19 października 2014

Krytycznie o polityce oświatowej



Zdaniem niemieckich pedagogów i psychologów zbyt wczesne skierowanie dziecka do szkoły (Die Früheinschulung) nie ma żadnych racji edukacyjnych, a jedynie gospodarcze, rynkowe. Obniżanie wieku obowiązku szkolnego w państwach UE ma służyć rynkowi pracy. Im młodsi ludzie nań trafią po zakończeniu edukacji szkolnej, tym lepiej dla państwa, a nie dla nich. W Polsce obniżenie wieku obowiązku szkolnego miało ten sam powód, tyle że został on wzmocniony jeszcze potrzebą ratowania pustej kasy ZUS. Ktoś musi na nią zapracować.

Tak więc, to nie tylko polska edukacja została podporządkowana interesom finansowym państwa oraz jego rynkowej gospodarce. W Niemczech dyskutuje się już o redukcji czasy nauki w gimnazjum, w którym kształcenie do tej pory trwało dziewięć lat. Planuje się skrócenie o jeden rok. Ten typ szkoły, który nie tylko zgodnie z europejską tradycją, ale i charakterem proakademickiego kształcenia w Niemczech, ma cykl dziewięcioletni. Tymczasem polscy politycy, pozbawieni wykształcenia komparatystycznego w zakresie systemów edukacyjnych i ich walorów oraz słabości, utworzyli trzyletnie gimnazjum. Nie wiedzieli, że w systemach szkolnych Europy Zachodniej obok gimnazjów są jeszcze dwa typy szkół dla uczniów o niższych aspiracjach, kompetencjach, ale za to o uzdolnieniach rzemieślniczych, technicznych, artystycznych itp., które można szlifować w kierunku edukacji zawodowej?

W III RP skierowano do gimnazjów wszystkich absolwentów szkół podstawowych, bez względu na poziom ich wykształcenia podstawowego, by podwyższyć dla celów politycznych wskaźniki statystyczne. Nie chodziło tu o poziom wykształcenia polskich nastolatków, gdyż w ciągu trzech lat nikt nie wyrówna ich szans edukacyjnych, chyba że mamy na myśli redukowanie ich w dół. Nie ulega też wątpliwości, że nie wszyscy absolwenci szkół podstawowych mogą i powinni kontynuować swoją edukację w szkołach ogólnokształcących o profilu akademickim, jakim jest gimnazjum.

Żaden z b. ministrów, jak i obecna ministra nie chcą przyznać się do fatalnego błędu, jaki został popełniony w ramach reformy ustrojowej 1999 r., gdyż u nas dominuje zmowa i solidarność polityczna, która nie ma nic wspólnego z poczuciem odpowiedzialności za dewastację polskiej edukacji. To niewątpliwie politykom i urzędnikom w MEN się powiodło. Wystarczyło jeszcze wzmocnić ten trend obniżania poziomu kształcenia wprowadzeniem egzaminów państwowych, by uzyskać kolejny sukces w zakresie "wypchnięcia" na rynek pracy lub do większości pseudowyższych szkół prywatnych i państwowych (jako przechowalni) zyskując statystycznie korzystniejsze wskaźniki oświatowe. Nic dziwnego, że zachęca się polską młodzież, by wyjeżdżała do innych państw na studia, do pracy (na tzw. zmywak), byle nie było widać jej problemów w naszym państwie. Rządzącym łatwiej będzie poradzić sobie z opozycją i pozostałymi w kraju emerytami.

Ministra edukacji zamiast inwestować w nauczycieli i nowoczesne szkoły zawodowe, będzie finansować zwolenników swojej partii, których firmy będą konstruować kolejne mapy na stronie MEN - tym razem szkolnictwa zawodowego. Tak tworzy się z pieniędzy publicznych fikcję - zamiast lepszych szkół mamy kolejne mapki z banalnymi informacjami na temat tego, gdzie i jakie są typy szkół zawodowych w poszczególnych województwach.

"Minister zapowiedziała uruchomienie już w lutym przyszłego roku specjalnej internetowej mapy zawodów i placówek, na której mają się znaleźć informacje na temat każdej szkoły zawodowej, z adnotacją, do jakich zawodów przygotowuje, ilu ma uczniów, jaki jest w niej poziom zdawalności egzaminów zawodowych, kwalifikacyjnych i matury. Mapa ma być dostępna dla uczniów po feriach zimowych. "

Jak czytam, że na szkolnictwo zawodowe przeznacza się ze środków unijnych 920 mln euro z nowej perspektywy finansowej UE na lata 2014-2020, to przeraża towarzysząca temu informacja, że chodzi tu wsparcie szkolnictwa zawodowego. Ma ono sprowadzać się do rozdysponowania przez MEN 120 mln euro, a 700 mln przez programy regionalne. Jak widać władze centralne zachowały dla siebie 120 mln euro. Na co ministerstwu tyle pieniędzy? Dla kogo będą one przeznaczone? Oczywiście, na lipne diagnozy, na utrzymywanie przy życiu armii urzędników instytucji centralnych, którym zleci się zadania nonsensownie konsumujące te środki. Zbliżają się wybory samorządowe, więc można teraz politycznie "kupować" sobie przyszłych samorządowców obiecując im dorzucenie kilku milionów euro za różne usługi na rzecz centrum.

To, co realizuje ministerstwo edukacji, jest marnotrawieniem publicznych środków, a nawet szkodzeniem polskiej edukacji. Każdy bowiem uczeń, który jest zainteresowany jakimkolwiek typem kształcenia, bez tej pseudomapki znajdzie każdą informację na temat poszukiwanej szkoły czy możliwości kształcenia zawodowego w Internecie. Ministra edukacji wystawia nie tylko sobie, ale i urzędowi państwowemu jak najgorsze świadectwo.

18 października 2014

Dr Anita Gulczyńska laureatką nagrody naukowej ŁTN, imienia Profesor Ireny Lepalczyk


Kapituła nagrody naukowej ŁTN, imienia Profesor Ireny Lepalczyk, za prace badawcze z pedagogiki społecznej podjęła decyzję o przyznaniu w tym roku Nagrody adiunkt Katedry Pedagogiki Społecznej Uniwersytetu Łódzkiego - pani dr Anicie Gulczyńskiej za monografię pt. Chłopaki z dzielnicy. Studium społeczno-pedagogiczne z perspektywy interakcyjnej, Wydawnictwo UŁ, Łódź 2013.


W roku 2014, w dziesiątej edycji konkursu, zgłoszono dziewięć książek. Nominowane do nagrody rozprawy zostały nadesłane z następujących uczelni w kraju: Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy(dwie pozycje), Uniwersytet Śląski w Katowicach, Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet w Szczecinie, Uniwersytet Łódzki, Politechnika Krakowska, Państwowa Wyższa Szkoła w Jeleniej Górze, Zgłoszona także została jedna pozycja przez Naukowe Towarzystwo Poradoznawcze we Wrocławiu.

Profesorowie - członkowie Kapituły po zapoznaniu się z wszystkimi monografiami uznali, że:

- dwie prace nie spełniały kryterium konkursu, z uwagi na to, że ich problematyka, pomimo interesujących analiz, nie odpowiada polu badawczemu pedagogiki społecznej;

- były też prace słabe, w nikłym stopniu odpowiadające warunkom konkursu. Główne wątpliwości dotyczyły braków teoretycznych, nadmiernej orientacji praktycznej, jedynie przeglądowego wymiaru pracy, czy też błędów metodologicznych.

Zwycięska rozprawa - na tle innych - wyróżnia się orientacją poznawczą, ważną dla pedagogiki społecznej i rozwoju jej podstaw teoretycznych. Stanowi przykład badań społecznie zaangażowanych, tak istotnych dla pedagogiki społecznej. Książka znakomicie poszerza wiedzę na temat mechanizmów uczestnictwa społecznego młodzieży nastoletniej i stanowi propozycję teoretyczną dla dalszych analiz. Dzięki zastosowanemu podejściu badawczemu odkrywa (albo lepiej udostępnia czytelnikowi) świat symboliczny młodzieży i tym samym potwierdza kompetencje jej autorki do prowadzenia tego typu badań uczestniczących.

Serdecznie gratuluję wszystkim jednostkom, które skierowały wnioski do Łódzkiego Towarzystwa Naukowego, a Zwyciężczyni szczególnie. Zachęcam zarazem do udziału w przyszłorocznej edycji. Jest to prestiżowa nagroda nie tylko w sensie naukowym, ale także finansowym. Laureat ma zarazem okazję do wygłoszenia wykładu w trakcie uroczystego posiedzenia Zarządu ŁTN. W tym roku będzie to miało miejsce w 78. rocznicę powstania ŁTN, w dniu 17. listopada 2014 (poniedziałek) o godz. 16.00. Wstęp wolny.





17 października 2014

Polityczny wymiar egzaminów zewnętrznych w III RP













To egzaminatorzy oblali maturę - twierdzi pedagog prof. Krzysztof Konarzewski w wywiadzie dla „Dziennika. Gazety Prawnej” (16.10.2014, s. A11). Jako były dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej profesor odsłania po raz kolejny kulisy upolitycznienia egzaminów państwowych w naszym kraju.

Nie jest to jedyny obszar oświaty, który został podporządkowany swoistemu hazardowi nomenklatury partyjnej, która gra z młodymi pokoleniami maturzystów tak, jak jej się zachce, czyli jakie ma zamówienie polityczne. Profesor trafnie i wiarygodnie mówi o tym, że:

po pierwsze, komplet zadań maturalnych z matematyki czy języka polskiego jest konstruowany pod oczekiwania władzy, która ustala maksymalny, a tolerowany politycznie próg niepowodzeń maturzystów;

po drugie, testy są przygotowywane w sposób sprzeczny z zasadą porównywalności wyników pomiaru dydaktycznego osiągnięć maturalnych uczniów. Nie są one każdego roku sprowadzone do tej samej skali pomiaru, dzięki czemu ich moc porównawcza jest niska. Mówienie przez polityków o tym, że to dzięki ich rządom matura wypadła lepiej, bo w poprzednim roku było gorzej, a teraz jest znakomicie, jest demagogią dobrą dla „ciemnego” ludu.

Ktoś, kto nie brał udziału w procesach decyzyjnych, w tym także sami pracownicy OKE i egzaminatorzy, może nie wiedzieć nawet, jak testy zostały „skrojone”, żeby osiągnąć pożądany politycznie wynik.
Na pewno jest błędem, że nie ma porównywalności między rocznikami” - mówi prof. K. Konarzewski.

Na pytanie dziennikarek o powód tego stanu rzeczy stwierdził, że gorsze wyniki z matematyki nie były spowodowane gorszym przygotowaniem uczniów do matury, ale (…)że pytania były trudniejsze. Można między bajki włożyć opinię, że to gorszy rocznik. Może się zdarzyć gorsza klasa, ale nie 300-tysięczny rocznik młodzieży”.

Na marginesie: proszę sobie wyobrazić teoretycznie możliwą sytuację, że oto wiosną, na ulice wychodzą młodzi ludzie, by protestować przeciwko polityce rządzących. Czyż nie może pojawić się pokusa, by im „dokopać” z zemsty i podkręcić śrubę na maturze tak, by musieli spokornieć? Bez matury nic nie znaczą. Są niewykwalifikowanymi robotnikami.

po trzecie, mamy porażająco niską zgodność oceniania zadań matematycznych , co w przypadku języka polskiego ma jeszcze większy zakres. Innymi słowy, od subiektywnego poziomu oceny prac uczniów przez egzaminatorów zależą ich losy i szanse na studia w upragnionej uczelni i na wymarzonym kierunku studiów.

Nie kontroluje się w CKE zgodności oceniania tych samych zadań przez setki egzaminatorów je oceniających. Pamiętamy doniesienia medialne z niektórych województw w czasie tegorocznych matur, kiedy to politycy ingerowali w pracę egzaminatorów każąc im ponownie czytać prace maturzystów. (pisał o tym, Dariusz Chętkowski) Jedni egzaminatorzy są bardziej surowi, rygorystyczni, a inni bardziej empatyczni, elastyczni, a wiec za tak samo rozwiązane zadanie otwarte uczniowie z różnych szkół otrzymują odmienną liczbę punktów.

Prof. K. Konarzewski mówi: „W pilotażu nowej matury względnie zgodnie oceniono tylko 20 proc. Wypracowań. To za mało, żeby zadecydować o czyimś losie”. Na tym właśnie polega polityczna manipulacja, na „kalibrowaniu” zadań testowych na maturę w okresie ją poprzedzającym, w ramach pilotażu. Sprawdza się poziom zdawalności testu i w zależności od zamówienia politycznego albo ustawia się poprzeczkę wysoko albo ją obniża.

Jak rządzący chcą mieć zapewniony sukces wyborczy, to w przyszłym roku tak im skalibrują zadania maturalne, że niezdających na maturze matematyki będzie nie 15 proc, ale 10.proc. Co za problem? Wystarczy zamienić zadania trudniejsze, wymagające bardziej skomplikowanych operacji umysłowych na nieco łatwiejsze i …. Pozytywny wynik będzie jak znalazł.

Konarzewski stwierdza: „Jeśli wyniki (pilotażu – BŚ) wykazują, że nie zdałoby go powiedzmy 20 proc. Uczniów, to eksperci wyszukują najtrudniejsze zadania i zastępują je łatwiejszymi”.

Niski poziom polskiej matury wymaga stopniowego podwyższania stopnia jej trudności z każdym rokiem. To jednak będzie skutkować narastającym odsetkiem uczniów niezdających lub słabo zdających. Błędne koło. Wkrótce rzeczywiście na maturze wystarczy pomalowanie drwala odpowiednimi kolorami.

Tak to jednak jest, kiedy o egzaminach zewnętrznych decydują de facto ludzie z wnętrza systemu, czyli CKE , która podlega MEN, a minister partii rządzącej. Póki się tej instytucji nie odklei od politycznego centrum, dopóty nigdy nie będziemy mieli egzaminów zewnętrznych, państwowych, gdyż są one upartyjnione. Kiedy prof. K. Konarzewski chciał ten system trochę poprawić, mając świadomość tego, że nomenklatura nie wypuści go z rąk, usłyszał od jednego z urzędników resortu (po stylistyce wypowiedzi możemy domyślać się, że chodzi o K. Hall) „Te pańskie fanaberie…” .