24 października 2014

Dwie profesorki pedagogiki wśród 47 nominowanych


W dniu wczorajszym Prezydent RP Bronisław Komorowski wręczył akty nominacyjne 47 nauczycielom akademickim, w tym dwóm profesorkom pedagogiki w dziedzinie nauk społecznych, a mianowicie:

1) Marii DEPTULE prodziekan Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.

Nominowana pani profesor jest absolwentką studiów pedagogicznych WSP w Bydgoszczy (1977), po których ukończeniu przez cztery lata pracowała jako instruktor-wychowawca w Pałacu Młodzieży w swoim mieście. W 1981 r. została zatrudniona na WSP na stanowisku asystentki w Katedrze Pedagogiki Społecznej. Po uzyskaniu stopnia naukowego doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika, co miało miejsce na Wydziale Nauk Społecznych UAM w Poznaniu w 1988 r. została adiunktem w tej samej Katedrze. Promotorem jej dysertacji był prof. dr hab. Edmund Trempała. Rozprawa dotyczyła „Relacji rówieśniczych dzieci w młodszym wieku szkolnym i ich pedagogicznej optymalizacji”.

Na początku lat 90.XX w. adiunkt M. Deptuła podjęła się dodatkowej pracy w jednej ze szkół podstawowych w roli pedagoga szkolnego. Było to znaczącym doświadczeniem w jej pracy naukowo-badawczej i dydaktycznej, gdyż dysponowała dzięki temu swoistym „laboratorium społecznym”. W 1999 r. powierzono dr hab. M. Deptule kierowanie Zakładem Pedagogiki Opiekuńczo-Wychowawczej w WSP (przekształconej w 2000 r. w Akademię Bydgoską im. Kazimierza Wielkiego, a obecnie UKW).

Przewód habilitacyjny przeprowadziła pozytywnie na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu w 1999 r. Jego podstawą, obok bogatego zbioru publikacji, była także monografia habilitacyjna pt. "Koncepcja diagnozy rozwoju społecznego dzieci w klasach I-IV. Szanse rozwoju psychospołecznego dzieci w zmieniającej się szkole”.


Kluczową rolę w uzyskaniu tytułu naukowego odegrała rozprawa profesorska p.t. „Odrzucenie rówieśnicze. Profilaktyka i terapia“ (Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2013, ss. 453), która wnosi istotny wkład do psychologii społeczno-wychowawczej i pedagogiki społecznej. Autorka skupia się w swoich studiach na rozwoju dziecka w okresie wczesnego dzieciństwa. Jej badania naukowe mają charakter przekrojowy (intersectional studies”). Nominowana profesor jest znakomitą badaczką społeczną konstruującą oryginalną ramę teoretyczną do dalszych diagnoz w środowiskach dziecięcych. Niemcy lokowaliby jej zainteresowania poznawcze w tzw. Kindheitspaedagogik. Monografia profesorska jest dziełem nie tylko w pełni dojrzałym metodologicznie, bogatym wymową własnych badań, prezentującym oczywiste związki z literaturą światową z tej problematyki. Twórczość naukowa pani profesor nadała pedagogice opiekuńczej nowy wymiar i bogatsze oblicze.

2) Joannie MADALIŃSKIEJ-MICHALAK z Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytet Łódzkiego.

Nominowana jest absolwentką studiów pedagogicznych, które ukończyła w 1991 r. na Wydziale Filozoficzno-Historycznym UŁ, a doktorat na już wyłonionym z powyższej jednostki Wydziale Nauk o Wychowaniu UŁ w 2002 r. Byłem promotorem jej dysertacji pt. Poczucie odpowiedzialności zawodowej nauczycieli. Studium teoretyczno-empiryczne (Warszawa 2003, ss. 301), która ukazała się w rok po obronie nakładem Wydawnictwa IBE. Habilitowała się na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu w 2008 r. w dziedzinie nauk humanistycznych, w dyscyplinie pedagogika (subdyscyplina - pedeutologia.)

W listopadzie 2013 r. na podstawie czterech pozytywnych recenzji i po zapoznaniu się z ich treścią, Rada Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego podjęła jednogłośnie uchwałę popierającą wniosek o nadanie pani dr hab. Joannie Madalińskiej-Michalak tytułu naukowego profesora. Nominowana jest przewodniczącą Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego, gdzie w minionych latach odpowiadała za współpracę międzynarodową. Jest też członkiem Rady Naukowowo-Zarządczej European Educational Research Association, członkiem Rady Naukowej Sieci Naukowej Teacher Education Policy in Europe oraz The Australian Association for Research in Education i The American Educational Research in Education. W kraju należy do Polskiego Towarzystwa Pedagogiki Porównawczej.

W polskiej pedagogice reprezentuje generację naukowców ściśle współpracujących badawczo z naukowcami dwóch kontynentów - Europa (głównie Wielka Brytania, Austria, Szwecja i Finlandia) i USA, uczestnicząc w międzynarodowych zespołach (sieciach badawczych) jak: Rektor-en Forskningsȍversiokt 2000-2010 (finansowany przez Narodową Agencję Edukacji w Szwecji), Teachers First – Using Emotional Literacy to Improve VET Teaching in the 21st Century (2010-2012, Wlk. Brytania) oraz Teacher Education Curricula in the EU (2007-2009 - Finlandia). Jej badania naukowe są pochodną tej współpracy, zaś ich wyniki są publikowane w kraju i poza granicami.


Badania pani profesor w zakresie przywództwa edukacyjnego mogą mieć istotne znaczenie dla reform oświatowych w Polsce. Wypełniają lukę oraz wnoszą znaczący wkład w metodologię badań nad przywództwem, które prowadziła w Sheffield i Łodzi bazując na jednolitej, pięcioczynnikowej strukturze przywództwa zawodowego, szkolnego. Jej rozprawa profesorska pt. Skuteczne przywództwo w szkołach na obszarach zaniedbanych społecznie. Studium porównawcze (Łódź, UŁ ss. 465 ) cechuje głębokość i logika rozważań, które mają poznawczy i kreatywny charakter. Procesualne podejście do stopniowego stawania się skutecznym liderem w szkole jest niezmiernie inspirujące także dzięki temu, że autorka prezentuje model wpływu przywództwa na osiągnięcia szkolne uczniów. Jak twierdził jeden z ekspertów w tym postępowaniu - jej interdyscyplinarna praca może być uznana za metodyczny benchmark w naukach społecznych.


Obu nominowanym Paniom składam serdeczne gratulacje.

22 października 2014

Jak rząd wymusza likwidację szkół publicznych, by ktoś na tym zarobił




Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz zwraca uwagę na problem wprowadzenia przez MEN do subwencji oświatowej mechanizmów, które mają na celu zachęcanie samorządów lokalnych do przekazywania szkół publicznych stowarzyszeniom i fundacjom. Gdyby Polska wychodziła w tym momencie z ustroju totalitarnego, to pewnie przeciwstawiłbym się niepokojowi prezesa lewoskrętnych związków zawodowych, gdyż jestem zwolennikiem pluralizmu w systemie oświatowym.

Rodzice powinni mieć wybór, do jakiej szkoły chcieliby skierować własne dziecko. Ministrowie edukacji mają to do siebie, że czynią innym to, co im samym jest niemiłe, a więc wprowadzają do szkolnictwa publicznego fatalne rozwiązania, z których to rzekomych korzyści i tak nie będą korzystać ich własne dzieci. Także obecna ministra edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska nie jest - mówiąc językiem jej koalicyjnego kolegi - frajerką i posyła własne dzieci do szkoły prywatnej, niepublicznej. Do takich też typów szkół posyłają swoje dzieci ministrowie, marszałek Sejmu, b. minister Roman Giertych, itd. itd. Doskonale wiedzą, że w szkole publicznej ich pupile niewiele się nauczą, za to dzięki edukacji w szkole prywatnej mają szansę na właściwy transfer kulturowy.

Wróciłem jednak z Rzeszowa, gdzie w dniu wczorajszym miał miejsce drugi dzień obrad pedagogów z całego kraju, którzy dzielili się wynikami swoich badań naukowych oraz doświadczeń z praktyki szkolnej, w tym dydaktyki i wiedzy o zarządzaniu małymi szkołami. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dopiero wczoraj, kiedy uczestnicy mogli rozmawiać ze sobą w bardziej kameralnych warunkach, w małych salach dla poszczególnych zespołów problemowych, nabrali większej odwagi.


Skojarzyłem ich refleksje, a nawet żale z wypowiedzią Prezesa ZNP S. Broniarza, która została opublikowana na łamach "Głosu Nauczycielskiego":

- Niepokoi nas także zwiększanie pieniędzy dla uczniów małych szkół stowarzyszeniowych. Pojawia się nowa waga dla szkół podstawowych, w których liczba uczniów nie przekracza 70. W większości są to szkoły stowarzyszeniowe i fundacyjne. To kolejna zachęta dla samorządów, by oddawały szkoły fundacjom i stowarzyszeniom do prowadzenia – ostrzegł Broniarz. - Powtórzę: pomóżmy samorządom odpowiedzialnym konstytucyjnie za prowadzenie szkół a nie transferujmy pieniędzy do prywatnych kieszeni. Dodatni bilans szkół prowadzonych przez inne podmioty niż samorządy jest uzyskiwany w drodze wykorzystywania nauczycieli i pracowników oświaty zwiększając ich wymiar czasu pracy i nałożonych zadań.

Podobny niepokój wyrażali uczestnicy tej międzynarodowej konferencji. Otóż podali przykład jednej z wielu fundacji z obszaru oświaty niepublicznej, które niejako "skupują" w różnych województwach "małe" szkoły wiejskie, by je przejąć w swoje posiadanie. Jedna z omawianych organizacji pozarządowych uzyskała wsparcie z środków unijnych, które przeznaczyła także na działalność piarową, o czym mówił także prof. A. Nalaskowski. Wydała na kredowym papierze dość obszerny "katalog" z kolorowymi zdjęciami prowadzonych przez siebie szkół.

Każda z nich na tych fotografiach maluje się jak wyspa szczęścia. Być może dzieci, ale nie wszystkich nauczycieli. Niektórzy z nich narzekają na bardzo niskie zarobki (o ok. 40% niższe w stosunku do pedagogów o tym samym stażu pracy i poziomie awansu zawodowego, pracujących w szkołach publicznych), obciążanie ich większą liczbą godzin, dodatkowymi zadaniami pozaszkolnymi (przynieś, wynieś, pozamiataj) a co gorsza fundacja położyła "łapę" na środkach finansowych, z których świetnie żyje jej zarząd. To prawda, że od czasu do czasu sypnie jakimiś pomocami dydaktycznymi, wyposaży w pomoce dydaktyczne czy farbę do pomalowania, ale warunki pracy w niektórych z takich szkół są nie do pozazdroszczenia tak dla nauczycieli, jak i dzieci.

Jak widać, biznes zapachniał dobrym zyskiem, skoro dzięki własnemu lobbingowi (usłużna współpraca z MEN) fundacja postanowiła przechwycić już nie tylko szkoły podstawowe, ale i gimnazja. Tylko patrzeć jak zacznie przejmować szkoły ponadgimnazjalne. To prawda, że czyni to na zasadach pełnej dobrowolności samych zainteresowanych, ale jak gmina ogłasza likwidację szkoły, to nauczyciele, a przynajmniej ich część, nie mają wyjścia. Są skazani na ofertę nie do odrzucenia, na gorszych warunkach.

Prezes S. Broniarz odsłania mechanizm uwłaszczania się nowej nomenklatury na oświatowym majątku:

Związek przyjrzał się sposobowi podziału subwencji oświatowej na 2015 r. Ministerstwo edukacji opublikowało bowiem stosowny projekt rozporządzenia. Zgodnie z nim, wprowadzone zostaną nowe wagi „wiejskie”. Rośnie waga, którą „przeliczani” będą uczniowie szkół podstawowych. Ale maleje waga dla gimnazjów z terenów wiejskich. Zdaniem ZNP, wpędzi to w jeszcze większe problemy finansowe gminy, które prowadzą gimnazja.


Teraz już wiemy. Rząd przykręca samorządom "kurek" ze środkami finansowymi na oświatę, a te, szczególnie na wsi i w małych miastach, gdzie trudno jest o własne, wysokie dochody, podejmują desperacką decyzję, by zacząć zrzucać z siebie ciężar odpowiedzialności za edukację młodych pokoleń. Skoro nie ma pieniędzy, to samorządowcy nie wyjdą na ulicę i nie będą protestować, tylko zgłoszą szkołę do ewentualnego przejęcia jej przez fundację czy stowarzyszenie. Trzeba tylko dobrze zmanipulować społeczność lokalną, by uwierzyła, że jest to dla dobra ich dzieci.

Cytuję za GN:

MEN zamierza też nadal tolerować sytuacje takich gmin jak np. Hanna, gdzie samorząd pozbył się wszystkich szkół. Co jest niezgodne zarówno z Konstytucją RP, jak i z ustawą o systemie oświaty i co groziło utratą przez Hannę ok. 80 proc. subwencji oświatowej. - Ale Hannie pomogło ministerstwo: MEN wprowadził wskaźnik korygujący Di w wielkości 0,87 – zauważył prezes ZNP. Wskaźnik ten gwarantował subwencję na określonym poziomie mimo braku wymogu w postaci nauczycieli zatrudnionych w szkołach samorządowych.
(...)
W przyszłym roku MEN zamierza pójść o krok dalej w promowaniu takich praktyk samorządowych. Ministerstwo zamierza dać gminom, które - tak jak Hanna - wyzbyły się szkół samorządowych, jeszcze więcej pieniędzy. W projekcie rozporządzenia o podziale części oświatowej subwencji na rok 2015 resort edukacji dokonał dalszej zmiany wskaźnika korygującego Di w części Wa, i – ustalono go w wielkości 1 w sytuacji, gdy ogólna liczba etatów nauczycieli w danej jednostce samorządu jest równa zero (czyli nie ma w gminie żadnej szkoły samorządowej z Kartą). Jest to działanie w celu obejścia prawa, a więc działanie bezprawne. Skorzystają na nim m.in. gminy Hanna czy Leśniowice. Inne mogą brać z nich przykład. Okazuje się bowiem, że za postępowanie niezgodnie z prawem nie będzie kary, tylko nagroda finansowa!



Kiedy opuszczałem nowoczesny, piękny gmach Uniwersytetu Rzeszowskiego dostrzegłem w wydzielonej części holu zorganizowane przez jedno ze stowarzyszeń (zapewne w ramach unijnego projektu, czyli krótkotrwała konsumpcja dla nielicznych) miejsce do przeprowadzenia przez dzieci kilku eksperymentów, doświadczeń. Każde było z innej dziedziny wiedzy o świecie i człowieku. Przybyli z jednej z pobliskich szkół podstawowych uczniowie szybko opanowali stanowiska i bawili się przez 30 minut. Przestrzeń niewielka, liczba eksponatów też, w związku z czym bardzo szybko się znudzili.

Ciekawe, dlaczego nie mają takich pomocy dydaktycznych do indukcyjnego odkrywania praw natury w swojej szkole? Dlaczego muszą jechać do innego budynku, gdzie nie ma ani warunków do wprowadzenia ich w wiedzę na temat doświadczanych zjawisk, ani omówienia czy skomentowania? Nic dziwnego, że niektórzy uczniowie siedzieli na ławce ze znudzeniem przyglądając się pozostałym. Także emerytowana nauczycielka z tego stowarzyszenia-organizatora siedziała przy stoliku i zapewne pilnowała, by dzieci nie ukradły lub nie zniszczyły organów wewnętrznych człowieka, które należało ulokować we właściwym miejscu.


Reforma polskiej edukacji polega na tym, że tworzy się takie "okazje dydaktyczne" dla nielicznych. Jeszcze mogą pojechać do Warszawy, na cały dzień, by pobawić się w Centrum Nauki "Kopernik" częścią jeszcze niezdezelowanych przyrządów, bez odpowiedniego przygotowania do tego nauczycieli. Widziałem, jak rozpuszcza się klasę w środku gmachu, by wyhasała się, wyżyła, a że pozostaną w pamięci błyskotki... to nie szkodzi. Ważne, że "biznesik" się kręci, ale nie w szkole publicznej.

21 października 2014

Między diagnozą kryzysu makropolityki oświatowej a poszukiwaniem rozwiązań mikrooświatowych

(fot. Aula Uniwersytetu Rzeszowskiego - od dołu)


Zapowiedziana przeze mnie wczoraj debata na temat małych szkół, która ma miejsce na Uniwersytecie Rzeszowskim, ma wyjątkową treść i temperaturę wypowiedzi zaproszonych z kraju naukowców, jak i polemicznie reagujących lub też przemilczających ich przesłanie przedstawicieli, głównie szkolnictwa niepublicznego oraz wysoce oddanych edukacji władz samorządowych. Przyjechali tu nauczyciela-pasjonaci, ale także ci, którzy na partyjnej usłużności wobec obecnej władzy, a zapomniawszy o pluralizmie i profesjonalnej wolności nauczycieli, rozwijają swój biznes.

Moja analiza dotyczyła procesów makropolitycznych, które warunkują politykę edukacyjną rządzących. Wydawałoby się, że wraz z upadkiem socjalistycznego ustroju i zapowiedzią, utrwaloną później w Konstytucji III RP, budowania państwa demokratycznego, nastąpiło przejście od centralizmu do demokracji, do samorządnej Polski, a więc że doszło do stanu suwerenności państwa w stosunkach międzynarodowych, jak i w relacjach jego władz z własnym społeczeństwem. Nic bardziej mylnego nie można na ten temat powiedzieć. Wystarczy postudiować raporty Polskiej Akademii Nauk, rozprawy historyka współczesnej Polski - Antoniego Dudka czy znakomite studium ekonomiczno-politologiczne Witolda Kieżuna. Upadek bloku państw socjalistycznych zbiegł się z falą globalizacji i neoliberalizacji w krajach Zachodu.

Ten przestrzenny fenomen prowadził od przekształcania antagonistycznych czy izolacyjnych relacji międzynarodowych państw demokratycznych do powiązań Polski między państwami, regionami i kontynentami. Nasz kraj jeszcze dobrze nie odzyskał własnego państwa, własnej suwerenności (były jeszcze na naszym terytorium wojska radzieckie, które opuściły terytorium dopiero z końcem 1993 r.), a już musiał zmierzyć się z procesami integracyjnymi, w tym z wejściem do Unii Europejskiej (2004 r.).

Nie tylko nasz kraj włączył się w rywalizację o istnienie na nowym, globalnym poziomie, ale i prywatne korporacje oraz grupy interesu i organizacje pozarządowe postanowiły skorzystać z danej im szansy. Polskie władze oświatowe przyjęły neoliberalną zasadę dostosowywania się systemu edukacyjnego do wyzwań globalizacji. Polityka oświatowa stała się wraz z reformą ustrojową w 1999 r. czynnikiem prowadzącym do zacierania granic między systemami szkolnymi państw najwyżej rozwiniętych gospodarczo i należących do OECD, a tym samym prowadziła do wzrostu różnic społecznych, pojawienia się fragmentacji lojalności i ekskluzji zmarginalizowanych grup społecznych.

Państwo polskie w ciągu ostatniego dwudziestopięciolecia zlekceważyło zasadę subsydiarności w edukacji, zgodnie z którą decyzje dotyczące edukacji miały być podejmowane przez autonomiczne organy uspołecznienia szkoły, które są najbliżej uczniów, ich rodziców i nauczycieli. Ministerstwo Edukacji Narodowej przejęło pełny wpływ na procesy kształcenia i wychowywania w szkołach (rezygnując z tego ostatniego), na organizację roku szkolnego, strukturę ustroju szkolnego oraz jego sieć, w związku z czym z każdym rokiem ulegał zmniejszaniu kapitał społeczny i poziom innowacyjnego zaangażowania środowiska nauczycieli szkolnictwa publicznego.


Polska transformacja rozwijała się na fundamentach grupowego procesu przekształcania z końcem lat 80.XX w. władzy politycznej rządu komunistycznego w sprywatyzowaną władzę ekonomiczną, która wytworzyła nową nomenklaturę uprzywilejowanych grup, także w edukacji i szkolnictwie wyższym. W nich zachowały swoje wpływy osoby z dawnych uprzywilejowanych warstw, których działalność W. Kieżun trafnie określa mianem „bolszewickiego liberalizmu” czy „grabieży” (likwidowano przedszkola, także tzw. zakładowe, szkoły zawodowe itp.), albo inaczej - jako sprytne metody zawłaszczania własności państwowej.

Uczyniono wszystko, co było w mocy nowej nomenklatury w Sejmie, Senacie i resorcie edukacji, by nie dopuścić do terytorialnego i krajowego uspołecznienia oświaty oraz do powołania do życia samorządu zawodowego nauczycieli. Rodziców sprowadzono do roli obowiązkowych partnerów szkoły w sprawach, które w żadnej mierze nie naruszają pozycji władzy wyłanianej w zmanipulowanych procedurach konkursowych na dyrektorów i kuratorów oświaty. Proces transformacji ustrojowej rozpoczęty w 1989 r. w Polsce zakładał wdrożenie do oświaty liberalnej, wolnorynkowej i partycypacyjnej demokracji. Od 1993 r. sukcesywnie i konsekwentnie zastępowano ją zasadą - więcej centralnej administracji rządowej, mniej samorządności i oddolnej inicjatywy nauczycieli, rodziców i uczniów. Mimo ustawowego zapisu w art. 15.ust.1, że ustrój terytorialny Rzeczypospolitej Polskiej zapewnia decentralizację władzy publicznej” ta od 25 lat nie została wprowadzona do systemu oświatowego.

Blog nie jest miejscem do przedstawiania pełnej treści referatu. Warto jednak - chociaż w skrócie - przywołać najistotniejsze w moim przekonaniu kwestie, które zostały sformułowane przez kolegów-profesorów.


Prof. Aleksander Nalaskowski (twórca pierwszego Społecznego LO w Toruniu, b. dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK, badacz, autor rozpraw naukowych z pedagogiki szkolnej, felietonista, człowiek-instytucja oświatowo/akademicka) mówił o sytuacji nauczycieli - na podstawie etnopedagogicznych badań w woj. warmińsko-mazurskim. Wywiadami objął nauczycieli małych szkół publicznych, ale likwidowanych lub zagrożonych likwidacją. Profesor przedstawił wstępne wyniki badań odsłaniając zarazem kulisy ich prowadzenia i negatywnie zaskakujące reakcje urzędników odpowiedzialnych za edukację publiczną.

To zdumiewające, że w 25 lat po transformacji niektórzy urzędnicy kuratoriów oświaty zachowują się tak, jakby żyli w PRL, a więc w ustroju, w którym była cenzura i jedynie słuszna prawda władzy, skoro albo utrudniali, albo nie udostępniali danych o sieci szkolnej i przewidzianych do likwidacji szkół, albo tak zastraszali "swoich" nauczycieli, że jedna z nich przybiegła do profesora, by odwołać wszystko, co jemu powiedziała na temat interesujących go zjawisk i problemów. Jak się okazało, byli wśród diagnozowanych nauczycieli - szantażowani, zastraszani, zniechęcani do współpracy z badaczem, byle tylko nie ośmielili się mówić prawdy.

Profesor pokazał mechanizmy i praktyki wymuszania na samorządach likwidowania szkół, które są z ekonomicznego punktu widzenia nieopłacalne. Nauczyciele najczęściej dowiadują się o tym ostatni. Mają zatem do wyboru, albo przejść na wcześniejszą emeryturę, w najgorszym przypadku być bezrobotnymi, albo utworzyć szkołę prywatną. Oświata niepubliczna została jednak zmiażdżona przez biurokratyczny system oświatowy. Wiele szkół niepublicznych nie powstało ze względu na oryginalną koncepcję kształcenia i wychowania, tylko jako firma biznesowa, która pozwoli najpierw komuś przetrwać, a potem nawet się dorobić. Wysokość czesnego osiągnęła - jak mówił profesor - w niektórych szkołach prywatnych granice nieprzyzwoitości, a przy tym w tle jest ukryte założenie skierowane do rodziców-klientów, że ich dziecko niczego nie będzie w niej musiało robić, wysilać się, pracować, uczyć się, a wszystko będzie potrafić.

W takich szkołach nauczyciel staje się najemnikiem stowarzyszenia czy podmiotu prowadzącego szkołę, a samorządy cieszą się, bo znika z pola ich widzenia "szkoła-kłopot". Za edukację w szkole niepublicznej nikt nie ponosi odpowiedzialności, gdyż działają one poza faktyczną kontrolą państwa (formalnie jest ona przewidziana). Można zatem w takiej szkole gorzej płacić nauczycielom, zatrudniać ich na podstawie Kodeksu Pracy a nie Karty Nauczyciela itp. Nauczyciel ma w nich pełnić kilka ról-kwatermistrza, magazyniera, malarza, ochroniarza, żebraka, wolontariusza, a nawet ma wozić dzieci autobusem do domu i ... jeszcze być pedagogiem pracującym z nimi w małej szkole. Byle było taniej, dla organów prowadzących lub dla założyciela." Tak można tylko człowieka zaorać".


(for. od lewej: Prof. A. Nalaskowski oraz prof. UR - Marta Wrońska i Ryszard Pęczkowski)

Mało kogo z rządzących obchodzi to, że likwidując szkoły na wsi, w małych miasteczkach zamyka się zarazem ostatnie już miejsce/ośrodek kultury, wartości i tradycji narodowych, a nawet miejsce dla państwowego godła. Taką polityką władze niszczą byt państwowy.

Profesor A. Nalaskowski mówił o nauczycielach małych szkół, które funkcjonowały w sytuacji strukturalnego przymusu, a nie odniosły sukcesu. Takich szkół jest mnóstwo, szkół o nieudanych eksperymentach, gdzie nikt nie pomógł, gdzie nie znalazła się wspierające je fundacja, albo prowadził je ktoś nieuczciwy, albo bardzo szybko przygasł entuzjazm. "Ja sobie nie wyobrażam - mówił Profesor - żeby cała polska oświata była prowadzona przez fundacje i stowarzyszenia, bo w ten sposób niszczymy byt państwowy. I w ten sposób można zamienić Polskę w jedno wielkie stowarzyszenie, w którym już nie będzie żadnych praw. Człowiek będzie miał urynkowioną świadomość. Profesor mówił o znanych mu nauczycielach, których los nikogo nie obchodzi, a tym bardziej los wiejskich dzieci, które on jeszcze tak niedawno kształcił, wychowywał."


Prof. Janusz Kirenko - profesor pedagogiki specjalnej, dyrektor Instytutu Pedagogiki UMCS w Lublinie podzielił się z nami wynikami pilotażowych badań, jakie prowadził jego zespół w środowiskach wiejskich, w małych szkołach, w których znalazły się dzieci niepełnosprawne. Tylko w jednej z trzynastu objętych diagnozą szkół była klasa integracyjna. W pozostałych szkołach podstawowych dzieci z różnymi rodzajami niepełnosprawności (intelektualna, ruchowa, słuchowa) miały w szkole ogólnodostępnej swoistego rodzaju survival. Nauczyciele pytani o sytuację tych dzieci w szkole wyrażali opinie, które szokują, a to, że: dzieci niepełnosprawne zaburzają swoją obecnością tok procesu kształcenia; niektóre z nich w ogóle nie nadają się do szkół ogólnodostępnych; szkoła nie ma odpowiednich sanitariatów; nauczyciele nie potrafią identyfikować specjalnych potrzeb dzieci itp.

(fot. Prof. Janusz Kirenko, a obok z jego prawej strony prof. UR Marta Uberman i prof. Uniwersytetu Preszowskiego Vladimir Frk)


Kolejną formą obrad był ad hoc zorganizowany panel z udziałem profesorów: APS - Stefanem M. Kwiatkowskim (prorektor), Maciejem Tanasiem (dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych), Mirosławem S. Szymańskim (kierownik Katedry Dydaktyki) i profesorami Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu - Stanisławem Dylakiem (kierownik Zakładu Pedeutologii), Wojciechem Skrzydlewskim (kierownik Zakładu Technologii Kształcenia), a całością kierował prof.UR Ryszard Pęczkowski (dziekan Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Rzeszowskiego i Gospodarz konferencji) wraz z ks. prof. Januszem Miąso (prodziekanem Wydziału Pedagogicznego UR).

We wprowadzeniu do panelu prof. UR R. Pęczkowski zaproponował kryteria, dzięki którym można identyfikować kategorię małej szkoły, a mianowicie, że jest to szkoła o pełnej strukturze organizacyjnej, w której funkcjonuje po jednym oddziale klasowym; o niepełnej strukturze organizacyjnej, w której brak jest co najmniej jednego oddziału klasowego; do której uczęszcza więcej niż 150 uczniów; a w aglomeracjach miejskich - 300 uczniów; w której kadrę pedagogiczną stanowi nie więcej niż 12 nauczycieli oraz gdzie w klasie jest od 8 do maksymalnie 25 uczniów. Analizując prognozy demograficzne wykazał, że po 2020 r. będzie ponownie niż, a więc i szkoły będą się wyludniać. Warto zatem już teraz zacząć przygotowywać się do edukacji w zespołach heterogenicznych wiekowo. Są zresztą już w kraju takie małe szkoły, w których nauczyciel prowadzi zajęcia z dziećmi od 6 do 9 roku życia.

Prof. Stefan M. Kwiatkowski dodał do powyższych czynników nieostre kryterium podziału na miasto-wieś w sytuacji, gdy są różne typy wsi, jak i miast. Nikt nie mówi dzisiaj o małych szkołach zawodowych. Obecny rząd chce naprawić to, co niszczyli w tym szkolnictwie poprzedni ministrowie edukacji. Z jednej strony mamy wolny rynek, a z drugiej pojawiają się odgórnie patologiczne nakazy i dekrety władzy. Brakuje nam też refleksji nad jakością kształcenia, nad procesem dydaktycznym, klimatem w polskich szkołach, nad zerwanymi więziami międzyludzkimi itp. No i wreszcie zwrócił profesor uwagę na to, że w III RP każdy może być dyrektorem, po byle jakim kursie, szkoleniu (ważny jest dyplom, a nie także miejsce edukacji), a tymczasem same regulacje prawne (wraz z różnego rodzaju aktami wykonawczymi i wyrokami sądów administracyjnych czy sądów pracy) uświadamiają nam, jak tylko w tej sferze odpowiedzialności za szkołę jest to niezwykle złożona materia. Zbyt małą zatem wagę przywiązujemy do tego, kto może być dyrektorem, jak należy kształcić kadry kierownicze oświaty. Bo to, że konkursy są ustawiane politycznie, wszyscy wiemy.



(fot. Od lewej: R. Pęczkowski, M. Tanaś, S.M. Kwiatkowski,M.S. Szymański, S. Dylak i W. Skrzydlewski)

Prof. UAM Stanisław Dylak przykuł naszą uwagę polityka oświatową w USA, gdzie małe szkoły są przedmiotem licznych badań naukowych. Ich wyniki często sobie zaprzeczają, ale to także dlatego, że w każdym stanie mamy inny system, inne wpływy władz lokalnych czy politycznych na edukację. Bill Gates wspiera finansowo ruch małych szkół, ale w Polsce nie mamy takiego filantropa.

Prof. UAM Wojciech Skrzydlewski mówił o roli nowych mediów w edukacji. Jak małe szkoły radzą sobie w sytuacji, gdy wymagana jest dla efektywnej edukacji, także w modelu szkoły wirtualnej, właściwa infrastruktura? Czy rzeczywiście szkoły pozyskują granty na jej wzbogacanie? Czy ma miejsce wymiana materiałów multimedialnych dla potrzeb dydaktycznych? Czy biblioteki szkolne staną się bogatymi mediotekami?

Prof. APS Maciej Tanaś przypomniał, że szkoła jest tym środowiskiem społeczno-kulturowym, w którym zmienia się los człowieka. Pytał, jak to jest możliwe, że w naszym kraju nieustannie kwestionuje się kulturową rolę nauczyciela? Zdaniem profesora - małe szkoły są w tym sensie wyjątkowe, że ma w nich miejsce autentyczny proces wychowawczy, inkulturacyjny, bowiem jest tu przestrzeń i czas na dialogiczność, na bezpośrednie kontakty i autentyczne więzi międzyludzkie. Szkoły elitarne mają sukcesy m.in. dlatego, że są małe.

Dyskusja była niezwykle ożywiona. Zmiana formuły konferencji z prezentowania przez wszystkich profesorów referatów na rzecz swobodnych wypowiedzi, akcentów, głosów polemicznych czy osobistych opinii i doświadczeń sprawiła, że ostatnia część obrad popołudniowych zaowocowała odwróceniem ról. Oto słuchający a licznie przybyli z kraju dyrektorzy szkół niepublicznych, działacze oświatowi i przedstawiciele władz samorządowych stali się aktorami debaty, wnosząc wiele interesujących wątków i aspektów, jak:

- Jaka jest prawda o celowej dotacji budżetowej na jednego ucznia w szkole publicznej i w jakim stopniu pozwala ona na ratowanie przez środowiska niezależnej oświaty małych szkół, szkół skazanych na likwidację?

- Dlaczego edukacja w małych szkołach wiejskich, a prowadzonych przez stowarzyszenie powinna być dla tego środowiska nieodpłatna?

- Jak władze samorządowe powinny liczyć i kontrolować wydatki na oświatę lokalną, by nie popadać w długi czy nie brać kredytów w parabankach, pod zastaw lokalnej sieci wodociągowej czy innych zasobów gminy?

- Jak szkoły wyższe powinny przygotowywać nauczycieli do elastycznej edukacji, otwartej na alternatywne modele kształcenia?

Uczestnicząca w obradach autorka "elementarza" Maria Lorek nawet jednym zdaniem nie stanęła po stronie tego pseudodydaktycznego produktu. Tymczasem w czasie obrad sekcji mowa była o tym, jak beznadziejny jest ten podręcznik. Szkoda, że w odróżnieniu ode mnie, nikogo nie było stać na to, by w czasie sesji dyskusyjnej powiedzieć autorce, co się myśli o "jej" wytworze.


Dzisiaj jest kolejny dzień obrad. Ufam, że uczestniczący w nich czytelnicy podzielą się swoimi wrażeniami.