14 października 2015

Nowy podręcznik pedagogiki - tym razem dla studentów studiów licencjackich



Ponad ćwierć wieku transformacji ustrojowej i społeczno-politycznej w naukach pedagogicznych potwierdza, z jak wielkim kapitałem intelektualnym poradziły one sobie ze zmianą także w warstwie epistemologicznej, ontologicznej, aksjologicznej i antropologicznej, gdyby spojrzeć na dyscyplinę tylko z filozoficznej perspektywy. Najlepszym tego świadectwem są trzy serie zupełnie odrębnych, nowych i na bardzo wysokim poziomie naukowym podręczników akademickich z pedagogiki, jakie ukazywały się w renomowanych oficynach: PWN, GWP i „Impulsie” oraz szereg monografii z metodologii badań pedagogicznych, pedagogiki ogólnej, filozofii edukacji i systematyki myśli pedagogicznej, które dały nowe impulsy do badań podstawowych i kolejnych rozpraw syntetycznych.

Naukowe środowisko pedagogów nie musiało gonić Zachodu, ani dostosowywać się do rozwijanych w demokracjach modelach badań społeczno-wychowawczych, gdyż było kulturowo przygotowane do nowego ustroju także dzięki dziełom mistrzów i klasyków pedagogiki z okresu II Rzeczypospolitej. Trzeba było jedynie odtajnić „nieobecne dyskursy”, szybko przywołać przekłady najbardziej znaczących rozpraw zachodnioeueropejskich i amerykańskich naukowców, by w wyniku ich recepcji odsłonić także ich słabości czy mityczność rzekomo wartościowych rozwiązań.

Profesor Teresa Hejnicka-Bezwińska z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy korzystała w pracy nad swoją najnowszą monografią akademicką z wielu rozpraw i przekładów zagranicznych prac naukowych z pedagogiki i filozofii edukacji, co raz jeszcze potwierdza słuszność i trafność podjętych przed niemalże dwudziestu pięciu laty decyzji o ich tłumaczeniu czy pisaniu zupełnie nowych rozpraw pedagogicznych przez rodzimych autorów. W książce, która jest pomyślana i wydana jako podręcznik pedagogiki, widać znakomite połączenie tradycji, uniwersalnych i ponadczasowych modeli czy teorii z najnowszą ich recepcją, aktualizacją czy kontynuacją dla potrzeb ponowoczesnych społeczeństw. Od lat interesuję się podręcznikami akademickimi na naszym kontynencie i mogę śmiało powiedzieć, że polskie piśmiennictwo w tym właśnie rodzaju naukowej literatury jest zdecydowanie lepsze od wielu wydań tzw. zachodnich autorów. Nie mamy się czego wstydzić, a jak napisał w swojej Encyklopedii Pedagogicznej prof. Czeskiej Akademii Nauk – Jan Průcha – jest nam czego zazdrościć.

Takim właśnie dziełem jest niewątpliwie najnowszy podręcznik z pedagogiki dla pierwszego stopnia kształcenia na poziomie wyższym, jaki napisała i wydała w warszawskiej oficynie Difin prof. Teresa Hejnicka-Bezwińska. Autorka znana jest ze swoich licznych monografii z pedagogiki ogólnej, porównawczej oraz współczesnej myśli pedagogicznej, toteż każda jej kolejna książka wywołuje ogromne zainteresowanie w naszym środowisku uruchamiając także opinie polemiczne. Już we wstępie odwołuje się do dwóch ostatnich serii podręcznikowych z pedagogiki, by dokonać swoistego ich dopełnienia.

Na marginesie muszę odnotować, że Autorka pominęła wcześniejsze dwa tomy pod redakcją warszawskich profesorów Krzysztofa Kruszewskiego i Krzysztofa Konarzewskiego zapewne tylko dlatego, że nie były one oznaczone przez wydawcę jako podręczniki do pedagogiki. Tymczasem oba tomy tych naukowców są klasycznymi podręcznikami z pedagogiki szkolnej, a do czasu ukazania się szeroko ujętego podręcznika pod redakcją profesora Zbigniewa Kwiecińskiego i moją, spełniały rolę pierwszych, iście postsocjalistycznych monografii akademickich w kształceniu studentów pedagogiki i na kierunkach nauczycielskich.


Niniejszy podręcznik przełamuje kolejne przyzwyczajenia tak dotychczasowych autorów, jak i uważnych, a wrażliwych na syntezy pedagogiki czytelników, bowiem Uczona wprowadza całkowicie autorką narrację, strukturę treści i sposób podejścia do uczynienia jej klarowną, chociaż dobór treści wcale nie jest najłatwiejszy dla nowego pokolenia studentów. Nareszcie dzieje pedagogiki zostały przedstawione inaczej, niż mieliśmy z tym do czynienia w dotychczasowych podręcznikach akademickich. Nie ma bowiem potrzeby, przy tak znakomitych monografiach z historii wychowania i oświaty, powtarzanie ich w skróconej wersji. Prof. T. Hejnicka-Bezwińska ma za sobą własne badania współczesnej historii myśli i oświaty, toteż mogła sobie pozwolić na zupełnie inną narrację tego, co stanowi o fundamentach nauk humanistycznych i społecznych. Autorkę interesuje bowiem rozwój pedagogiki w cywilizacji zachodniej, a więc od powstania na naszym kontynencie pierwszych uniwersytetów.

Słusznie, skoro dzisiejsi studenci powinni wiedzieć, kiedy zaczął się właściwy rozwój naukowej pedagogiki, a niektórzy naukowcy z dziedziny nauk humanistycznych i społecznych powinni wreszcie zrozumieć, że status naukowy pedagogiki jest równorzędny statusowi socjologii, antropologii kulturowej, nauk o polityce czy psychologii. Wyrastamy z tego samego pnia i korzystamy – równie lepiej lub gorzej - z tej samej metodologii badań humanistycznych i społecznych. Tą częścią podręcznika prof. T. Hejnicka-Bezwińska powinna zamknąć już demagogiczną i jałową dysputę (w tym także hejtowanie ignorantów lub zawistników takiego poziomu rozwoju naszej dyscypliny) na temat tego, czy pedagogika jest nauką. Istotnie, szkoda już więcej czasu oraz druku na to, by przekonywać niedouczonych w tym zakresie naukowców z innych dziedzin i obszarów nauk.

Dobrze, że chociaż nowe pokolenie absolwentów studiów licencjackich otrzymuje kolejne, koronne argumenty, by nie musiało ze spuszczoną głową tłumaczyć się z tego, czy pedagogika jest nauką czy nią nie jest, skoro jest. Ba, trafnie wskazuje autorka podręcznika, że: Pedagogika – podobnie jak inne dyscypliny naukowe – ma swoje teorie, ale w wymiarze chyba większym niż inne dyscypliny wykorzystuje teorie, które wytworzyli przedstawiciele innych dyscyplin naukowych, szczególnie takich jak psychologia, socjologia, politologia, kulturoznawstwo, naukoznawstwo, językoznawstwo i inne. Pedagogika zatem bardziej niż inne nauki wykorzystuje zasadę, że teorie naukowe nie mają swojej ojczyzny, tzn. teorie nie dają się zamykać w obrębie jednej dyscypliny naukowej. (s. 15).


Mamy oto najnowszy podręcznik, który – podobnie jak poprzednie – będzie funkcjonował przez wiele lat w kształceniu pedagogicznym, gdyż są w nim odniesienia do dominujących teorii czy podejść naukowych na temat wychowania i kształcenia oraz najnowsze dyskursy akademickie. Bydgoska pedagog odsłania nam ewoluujące zmiany, których (…) kierunek wyznacza przechodzenie od wytwarzania doktryn pedagogicznych do ich rekonstruowania badania recepcji.(s. 82) Zapewne znajdą się czytelnicy, którym zabrakło w tej rozprawie takich czy innych teorii, szkół naukowych lub ich przedstawicieli, ale nie ma sensu prowadzenie sporu w takim właśnie zakresie, gdyż istotą podręczników jest autorski wybór kanonicznych dla niego treści i dobór klasycznych oraz najnowszych źródeł wiedzy na ich temat. Profesor unika zresztą własnych ocen, wyostrzonych sądów wymienianych postaci czy ich dzieł przywołując je sprawozdawczo we właściwym kontekście historyczno-społecznych przemian oraz referując kluczowe tezy i dokonania wielu badaczy.


Autorka uwydatnia w obiektywny sposób, korzystając także z najnowszych studiów historycznych, to, co było słabością czy nawet patologią w pedagogice okresu totalitaryzmu komunistycznego. Słusznie, bowiem nawiązujący dopiero kontakt z naukową pedagogiką studenci nie są jeszcze przygotowani do krytycznego odbioru jej spuścizny. Poza tym, co wynika z mających miejsce także w naszej dyscyplinie naukowej sporów na temat dzieł krytycznych wobec minionych, jak i obecnych twórców myśli o wychowaniu czy kształceniu, nie prowadzą one do konsensusu, ale uwydatniają jeszcze lepiej konieczne różnice. Szkoda jedynie, że nie wszyscy potrafią pięknie różnić się w tych sporach.

Dla mnie najciekawsze są ostatnie trzy rozdziały podręcznika, w których poznajemy najnowszą ewolucję naszej dyscypliny, która – nie bez strat i dramatów - przeszła od pedagogiki tradycyjnej do pedagogiki ponowoczesnego świata w XXI wieku. Autorka od lat dokonywała bardzo szerokich analiz porównawczych ideologii i raportów (o-)światowych oraz ewoluowanie szkolnictwa wyższego i nauk pedagogicznych, toteż świetnie przybliża kluczowe ich charakterystyki. W podsumowaniu rozdziału 3 wskazuje na najważniejsze rodzaje zmian w pedagogice ostatnich dziesięcioleci trafnie pisząc o nich jako możliwych nie dopiero po 1989 r., ale przecież kiełkujących lub skrywanych w tzw. drugim obiegu doby totalitarnej PRL.

Może zbyt mało poświęcono im uwagi, gdyż młode pokolenie wolnej III RP może nabrać przekonania, że to właśnie dopiero nowy ustrój skutkował odkrywaniem cywilizowanej nauki o wychowaniu i kształceniu. Tymczasem polska pedagogika i jej naukowe środowisko była bardzo dobrze przygotowana do transformacji ustrojowej, czego najlepszym przykładem było uruchomione na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu przez profesorów Zbigniewa Kwiecińskiego i Lecha Witkowskiego interdyscyplinarne i międzykulturowe seminarium „Nieobecne dyskursy” wraz z przełomową dla polskiej myśli serią wydawniczą i wieloma znakomitymi tytułami pokolenia młodych naukowców z okresu tego przełomu. Sam uczestniczyłem w tych seminariach doświadczając wyjątkowego przełomu i także czynnie włączając się w jego prace oraz wytwory.

Omawiany tu podręcznik kończy się bardzo nietypowo, jak na tego typu dzieła. Autorka upomina się bowiem w „Zakończeniu” z podtytułem ”Gra o edukację” o większą świadomość kandydatów do pedagogicznej profesji nieustannych już kryzysów, załamań czy gwałtownych zmian, z jakimi przyjdzie się mierzyć dzisiejszym studentom pedagogiki. Być może spośród czytelników tej pracy wyrośnie autor kolejnego podręcznika pedagogiki, który będzie tłumaczył złożoność nieprzewidywalnego dzisiaj świata. Zawarte na końcu sugestie metodyczne są pozbawione dydaktycznego dyrektywizmu pozostawiając nauczycielom akademickim wolną rękę w korzystaniu z zawartej tu treści.

Pedagogika w wydaniu Teresy Hejnickiej-Bezwińskiej, podobnie jak i poprzednie podręczniki, żadnego z dotychczasowych nie zastępuje ani nie wypiera, tylko dopełnia nową narracją, impulsami i zdystansowanymi odczytaniami pedagogicznej myśli dla teraźniejszości. Sugerowana tu nawet przyszłość staje się na naszych oczach i także z naszym udziałem przeszłością. Co ważne, ten podręcznik nie jest tak naprawdę tylko dla studiujących, gdyż nawet profesorom tytularnym pokazuje, w jaki sposób można i warto pisać tego typu rozprawy.

Najsłabszą stroną tego podręcznika – na co nie ma już wpływu autorka - jest jego redakcja oraz strona graficzna (kiczowata okładka, fatalne liternictwo). Widać, że wydawca nie zadał sobie nawet najmniejszego trudu, by dokonać edytorskiego opracowania tekstu. To, niestety, może tylko zniechęcać obrazkowe pokolenie, które unika czytania długich tekstów, do wejścia w ducha i stylistykę jakże ważnych treści ze względu na – jak sama to określa bydgoska Uczona - cechujące je „myślenie klipowe”. Tak nie wydaje się ani podręczników szkolnych, ani akademickich. Wyróżnione w nim przez Autorkę podsumowania właściwie nikną, podobnie jak wyróżniane w tekście wydarzenia historyczne, postaci czy argumenty. Szkoda. To jednak potwierdza, że wydawanie podręczników jest edytorską sztuką, której tajniki nie zostały opanowane przez wszystkie oficyny.

Na szczęście i tak o wartości dzieła świadczy to, co autor zawarł w jego treści. Ufam, że zostanie to dostrzeżone i docenione nie tylko w środowisku nauk pedagogicznych, ale także dyscyplin z nią współdziałających. Sam przeczytałem tę książkę w jeden dzień, odnotowując sobie ważne wątki i nowe impulsy do dalszych badań podstawowych w pedagogice. Niech prowadzą je także moi doktoranci.






13 października 2015

Dzień Edukacji Narodowej w klimacie akcji protestacyjnej nauczycieli


Od marca 2015 r. trwa akcja protestacyjna nauczycieli, którzy przynależą do Oświatowej Sekcji NSZZ "Solidarność" Rada Krajowa Solidarności Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” podjęła w dn. 29 września 2015 r. decyzję o kontynuacji prowadzenia sporów zbiorowych z pracodawcami, które mogą zakończyć się strajkami oraz o organizacji w Dniu Edukacji Narodowej 14 października br. manifestacji przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów w Warszawie. Rada apeluje do członków NSZZ „Solidarność” i wszystkich pracowników szkół i placówek oświatowych o liczny udział w tej manifestacji.

Do Akcji Protestacyjnej przystąpił też Związek Nauczycielstwa Polskiego. Uchwałą Zarządu Głównego ZNP z dnia 30 września 2015 r. w sprawie ogólnopolskiej akcji protestacyjnej postanowiono ogłosić 14 października 2015 r. NAUCZYCIELSKIM DNIEM PROTESTU. Tego dnia odbędzie się demonstracja pracowników oświaty, nauki i szkolnictwa wyższego przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów.

Oba związki domagają się zwiększenia nakładów na edukację, 9 proc. waloryzacji wynagrodzeń nauczycieli oraz pracowników administracji i obsługi, zaprzestania likwidacji szkół i zwolnień pracowników oświaty, poprawy warunków pracy oraz przywrócenia wcześniejszych emerytur dla nauczycieli. W dalszym ciągu rząd RP nie chce rozmawiać na temat postulatów NSZZ „Solidarność” a w rządowych planach budżetowych na 2016 r. nie ma zagwarantowanych środków na waloryzację wynagrodzeń nauczycieli.

Tym samym Dzień Edukacji Narodowej nie dla wszystkich nauczycieli i ich zwierzchników będzie dniem radosnym, skoro została już zapowiedziana i odbędzie się w Warszawie manifestacja środowisk nauczycielskich z wszystkich województw. Ciekawe, czy na dziesięć dni przed wyborami uda się im skłonić formację rządzącą do złożenia publicznej deklaracji zrealizowania powyższych postulatów? Cztery lata temu ówczesny premier rządu Donald Tusk w ostatnim dniu przed ciszą wyborczą złożył deklarację o podwyżkach pensji dla nauczycieli, toteż w dużej mierze nauczyciele poparli kandydatów do Sejmu z PO i PSL. Wczoraj minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska zdecydowanie odrzuciła jakąkolwiek możliwość wprowadzenia w przyszłym roku podwyżek płac w oświacie.

Kto teraz obieca nauczycielom konieczną podwyżkę płac? Czy tak jednoznacznie formułowane zapewnienia premier Ewy Kopacz i ministry edukacji Joanny Kluzik - Rostkowskiej o zmianie nauczycielskiej konstytucji (Ustawa Karta Nauczyciela) nie obróci się przeciwko tej formacji? Nie ulega jednak wątpliwości, że jej kolejna kadencja będzie skutkować radykalną zmianą prawa oświatowego, by rozliczać nauczycieli za jakość pracy i osiągnięcia oraz porażki czy powiązać z tym system gratyfikacji finansowej (płacowej).

Wspólnie ze związkami nauczycielskimi/oświatowymi będą solidarnie protestować nauczyciele akademiccy skupieni przy Komitecie Kryzysu Humanistyki Polskiej. Jak słusznie uzasadniają swoją tam obecność, wynika ona z następujących przesłanek:

1. wspólnoty losu. Wspólnota strategii władz wobec szkół i wobec uczelni. Wspólnota strategii władz wobec niżu demograficznego - aniżeli jako pretekst do wyprowadzenia pieniędzy z systemu. Wspólna zła przyszłość - to, co spotkało szkoły, czyli przerzucenie ciężaru finansowania szkół na samorządy bez zapewnienia im odpowiednich środków - to samo planuje się dla szkolnictwa wyższego (KRASP, takie rozważania eksperckie MNISW).

2. wspólnoty substancji. Warunki pracy nauczycieli, gęstość siatki szkół podstawowych i liceów bezpośrednio wpływają na to, kto przychodzi na studia. Niech milczy o poziomie studentów, ten kto nie mówi o Karcie Nauczyciela, kto nie protestuje w jej obronie.

3. wspólnoty w tym, jak rząd traktuje także nauczycieli akademickich. Związki nauczycielskie i nauczyciele są od pewnego czasu znacznie gorzej traktowani. My jesteśmy ignorowani, to prawda, zostaliśmy nazwani terrorystami przez min. W. Ducha, ale nauczyciele są wprost prowokowani przez panią minister J. Kluzik-Rostkowską. Z całym dla niej szacunkiem, nie rozumiemy, po co napuszczać resztę społeczeństwa na nauczycieli? Zachowywała się tak, jakby wywołanie protestu, choćby godnościowego, było jej ukrytym celem. Myślę tutaj oczywiście o zamieszaniu wywołanym przez nią wokół spędzania przez dzieci czasu w szkole w trakcie Świąt i ferii.

4. lojalności wobec związków zawodowych. Dobrze, żeby powiedzieć to jeszcze raz. Nie współpracujemy i nie będziemy nigdy współpracować z żadną z partii politycznych. Warunkiem powodzenia naszych działań jest konsekwentne wystrzeganie się zaangażowania w wojnę kulturową, po jednej lub drugiej stronie. Jedynym partnerem dla nas strategicznym są związki zawodowe. Możliwość współpracy, wspólnego występowania, konsultacji, wsparcie etc. ma dla nas kapitalną wartość i ważność.

5. wizji społecznej , jaka stoi za działaniami KKHP, a która wzmacnia okazania solidarności z nauczycielami.



Przywołam zatem z najlepszymi życzeniami dla NAUCZYCIELI - wiersz Matki Teresy z Kalkuty pt. "Mimo wszystko":


"Ludzie są nierozsądni, nielogiczni, samolubni.
Kochaj ich mimo wszystko
Jeśli czynisz dobro, ludzie oskarżają cię o ukryte, egoistyczne pobudki.
Czyń dobro mimo wszystko.
Jeśli osiągniesz sukces, zyskasz fałszywych przyjaciół i prawdziwych wrogów.

Osiągaj sukcesy mimo wszystko.
To co dzisiaj zrobiłeś dobrze,
jutro będzie zapomniane.
Rób dobrze mimo wszystko !

Uczciwość i szczerość sprawiają, że będziesz słaby.
Bądź uczciwy i szczery mimo wszystko !
To, co budujesz latami, może być zniszczone przez jedną noc.
Buduj mimo wszystko
Ludzie naprawdę potrzebują pomocy,
ale będą cię atakować, jeśli im pomożesz.
Pomagaj im mimo wszystko.

Daj światu co masz najlepszego,
a dostaniesz od świata po głowie.
Daj światu, co masz najlepszego -- MIMO WSZYSTKO!"

12 października 2015

Doktoro- i profesoropodobni


Mam tu na uwadze zjawisko konsumowania przez niektóre osoby uzyskanego przez nie osiągnięcia, sukcesu. Każdy z nas pokonuje w toku edukacji określone progi - zdaje egzaminy, uzyskuje dyplomy, świadectwa czy certyfikaty, które mają świadczyć o nabytej cnocie czy wartościach.

W środowisku szkolnym okazuje się, że uczniowie, którzy na rok czy nawet dwa uzyskają certyfikat sukcesu (np. zwycięstwo w olimpiadzie przedmiotowej stanowiące przepustkę do dowolnej uczelni na zgodny z nim kierunek kształcenia), jak się okazuje - już w czasie I roku studiów mają kłopoty lub problemy z podtrzymaniem wysokiego statusu i ocen. W wielu bowiem przypadkach okazuje się, że uzyskana dość wcześnie nagroda niejako zwolniła ich z dalszej autoedukacji, uwolniła od samodyscypliny, systematyczności w uczeniu się, od kontynuowania pasji poznawczej, jeśli była ona powodowana jedynie motywacją wertykalną typu - "mieć", a nie także horyzontalną typu - "być".

Podobnie jest w szkolnictwie wyższym. Co z tego, że zatrudniamy w nim po doktoracie młodych naukowców, skoro dla wielu z nich był to jedynie środek do realizowania zupełnie innych celów, aniżeli naukowo-badawcze i dydaktyczne. Być może dla ich przełożonych także tak instrumentalne motywacje były ważniejsze, aniżeli dalsza troska o rozwój współpracowników i ich dalsze projekty badawcze. Prof. Zbyszko Melosik w swojej monografii naukowej pt. Uniwersytet i społeczeństwo" zwraca uwagę na zjawisko "spoczywania na laurach" tak niektórych profesorów, jak i ich współpracowników.

Ta tendencja staje się swoistego rodzaju "rakiem na uniwersyteckiej tkance" rozkładając środowisko naukowe od wewnątrz, które bardziej jest zainteresowane podtrzymywaniem spokoju, wygodnictwa, bezpieczeństwa socjalnego, aniżeli aktywnym realizowaniem założonych funkcji własnej uczelni, katedry czy zakładu. To zdumiewające, że mamy w uniwersytetach bardzo wysoki odsetek pasożytowania na obsadzonych stanowiskach przez tzw. profesorów nadzwyczajnych (a więc doktorów habilitowanych) czy na stanowiskach tzw. "wiecznych" adiunktów, często przesuwanych po kilkunastu latach pracy zaledwie dydaktycznej na etat wykładowcy czy starszego wykładowcy.

Jeśli zatem prof. Barbara Kudrycka usiłowała pozorowaną "rewolucją" w szkolnictwie wyższym nieco przewietrzyć patologiczną, bo nieodpowiedzialną wobec nauki i społeczeństwa politykę kadrową, to poniosła sromotną porażkę, głównie dzięki akademickim pasożytom w kierowniczych togach i ze stopniami naukowymi. To bowiem, co miało służyć bezpieczeństwu wolnej pracy naukowo-badawczej naukowców, zostało wykorzystane przez większość tych, którzy są utytułowaną podróbką", takim doktoro- czy profesoropodobnym "produktem" neoliberalnej polityki bez polityki.

Tacy wolą zajmować się wszystkim, tylko nie nauką, nie rozwojem własnej dyscypliny, środowiska czy szkoły naukowej. To porażające, że przez okres co najmniej pięciu lat kierujący katedrą czy zakładem doktor habilitowany bardziej troszczył się o swoje drugie miejsce pracy i zatrudniania w nim swoich kolesi oraz członków rodzin, aniżeli o zespół naukowo-dydaktyczny w podstawowym, a uniwersyteckim miejscu pracy! Dlaczego? Z prozaicznego powodu, bo tu nikogo to nie obchodziło, czy i jak taki pozorant pracuje, byleby jakoś toczyła się dydaktyka i byleby na papierze zgadzała się liczba sprawozdawanych danych.

Taki pseudokierownik katedry, a często i zakładu najbardziej troszczył się o własne wygodnictwo, a kiedy odszedł za lepszą kasą do pseudoszkółki, czyli wyższej szkoły prywatnej(tę zresztą też doprowadził do ruiny to udał się do kolejnej szkoły na konsumpcję), nie poniósł z tego tytułu żadnych konsekwencji. Nikt za jego kadencji nie uzyskał w kierowanej jednostce ani habilitacji, ani nie zyskał promocji doktorskiej, ani też nikt nie wnioskował o grant naukowy do NCN. Ba, nikt też - poza samym "kierownikiem" - nie otrzymał żadnej nagrody czy odznaczenia. Może i słusznie, bo i za co, skoro współtowarzyszyli mu w tej konsumpcji.

Nie było też żadnej w takiej katedrze i zakładzie realnej współpracy międzynarodowej, poza prywatnym kontaktem z kolesiami ze Słowacji czy Czech, którzy byli mu potrzebni do wzmocnienia rzekomych atutów uniwersyteckiego pseudokierownika w innym miejscu pracy. Żenada i zgroza.

Niektórzy rektorzy, dziekani, dyrektorzy instytutów uczestniczą w tej grze pozorów, często dla własnego spokoju i bezpieczeństwa, a często z bezradności wobec prawnych regulacji w statutach uczelni, które reprodukują tak ujęte pasożytnictwo. Jak pisze Z. Melosik, tego typu postawy działają (...) głównie poprzez sferę afektywną, poprzez nasze nadzieje, ambicje, pragnienia, obawy, niepokoje, urazy". To one ukierunkowują naszą pracę i kierownicze doświadczenie w środowisku akademickim, wyznaczają naszą aktywność, obojętność lub nawet postawy sabotujące interesy własnej uczelni. Ilu mamy we własnym środowisku naukowców, którzy mają nie tylko pasję badawczą i dydaktyczną, ale także poczucie odpowiedzialności za zachowanie wysokich standardów we własnej instytucji?

Nie chodzi tu o zwalnianie doktorów czy profesorów, którzy nie są dynamiczni, kreatywni, odpowiedzialni i zidentyfikowani z własną uczelnią, bo pewnie administracyjnymi regulacjami niczego się nie uzyska. Chodzi tu o proces akademicki, o kształtowanie się kultury akademickiej pracy i współodpowiedzialności w każdej jednostce, a nie o nieustanne nadzorowanie czy kontrolowanie kogoś czy szczucie jednych przeciwko drugim. Każda jednostka powinna wypracowywać własne regulacje, mechanizmy pozyskiwania utalentowanych naukowców czy kandydatów do tej roli i rozstawania się z pasożytami, którzy wykorzystają każdą okazję, by podcinać gałąź, na której od wielu lat bezużytecznie siedzą.


O tych m.in. problemach będzie debatować - w czasie ostatniego w tej kadencji posiedzenia - Komitet Nauk Pedagogicznych PAN. Być może ktoś sięgnie do ciekawej rozprawy Oskara Szwabowskiego pt. Uniwersytet. Fabryka. Maszyna. Uniwersytet w perspektywie radykalnej (Warszawa 2014), w której pisze m.in. o potrzebie dostrzeżenia tego, że są w uniwersytetach "gnijące truchła", które są niezdolne do jakiejkolwiek walki o universitas czy utrzymują zdegenerowaną klasę pseudointelektualistów utrudniających pragnienie tworzenia dóbr wspólnych i realizację idei uniwersytetu. Co zatem zrobić, by nie żyć w świecie akademickiego bólu i cierpienia w ich różnych zakresach oraz wymiarach?