03 września 2014

Prezesi banków ekspertami od kształcenia w polskich uczelniach



Spodobała mi się w czasie wakacji wypowiedź w "Rzeczpospolitej" (ekonomia.rp.pl)prezesa jednego z brytyjskich banków w Polsce na temat tego, by koniecznie powstrzymać wysyp bezrobotnych absolwentów polskich uczelni i szkół wyższych. Zdaniem prezesa - "Edukacją młodzieży nadal zajmuje się zbyt wielu teoretyków i niewielu praktyków. Wykłady i przekazywane w ich trakcie informacje tracą na wartości w czasach ogólnej dostępności wiedzy".

Badań sam nie prowadził, do żadnego raportu na temat jakości kształcenia się nie odwoływał. Ale wie, że młodzi Polacy są nadal niewłaściwie kształceni, bowiem nie są przystosowani do potrzeb rynku. Autor tej opinii formułuje ją zapewne na podstawie tego, że jego dwójka dzieci już studiuje, a on sam spotykając się ze studentami w czasie różnych konferencji ma wrażenie, "że młodzi ludzie mają za mało praktyczne podejście do wyboru kierunku studiów." To w końcu musi się zdecydować, czy nasi studenci mają zbyt mało praktyczne podejście do wyboru kierunku studiów, czy są w ich trakcie kształceni zbyt teoretycznie? Może jedno i drugie? Tylko skąd ta pewność?

Prezes sam został wykształcony w PRL, więc ma dobrą wiedzę na temat polskiej edukacji. Nie wiedziałem, że można w III Rzeczpospolitej publikować takie komunały. Chyba tylko dlatego, że był okres wakacji, a na mazurskich jeziorach nie pokazał się żaden potwór. Noo, może tylko to, że w jakiejś wsi na polu rolnika ponoć wylądowali Marsjanie, ale nikt ich nie nagrał, nie sfilmował, bo nie mieli ochoty zjeść dobrej kolacji w jednej z warszawskich restauracji. W niej ponoć zarejestrowano rozmowy prawie wszystkich członków rządu PO i PSL (poza dwoma ministrami). Tygodnik WPROST nie opublikował jeszcze rozmów politycznych ministrów edukacji czy nauki i szkolnictwa wyższego.

Tymczasem redakcja zamieściła nad tekstem pana prezesa (w specjalnej ramce czerwonego koloru) komunikat następującej treści:

Jeden z niemieckich, brytyjskich (ten sam, którego polskim oddziałem kieruje wspomniany wywiadowca) i kanadyjskich banków zostały oskarżone o manipulacje ceną srebra. Pozew inwestora w tej sprawie wpłynął do sądu federalnego na USA, bowiem w grę wchodzą miliardy dolarów. Czy do tak rozumianych kompetencji mają kształcić polskie uczelnie?

Prezes polskiego oddziału banku uzyskał dyplom w czasach, gdy obowiązywała ekonomia polityczna socjalizmu, więc jego klienci mogą być spokojni. Nasi studenci też nie muszą się niczego obawiać, chyba że mieliby odbywać praktyki w ramach Erasmusa w którymś z tych banków poza granicami kraju. Wówczas przekonają się, czy rzeczywiście tamci pracodawcy lepiej wiedzą, jakie praktyczne umiejętności są potrzebne dzisiejszej młodzieży? Milczenie jest złotem, a paplanie... ?

02 września 2014

Śmiać się czy płakać?


To, że reklamujący specjalności kształcenia w technikum nie znają ortografii, nie ma znaczenia. Najważniejsze, żeby te szkoły odrodzić. Tyle, że odrodzenie wiąże się z powrotem do stanu, który uległ degradacji dzięki wieloletniej polityce Ministerstwa Edukacji Narodowej. Było w nim już paru dyrektorów departamentu o kwalifikacjach, pożal się panie i nie grzmij.

Pani minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska (niezwyle sympatyczna, uśmiechnięta) inaugurowała wczoraj rok szkolny m.in. w jednym z techników, które na szczęście nie reklamuje się w tak kompromitujący sposób. Inna rzecz, że poza faktem obchodzenia 90 lat istnienia szkoła ta niczym szczególnie się nie wyróżnia. Jest jak jedna z wielu. Nie ma jej ani w rankingu IT Szkoła. W 2014 roku nie wykazała się szczególną aktywnością w skali ogólnopolskiej wśród 456 szkół ponadgimnazjalnych, zaś w woj. śląskim zajęła dopiero 23 miejsce.

Na stronie internetowej szkoły nie znajdziemy informacji o tym, jakie to innowacje pedagogiczne są realizowane przez nauczycieli, a ni też nie dowiemy się, jak wypadła ewaluacja realizacji programu wychowawczego szkoły. Natomiast regulaminów wywieszono tyle, jakby one same z siebie miały generować jakąś aktywność. Tej, ani widu, ani słychu. Może więc ma rację pani minister, że trzeba wywiesić na stronie MEN mapkę z danymi, które pozwolą rodzicom i młodzieży zorientować się, jaką ta szkołą jest w istocie? Być może przyjazd ministry na inaugurację roku był próbą zorientowania się, na czym polega różnica między funkcjami założonymi a realizowanymi w takiej placówce? Z danych strony wynika, że jest to taka sobie, przeciętna w sensie statystycznym szkoła ponadgimnazjalna, zawodowa, z dość przestarzałą (to wniosek na podstawie fotografii) infrastrukturą i sprzętem dydaktycznym.

Natomiast pani minister była też na inauguracji w Szkole Podstawowej nr 15 w Raciborzu. To już jest rzeczywiście inna placówka. Ma oryginalną autoprezentację swoich dokonań. Znajdują się już na pierwszej stronie świetny pomysł na przedstawienie jej krótkiej historii w formie "wywiadu ze szkołą". Jest też ciekawa prezentacja dokonań w ub. roku szkolnym, w tym także zabawowych form wyłaniania talentów. Widać wielką troskę i szacunek dla uczniów, którzy uzyskali w różnych latach sukcesy, byli laureatami nagród międzynarodowych, krajowych i regionalnych. Wszystko jest kolorowo na białym. Jest też motto z Arystotelesa: "Wykształcenie jest ozdobą w okresie powodzenia, a ucieczką w dobie klęsk." Placówka wdraża i realizuje od dziesięciu lat zadania związane z wymaganiami Systemu Zarządzania Środowiskowego ISO 14001, bowiem w 2004 r. zdobyła i utrzymuje stosowny certyfikat.

Była szkoła przeciętna, była znakomita, toteż jeszcze zabrakło mi w dniu wczorajszym odwiedzenia przez panią minister "najgorszej" szkoły w wybranym województwie, a rozumiem przez to taką placówkę, która wymagałaby szczególnego wsparcia ze strony władz oświatowych i samorządowych, bo funkcjonuje w szczególnie trudnych warunkach społeczno-ekonomicznych rodziców z jej rejonu.

Nauczyciele wczesnej edukacji powinni iść z pielgrzymką do Częstochowy, bowiem pani minister (...) przypomniała także o zmianach przepisów prawa, dzięki którym nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej, czyli klas I-III szkół podstawowych, mają większą swobodę pracy z uczniami. - Chodzi o to, by pozwolić uczniom na tak długą aklimatyzację w szkole, jaka jest im potrzebna (...) Lekcja też nie musi trwać 45 minut, tylko tyle, ile jest potrzebne – dodała. Zaznaczyła, że kompetencje dzieci będą sprawdzane dopiero na zakończenie nauki w trzeciej klasie, a nie już na zakończenie klasy pierwszej. - Zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z różnymi grupami dzieci, różnie przygotowanymi do szkoły. One potrzebują różnych okresów aklimatyzacji, różnego tempa pracy - powiedziała." Co za odkrycie! Cóż za wolność! Zapewne nauczyciele nie mieli nawet zielonego pojęcia o "wybitnych odkryciach" MEN.

Jak to dobrze, że ministerstwo łaskawie wyraziło zgodę na coś, na co wyrażać zgody nie musiało. Jak ministra powie, że to dzięki niej nauczyciele klas I-III nareszcie będą wolni, mogli swobodnie organizować zajęcia dydaktyczne dzieciom, kierować się zróżnicowaniem ich wieku i kompetencji, to znaczy, że ktoś sobie z niej zakpił w tym resorcie doradzając takie właśnie treści dla potrzeb medialnych. Aż żal czytać i słuchać tego typu wypowiedzi, bo nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać? Tak skumulowanej ignorancji w tym resorcie dawno już nie było.


Nauczyciele śmieją się z ministry edukacji na różnych forach, bo przecież publiczne ujawnienie takiej postawy wobec wprawdzie niekompetentnej, ale jednak ośmieszającej się swoimi wypowiedziami ministry mogłoby ich kosztować zbyt wiele. Niestety, ukryte mechanizmy wywierania presji, szykanowania nauczycieli są w naszym kraju już standardem w placówkach, których nadzór pedagogiczny nie życzy sobie szczerości i rzetelnej opinii (informacji zwrotnej). Chyba uczestnik wczorajszej inauguracji roku szkolnego w Zespole Szkół nr 1 w Czerwionce-Leszczynach z udziałem ministry edukacji zamieścił na facebooku jej wypowiedź:

- Nie mam żadnej wątpliwości, że sześć lat to jest ten właściwy wiek do podjęcia nauki - powiedziała dzisiaj minister edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska w trakcie inauguracji(woj. śląskie). Jak widać, politolog zna się nawet na psychologii rozwojowej dzieci. Jak pani minister chwali elementarz, to natychmiast pojawia się przekierowanie do artykułu pedagog wczesnej edukacji Doroty Dziamskiej. Każdy ma swojego eksperta.

Na stronie MEN (fb) możemy przeczytać imienne komentarze po inauguracji. Ktoś trafnie pyta:

Czy to dopuszczalne, by 6-letnie dziecko miało zajęcia w 1 klasie szkoły podstawowej na 13.30 i kończyło je po 17-stej, zaś inne dziecko miało zajęcia 3x w tygodniu na 8 do ok. 12 oraz 2x w tygodniu na 12-stą do około 16-stej? Czy MEN może wskazać przepisy dotyczące organizacji pracy dzieci w pierwszej klasie, które nie powodowałyby tak absurdalnego obciążenia?

Pani minister skorzystała z doświadczeń byłego premiera RP Włodzimierza Cimoszewicza, by zapewnić rodziców uczniów, że ubezpieczenie dzieci nie jest obowiązkowe. Rozporządzenie na ten temat zostało tak zmienione, żeby nie było żadnych wątpliwości, że ubezpieczenie dzieci nie jest obowiązkowe. Minister przypomniała też, że nie ma opłat za dziennik elektroniczny. Natomiast nie przypomniała nasza ministra, że jakiekolwiek wpłaty na Radę Rodziców (tzw. komitet rodzicielski) też są nieobowiązkowe, i jak ktoś nie chce, to nie musi ich wnosić. Wszyscy obywatele płacący podatki w naszym kraju utrzymują m.in. szkolnictwo publiczne i etaty Ministerstwa Edukacji Narodowej.

A uczniowie zamieszczają memy:



Poczytajcie, co sądzi Dariusz Chętkowski o "fajnym podręczniku" szkolnym.

01 września 2014

MEN-ski mapping



Minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska poinformowała społeczeństwo, że kierowany przez nią resort edukacji planuje kolejną akcję informacyjną (czytaj - propagandową). To oznacza, że powinna zatroszczyć się o zmianę nazwy tego ministerstwa. Nie wiem, jaka byłaby tu najlepsza? Może - Ministerstwo Map Informacyjnych (MPI) albo Ministerstwo Propagandy Oświatowej (MPO)?

Zdaniem ministry edukacji narodowej pani Joanny Kluzik-Rostkowskiej rodzice nie mają żadnej informacji na temat tego, gdzie znajdują się najlepsze szkoły zawodowe i technika w naszym kraju. "Mamy świetne doświadczenia z mapą podstawówek, którą zrobiliśmy, by przekazać informacje o nich rodzicom sześciolatków. Do końca ferii zimowych chciałabym mieć mapę szkół zawodowych. Pokażemy na niej, czego dana szkoła uczy, jakie ma profile, ilu maturzystów, jakie wyniki. Ale też, jak te placówki współpracują z rynkiem pracy".

Mam dwie wątpliwości. Po pierwsze, o wyborze szkoły ponadgimnazjalnej nie decydują rodzice, gdyż cyberpokolenie jest dużo lepiej zorientowane w tym, z kim, gdzie i czego chce się uczyć po gimnazjum. Tak więc o wyborze szkoły zawodowej dzisiaj już nie rozstrzygają rodzice chyba, że mamy na uwadze sytuacje szczególne w rodzinie gimnazjalisty, który jest jedyną nadzieją na szybkie uzyskanie zawodu i wsparcie rodziców czy opiekunów prawnych w pozyskaniu środków do życia. Wówczas jednak nie będzie szukać jak najlepszej szkoły zawodowej, tylko takiej, którą jak najszybciej będzie mógł ukończyć i znajdzie się ona w pobliżu jego miejsca zamieszkania.

Po drugie, tworzenie na stronie MEN kolejnej mapy jest - być może świetną okazją do zarobienia przez jakąś firmę czy do dania zajęcia bezrobotnemu już informatykowi w tym urzędzie, ale nie będzie żadnym źródłem motywującym do wyboru określonej szkoły zawodowej przez nastolatka. Ministra edukacji jest tak odporna na krytykę totalnej klapy propagandowej w przypadku tzw. MEN-skiej mapy na temat rzekomego przygotowania szkół na przyjęcie sześciolatków, że dorabia ideologię do kolejnego bubla. Po co?

Oczywiście, jeśli "ambitnym" zadaniem ministry edukacji narodowej ma być tworzenie kolejnych map, by można było chwalić się nimi na kolejnych konferencjach prasowych, to wróżę odsłonę kolejnego kitu propagandowego. W każdym mieście powiatowym, nie wspominającym o wielkich ośrodkach miejskich, gdzie znajdują się szkoły zawodowe różnego typu, tak rodzice, jak i uczniowie gimnazjów doskonale wiedzą, która z nich jest najbardziej atrakcyjna, cieszy się największym popytem.

W Polsce trzeba inwestować środki w nowoczesną infrastrukturę, a nie podtrzymywać szkoły-muzea zawodów, opowiadać bajki na stronie urzędu. Niestety, ministra edukacji, która - co potwierdza kolejnymi działaniami pozornymi - zna się na propagandzie politycznej (w dość zresztą kiepskim stylu), zamiast stymulować podaż, postanowiła podawać nam papkę płytkich, banalnych, powierzchownych, nieprawdziwych (niepełnych) danych o szkołach zawodowych, byle tylko wyciągnąć kolejną kasę unijną na konsumpcję własną, czyli kolejny balon przedwyborczy.

Wzorem kampanii reklamowej dla rodziców sześciolatków czekamy na występy kolejnych ekspertów w MEN-skich spotach. Scenariusz może być ten sam, tylko wystarczy podmienić aktorów i celebrytów.