12 września 2015

Nie straszcie rzekomym zepsuciem polskiej młodzieży gimnazjalnej



Kampania wyborcza będzie owocować dziesiątkami mitów, stereotypów, demagogicznymi chwytami, populistycznymi przynętami i wzbudzaniem w społeczeństwie lęku przed zepsutą młodzieżą, tą zarazą i zakałą nie tylko neoliberalnych rządów PO i PSL, ale rządów wszystkich opcji politycznych w okresie III RP. Do tego dojdą jeszcze poglądy na temat lewackiej hucpy, anarchizmu i genderyzmu itp. Wszystkie -izmy są niedobre, z wyjątkiem jednego, ale tu niech już każdy sam sobie dopowie, jakiego czy którego.

Historia kołem się toczy, a zatem nie da się ukryć, że wszystko już było, tylko w nieco innej formie, treści i eksterioryzacji. Ponad sto lat temu nie było komputerów, wolnego dostępu do sieci, a mimo to w debacie publicznej na temat rzekomego zepsucia młodzieży gimnazjalnej, potrafiono dokonać rzetelnej analizy danych o tych zjawiskach i sposobów ich zwalczania czy przeciwdziałania nim. Ba, korzystano z literatury i wyników badań tych zjawisk w innych państwach. Nikt nie wciskał zmanipulowanych informacji, danych o występkach młodzieży, gdyż ponad wiek temu nie było tak zdeprawowanych rzeczników władzy czy jej przedstawicieli.

Korzystam z jednej tylko publikacji, której autorem jest Antoni Mazanowski a nosi ona tytuł: "Zepsucie dzisiejszej młodzieży gimnazyalnej i środki zaradcze" (Kraków 1911) Ów pedagog opublikował w niej wyniki swoich badań i analiz dotyczących wprowadzenia okólnikiem Rady Szkolnej Krajowej z dn. 8 lutego 1911 r. (...)poddając rozwadze gronu nauczycielskiemu sprawę zaprowadzenia legitymacyi dla uczniów, łączący potrzebę tego środka z zepsuciem młodzieży". Wówczas uważano, że jak każdy uczeń przejawiający złe zachowanie, dopuściwszy się jakiegoś wykroczenia poza szkołą będzie mógł być wylegitymowany. Dzięki temu już nie będzie mógł nikogo oszukać podając zmyślone nazwisko.

Nie ulega wątpliwości - pisał A. Mazanowski - że dla młodzieży zwłaszcza starszej, nie kontrolowanej na każdym kroku przez rodzinę lub dozór domowy, legitymacye nawet z fotografiami mogą stać się w miastach większych bardzo pożyteczne. Dla uczniów klasy I i II w przeważnej części odegrają legitymacye rolę nieszkodliwej a zaszczytnej odznaki, dogadzającej próżnostce, niby żeton sportowca, chociaż we Lwowie i w Krakowie nawet i w tej grupie niedorosłej młodzieży nie zaszkodzą one dlatego, że w tym wieku strach przed odpowiedzialnością bywa większy, zatem i środek ten silniej oddziała; powtóre dlatego, że dwa lata, przeżyte bez winy, łatwiej nadal od winy uchronią, po trzecie dlatego, że i w tym wieku (11-12 lat) trafiają się złodzieje i tytoniowi palacze. (s. 4)

Przypominam troski nauczycieli sprzed ponad stu lat, bo PiS planuje powołanie do życia Narodowego Instytutu Programów Wychowania i Podręczników. Popełniają jednak podstawowy błąd, bowiem kojarzą troskę o wychowanie z wprowadzaniem treści wychowawczych na każdej lekcji, nawet na fizyce czy chemii tak, jakby nauczyciele bez tych zmian i wklejanych sloganów nie wychowywali swoich uczniów. Polecam zatem tę lekturę, bo zapewne nastąpi powrót do przymusowych, przepraszam, obowiązkowych dla dobra procesu wychowawczego mundurków szkolnych.

Co na ten temat pisał w 1911 r. A. Mazanowski? Proszę bardzo:

"Wszelako czy legitymacye, czy mundury - to są wychowawcze środki zewnętrzne, materialne, pomocnicze, nie zaś główne. Duszy one nie przeistoczą. (...) Gdy istnieje wewnętrzne zepsucie, nie pomogą na nie tak łatwo ani mundury ani legitymacye. Wszelako cieszyć się tylko możemy, że Rada Szkolna w kwestyi tak ważnej, jak zepsucie młodzieży, którą wychowujemy, odwołuje się do wychowawców, dając im dowód zaufania.

Nie od dziś nad zepsuciem młodzieży debatują różne związki i towarzystwa, nie od dziś różni ludzie ręce załamują i szaty rozdzierają w rozpaczy nad niem. Godzi się spojrzeć kwestyi prosto w oblicze. Przedewszystkiem zdaje mi się, że ponure głosy, mówiące o ogromie zepsucia, dyktowane są przez strach, który ma wielkie oczy.


Mazanowski pisząc o zjawisku młodzieży występnej, jako marginalnym, podkreśla, że kojarzy mu się ona z młodzieżą nieszczęśliwą, to znaczy tą, (...) która kulą lub trucizną przedwcześnie załatwia rachunki swoje z życiem. Kwestya samobójstw jest o wiele boleśniejsza, niż wykroczenia; przeciwko ostatnim jesteśmy jako wychowawcy o wiele silniej uzbrojeni, niż przeciw samobójstwom. Tymczasem stoimy być może w przededniu wzrostu samobójstw młodzieży. (s. 7)

Istotną rolę w życiu występnej młodzieży może odegrać spotkanie przez nią człowieka, który by nią pokierował, wprowadził na dobrą drogę, a którego by pokochała i czciła całą duszą, ale także jej praca nad sobą, nad słabą wolą. Wybryki istniały i dawniej. Niepokoi i dręczy cynizm obecnych wybryków, czasem ich brutalność. Wątpliwości religijne istniały i dawniej u młodzieży, ale forma ich miewała charakter procesu duszy, szukającej prawdy. Dziś tej psychicznej niemocy towarzyszy bezmyślność i bydlęce niemal rozkiełznanie. Wykroczenia przeciw obyczajności i folgowanie popędowi mąciły zawsze pogodę serc młodych; ale kryły się one w mrokach i nie występowały z taką bezczelnością i bezwstydem. (s. 9)

Drodzy politycy, nie wmawiajcie polskiemu społeczeństwu, że polska młodzież, szczególnie ta gimnazjalna, jest do cna zepsuta. Może ma w genach występki swoich dziadków lub babć? Niech nie zapomina wół jak cielęciem był. I jeszcze jedna myśl cytowana w tej publikacji za Foersterem:

Dawna dyscyplina szkolna dziś zła - ponieważ młodzież psychologicznie inna, niż dawne pokolenie. Z powodu ogólnego rozwoju kulturalnego nawet w niższych klasach obudził się tak wielki pęd do samodzielności i tak silne poczucie godności u dzieci, że karność utrzymywana zapomocą środków represyjnych, prowadzi wszędzie do większego rozpuszczenia". (s. 16)

PS.
Proszę nie kierować uwag natury językowej, bo cytaty są oryginalne.

11 września 2015

List otwarty Bogdana Stępnia do Prezydenta RP dotyczący sześciolatków


Obywatele mają dość kłamstw, manipulacji pseudonaukowymi danymi przez instytucje, które funkcjonują na koszt podatników i zaprzeczają swoim założonym funkcjom. Pan Bogdan Stępień niewątpliwie należy do jednego z tych wykształconych w Polsce badaczy, którzy z jednej strony prowadzą własny instytut - INSTYTUT ANALIZ REGIONALNYCH, kształcą zainteresowanych wiedzą osoby, ale zarazem nie są w stanie ścierpieć, kiedy rządzący, politycy nierzetelnie wykorzystują swój status i manipulują opinią publiczną.

W dn. wczorajszym Prezydent RP Andrzej Duda otrzymał List Otwarty pana B. Stępnia, w którym pisze m.in.:

Późną jesienią roku 2013, na fali zbierania podpisów przez rodziców pod projektem zorganizowania referendum dotyczącego obniżenia obowiązku wieku szkolnego (OWS) postano-wiłem zbadać, jak wiek rozpoczęcia nauki w szkole podstawowej wpływa na wyniki uczniów ze sprawdzianu po 6-klasie. Intuicja podpowiadała mi, że obniżenie OWS musi spowodować pogorszenie wyników uczniów ze sprawdzianu. Problem polegał tylko na tym, o ile te wyniki się pogorszą. Stąd wynikła potrzeba przeprowadzenia rzetelnych, niezależnych i obszernych badań

Zanim przeprowadziliśmy - Instytut Analiz Regionalnych - te badania, przedstawiliśmy na stronie internetowej www.iar.pl dwa opracowania:

1. 2013.12.01 - Hipoteza: Z sześciolatkami będzie dużo gorzej niż się myśli / zakłada,

2. 2013.12.15 - Instytut Badań Edukacyjnych Organem Propagandy MEN.

W roku 2014 po pozyskaniu odpowiednich danych z wszystkich okręgowych komisji egzaminacyjnych w kraju (oprócz OKE-Poznań), przeprowadziliśmy bardzo obszerne - największe dotychczas w Polsce - badania wyników uczniów ze sprawdzianu po 6-klasie. Badania te były wykonane społecznie i objęły wyniki około 3 milionów uczniów zdających sprawdzian w okresie 20052013 r.

Niewielki fragment wyników tych badań opublikowaliśmy w czasopiśmie naukowym "Problemy Wczesnej Edukacji" - w artykule zatytułowanym: Hipoteza – krzywa wiedzy dziecka. (...)

Przy tej okazji pragnę zwrócić Pana Prezydenta uwagę na działania Ministerstwa Edukacji Narodowej oraz Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Poznaniu (czyt. na rzucane mi kłód pod nogi), które utrudniały mi pozyskanie odpowiednich danych (informacji publicznych) niezbędnych do wykonania ww. badań. Problem ten opisałem w artykule dostępnym w Internecie.



Zainteresowanych wynikami badań - analiz statystycznych osiągnięć szkolnych dzieci - odsyłam na stronę Instytutu. Znajdują się tam nie tylko wyniki badań, ale także polemiki, komentarze i nowe projekty diagnoz. Ostatni wpis nosi tytuł: Bieżące informacje na temat art. 32 tzw. ustawy okołobudżetowej - dot. subwencji na zadania wymagające specjalnej organizacji nauki i metod pracy . Szczególnie nowe spojrzenie na subwencję oświatową powinno zainteresować samorządowców.

Aktywność pana Bogdana Stępnia potwierdza, że kompetentny i bardzo dobrze wykształcony obywatel (w tym przypadku jest on absolwentem fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego) może skutecznie demistyfikować błędy osób sprawujących władzę w naszym kraju. Na stronie Instytutu znajdują się informacje o tym, jak Ministerstwo Edukacji Narodowej wprowadza w błąd samorządowców i dopiero po interwencji B. Stępnia wyjaśnia i usiłuje go naprawić. Rzecz jasna władze nie napiszą, że popełniły błąd, tylko wyjaśniają coś na podstawie czyjegoś zapytania. To typowa taktyka PR-owska, bo od tego działają u boku ministry edukacji niekompetentni w zakresie szkolnictwa spece od propagandy.

09 września 2015

Paradoks nie tylko uczniowskiej (nie-)samorządności


Trzydzieści lat temu ukazała się książka profesora Juliana Radziewicza , która została skierowana do uczniów zainteresowanych autentyczną samorządnością szkolną. Niewielu profesorów potrafi pisać językiem zrozumiałym dla uczniów, kiedy chce włączyć ich w proces oddolnych zmian w szkole. Demokracja bowiem zaczyna się w domu, a może być poszerzane doświadczenie w tym zakresie także w szkole.

Radziewicz należał do nielicznych teoretyków wychowania i pedagogów szkolnych (z grupy następców Aleksandra Kamińskiego), którzy prowadzili badania uczniowskiej samorządności. W okresie PRL został zapamiętany jako orędownik praw ucznia. Miał w TVP-1 w niedziele własny program, w czasie którego odpowiadał na listy krzywdzonych w szkole uczniów. Pokazywał, w jaki sposób walczyć o własną godność, jak realizować siebie w toksycznym środowisku. Przekonywał zarazem do angażowania się na rzecz wolności indywidualnej w zniewolonych strukturach ówczesnego państwa i jego systemu szkolnego dzięki samorządności.

Zryw polskiej SOLIDARNOŚCI lat 80.XX w. sprawił, że profesor nareszcie mógł otwarcie stanąć na czele zmian w konstruowaniu reform dla polskiej edukacji. W stanie wojennym współtworzył ruch społecznej, niezależnej oświaty oraz walczył o demokrację bezpośrednią i uspołecznienie polskiego szkolnictwa. Gdyby żył, pewnie by się zapłakał widząc, jak został zmarnowany przez rządzących w III RP wielki potencjał i kapitał społeczny koniecznej zmiany w systemie szkolnym.

Nadal zatem aktualny jest jego poradnik dla tych (…) którzy wychowują siebie samych, i jedni drugich (…) Bo wychowywanie siebie nawzajem – to istota i sens samorządu.(Radziewicz J., Równi wśród równych, czyli o samorządzie uczniowskim, Warszawa: Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia” 1985, s. 5)


Aktywność samorządowa w szkole nie powinna rozpoczynać się od wyborów samorządu w klasie i szkole, ale od zastanowienia się społeczności uczniowskiej nad tym, co chciałaby razem uczynić dla siebie i innych, Co trzeba i warto zrobić? Co zmienić?” biorąc pod uwagę ważność, trudność i pilność spraw tego wymagających. Dopiero plan działań, ich zamysł powinien prowadzić do odpowiedzi na pytanie, kto i jak będzie go realizował.

Samorząd – zdaniem Radziewicza – (…) to nie grupa wybranych uczniów, ale sposób ich działania. (s.9) (…) W samorządzie nie ma kierowników i podwładnych. Są tylko ci, którzy zobowiązali się, że będą coś robić dla wszystkich – i są wszyscy, którzy to kontrolują i oceniają. Korzyści muszą mieć i jedni, i drudzy. Samorząd, który nie przynosi korzyści wszystkim – nie jest samorządem. (s. 12)

Samorząd jest potrzebny, by przestrzegano w szkole praworządności, a więc by wszyscy podporządkowali się obowiązującym w niej regulacjom. Szkolny samorząd miał być u swoich podstaw społecznym laboratorium mieszanej demokracji - przedstawicielskiej i bezpośredniej.

We wrześniu 1982 , kiedy w Polsce obowiązywał stan wojenny, a władza rozprawiała się z opozycją polityczną, minister oświaty i wychowania wydał „Zarządzenie w sprawie zasad działalności samorządu uczniowskiego”. Dokument ten regulował w skali ogólnopolskiej wspólne dla wszystkich szkół zasady, jakimi powinni kierować się uczniowie tworzący w nich samorządy. Był w tym zawarty paradoks wolności, bowiem cóż to za samorządność, która staje się nakazem władzy Jak zapisano: – Uczniowie we wszystkich szkołach tworzą samorządy uczniowskie. Uczniowie danej szkoły tworzą samorząd szkolny, a uczniowie danej klasy – samorząd klasowy.(za: J. Radziewicz, 1985, s. 173)

Nie tylko tworzenie samorządów szkolnych (uczniowskich) miało charakter heterogeniczny, ale i zasady jego działania musiały być zatwierdzane przez radę pedagogiczną. Samorząd uczniowski nie był suwerenny w swojej sprawczości, skoro musiał wnioskować do dyrektora szkoły w sprawie powołania nauczyciela, w tym dla samorządów klasowych – wychowawcy klasy na opiekuna tej społeczności z ramienia rady pedagogicznej.

(fot. Konferencja w Bielawie w 1997 r. - od lewej profesorowie: Julian Radziewicz, ks. Janusz Tarnowski i Aleksander Nalaskowski)

To władze szkolne miały też czuwać nad zgodnością działalności samorządu uczniowskiego z celami wychowawczymi szkoły, a te przecież nie były stanowione czy współstanowione przez uczniów czy ich rodziców, ale określała je na każdy rok szkolny władza polityczna kraju. Kto by pomyślał, że 35 lat później to samo czyni ministra edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska (jej poprzedniczki nie były lepsze).

Nieporozumienie w odgórnie organizowanej i sterowanej samorządności uczniowskiej wynikało z tego, że w celach działania owej struktury przewidywano takie, które wykraczały poza problemy uczniów i ich postrzeganie szkolnego świata na rzecz postulowania w nim zmian czy organizowania w nim własnych działań.

Oprócz bowiem celów związanych z uczestnictwem uczniów w samodzielnym rozwiązywaniu własnych problemów, zapisano jako cel samorządu także partnerstwo uczniów z nauczycielami w realizacji celów wychowawczych szkoły, rozwijanie demokratycznych form współżycia, współdziałania czy kształtowania umiejętności zespołowego działania.

Niestety, do tego samego rozwiązania, tzw. sterowanej i interesownej samorządności nawiązał w latach 2006-2007 b. minister edukacji Roman Giertych. Do dzisiaj platformersi wraz z peeselowcami nie byli w stanie tego zmienić. To oczywiste, bo sami nie przeprowadzili ani decentralizacji systemu szkolnego, ani nie doprowadzili do uspołecznienia szkolnej oświaty, byle tylko móc autorytarnie zarządzać edukacją publiczną zgodnie ze strategią "top-down".

Na stronie Centrum Edukacji Obywatelskiej zamieszczono poradnik pt. Samorząd uczniowski. Przewodnik dla uczniów, który ma przekonać młodzież szkolną do samorządności. Kompromitacja. Ten poradnik, to podtrzymanie typowej dla okresu PRL pseudsamorządności. To instrukcja, jak dzieci szkolne powinny być wćwiczane do pozoru demokracji. Stwierdza się w nim m.in., co następuje:

Samorząd nie będzie sprawnie funkcjonował bez pomocy opiekuna oraz wsparcia dyrektora szkoły. Oczywiście realizujcie też własne pomysły – starajcie się zgrać plany dyrekcji z samodzielnymi inicjatywami. Przekonujcie dorosłych, że wasze pomysły są równie wartościowe i warte zaangażowania, bo bez ich pomocy będzie wam trudniej. Nauczyciele i dyrekcja są waszymi sojusznikami – wykorzystajcie to. Tak oto, beneficjenci przemian i środków budżetowych pod hasłem demokracja-samorządność namawiają do heterorządności. Nie rozumieją, co oznacza przedrostek SAMO.


Kiedy czytam utyskiwania utytułowanych politologów na temat rzekomej tragedii czy kompromitacji polskiej demokracji ze względu na niską frekwencję obywateli w niedzielnym referendum, to muszę powiedzieć, że OBYWATELE zdali egzamin z demokracji nie uczestnicząc w tym "wydarzeniu politycznym", bo skrojonym na miarę kampanii politycznej upadającego autorytetu władzy. Polacy okazali się mądrzejsi od polityków. Nie znoszą pozoranctwa, fikcji, hipokryzji władzy - tak prezydenckiej jak i w obozie rządzących.