne im świadczenia pieniężne, ale są one żenująco niskie. To wstyd, że w Polsce daje się najzdolniejszej młodzieży ochłapy, rzucając je jak psu kości pod stół, by w tej nędzy okazali swoją wdzięczność państwu, że w ogóle wolno im być doktorantami w uniwersytecie.

Zgodnie z neoliberalną polityką PO i PSL wprowadzono zasadę antagonistycznej konkurencji, która zmusza doktorantów do hiperaktywności w zakresie publikacji, udziału w konferencjach naukowych oraz wnioskowaniu o finansowanie ich badań przez podmioty zewnętrzne. Najlepiej, gdyby wnosili w wianie podpisaną umowę na finansowanie ich projektu badawczego przez międzynarodowe konsorcjum.

Doszło już do takiego absurdu, że mamy doktorantów, którzy uczestniczyli w kilkunastu konferencjach w roku wygłaszając tam referaty, komunikaty z badań, a większość z nich została nawet opublikowana. Co z tego, że uzyskują wcale nie najgorszy wynik na wydziale, skoro nie są w stanie napisać i obronić w terminie dysertacji doktorskiej. Wielu z nich w walce o przeżycie przekracza limit 4 lat na pozytywne sfinalizowanie doktoratu. Para idzie w "rywalizację", bo za to są pieniądze dla uczelni.

System kształcenia w humanistyce czy w naukach społecznych raczej się u nas nie sprawdza. Termin czterech lat jest za krótki dla przeciętnego absolwenta studiów wyższych, a wybitni nie uczestniczą w takich postępowaniach za tak marne "grosze".

(źródło memu: Facebook)