21 grudnia 2014

Bezpłatny dostęp w ramach opłaty - kolejne kuriozum szkolne




Firmy, które wcisnęły szkolnictwu publicznemu tzw. dzienniki elektroniczne reklamują się następująco: "Bezpłatny dostęp do ocen i frekwencji dla uczniów i rodziców. W ramach opłaty szkoła otrzymuje bezpłatny dostęp do dzienniczków ucznia dla wszystkich rodziców i uczniów, w tym do ocen i frekwencji. Nie pobieramy dodatkowych opłat za tzw. dostęp Rozszerzony czy Premium. Jeśli porównujesz ceny z innymi firmami koniecznie zapytaj co w cenie dostępu do dziennika elektronicznego otrzymają rodzice. Inne firmy domagają się od rodziców opłaty za wgląd w oceny i frekwencję ucznia, opłaty za dostęp rozszerzony sięgają kilkudziesięciu złotych od ucznia. U nas dostęp do ocen i frekwencji jest dla rodziców bezpłatny!"

W szkolnictwie publicznym pojawiły się tzw. e-dzienniki i e-dzienniczki. To ma być ponoć przejaw nowoczesności, udogodnień dla rodziców i uczniów, bo przecież nie dla nauczycieli. Ci muszą odnotowywać wszystko w wersji elektronicznej i papierowej zarazem. Z jednej strony mowa jest o bezpłatnym dostępie do czegoś, co jednak jest odpłatne. To taki paradoks ponowoczesnego świata. Wejdź do nas i kup za darmo!

Decyzję o wdrożeniu e-dziennika podejmuje dyrekcja szkoły. Czy konsultowała to z rodzicami i informowała ich o czekających ich kosztach z tym związanych? Prawo oświatowe, którego autorami są urzędnicy MEN, zakłada tu dwa warianty:

1.Dziennik elektroniczny może być dodatkowym źródłem komunikacji i informacji obok drukowanych dzienników lekcyjnych;

ale też

2.są szkoły, w których dyrektor zdecydował, że będzie tylko dziennik elektroniczny.

Zgoda organu prowadzącego szkołę nie jest potrzebna do korzystania z dziennika elektronicznego w pierwszym przypadku. Natomiast dyrekcja szkoły musi ją uzyskać tylko w przypadku zrezygnowania z papierowych dzienników na rzecz e- dziennika. Tak więc, szkoła nie potrzebuje zgody organu prowadzącego, jeśli chce korzystać z dziennika elektronicznego w uzupełnieniu do zwykłego dziennika, np. by skorzystać z funkcji automatycznego liczenia średniej i podliczania frekwencji, by poprawić komunikację z rodzicami lub po prostu zobaczyć, czy dziennik elektroniczny sprawdzi się w danej placówce. I na tym przesłaniu bazują firmy, które oferują kolejne wersje oprogramowania do tego rozwiązania, bowiem na rynku można dokonać wyboru spośród kilkunastu różnych dzienników elektronicznych.


Nie wiem, jaka jest skala tego zjawiska, ale coraz częściej rodzice sygnalizują skandaliczną sytuację, jaka ma miejsce w szkołach publicznych. Rzecz dotyczy obowiązku zapłacenia rocznego abonamentu za dostęp do ... elektronicznego dzienniczka ich dziecka. Im szkoła ma więcej uczniów, tym zysk firmy jest większy, bowiem odpłatność liczy się od każdego dziecka. Oferujący tego typu usługę szkołom wpadli na zupełnie niezły pomysł, jak zarobić na rodzicach. Szkoły nie mają zagwarantowanych w swoim budżecie środków na pokrycie kosztów takiej usługi. Te zatem przenoszone są na rodziców.

Jakim prawem wprowadza się zatem do szkolnictwa publicznego rozwiązanie, które zmusza rodziców do ponoszenia odpłatności za dostęp do bieżącej informacji o postępach, sukcesach czy występkach szkolnych ich dziecka? Dlaczego organ prowadzący nie reaguje na ten sposób wyłudzania od rodziców pieniędzy, którzy płacą przecież za szkolnictwo publiczne ze swoich podatków?! Od kiedy to informacja o dziecku ma być odpłatna dla rodziców?

Może dyrektorzy szkół mają z tego tytułu jakieś profity? Jeśli tak, to jakie? Czy jest to kolejny obszar korupcjogenny w polskiej oświacie? Słyszałem od jednego z dyrektorów, że jak się rodzicom nie podoba, to nie muszą korzystać z elektronicznego dzienniczka swojego dziecka. Mogą przyjść do szkoły, zalogować się na miejscu i przejrzeć wszystkie dane bezpłatnie. Mogą też przyjść do wychowawcy i zapytać o interesujące ich kwestie. MOGĄ. To prawda. Dlaczego jednak de facto muszą?

Ciekawe jest jednak to, że kluczowe informacje w zakresie kształcenia też są umieszczane w tym programie. W większości szkół publicznych pobiera się od rodziców tzw. obowiązkowe opłaty na zakup papieru kserograficznego, materiałów piśmienniczych itp. Tego typu praktyki są już "stałym" działem w budżecie szkolnym.

Pojawia się jeszcze jedna kwestia, a mianowicie dostępu obcych osób (spoza szkoły) do danych osobowych uczniów i ich rodziców. Jakim prawem jakiś zewnętrzny podmiot konfiguruje i administruje dziennikiem rzekomo w naszym imieniu? Kto kontroluje, co dzieje się z tymi danymi? Czy nie są one przedmiotem dalszych transakcji handlowych? Czyżby kolejne podmioty znalazły sobie niszę do handlowania także tymi danymi i zarabiania na publicznej oświacie? Czy za dostęp do Internetu w szkole rodzice też powinni opłacać abonament tej instytucji? Co to bowiem za różnica?



20 grudnia 2014

Wieści dla Polaków oraz Czechów jako nie tylko habilitacyjnych turystów na Słowację



Słowacka Komisja Akredytacyjna ogłosiła sankcję karną wobec KU w Rużomberoku. Wydział Pedagogiczny tego Uniwersytetu stracił kolejne prawo - tym razem na trzy lata - do habilitowania i nadawania tytułu profesora z pracy socjalnej . Piszę o tym, gdyż Uczelnia nie raczy informować o tej sankcji, co może wprowadzać w błąd osoby zainteresowane "habilitowaniem się" w tym Uniwersytecie.

Po audycie Słowackiej Komisji Akredytacyjnej w czerwcu 2014 r. stwierdzono, że nie były przestrzegane na Wydziale Pedagogicznym kryteria obowiązujące szkoły wyższe, które mają prawo do nadawania tytułu naukowo-pedagogicznego docenta. Ubiegający się o ten tytuł kandydaci nie mieli doświadczeń zawodowych oraz dorobku w zakresie pracy socjalnej.

Nowy minister szkolnictwa (fot.) nie uznał odwołania obecnego Rektora KU w Rużomberoku (a byłego członka Słowackiej Komisji Akredytacyjnej) od tej decyzji i podpisał wniosek obejmujący sankcją ten Wydział. Po raz kolejny okazało się, że Wydział noszący w nazwie - PEDAGOGICZNY - i to w dodatku w Katolickim Uniwersytecie - okazał się siedliskiem antypedagogicznego łamania prawa, jakie obowiązuje na Słowacji w szkolnictwie wyższym.

Tak więc potwierdziły się liczne skargi, także profesorów słowackich uniwersytetów, na niegodziwe nadawanie docentur - najpierw w zakresie pedagogiki, a teraz z pracy socjalnej, z której to w ostatnich latach coraz większa liczba Polaków uzyskiwała ten tytuł.

Prawo do "habilitowania" z pedagogiki Wydział KU utracił w 2009 r. i do tej pory go nie odzyskał. Nie przeszkadza to jednak tej uczelni, by przyznawać docentury z tzw. dydaktyk przedmiotowych, które z pedagogiką niewiele mają wspólnego, gdyż tytuł w zakresie "dydaktyki katechizacji" odpowiada polskiej katechetyce, a ta jest dyscypliną w dziedzinie nauk teologicznych.

(fot. Minister Szkolnictwa, Nauki i Sportu Republiki Słowackiej Juraj Draxler)

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego w Polsce powinno reagować na tę sytuację, gdyż w polskich uniwersytetach, akademiach, państwowych i niepublicznych szkołach zawodowych zatrudnia się na stanowiskach samodzielnych pracowników naukowych osoby, które przywiozły ze Słowacji dyplom uzyskany na Wydziale Pedagogicznym KU w Ružomberku w sposób niezgodny nawet z tamtejszymi wymogami. Zatrudnianie w naszym kraju osób z dyplomem słowackiej katechetyki nie może być podstawą do zaliczania takich osób do nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika, tylko w naukach teologicznych.

Zainteresowanie "habilitowaniem się" z katechetyki przez Polaków jest na tym Uniwersytecie coraz większe wśród pedagogów, prawdopodobnie dlatego, że nie ma już możliwości uzyskania docentury z pracy socjalnej i pedagogiki. To, że uzyskują tytuł docenta polscy księża czy osoby po teologii jest oczywiste i nie budzi niczyich zastrzeżeń, bowiem ubiegają się o nią - jak sądzę - w zakresie zbieżnym z dziedziną nauk teologicznych w naszym kraju.

Jest to zdumiewające, że w środowisku akademickim, po którym należało spodziewać się nie tylko respektowania prawa, ale także wzorowego prezentowania wartości nauki społecznej Kościoła Katolickiego, mamy do czynienia z tak głęboką patologią. Tę zresztą wykorzystała część Polaków, która z różnych powodów nie zamierzała habilitować się czy ubiegać się o tytuł profesora w III RP.

Szkolnictwo wyższe na Słowacji stało się dla jednych szansą (nie można zaprzeczyć, że zdarzają się w Polsce sytuacje pozamerytorycznych blokad w awansie naukowym), a dla innych, bez kompetencji i bez dorobku naukowego - okazją do podwyższenia swojego akademickiego statusu i czerpania z tego tytułu odpowiednich korzyści.

Dobrze się stało, że Słowacka Komisji Akredytacyjna wreszcie reaguje na patologie na Słowacji. W niczym nie zmienia to faktu, że tytuł docenta nie jest równoważny polskiej habilitacji mimo zapisów w dwustronnej umowie międzynarodowej o uznawalności dyplomów słowackich. Nie wiadomo, kto w Polsce lobbował w MNiSW i MSZ na rzecz tej ścieżki awansowej.

Nasze środowisko akademickie powinno skupić się na pomocy naukowej tym nauczycielom akademickim, którzy chcą rozwijać się i awansować w szkolnictwie wyższym. Należy powstrzymywać "turystykę habilitacyjną" na Słowację, gdyż w ten sposób niszczymy nie tylko podstawy akademickiego istnienia i rozwoju, ale przede wszystkim partycypujemy w patologii i hodowli pseudonaukowców w naszym kraju. Powinniśmy troszczyć się o naukę, o wysoką jakość kształcenia, ale nie w sposób, który generuje odwrotne tego efekty.

Rektorzy i dziekani ponoszą pełną odpowiedzialność za tę patologię, jeśli zatrudniają w swoich jednostkach osoby z dyplomami, które nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistym dorobku naukowym, dydaktycznym i organizacyjnym, zaś ich dyplomy nie są zbieżne z dyscyplinami naukowymi określonymi przez MNiSW (2011). Wkrótce napiszę o Polakach, którzy hańbią nasze środowisko na Słowacji z racji akademickiego oszustwa.

Natomiast przejdę do pozytywnej informacji. Zainteresowani przebiegiem "wykładu habilitacyjnego" i "obroną pracy habilitacyjnej" z teorii kształcenia katechetycznego w KU w Rużomberoku mogą udać się do tego pięknego, górskiego miasteczka, by posłuchać i zobaczyć na własne oczy, jak taki proces przebiega. Tymczasem trzymajcie kciuki za powodzenie kolejnych Polaków, którzy będą zabiegać o docenturę z katechetyki:


Przewodniczący Rady Naukowej Wydziału Pedagogicznego KU v Ružomberku zawiadamia, że w dniu 20 stycznia 2015 na tym Wydziale (Hrabovska cesta 1, w sali posiedzeń odbędą się dwa postępowania:


• o godz. 9:00 dr Stanisław GULAK - adiunkt w Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego wygłosi wykład pt. „Kognitívne, emociálne a psychomotorické oblasti náboženskej výchovy” i będzie bronił pracy habilitacyjnej pt. „Étos v didaktike náboženskej výchovy budúcich ošetrovateľov” w ramach kierunku kształcenia nr 1.1.10 "Odborová didaktika – Teória vzdelávania náboženskej výchovy". Kandydat na docenta jest doktorem nauk teologicznych w zakresie teologii dogmatycznej. Swoją dysertację doktorską pt. "Nauka Franciszka Dziaska o łasce" obronił w 1998 r. na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w Lublinie. Jego publikacje dotyczą m.in. etyki i katechetyki.

• godz. 10:30 ks. dr Grzegorz ŁUSZCZAK SJ - adiunkt a zarazem Prorektor ds. Organizacji i Rozwoju Akademii IGNATIANUM w Krakowie - wygłosi wykład pt. „Vzťah medzi školskou didaktikou a katechetickou didaktikou“ oraz będzie bronił rozprawy habilitacyjnej pt. „Miesto a význam komunikácie v najdôležitejších systémoch školskej a katechetickej didaktiky-smerom k didaktike dialógu” także w zakresie kierunku kształcenia nr 1.1.10 Odborová didaktika – Teória vzdelávania náboženskej výchovy." Ksiądz doktor jest z wykształcenia magisterskiego teologiem (studia ukończył w BOBOLANUM w Warszawie na Papieskim Wydziale Teologicznym, zaś doktoryzował się na UKSW w Warszawie w dziedzinie nauk teologicznych, specjalność: katechetyka. Tak więc konsekwentnie kontynuuje swoją aktywność naukową.

Jak to dobrze, że w Polsce nie trzeba już odbywać kolokwiów habilitacyjnych i wygłaszać wykładu habilitacyjnego. No, ale w naszym kraju nigdy nie było czegoś takiego jak obrona pracy habilitacyjnej, w dodatku nieopublikowanej, a więc niedostępnej szeroko rozumianej opinii akademickiej.





19 grudnia 2014

Dolnośląska kultura akademicka





W dn. 16 grudnia miała miejsce na Wydziale Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu wyjątkowa uroczystość. Nie będę tu referował w kronikarski sposób tego wydarzenia, w którym miałem zaszczyt uczestniczyć jako zaproszony z referatem profesor pedagogiki, gdyż uczynią to zapewne sami organizatorzy na stronie tej znakomitej, niepublicznej Uczelni akademickiej.

Każdy z wypromowanych doktorów nauk społecznych i doktorów habilitowany w dyscyplinie PEDAGOGIKA przeżywał tego dnia zapewne wielką radość i poczucie osobistej satysfakcji, nie tylko dlatego, że w uroczysty sposób JM Rektor prof. DSW Robert Kwaśnica wręczał dostojnie tubę z dyplomem stopnia naukowego opatrzonym pieczęcią DSW. Każdemu towarzyszył ktoś z bliskich, członków rodziny, przyjaciół czy znajomych, którzy wspierali go w okresie prac nad własną dysertacją.


Gratulowałem wypromowanym naukowcom, w przeważającej mierze kobietom, gdyż wśród 9 doktorów był tylko jeden mężczyzna, co znacznie zmienia stereotypowy obraz w naszym społeczeństwie jakoby w nauce dominowali mężczyźni. Były zatem pamiątkowe zdjęcia, wspomnienia trudnych chwil, które łagodziły w programie występy studenckich zespołów artystycznych - kwartet muzyki poważnej, aktorzy performance, zespół rockowy, ale i przepięknie wykonane solowo piosenki z cyklu poezji śpiewanej czy wreszcie wigilijna wieczerza.

Uzyskania awansu w Uczelni, której kultura akademicka przewyższa niektóre jednostki znacznie starszych od DSW uniwersytetów państwowych w naszym kraju, świadczy o najwyższym poziomie jej kadr. Są bowiem takie jednostki akademickie, które każą wypromowanym doktorom habilitowanym zgłosić się po dyplom do działu uczelnianej administracji, by odebrać go za pokwitowaniem, jak przysłowiowy "węgiel z deputatu".



W imieniu doktorów i samodzielnych pracowników naukowych składane były promotorom, recenzentom i władzom Wydziału autentyczne podziękowania. Pani dr hab. Hana Červinkova prof. DSW - pierwsza z Dolnego Śląska doktor nauk społecznych, która otworzyła przewód habilitacyjny w nowej procedurze zanim ta stała się powszechnie obowiązującą - powiedziała co następuje:

Szanowni Państwo,

to szczególny zaszczyt, że mogę wypowiadać się w imieniu tegorocznych doktorów habilitowanych Wydziału Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej. Jesteśmy grupą przedstawiającą w pewnym sensie moment przełomowy w całym szkolnictwie wyższym w Polsce. Ze względu na zmianę Ustawy wprowadzone zostały nowe procedury, które przeniosły większą odpowiedzialność przeprowadzenia procedury habilitacyjnej na Centralną Komisję do Spraw Stopni i Tytułów i zmieniły wymagania wobec habilitantów , bardziej ściśle określając wymogi dotyczące dorobku naukowego, dydaktycznego i organizacyjnego w kierunku umiędzynarodowienia i parametryzacji.

Cieszę się, że udało mi się przetrzeć ścieżkę i jako pierwszej na naszym Wydziale uzyskać tytuł doktora habilitowanego w tej właśnie procedurze. Za możliwość wystąpienia o ten przywilej i przeprowadzenie przewodu serdecznie dziękuję pani Dziekan, Radzie Wydziału, Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów, Komisji Habilitacyjnej i władzom mojej Uczelni, Dolnośląskiej Szkole Wyższej.


Ciesząc się dziś z tego osiągnięcia, muszę jednocześnie przyznać, że zmiana w procedurze habilitacyjnej jest częścią szerszej zmiany, której efekty nie są jednoznacznie pozytywne dla pedagogiki w Polsce, dyscypliny tradycyjnie istniejącej na pograniczu nauk humanistycznych i społecznych, obszarów nauki, które zostały rozdzielone decyzją administracyjną zmuszającą pracowników akademickich do uprawiania gry pozorów i przyjęcia instrumentalizmu w podejmowaniu decyzji o publikowaniu wyników swoich badań i zatrudnieniu.

Kłopoty przedstawicieli nauk humanistycznych i społecznych wydają się być efektem ogólnego "zamachu" na humanistykę, która jest w ostatnich latach coraz bardziej marginalizowana w ramach programów edukacyjnych i naukowych na wszystkich poziomach. Według amerykańskiej filozof Marty Nussbaum trend ten jest globalny i niesie ze sobą negatywne konsekwencje dla demokracji - dzięki edukacji bez humanistyki, systemy nie produkują obywateli, którzy potrafią samodzielnie myśleć i krytycznie interpretować i znajdować sens w otaczającej rzeczywistości.

Trwające zmiany w sferze edukacji (również w Polsce) spójne są z tym, co w swoich pracach naukowych nazywam "polityką uciszania", która polega na zawłaszczaniu przestrzeni demokratycznej deliberacji (dosyć niedawno nasza uczelnia przeżyła efekty polityki uciszania kiedy grupy ekstremistów napadli naszą decyzję o nadanie tytułu Doktora Honorowego Profesorowi Zygmundowi Baumanowi). I gdzieś głęboko, stawka jest wysoka - chodzi bowiem o różne wizje demokratycznej wspólnoty.

Współczesne procesy zmian (oparte często na oficjalnej retoryce odwołującej się do uproszczonej wersji teorii kapitału społecznego) sprzyjają wizji wspólnoty demokratycznej opartej o wspólne interesy, wartości i zgodę społeczno-kulturową. Radykalnie inna jest wizja takich humanistów jak Hannah Arendt, którzy do społeczeństwa podchodzą jako do wspólnoty zróżnicowanej - wspólnoty w wielorakości, w której członkowie działają i wyrażają opinię i mają obowiązek słuchać innych i sami być słyszani - deliberującego społeczeństwa uczestniczącego w tworzeniu demokracji poprzez wypowiadanie się z różnych punktów widzenia i działania w przestrzeni publicznej.

Zainspirowana filozofią Hanny Arendt, Profesor naszego Wydziału Elżbieta Matynia wspomina okres przed stanem wojennym w kategoriach "szczęścia publicznego" – charakteryzującego się poczuciem sprawczości i uczestnictwa w kreowaniu życia publicznego. Takie szczęście publiczne towarzyszyło zmianom ustrojowym w 1989 roku w Polsce i w Czechach, kiedy mieliśmy poczucie, że współtworzymy nową rzeczywistość, na którą mamy bezpośredni wpływ, że można poprzez debatę i partycypację w życiu publicznym zmieniać bieg historii.

Nie ma wątpliwości, że szczęście publiczne w swoim rewolucyjnym wymiarze nie może trwać, ale jakaś jego forma wydaje się być kluczowa dla tworzenia demokracji uczestniczącej. Brak szczęścia publicznego miał na myśli Václav Havel, kiedy jako Prezydent Czech przemawiał do obywateli, żeby odpuścili sobie blbou náladu (zły humor), wynikającą z braku poczucia potrzeby uczestniczenia w życiu publicznym. Zagrożenie blbou náladou jest u swych postaw zagrożeniem zanikiem polityczności, która polega na korzystaniu zdolności ludzi do udziału w procesie tworzenia wspólnoty demokratycznej.

Stojąc dziś w obliczu pytania, jak w sytuacji zanikającej polityczności kultywować demokrację i jak w obliczu kurczących się środków publicznych, nasilającej się konkurencji przy jednoczesnym obniżaniu solidarności społecznej, wspierać zdolność ludzi do wypowiadania się w przestrzeni publicznej, patrzę w kierunku pedagogiki, którą postrzegam jako obszar myślenia i działania zdolnego do tworzenia publicznych przestrzeni dla wspólnot uczących się i działających podmiotów.

Tworzenie takich publicznych przestrzeni wolności w których kultywowana jest zdolność do krytycznego myślenia, wypowiadania się, słuchania i działania, jest propozycją przeciwdziałania ciszy świadczącej o cynizmie i braku publicznej nadziei. W tym szczególnym dniu dla mnie, dla moich kolegów i koleżanek i dla naszego Wydziału i Uczelni, wyrażam ogromną nadzieję, że uda nam się, jako pedagogom, tworzyć w naszej pracy tego rodzaju przestrzenie wolności do krytycznego myślenia i działania. Jest to wyzwanie metodologiczne i polityczne - chodzi o to, żeby poprzez wspólne myślenie, dyskusje i działanie dać początek nowym ideom (według Arendt - "najbardziej praktycznej rzeczy na świecie") na rzecz dobra publicznego.

Podstawą pedagogiki jak publicznych przestrzeni wspólnego działania jest wspólnotowe i otwarte myślenie o edukacji jako procesie generowania idei poprzez przekraczanie granic tradycyjnie rozumianych metod i dyscyplin. Takiej otwartej i twórczej pedagogiki nam wszystkim w tym dniu życzę.