18 maja 2014

Wsad autorski

Dla naukowca istotne znaczenie ma kwestia autorskiego wkładu w osiągnięcie naukowe, które będzie przedmiotem oceny recenzentów w przewodzie naukowym. Nie wypowiadam się w blogu na temat sytuacji w innych dyscyplinach nauk, gdyż nie jest ekspertem w tym zakresie. Pewne zasady obowiązują jednak dla zbioru dyscyplin w ramach jednej dziedziny, a pedagogika znalazła się w dziedzinie nauk społecznych.

Otóż istotne są tu pytania, które pojawiły się w toku mojego spotkania z kadrą akademicką Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku, toteż postaram się na nie odpowiedzieć dodatkowo w tym miejscu, gdyż nie wszyscy mieli możliwość rozmowy na ten temat.

1) Czy i jaka jest zasada obliczania wkładu pracy poszczególnych autorów w przypadku prac wieloautorskich? Czy jest to kwestia ustaleń pomiędzy autorami? Jakimi kryteriami powinni się oni kierować? Chodzi mi o informacje dotyczącą przeliczania liczby stron w publikacji na procentowy udział danego autora. Zastosowanie takiego kryterium jednak, nie zawsze oddaje faktyczny wkład pracy (co w wypadku kiedy mniejsza liczba stron nie ma związku z mniejszym zaangażowaniem się w pracę). Również w pracach zespołów badawczych/naukowych nie zawsze jest możliwe dokładne "oszacowanie" pracy. Wszak część pracy koncepcyjnej powstaje poprzez wspólne ustalenia, negocjacje itp.

Wkład pracy każdego autora w przypadku pracy wielo- czy dwuautorskiej nie wynika z jakichś ukrytych reguł, którymi kierują się recenzenci w postępowaniu habilitacyjnym czy na tytuł naukowy profesora. Za naukowe uznaje się dzieło opublikowane w całości lub w zasadniczej części, albo jednotematyczny cykl publikacji. Może nim być część pracy zbiorowej, jeżeli opracowanie wydzielonego zagadnienia jest indywidualnym wkładem osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego.

Co wyróżnia dzieło naukowe, od popularnonaukowych? Takie dzieło, które spełnia następujące kryteria:

a) stanowi spójne tematycznie, recenzowane opracowania naukowe;

b) zawiera bibliografię naukową;

c) posiada objętość co najmniej 6 arkuszy wydawniczych;

d) zostało opublikowane jako książka lub odrębne tomy;

e) przedstawia określone zagadnienie w sposób oryginalny i twórczy.


Jeżeli zatem nasza współautorska praca ma być uznana jako monografia, a nie artykuł, musi liczyć co najmniej 6 arkuszy wydawniczych, niezależnie od tego, jakiej objętości jest tekst drugiego autora czy pozostałych autorów tej rozprawy. Ich oświadczenia powinny zatem dotyczyć owej objętości. Jeżeli publikacja ma minimum 12 ark. wyd. ale została napisana przez dwie osoby bez wydzielania np. w odrębnych rozdziałach jej autora, to wystarczy oświadczenie o udziale procentowym 50%:50% wkładu każdego z autorów. Coraz częściej tak autorzy, jak i sami wydawcy proponują, by jednak przy dających się wyodrębnić w takiej rozprawie samodzielnie napisanych części, podać na stronie redakcyjnej nazwisko autora takich rozdziałów, np. Kowalski (rozdz. 1, 3, 5, 12), Kwiatkowska (rozdz. 2, 4, 6-11). Natomiast wydawnictwo potwierdza ich objętość w arkuszach wydawniczych, żeby sumowały się do pożądanej wielkości.

Czy występując z wnioskiem o uruchomienie procedury habilitacyjnej/profesorskiej trzeba dysponować oświadczeniami wszystkich współautorów? Co w sytuacji kiedy z różnych względów takie oświadczenie jest już nie do zdobycia (np. śmierć jednego ze współautorów, brak z różnych względów wzajemnego kontaktu itp.) Czy te kwestie są i jak określone w przepisach czy są one ustalane jedynie umownie poprzez autorów danej publikacji?

Prace współautorskie powstają w ramach uzgodnionej między autorami współpracy naukowej, a nie są przypadkową sklejką tekstów obcych nam osób. Godząc się na włączenie własnego studium do pracy współautorskiej podpisuję niejako zobowiązanie-umowę z wydawcą, w której to treści jest wyraźnie określona liczba arkuszy wydawniczych. Tak więc, wspomniane tu okoliczności uniemożliwiające pozyskanie oświadczeń, są dość łatwe do zastąpienia ich tekstem umowy wydawniczej lub potwierdzeniem wydawcy o ostatecznym wskaźniku objętości tekstu. Często przecież nasze rozprawy ulegają jeszcze zmianom po recenzji wydawniczej. Przedkładana zatem do oceny publikacja musi mieć wydawcę, czyli znajdować się w ogólnym systemie wydawniczym, podlegającym (bez wystąpienia jednak obowiązku prawnego, choć ze skutkami podatkowymi w razie niezastosowania się) ewidencjonowaniu w ramach standardów ISBN.


Jeżeli osiągnięciem jest "jednotematyczny cykl publikacji” – to kandydat opatruje go tytułem (tak jak posiada swój tytuł monografia wskazana jako „osiągnięcie naukowe” w rozumieniu art. 16 ust. 2 pkt 1 Ustawy). Na stronie Centralnej Komisji jest wykładnia dla tego typu osiągnięć, a mianowicie: jednotematyczny cykl publikacji ma miejsce wówczas, gdy publikacje zostały przygotowane na z góry ustalony temat i ukazują się w sposób, który można określić jako cykliczny. Nie jest zatem „jednotematycznym cyklem publikacji” zbiór publikacji, któremu autor ex post przypisał określony temat - nawet temat bardziej jednoznaczny niż „wybrane zagadnienia” czy też „studia z zakresu”.

Warto pamiętać, że artykuł zostanie uznany za naukowy w naszym dorobku, jeśli był opublikowany w recenzowanym czasopiśmie naukowym oraz jego objętość wynosi co najmniej 0,5 arkusza wydawniczego, niezależnie od pozostałych kryteriów, które wymieniłem powyżej w odniesieniu do rozpraw monograficznych.

17 maja 2014

Ilu promotorów pomocniczych?




Coraz częściej pojawia się pytanie, podobne do tego (fot. 1): Ile diabłów zmieści się na główce od szpilki? Rzecz dotyczy liczby promotorów pomocniczych w przewodach doktorskich. Ilu ich może być? Czy może być dwóch, trzech promotorów pomocniczych?







Otóż to. Merytorycznie promotor pracy doktorskiej potrafiłby uzasadnić każdą kandydaturę, natomiast ma wątpliwość, czy Rada Wydziału może zakwestionować taką propozycję? Otóż odpowiadam, że do każdego przewodu doktorskiego można powołać TYLKO I WYŁĄCZNIE JEDNEGO PROMOTORA POMOCNICZEGO.

Ustawa o stopniach naukowych i tytule naukowym art. 20. punkt 7 zawiera jednoznaczny zapis w tym względzie: „Promotorem pomocniczym w przewodzie doktorskim, który pełni istotną funkcję pomocniczą w opiece nad doktorantem, w tym w szczególności w procesie planowania badań, ich realizacji i analizy wyników może być osoba posiadająca stopień doktora w zakresie danej lub pokrewnej dyscypliny naukowej lub artystycznej i nie posiadająca uprawnień do pełnienia funkcji promotora w przewodzie doktorskim”.

Podobnie jest to określone w Rozporządzeniu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 22 września 2011 r. w sprawie szczegółowego trybu i warunków przeprowadzania czynności w przewodach doktorskich, w postępowaniu habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora:

§ 2. 1. Po wszczęciu przewodu doktorskiego rada jednostki organizacyjnej wyznacza promotora, w celu sprawowania opieki naukowej nad kandydatem.



Żartując - jeśli ktoś chciałby powołać dwóch promotorów, to tylko i wyłącznie w zgodzie z tezą: JEST NAS DWÓCH, JA I MÓJ BRZUCH.

Jak widać, b. ministra nauki i szkolnictwa wyższego wyraźnie ograniczyła szanse na awans kandydatów do tytułu naukowego profesora, którzy muszą wypromować co najmniej trzech doktorów, a jeśli nie będzie to możliwe, to powinni wykazać się spełnieniem w roli promotora pomocniczego w ... dwóch przewodach doktorskich i w roli głównego promotora jednej dysertacji. Kto uzyskał do chwili obecnej habilitację, to nie ma szans na taką "wymianę", gdyż nie miał możliwości pełnienia roli promotora pomocniczego w jakimkolwiek przewodzie. Tym samym b. minister B. Kudrycka "zmusiła" doktorów habilitowanych do intensywnej pracy z młodymi naukowcami i promowaniem ich prac doktorskich. W przeciwnym razie nie zostaną profesorami, gdyż wymóg kształcenia i promowania kadr akademickich jest twardym kryterium w ocenie osiągnięć naukowych kandydata do tytułu naukowego.


"Tytuł naukowy będzie mógł być nadany osobie, która: posiada osiągnięcia naukowe, doświadczenie w kierowaniu zespołami badawczymi realizującymi projekty finansowane w drodze konkursów krajowych i zagranicznych, posiada osiągnięcia w opiece naukowej (uczestniczyła 3 razy w charakterze promotora lub promotora pomocniczego w przewodzie doktorskim, w tym co najmniej raz w charakterze promotora... "

Dla niespełnionych w tym kryterium pozostaje jeszcze nadzieja w nowelizacji ustawy... .


16 maja 2014

Co w MEN czyni się nagle, to po diable , czyli jak władza chroni plagiatoryzm

Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne poinformowały opinię publiczną, że zaprezentowana w kwietniu przez MEN pierwsza część „Naszego eleMENtarza” JEST w dużym stopniu kopią m.in. dwóch podręczników WSiP. Zarząd Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych zwrócił się w tej sprawie pisemnie do pani Minister Edukacji Narodowej, Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Przeprowadzone przez WSiP analizy graficzne, językowe, metodologiczne i prawne wskazują bowiem na to, że w około jednej trzeciej rządowego podręcznika, na ponad 30 stronach, zostały wykorzystane rozwiązania graficzne, metodologiczne i koncepcyjne wypracowane w Wydawnictwach Szkolnych i Pedagogicznych.

Dowody w tej sprawie wraz ze zdjęciami wskazują na działania autorki rządowej publikacji, które są nie tylko sprzeczne z prawem autorskim w naszym kraju, ale i antyedukacyjne. Słusznie asekurowała się ministra Joanna Kluzik - Rostkowska kilka miesięcy temu zapowiadając, że będzie to najbardziej krytycznie czytany podręcznik szkolny spośród wszystkich, jakie dotychczas się ukazały.

Ja go już nie będę czytał, bo po zapoznaniu się z jego pierwszą częścią straciłem wszelkie zaufanie do Autorki i MEN jako sponsora tego bubla. Oskarżenie o plagiat czy autoplagiat powinno zakończyć się czyjąś dymisją, ale ta byłaby możliwa w państwie demokratycznym i wśród polityków, którzy odpowiedzialnie traktują swoją profesję i służbę wobec społeczeństwa. Tu mamy do czynienia z przedziwną hucpą populizmu i tandety oraz z naruszeniem demokratycznych procedur wyłaniania twórcy zamawianego dzieła. Teraz widać, że co nagle, to po diable.

Jak wygląda odpowiedź Joanny Dębek - rzecznika prasowego resortu na zarzuty dotyczące tego EleMENtarza?

"Stanowczo odrzucamy te oskarżenia. Są całkowicie bezpodstawne. Główny zarzut Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych jest absurdalny – MEN miałby skopiować podręcznik, którego nie ma na rynku i do którego nikt nie ma dostępu. Nadużyciem jest porównywanie różniących się rozkładówek i sugerowanie podobieństw. Treści elementarza wynikają z metodyki pracy z pierwszoklasistami i z podstawy programowej. W najbliższym czasie zaprezentujemy ostateczną wersję elementarza. Tę, która zostanie wydrukowana. Uwzględniono w niej znaczącą liczbę uwag, które nadesłano do MEN w ramach konsultacji społecznych. Prace nad podręcznikiem idą zgodnie z harmonogramem."


Tak kuriozalnej, bo niemerytorycznej odpowiedzi na poważne zarzuty oraz tak nieetycznych praktyk manipulowania opinią publiczną nie mieliśmy już w kraju dawno. Jak widać nie sprawdzają się w swojej roli doradcy od public relations. Być może powinni reklamować margarynę ze swoją ekspertką od edukacji szkolnej, ale nie kompromitować urzędu państwowego.

No i jeszcze jedna sugestia dla władzy, która lubi działać populistycznie, zamiast podejść do problemu specjalistycznie. W japońskiej sztuce zarządzania stała się w poł.XX w. niezwykle modna metoda "kaizen", której istotą jest stopniowe wprowadzanie zmian, by nie wywoływać lęku u twórcy innowacji, a oporu wśród jej odbiorców. Każda bowiem zmiana przeraża, wywołuje niepokój. Akurat sprawa podręcznika u autorki nie wywołała żadnego lęku czy oporu, skoro doszła do wniosku, że można w kilka miesięcy przygotować jedynie słuszny eleMENtarz.

Otóż mózg człowieka reaguje na trudne pytania czy problemy paniką, która prowadzi do porażki. Jeśli bowiem problem jest poważny, a więc: Jak mam napisać rządowy podręcznik w ciągu kilku miesięcy, żeby spełniał najwyższe standardy (skoro MEN jest najwyższą władzą, a zleceniodawcą)?- to poziom skomplikowania i trudności jest tak trudny dla niego, że zaczyna kombinować. Wówczas tzw. innowator nie jest już twórcą tylko "tfurcą" - jak powiedziałby Stefan Wiech - nie tworzy, tylko poszukuje rozwiązań typu: jak coś obejść, by spełnić zbyt wygórowane żądania zamawiającego. Właśnie dlatego pisałem o tym, że współczuję "autorce", bo już na starcie podjęła się zadania przeciwko nauczycielskiej wolności, także ewentualnych odbiorców jej wytworu.