23 grudnia 2014

Harcerska habilitacja poznańskiej pedagog

(fot. dr hab. Edyta Głowacka - Sobiech)

Dopiero niedawno dowiedziałem się, że w dn. 18 listopada br. odbyło się kolokwium habilitacyjne pani Edyty Głowackiej-Sobiech z Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu. Jej podstawowym osiągnięciem była monografia o harcerstwie w latach 1944 - 1990, którą miałem przyjemność recenzować wydawniczo w 2013 r. Autorka jest już samodzielnym pracownikiem naukowym w Zakładzie Historii Wychowania UAM w Poznaniu. Jej zainteresowania badawcze skupiają się na problematyce: dziejów organizacji dziecięcych i młodzieżowych (harcerstwo), dziejów edukacji kobiet i kwestii kobiecych, historii kształcenia specjalnego i resocjalizacyjnego, biografistyce (charyzmatyczni nauczyciele, wychowawcy, przywódcy), historii kina, kultury, wychowania i edukacji w XIX i XX wieku.



Rozprawa habilitacyjna o tak szerokim tytule, jak „Harcerstwo w Polsce w latach 1944-1990” wywoła szerokie oczekiwania czytelników, którzy interesują się problematyką stowarzyszeń dzieci i młodzieży, a szczególnie harcerstwa. Książka na ten temat jest niezmiernie wartościowa właśnie dlatego, że harcerstwo jako ruch społeczno-wychowawczy był w wymienionym okresie czasu historycznego bardzo silnie poddawany restrykcjom władz totalitarnych PRL - ze względu na jego korzenie w ruchu skautowym oraz jego związkach z organizacjami narodowo-wyzwoleńczymi przełomu XIX i XX w.

Z każdym rokiem powiększa się dostęp do archiwalnych źródeł na ten temat oraz powstają nowe opracowania historyków, w tym także historyków wychowania. Niniejsza rozprawa lokuje się w tym właśnie obszarze badań, toteż będzie poddawana ocenie nie tylko przez historyków oświaty i wychowania, ale także środowiska harcerskie, które mają już dość manipulowania informacjami na temat ich przeszłości.


Historia harcerstwa w zakreślonej w tytule książki cezurze czasu wciąż stanowi swoistego rodzaju tabu, bowiem żyją i głęboko są zakorzenieni w polityce, gospodarce i służbach specjalnych instruktorzy tamtych czasów, którym nie na rękę jest odsłanianie prawdy w pewnej mierze także o ich uwikłaniach w ideologiczne i społeczne manipulacje z wykorzystaniem ruchu harcerskiego. Tym większe zasługi są Autorki tej książki, która odważyła się z pedagogicznym wyczuciem, ryzykiem własnej, ale jakże interesującej rekonstrukcji dziejów polskiego harcerstwa w okresie powojennym do doby transformacji ustrojowej odsłonić czytelnikom kulisy czy też wciąż niedostrzegalne mechanizmy relacji między władzą polityczną a społeczeństwem, którego częścią byli członkowie trzech harcerskich pokoleń.

Autorka dokonała po mojej wydawniczej recenzji istotnych zmian w strukturze i treści książki, dzięki czemu zyskała ona wyjątkowy walor dojrzałej dysertacji naukowej. Narracja historyczna została podporządkowana własnej periodyzacji dziejów harcerstwa, co zostało znacznie lepiej uargumentowane. Wprawdzie – moim zdaniem – rozprawy historyczne powinny być zbieżne z metodologicznie poprawną w naukach historycznych periodyzacją określonego okresu czasu i zachodzących wydarzeń, ale swoistość tego ruchu, który rzeczywiście wpisywał się często w aktywność niepokorną czy nawet kontestacyjną wobec władzy, przekonuje mnie o takim właśnie rozwiązaniu.

Monografia będzie budzić spory i dyskusje dzięki temu, że jej Autorka odważnie stawia własne tezy, jakże odmienne od dominujących, a przecież pełnych fałszu narracji historycznych w wydaniu np. Jerzego Majki czy Kazimierza Koźniewskiego. Całe szczęście, że za pisanie historii harcerstwa wzięła się osoba o naukowym statusie, gdyż daje to podstawę do względnie obiektywnego „rozliczenia się” z częściowo niechlubnymi kartami harcerstwa. Lepiej je rozumiemy i mamy możliwość reinterpretowania stanu wiedzy, która jest niesłychanie ważna w procesie socjalizacji historycznej, jak i kulturowym przekazie prawdy historycznej nowym pokoleniom harcerzy i ich instruktorów.

Pani dr hab. Edyta Głowacka-Sobiech przeprowadziła dodatkową kwerendę (głównie w Muzeum Harcerstwa w Warszawie) źródeł wiedzy o harcerstwie, uzupełniła bazę źródłową o materiały z IPN-u, przeprowadziła dodatkowo wywiady z harcerzami – seniorami (np. z Julią Tazbirową) oraz uzupełniła braki dotyczące prasy (głównie o periodyki IPN). Wprowadziła wątki dotyczące harcerstwa alternatywnego, ale także powojennego (głównie materiał o wydarzeniach w Szczecinie w 1946 roku). Rozwinęła też wątki dotyczące "Nieprzetartego Szlaku" oraz trafnie pisze o ideologizacji harcerstwa.


W rozdziale o latach pięćdziesiątych Autorka umieściła kilka akapitów na temat aktywności Jacka Kuronia i „Walterowców” oraz zaproponowanych przezeń rozwiązaniach w metodyce harcerskiej. W rozdziale poświęconym okresowi z lat siedemdziesiątych znalazł się także problem eksperymentu poznańskiego, którym kierował prof. Heliodor Muszyński. Wyjaśniła także szerzej sprawę dotyczącą uwikłania i współpracowania niektórych instruktorów ze Służbami Bezpieczeństwa PRL (np. K. Koźniewski).

Jednoznacznie wskazała w pracy, że harcerstwo w opisywanym okresie nie było autonomiczne oraz że nieomal przez cały okres PRL było inwigilowane przez SB oraz służby innych państw socjalistycznych.
Znakomicie się stało, że w tej książce pokazuje się funkcjonowanie harcerstwa w tzw. drugim obiegu, kiedy to jego część działała poza oficjalną propagandą i obok szumnie obwieszczanych przez władze głównych założeń ideowo-wychowawczych dla całego ruchu młodzieżowego. Nie bez powodu odżywały co jakiś czas w ZHP debaty na temat tego, czy i w jakim zakresie jest to organizacja suwerenna, a w jakim służy ona indoktrynacji młodych pokoleń w duchu jedynie słusznej ideologii.

Mamy w tej pracy odsłonę przekornego trwania w oficjalnym harcerstwie z nieoficjalnymi i źle widzianymi ideami i poglądami (np. praktyki religijne, obecność w mundurach na uroczystościach kościelnych, "Biała Służba", nadawania imion przedwojennych instruktorów harcerskich ówczesnym jednostkom – drużynom, szczepom czy nawet kręgom instruktorskim itp.).

Już we „Wstępie” uzasadniła ponadto i rozwinęła kwestie związane z krytyką źródeł, zwróciła uwagę na problematyczność części z nich (np. dokumenty z IPN-u), zalecaną ostrożność badawczą i wykorzystanie wiedzy pozaźródłowej (np. na temat funkcjonowania służb bezpieczeństwa). Dokonała także krytycznej oceny części prac, sygnowanych przez IPN, z racji na ich jednostronną bazę źródłową (właśnie akta służb bezpieczeństwa), bez odniesień do innych kategorii źródeł. To wszystko sprawia, że otrzymaliśmy pasjonującą książkę o podwójnym życiu polskiego harcerstwa – tym oficjalnym, dla władzy i tym dla autentycznej formacji duchowej, kształtowania charakterów wszystkich pokoleń w duchu chrześcijańskich wartości.

22 grudnia 2014

Święta w popkulturowym stylu, czyli "Christmas Show"

Przed Świętami Bożego Narodzenia nadchodziły najprzeróżniejsze listy z życzeniami od bliskich , przyjaciół, znajomych, współpracowników, a pewnie i osób nieżyczliwych, hipokrytów. Taki to okres, w którym pojawia się także okazja do zadośćuczynienia, przebaczania, radosnego dzielenia się dobrym słowem, szczerymi życzeniami lub chęcią otwarcia się na zmianę. Tym razem nie będę publikował nadchodzących także do mnie życzeń, by nieco zmienić treść i stylistykę wpisu w porównaniu z tą treścią, jaka miała miejsce w tym samym okresie lat minionych.

Otrzymałem „Gazetkę z Klasą” jednej z niepublicznych, a wielokulturowych szkół podstawowych w Łodzi. Wydrukowana na ksero z datą grudzień 2014 w anglo-amerykańskim stylu oddaje popkulturowy nastrój przedświątecznych dni.

Ważne jest bowiem w niej to, co w tych krajach kreuje podejście do Świąt Bożego Narodzenia z unikaniem sacrum. Na szczęście nie ma tu profanum, ale odbija się w treści uczniowskich wpisów coraz bardziej quasi chrześcijańskie życie naszego społeczeństwa. Dobrze świadczą o tym tytuły tekstów, które przygotowali zapewne uczniowie tej szkoły: Choinka, Święty Mikołaj, Sanie św. Mikołaja, Dom św. Mikołaja, Renifery, Tweet’ujące koszulki, Świąteczne menu w USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Austrii, Grecji na Węgrzech, Świąteczna stylizacja dla pań (z podziałem na wiek - stylizacja 20-latki, 30-latki, 40-latki), Dowcipy, no i oczywiście „Listy dzieci do św. Mikołaja”.

Są też wspomnienia tych Świąt z lat minionych, pozbawione w treści religijnych form czy przejawów doznań czy wiary. Wprawdzie treść dziecięcych listów do św. Mikołaja pokazuje, że uczniowie są względnie dobrze wychowani, uspołecznieni, a w każdym razie nie ma w nich egocentrycznego i konsumpcyjnego nastawienia do świata, to jednak zupełnie brakuje w nich odniesienia do polskich tradycji i chrześcijańskich korzeni.

Jedynie w wierszu (chyba ucznia) Jana Okraska czytam:

Jak dobrze, że już Święta!
Choinka jest ubrana
Pierniczki upieczone
A ja czekam tu od rana
Na pierwszą gwiazdkę
Z mamą i tatą
Wspólnie stół szykujemy
Pięknie wszystko dekorujemy
Wieczorem usiądziemy
Prezenty rozpakujemy
I na pasterkę pójdziemy
Razem ją przeżyjemy.



Dobrze, że chociaż w swoich życzeniach dzieci troszczą się i myślą o innych, także o osoby cierpiące, chore, o niedożywionych czy bezdomnych. Być może w przyszłości będą filantropami.


Jest też w "Gazetce" kącik poetycki, ale tylko jeden z zamieszczonych w niej wierszy nawiązuje do sacrum, do istoty tych Świąt, do chrześcijańskiej tradycji, religii, wartości transcendencji w naszym życiu. Ot, Święta jak Święta, stają się jeszcze jedną okazją do spędzenia wolnych dni od szkolnych obowiązków i pracy, ale bez kluczowej dla nich (w naszym przynajmniej kraju) atmosfery. To trochę tak, jakby to były jeszcze jedne Andrzejki czy Walentynki.




Papież Franciszek, który spotkał się w Watykanie z wiernymi na modlitwie Anioł Pański ostatni raz przed Bożym Narodzeniem mówił o tym, że przygotowania do świąt mogą utrudnić ich przeżywanie w chrześcijański sposób. Koncentrujemy się bowiem na zakupach, a nie na tym, by zastanowić się nad tym, jak być lepszym, poprawić się. Nie wszyscy uczniowie uczęszczający na lekcje religii mają to na uwadze.

21 grudnia 2014

Bezpłatny dostęp w ramach opłaty - kolejne kuriozum szkolne




Firmy, które wcisnęły szkolnictwu publicznemu tzw. dzienniki elektroniczne reklamują się następująco: "Bezpłatny dostęp do ocen i frekwencji dla uczniów i rodziców. W ramach opłaty szkoła otrzymuje bezpłatny dostęp do dzienniczków ucznia dla wszystkich rodziców i uczniów, w tym do ocen i frekwencji. Nie pobieramy dodatkowych opłat za tzw. dostęp Rozszerzony czy Premium. Jeśli porównujesz ceny z innymi firmami koniecznie zapytaj co w cenie dostępu do dziennika elektronicznego otrzymają rodzice. Inne firmy domagają się od rodziców opłaty za wgląd w oceny i frekwencję ucznia, opłaty za dostęp rozszerzony sięgają kilkudziesięciu złotych od ucznia. U nas dostęp do ocen i frekwencji jest dla rodziców bezpłatny!"

W szkolnictwie publicznym pojawiły się tzw. e-dzienniki i e-dzienniczki. To ma być ponoć przejaw nowoczesności, udogodnień dla rodziców i uczniów, bo przecież nie dla nauczycieli. Ci muszą odnotowywać wszystko w wersji elektronicznej i papierowej zarazem. Z jednej strony mowa jest o bezpłatnym dostępie do czegoś, co jednak jest odpłatne. To taki paradoks ponowoczesnego świata. Wejdź do nas i kup za darmo!

Decyzję o wdrożeniu e-dziennika podejmuje dyrekcja szkoły. Czy konsultowała to z rodzicami i informowała ich o czekających ich kosztach z tym związanych? Prawo oświatowe, którego autorami są urzędnicy MEN, zakłada tu dwa warianty:

1.Dziennik elektroniczny może być dodatkowym źródłem komunikacji i informacji obok drukowanych dzienników lekcyjnych;

ale też

2.są szkoły, w których dyrektor zdecydował, że będzie tylko dziennik elektroniczny.

Zgoda organu prowadzącego szkołę nie jest potrzebna do korzystania z dziennika elektronicznego w pierwszym przypadku. Natomiast dyrekcja szkoły musi ją uzyskać tylko w przypadku zrezygnowania z papierowych dzienników na rzecz e- dziennika. Tak więc, szkoła nie potrzebuje zgody organu prowadzącego, jeśli chce korzystać z dziennika elektronicznego w uzupełnieniu do zwykłego dziennika, np. by skorzystać z funkcji automatycznego liczenia średniej i podliczania frekwencji, by poprawić komunikację z rodzicami lub po prostu zobaczyć, czy dziennik elektroniczny sprawdzi się w danej placówce. I na tym przesłaniu bazują firmy, które oferują kolejne wersje oprogramowania do tego rozwiązania, bowiem na rynku można dokonać wyboru spośród kilkunastu różnych dzienników elektronicznych.


Nie wiem, jaka jest skala tego zjawiska, ale coraz częściej rodzice sygnalizują skandaliczną sytuację, jaka ma miejsce w szkołach publicznych. Rzecz dotyczy obowiązku zapłacenia rocznego abonamentu za dostęp do ... elektronicznego dzienniczka ich dziecka. Im szkoła ma więcej uczniów, tym zysk firmy jest większy, bowiem odpłatność liczy się od każdego dziecka. Oferujący tego typu usługę szkołom wpadli na zupełnie niezły pomysł, jak zarobić na rodzicach. Szkoły nie mają zagwarantowanych w swoim budżecie środków na pokrycie kosztów takiej usługi. Te zatem przenoszone są na rodziców.

Jakim prawem wprowadza się zatem do szkolnictwa publicznego rozwiązanie, które zmusza rodziców do ponoszenia odpłatności za dostęp do bieżącej informacji o postępach, sukcesach czy występkach szkolnych ich dziecka? Dlaczego organ prowadzący nie reaguje na ten sposób wyłudzania od rodziców pieniędzy, którzy płacą przecież za szkolnictwo publiczne ze swoich podatków?! Od kiedy to informacja o dziecku ma być odpłatna dla rodziców?

Może dyrektorzy szkół mają z tego tytułu jakieś profity? Jeśli tak, to jakie? Czy jest to kolejny obszar korupcjogenny w polskiej oświacie? Słyszałem od jednego z dyrektorów, że jak się rodzicom nie podoba, to nie muszą korzystać z elektronicznego dzienniczka swojego dziecka. Mogą przyjść do szkoły, zalogować się na miejscu i przejrzeć wszystkie dane bezpłatnie. Mogą też przyjść do wychowawcy i zapytać o interesujące ich kwestie. MOGĄ. To prawda. Dlaczego jednak de facto muszą?

Ciekawe jest jednak to, że kluczowe informacje w zakresie kształcenia też są umieszczane w tym programie. W większości szkół publicznych pobiera się od rodziców tzw. obowiązkowe opłaty na zakup papieru kserograficznego, materiałów piśmienniczych itp. Tego typu praktyki są już "stałym" działem w budżecie szkolnym.

Pojawia się jeszcze jedna kwestia, a mianowicie dostępu obcych osób (spoza szkoły) do danych osobowych uczniów i ich rodziców. Jakim prawem jakiś zewnętrzny podmiot konfiguruje i administruje dziennikiem rzekomo w naszym imieniu? Kto kontroluje, co dzieje się z tymi danymi? Czy nie są one przedmiotem dalszych transakcji handlowych? Czyżby kolejne podmioty znalazły sobie niszę do handlowania także tymi danymi i zarabiania na publicznej oświacie? Czy za dostęp do Internetu w szkole rodzice też powinni opłacać abonament tej instytucji? Co to bowiem za różnica?