08 czerwca 2014

Co to jest oświecenie?


Na fali zachwytu polską wolnością przywołam fragment z rozprawy Immanuela Kanta, który tak odpowiada na pytanie - Co to jest oświecenie?:

Oświeceniem nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletniości, w którą popadł z własnej winy. Niepełnoletniość to niezdolność człowieka do posługiwania się swym własnym rozumem, bez obcego kierownictwa. Zawinioną jest ta niepełnoletniość wtedy, kiedy przyczyną jej jest nie brak rozumu, lecz decyzji i odwagi posługiwania się nim bez obcego kierownictwa. Sapere aude! Miej odwagę posługiwać się swym własnym rozumem – tak oto brzmi hasło oświecenia.

Lenistwo i tchórzostwo to przyczyny, dla których tak wielka część ludzi, mimo wyzwolenia ich przez naturę z obcego kierownictwa (naturaliter maiorennes), pozostaje chętnie niepełnoletnimi przez całe swoje życie. Te same przyczyny sprawiają, że inni mogą tak łatwo narzucić się im jako opiekunowie. To bardzo wygodne być niepełnoletnim. Jeśli posiadam książkę, która zastępuje mi rozum, opiekuna duchowego, który zamiast mnie posiada sumienie, lekarza, który zamiast mnie ustala moją dietę itd. – nie muszę sam o nic się troszczyć. Nie potrzebuję myśleć, jeśli tylko mogę za wszystko zapłacić; inni już zamiast mnie zajmą się tą kłopotliwą sprawą.

(…) Natomiast taki wypadek, by publiczność oświeciła się sama, jest raczej możliwy; co więcej, nawet nieunikniony, jeśli pozostawić publiczności wolność. Znajdą się bowiem wśród niej zawsze ludzie samodzielnie myślący, i to nawet pośród opiekunów dużego stada, którzy, zrzuciwszy z siebie jarzmo niepełnoletniości, szerzyć będą dokoła siebie ducha rozumnej oceny wartości własnej każdego człowieka i samodzielnego myślenia o jego przeznaczeniu.


(źródło: I. Kant, Co to jest oświecenie?, Gazeta Wyborcza 2004 nr 38, s. 22)

To przedrukowuję jeszcze jedno stanowisko-oświadczenie w tym tygodniu, tym razem dotyczące nauki, którego nie dostrzeżono w zgiełku wyborczej kampanii i prac nad nowelizacją ustawy o szkolnictwie wyższym:

Oświadczenie władz Fundacji na rzecz Nauki Polskiej


Rada i Zarząd Fundacji na rzecz Nauki Polskiej podjęły decyzję o podpisaniu przez FNP tzw. Deklaracji z San Francisco dotyczącej zasad oceny jakości badań naukowych (pełny tekst deklaracji dostępny jest na stronie: http://am.ascb.org/dora/).
Deklaracja ta dotyczy między innymi:

1. Niestosowania parametrów oceniających czasopisma naukowe, (takich jak np. impact factor), jako elementu zastępującego merytoryczną ocenę jakości naukowej publikacji, czy też oceny jakości osiągnięć naukowych uczonych dokonywanej przy okazji ich awansu lub starania się o uzyskanie funduszy na badania naukowe.

2. Oceniania badań naukowych prowadzonych przez uczonych przede wszystkim na podstawie oryginalności osiągnięć i ich wpływu na rozwój dziedziny, a nie poprzez impact factor czasopisma, w którym zostały opublikowane.

Deklarację podpisali między innymi: American Association for Advancement of Science (AAAS), EMBO, Howard Hughes Medical Institute, Wellcome Trust, redakcje czasopism naukowych, w tym: „Proceedings of The National Academy of Sciences” (PNAS), „Public Library of Science” (PLOS) oraz liczne europejskie i amerykańskie towarzystwa naukowe. Indywidualnie deklarację podpisało między innymi wielu laureatów Nagrody Nobla, redaktorzy naczelni czasopism naukowych, w tym „Science”.

Władze Fundacji na rzecz Nauki Polskiej zdecydowały się podpisać Deklarację z San Francisco, mając na względzie niepokojący fakt, że w środowisku naukowym od kilku lat rozwija się tendencja do sprowadzania jakości prac badawczych poszczególnych uczonych do oceny czasopism, w których ich osiągnięcia zostały opublikowane. Wprawdzie środowiska naukowe wiedzą, które czasopisma są w danej dyscyplinie najważniejsze, ale powinna to być wiedza pomocnicza, która nie zwalnia z oceny indywidualnych osiągnięć badawczych.

Rozpatrując wnioski wpływające na konkursy Fundacji, zawsze staraliśmy się oceniać oryginalność indywidualnych dokonań naukowych wnioskodawców. W wypadku doświadczonych uczonych dodatkowym, istotnym parametrem w ocenie osiągnięć badawczych jest liczba cytowań ich prac (w zależności od specyfiki danej dyscypliny lub dziedziny naukowej), czy będący jej pochodną wskaźnik Hirscha (h). Z różnych względów impact factor, liczba cytowań i wskaźnik h nie mają zastosowania w większości dyscyplin z nauk humanistycznych i społecznych, dlatego z powszechną krytyką w tych środowiskach spotyka się na przykład traktowanie tzw. listy ERIH (European Reference Index for the Humanities) jako wskazującej obowiązujące wartości współczynnika impact factor konkretnych tytułów.

Na podstawie doświadczenia w pracy nad systemami oceny parametrycznej w Komitecie Badań Naukowych oraz w Komisji Ewaluacji Jednostek Naukowych, nie wykluczamy stosowania parametrów opartych o normalizowany w danej dziedzinie impact factor czasopism do oceny dużych jednostek naukowych. Z tych doświadczeń wynika, że gdy oceniana jednostka naukowa jest wystarczająco liczna (powyżej 60 naukowców), sumaryczny, normalizowany impact factor tej jednostki koreluje z jej cytowaniami, a w przypadku nauk eksperymentalnych także z poziomem finansowania badań naukowych z zewnętrznych źródeł. Taka korelacja nie występuje jednak przy ocenie małych jednostek, a tym bardziej indywidualnych zespołów badawczych oraz ich liderów! W tym wypadku należy bezwzględnie stosować system oceny peer review, w którym starannie wyselekcjonowani uczeni, oceniają oryginalność indywidualnych osiągnięć naukowych innych badaczy, a pomocniczą rolę może spełniać liczba cytowań oraz wskaźnik h.

07 czerwca 2014

Wasz eleMENtarz, nasz cMENtarz!

Publikuję List Otwarty pracowników Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że z cyniczną i populistyczną władzą nie mają oni żadnych szans. Doskonale wiemy, jakie interesy są tu brane pod uwagę i że nie mają one nic wspólnego z troską o najbiedniejsze rodziny. Dla tych bowiem zawsze były celowe dotacje z budżetu MEN.

To jest równie patologiczna decyzja, jak ta z obniżeniem wieku obowiązku szkolnego, ale to nie ministra poniesie odpowiedzialność za jej negatywne skutki. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą! A rząd swoimi kolejnymi rozstrzygnięciami w polskiej edukacji rujnuje jej fundamenty i cofa w rozwoju. Może i rację miał Prezydent B. Komorowski zobowiązując Premiera w Sejmie do zdynamizowania, a nie wyhamowywania reform. Tymczasem MEN cofa nas do praktyk rodem z socjalizmu, z którego wyzwolenia tak bardzo cieszyliśmy się nie tylko w 1989 r., ale także w czasie tegorocznych obchodów 25-lecia "wolności". Dlaczego nie ma w kraju siły politycznej, która skierowałaby tę sprawę do Trybunału Konstytucyjnego?


List otwarty do Ministra Edukacji Narodowej Joanny Kluzik-Rostkowskiej:

Szanowna Pani Minister,

Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, czyli WSiP, to 69 lat historii książki szkolnej. Od znanego wszystkim „Elementarza” Falskiego do „Tropicieli”, cyklu nagrodzonego na ostatnich Międzynarodowych Targach Książki we Frankfurcie. To historia rozwoju edukacji, dydaktyki i metodyki nauczania. WSiP skupił doświadczonych i cenionych w całym środowisku edukacyjnym profesorów, metodyków, nauczycieli praktyków. Przypomnijmy takie nazwiska jak: prof. Jadwiga Hanisz, Hanna Dobrowolska, prof. Zbigniew Semadeni, Maria Nagajowa, dr Ewa Horwath, dr hab. Witold Bobiński, prof. Włodzimierz Lengauer, prof. Tadeusz Cegielski, Stanisław Stopczyk, Wacław Panek, prof. Maciej. M. Sysło, prof. Wacław Zawadowski, dr Norbert Dróbka, dr Karol Szymański, dr Maciej Bryński.
WSiP to przede wszystkim ludzie. Ludzie, którzy dzielili się swoim intelektem, wiedzą, którzy kreowali edukację kilku pokoleń. Poświęcili wiele czasu, często własnego, pracy, która była ich pasją. Przygotowywali podręczniki z pełnym zaangażowaniem. Redaktorzy wiedzą, ile czasu wymaga przemyślenie koncepcji podręcznika, a potem dopracowywanie go w szczegółach. To nie fabryka powtarzalnych i jednakowych elementów. Liczy się każdy szczegół, każda strona jest niepowtarzalna. WSiP tworzył takie strony, mając na względzie przede wszystkim potrzeby uczniów i nauczycieli.

MEN skutecznie dostarczał wydawnictwom pracy. Nieustannie zmieniał podstawy programowe i wydawał kolejne rozporządzenia, w związku z czym wydawcy musieli modyfikować podręczniki. Czasami było to usunięcie kilku tematów, czasami dodanie tylko jednego. Zmieniała się numeracja stron w podręcznikach, a rodzice denerwowali się, że powinni kupować nowsze wersje. Wydawcy działali zgodnie z rozporządzeniami MEN – rodzice mieli pretensje do … wydawców.

Darmowy podręcznik ma „przykryć” także inne nieudolności resortu edukacji. MEN nie umiał przygotować takich podstaw programowych, które służyłyby latami, nie wprowadził regulacji związanych z odkupem podręczników, nie sformułował jasnych zasad, co można, a czego nie można w nich umieszczać, np. odnośników do zeszytów ćwiczeń. Nie umiał rozdysponować dofinansowań na zakup podręczników dla rodzin potrzebujących pomocy finansowej. Dziś za to sam sobie poszukał autorów, redaktorów, drukarni, dystrybutorów. À propos dystrybutorów, pośpiech związany z przygotowywaniem podręcznika MEN oznacza, że na wrzesień będzie gotowa tylko jedna z jego czterech części. Zatem koszt dostarczenia podręcznika do szkół będzie 4-krotnie wyższy, niż gdyby wszystkie jego części trafiły do szkół od razu.

Hasło „darmowy podręcznik” bije rekordy popularności, ale w zestawieniu z konkretnymi kwotami, jakie resort przeznacza na realizację projektu, słowo darmowy wydaje się dość kuriozalne. Darmowy podręcznik to kwota prawie 4 miliardów złotych wydanych ze środków budżetu państwa w latach 2014-2023. To nie są środki znikąd – one pochodzą z naszych podatków. Darmowy, czyli bez konkursów, przetargów na wybór autorów elementarza, grafików, realizatorów, podwykonawców, drukarni. Gdzie dbałość o racjonalizację kosztów przy wydawaniu pieniędzy z kieszeni podatników? Darmowy oznacza dopuszczony do użytku szkolnego z „mocy prawa”. Jakim prawem ustalono specjalne przepisy dla podręcznika MEN, inne niż przepisy, którym podlegają pozostali wydawcy? Czy MEN ma patent na nieomylność?

Dlaczego MEN nie wymienia nazwisk recenzentów? Dlaczego nie publikuje treści recenzji swojego elementarza? Darmowy oznacza elementarz bez rekomendacji ekspertów. Darmowy oznacza też łamanie praw autorskich. MEN twierdził, że oskarżenie o plagiat jest bezpodstawne, ale w wersji elementarza do druku nie ma już spornych fragmentów z pierwszej wersji podręcznika. Darmowy oznacza też używany. Co powiedzą rodzice pierwszoklasistów, którzy pójdą do szkoły za 2 lata? W jakim stanie dzieci dostaną pierwszy w życiu podręcznik?

Darmowy oznacza także zrównanie potrzeb wszystkich uczniów, niestety jest to równanie w dół. A co z rodzicami, którzy chcieliby sfinansować dodatkowe materiały, złożyć się, na przykład po 5 zł, na specjalne ćwiczenia grafomotoryczne, wycinanki czy ciekawe zadania? Od nowego roku szkolnego nie będą mogli. Darmowy – mimo „zrównania” potrzeb uczniów – oznacza podział na „równych” i „równiejszych”. Równiejsi to ci, których rodziców będzie stać na posłanie swoich dzieci do szkół niepublicznych, gdzie będą mieli zagwarantowaną naukę na sprawdzonych w praktyce podręcznikach. Czy o taką równość chodziło ustawodawcy?

Po wielu latach państwo zadbało o zgodność z Konstytucją: edukacja jest dla wszystkich i dla wszystkich sprawiedliwie, czyli po równo. Czy sprawiedliwość polegająca na tym, że dziecko nie będzie mogło skorzystać z materiałów uwzględniających jego indywidualne potrzeby jest rzeczywiście zgodna z Konstytucją? Rodzice nie mogą dofinansować edukacji własnych dzieci w ramach szkolnictwa publicznego, ponieważ Państwo już określiło te potrzeby. Każdemu dziecku należy się darmowy podręcznik oraz 50 zł na ćwiczenia (w klasie 1). Czy następnym krokiem MEN będzie określenie potrzeb, a następnie wyprodukowanie innych pomocy szkolnych: dzienniczków, zeszytów, atlasów, kredek, piórników, plecaków? Może MEN będzie finansował i organizował wyjazdy na zielone szkoły?

Pani Minister, jedną decyzją wyrzuca Pani do kosza dorobek dziesięcioleci. Dyskredytuje Pani w oczach opinii publicznej doświadczonych redaktorów, grafików, operatorów, fotoedytorów, skanerzystów i innych uczestników procesu wydawniczego. Obraża nas Pani, twierdząc, że podnosiliśmy ceny podręczników, że osiągaliśmy nadmierne korzyści. Myśli Pani, że to my, szeregowi pracownicy czerpaliśmy zyski ze sprzedaży podręczników? Kto sprywatyzował WSiP, a teraz z powrotem nacjonalizuje rynek podręczników? Kto czerpie z tego zyski?

Nasza sytuacja dziś przedstawia się następująco: rząd potrafi przygotować podręcznik w 2 miesiące, my tak nie umiemy. Rząd rozda swoje podręczniki za darmo, a naszych profesjonalnych rozdawać nie chce. Ginie wolny rynek książki szkolnej!
Nasz pracodawca widzi same pesymistyczne perspektywy. Zawiadomił nas 19 maja o konieczności zwolnień grupowych. Zwolnienia obejmą niemal 40% pracowników. Rząd w ogóle nie zainteresował się losem pracowników takiego wydawnictwa jak WSiP. Czy tak powinno działać Państwo?

Związki Zawodowe w Wydawnictwach Szkolnych i Pedagogicznych Sp. z o.o., w 25-rocznicę Wolności


Pani minister edukacji List Otwarty wyrzuci do przysłowiowego kosza. Platformersi nie po raz pierwszy stawiają obywateli pod ścianą pozbawiając ich praw, a wykreowaną przez specjalistów od public relation kampanią propagandową zakryją własną ignorancję i arogancję. Czekamy na powoływanie do życia społecznych instytucji monitorujących patologiczne decyzje tak, jak miało to miejsce w PRL. Warto przed kolejnymi wyborami upublicznić "Czarną Księgę" antyobywatelskich dokonań tej władzy. Proszę czytelników, by nie łączyli moich komentarzy z jakąkolwiek frakcją polityczną w tym kraju, gdyż z żadną nie mam nic wspólnego.

06 czerwca 2014

Trybunał Konstytucyjny przywrócił młodzieży prawo do bezpłatnego studiowania na drugim kierunku

Trybunał Konstytucyjny po raz kolejny potwierdził, że rządzący polską edukacją kierują się w niektórych rozstrzygnięciach interesem, który mocno rozmija się z polskim prawem, w tym z Konstytucją RP. Całe szczęście, że jest Trybunał Konstytucyjny, który może naprawić powstałe zło, ale nie wynika z tego poniesienie jakiejkolwiek odpowiedzialności przez tych, którzy do niego doprowadzili.

Cieszę się, że wniosek posłów opozycji do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności z Konstytucją uchwały Sejmu na podstawie rządowego przedłożenia przez b. ministrę Barbarę Kudrycką nałożenia na studentów obowiązku pokrywania kosztów studiów w uczelniach publicznych na drugim kierunku, został zakwestionowany. Trzeba było czekać na sprawiedliwy osąd w tej sprawie - mimo przecież wcześniejszych ekspertyz i ostrzeżeń prawników o niekonstytucyjności tego ograniczenia praw obywatelskich - ponad 2 lata! W tym czasie wielu młodych, zdolnych studentów zrezygnowało z podnoszenia swoich kwalifikacji i wykształcenia w kraju lub w ogóle opuściło nasz kraj. To podaję za TK wyrok w tej sprawie:

Podmiot inicjujący postępowanie: Grupa posłów na Sejm RP

O zbadanie zgodności art. 99 ust. 1 pkt 1a i 1b oraz ust. 1b, a także art. 170a ustawy z dnia 27 lipca 2005 roku - Prawo o szkolnictwie wyższym, w brzmieniu ustalonym w art. 1 ustawy z dnia 18 marca 2011 roku o zmianie ustawy - Prawo o szkolnictwie wyższym, ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki oraz o zmianie niektórych ustaw z art. 2 i art. 70 ust. 2 Konstytucji RP;

Kwestionowane przepisy prawa o szkolnictwie wyższym są niezgodne z konstytucją.

5 czerwca 2014 r. o godz. 9:00 Trybunał Konstytucyjny rozpoznał wniosek grupy posłów na Sejm dotyczący odpłatności za studia w uczelniach publicznych. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że art. 99 ust. 1 pkt 1a i 1b oraz ust. 1b, a także art. 170a ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym są niezgodne z art. 70 ust. 2 w związku z art. 31 ust. 3 konstytucji oraz zasadą poprawnej legislacji, wywodzoną z art. 2 konstytucji. Przepisy te w zakresie, w jakim dotyczą studiowania w latach akademickich do roku akademickiego 2014/2015 włącznie, utracą moc obowiązującą z upływem 30 września 2015 r. W pozostałym zakresie Trybunał umorzył postępowanie.

Zgodnie z art. 70 ust. 2 konstytucji, nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna, przy czym ustawa może dopuścić świadczenie niektórych usług edukacyjnych przez publiczne szkoły wyższe za odpłatnością. Kwestionowane w sprawie regulacje wprowadzały opłaty za:

- zajęcia na pierwszym kierunku studiów stacjonarnych, realizowane poza wyznaczonym limitem punktów ECTS,

- kształcenie na drugim kierunku studiów stacjonarnych, z wyjątkiem odnoszącym się do wąskiego grona studentów, którzy uzyskali wysoką średnią ocen lub posiadali osiągnięcia naukowe, artystyczne bądź wysokie wyniki sportowe.

- kształcenie na kolejnych kierunkach studiów stacjonarnych.

Trybunał Konstytucyjny podkreślił, że prawo do kształcenia na poziomie wyższym stanowi współcześnie jedno z najważniejszych praw gwarantowanych jednostce przez państwo, przy czym bezpłatna nauka w uczelniach publicznych jest w świetle ustawy zasadniczej zasadą, a ustanawianie opłat za niektóre usługi edukacyjne – niepodlegającym wykładni rozszerzającej - wyjątkiem.

Nieprzekraczalną granicą swobody ustawodawcy w zakresie wprowadzania opłat na podstawie art. 70 ust. 2 konstytucji są studia stacjonarne, które należą do zakresu podstawowej działalności publicznych szkół wyższych, z zastrzeżeniem: usług o charakterze ponadstandardowym lub nadzwyczajnym, świadczeń uzupełniających, z których skorzystanie nie ma wpływu na spełnienie warunków ukończenia studiów lub uzyskane w ich trakcie wyniki oraz sytuacji zawinionych przez studentów. Trybunał uznał w konsekwencji, że świadczenia określone w skarżonych regulacjach nie są niektórymi usługami edukacyjnymi w rozumieniu ustawy zasadniczej.

Niezbędne tym samym stało się ustalenie, czy wprowadzone przez ustawodawcę ograniczenia prawa do bezpłatnej nauki w szkołach wyższych znajdują uzasadnienie w art. 31 ust. 3 konstytucji. O niezgodności kwestionowanych unormowań z ustawą zasadniczą zadecydował zatem ostatecznie negatywny wynik testu proporcjonalności, obejmującego weryfikację wymogów wynikających z zasady przydatności, konieczności i proporcjonalności sensu stricto.

W tym kontekście Trybunał Konstytucyjny podkreślił, że skarżone przepisy jedynie w niewielkim stopniu mogły przyczynić się do realizacji założonego przez ustawodawcę celu, jakim było zwiększenie dostępności do bezpłatnych studiów stacjonarnych. Nie rozważono przy tym w ogóle mniej restrykcyjnych rozwiązań. Wreszcie, ustanowione ograniczenia sprowadziły uprawnienie do bezpłatnego studiowania do pewnego minimum, uniemożliwiając szczególnie ambitnym studentom rozwijanie swojej wiedzy i umiejętności.

Trybunał Konstytucyjny zastrzegł, że korzystanie z prawa do nauki w uczelniach publicznych na zasadzie nieodpłatności wymaga od jego beneficjentów poważnego podejścia. Nie można zaakceptować coraz częściej występującej w tym obszarze postawy roszczeniowej, w świetle której uczelnia publiczna powinna zagwarantować studentom maksimum świadczeń w najbardziej dogodnej dla nich formie, nawet w sytuacji niewystarczającej aktywności i niewielkiego wysiłku z ich strony lub wręcz nierealizowania przez nich podstawowych obowiązków związanych ze studiowaniem. Takie podejście nie zasługuje na ochronę w kontekście zasady proporcjonalności.

Nie ulega wszak wątpliwości, że student lekceważący obowiązek uczestniczenia w zajęciach dydaktycznych lub czynienia wymaganych postępów w nauce nadużywa uprawnienia wynikającego z ustawy zasadniczej, a brak właściwej reakcji na taką sytuację prowadzi do naruszenia praw innych podmiotów. W wypadku podejmowania studiów na drugim lub kolejnych kierunkach można przy tym oczekiwać od studentów szczególnie przemyślanych decyzji. Trybunał dopuścił zatem wprowadzenie przez ustawodawcę rozwiązań: ograniczających możliwość kilkukrotnego podejmowania studiów w ramach uprawnienia do nauki na pierwszym kierunku oraz przewidujących wyższe wymagania dla studentów kształcących się na drugim lub kolejnych kierunkach, z zastrzeżeniem jednak, że ustalony poziom wymagań nie spowoduje, iż brak odpłatności za studia stanie się rodzajem nagrody za uzyskiwane osiągnięcia.

Trybunał Konstytucyjny za uzasadniony uznał również zarzut naruszenia przez skarżone uregulowania zasady poprawnej legislacji, gdyż – pomijając elementarne błędy legislacyjne – są one obarczone poważnymi wadami dotyczącymi ich treści i konstrukcji, przy czym szczególne trudności powstają przy próbie powiązania kwestionowanych przepisów oraz pozostałych przepisów Prawa o szkolnictwie wyższym w spójną całość. Ustanawiając daleko idące ograniczenia konstytucyjnego prawa do bezpłatnej nauki w szkołach wyższych, ustawodawca unormował je nieprecyzyjnie i niejednoznacznie. Należy założyć, że istniejące wątpliwości skutkowałyby podejmowaniem wobec studentów decyzji w istocie arbitralnych.

Rozprawie przewodniczyła sędzia TK Maria Gintowt-Jankowicz, sprawozdawcą była sędzia TK Sławomira Wronkowska-Jaśkiewicz.