17 maja 2014

Ilu promotorów pomocniczych?




Coraz częściej pojawia się pytanie, podobne do tego (fot. 1): Ile diabłów zmieści się na główce od szpilki? Rzecz dotyczy liczby promotorów pomocniczych w przewodach doktorskich. Ilu ich może być? Czy może być dwóch, trzech promotorów pomocniczych?







Otóż to. Merytorycznie promotor pracy doktorskiej potrafiłby uzasadnić każdą kandydaturę, natomiast ma wątpliwość, czy Rada Wydziału może zakwestionować taką propozycję? Otóż odpowiadam, że do każdego przewodu doktorskiego można powołać TYLKO I WYŁĄCZNIE JEDNEGO PROMOTORA POMOCNICZEGO.

Ustawa o stopniach naukowych i tytule naukowym art. 20. punkt 7 zawiera jednoznaczny zapis w tym względzie: „Promotorem pomocniczym w przewodzie doktorskim, który pełni istotną funkcję pomocniczą w opiece nad doktorantem, w tym w szczególności w procesie planowania badań, ich realizacji i analizy wyników może być osoba posiadająca stopień doktora w zakresie danej lub pokrewnej dyscypliny naukowej lub artystycznej i nie posiadająca uprawnień do pełnienia funkcji promotora w przewodzie doktorskim”.

Podobnie jest to określone w Rozporządzeniu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 22 września 2011 r. w sprawie szczegółowego trybu i warunków przeprowadzania czynności w przewodach doktorskich, w postępowaniu habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora:

§ 2. 1. Po wszczęciu przewodu doktorskiego rada jednostki organizacyjnej wyznacza promotora, w celu sprawowania opieki naukowej nad kandydatem.



Żartując - jeśli ktoś chciałby powołać dwóch promotorów, to tylko i wyłącznie w zgodzie z tezą: JEST NAS DWÓCH, JA I MÓJ BRZUCH.

Jak widać, b. ministra nauki i szkolnictwa wyższego wyraźnie ograniczyła szanse na awans kandydatów do tytułu naukowego profesora, którzy muszą wypromować co najmniej trzech doktorów, a jeśli nie będzie to możliwe, to powinni wykazać się spełnieniem w roli promotora pomocniczego w ... dwóch przewodach doktorskich i w roli głównego promotora jednej dysertacji. Kto uzyskał do chwili obecnej habilitację, to nie ma szans na taką "wymianę", gdyż nie miał możliwości pełnienia roli promotora pomocniczego w jakimkolwiek przewodzie. Tym samym b. minister B. Kudrycka "zmusiła" doktorów habilitowanych do intensywnej pracy z młodymi naukowcami i promowaniem ich prac doktorskich. W przeciwnym razie nie zostaną profesorami, gdyż wymóg kształcenia i promowania kadr akademickich jest twardym kryterium w ocenie osiągnięć naukowych kandydata do tytułu naukowego.


"Tytuł naukowy będzie mógł być nadany osobie, która: posiada osiągnięcia naukowe, doświadczenie w kierowaniu zespołami badawczymi realizującymi projekty finansowane w drodze konkursów krajowych i zagranicznych, posiada osiągnięcia w opiece naukowej (uczestniczyła 3 razy w charakterze promotora lub promotora pomocniczego w przewodzie doktorskim, w tym co najmniej raz w charakterze promotora... "

Dla niespełnionych w tym kryterium pozostaje jeszcze nadzieja w nowelizacji ustawy... .


16 maja 2014

Co w MEN czyni się nagle, to po diable , czyli jak władza chroni plagiatoryzm

Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne poinformowały opinię publiczną, że zaprezentowana w kwietniu przez MEN pierwsza część „Naszego eleMENtarza” JEST w dużym stopniu kopią m.in. dwóch podręczników WSiP. Zarząd Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych zwrócił się w tej sprawie pisemnie do pani Minister Edukacji Narodowej, Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Przeprowadzone przez WSiP analizy graficzne, językowe, metodologiczne i prawne wskazują bowiem na to, że w około jednej trzeciej rządowego podręcznika, na ponad 30 stronach, zostały wykorzystane rozwiązania graficzne, metodologiczne i koncepcyjne wypracowane w Wydawnictwach Szkolnych i Pedagogicznych.

Dowody w tej sprawie wraz ze zdjęciami wskazują na działania autorki rządowej publikacji, które są nie tylko sprzeczne z prawem autorskim w naszym kraju, ale i antyedukacyjne. Słusznie asekurowała się ministra Joanna Kluzik - Rostkowska kilka miesięcy temu zapowiadając, że będzie to najbardziej krytycznie czytany podręcznik szkolny spośród wszystkich, jakie dotychczas się ukazały.

Ja go już nie będę czytał, bo po zapoznaniu się z jego pierwszą częścią straciłem wszelkie zaufanie do Autorki i MEN jako sponsora tego bubla. Oskarżenie o plagiat czy autoplagiat powinno zakończyć się czyjąś dymisją, ale ta byłaby możliwa w państwie demokratycznym i wśród polityków, którzy odpowiedzialnie traktują swoją profesję i służbę wobec społeczeństwa. Tu mamy do czynienia z przedziwną hucpą populizmu i tandety oraz z naruszeniem demokratycznych procedur wyłaniania twórcy zamawianego dzieła. Teraz widać, że co nagle, to po diable.

Jak wygląda odpowiedź Joanny Dębek - rzecznika prasowego resortu na zarzuty dotyczące tego EleMENtarza?

"Stanowczo odrzucamy te oskarżenia. Są całkowicie bezpodstawne. Główny zarzut Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych jest absurdalny – MEN miałby skopiować podręcznik, którego nie ma na rynku i do którego nikt nie ma dostępu. Nadużyciem jest porównywanie różniących się rozkładówek i sugerowanie podobieństw. Treści elementarza wynikają z metodyki pracy z pierwszoklasistami i z podstawy programowej. W najbliższym czasie zaprezentujemy ostateczną wersję elementarza. Tę, która zostanie wydrukowana. Uwzględniono w niej znaczącą liczbę uwag, które nadesłano do MEN w ramach konsultacji społecznych. Prace nad podręcznikiem idą zgodnie z harmonogramem."


Tak kuriozalnej, bo niemerytorycznej odpowiedzi na poważne zarzuty oraz tak nieetycznych praktyk manipulowania opinią publiczną nie mieliśmy już w kraju dawno. Jak widać nie sprawdzają się w swojej roli doradcy od public relations. Być może powinni reklamować margarynę ze swoją ekspertką od edukacji szkolnej, ale nie kompromitować urzędu państwowego.

No i jeszcze jedna sugestia dla władzy, która lubi działać populistycznie, zamiast podejść do problemu specjalistycznie. W japońskiej sztuce zarządzania stała się w poł.XX w. niezwykle modna metoda "kaizen", której istotą jest stopniowe wprowadzanie zmian, by nie wywoływać lęku u twórcy innowacji, a oporu wśród jej odbiorców. Każda bowiem zmiana przeraża, wywołuje niepokój. Akurat sprawa podręcznika u autorki nie wywołała żadnego lęku czy oporu, skoro doszła do wniosku, że można w kilka miesięcy przygotować jedynie słuszny eleMENtarz.

Otóż mózg człowieka reaguje na trudne pytania czy problemy paniką, która prowadzi do porażki. Jeśli bowiem problem jest poważny, a więc: Jak mam napisać rządowy podręcznik w ciągu kilku miesięcy, żeby spełniał najwyższe standardy (skoro MEN jest najwyższą władzą, a zleceniodawcą)?- to poziom skomplikowania i trudności jest tak trudny dla niego, że zaczyna kombinować. Wówczas tzw. innowator nie jest już twórcą tylko "tfurcą" - jak powiedziałby Stefan Wiech - nie tworzy, tylko poszukuje rozwiązań typu: jak coś obejść, by spełnić zbyt wygórowane żądania zamawiającego. Właśnie dlatego pisałem o tym, że współczuję "autorce", bo już na starcie podjęła się zadania przeciwko nauczycielskiej wolności, także ewentualnych odbiorców jej wytworu.



14 maja 2014

Dziennikarska (o!)presja w MEN i ORE, czyli popierajmy się i nie dajmy się

Kibole śpiewają na stadionach:"ole, ole, ole, ole, nie damy się, nie damy się...." , więc nie ma się co dziwić, że i ministra edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska postawnowiła właczyć się do chóru kibiców czwartej władzy. Powołanie na stanowisko dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji (dawniej Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli) koleżanki dziennikarki nie jest - zdaniem pani minister - żadnym nepotyzmem (brak powiązań rodzinnych) czy kolesiostwem (chyba nie ma genderowej odmiany tego terminu).

To jest bardzo dobre rozwiązanie. Po raz kolejny rządzący - nie tylko tym resortem - udowdnili, że nie ma żadnych powodów, by kierować się jakimikolwiek kompetencjami merytorycznymi w obsadzie stanowisk instytucji państwowych. Skoro ministrem edukacji może być dziennikarka, to dlaczego nie może być jej koleżanka po fachu dyrektorem ORE? Byłoby znakomicie, gdyby kuratorami oświaty też zostawali dziennikarze, bo nareszcie mielibyśmy w kraju klarowną sytuację informacyjną.

Kto zna się tak dobrze na metodach manipulacji, propagandy, sterowania społeczeństwem, jak nie dziennikarze? Proszę zatem nie kwestionować awansu dyrektor ORE (korespondent wojennej w Izraelu), bo właśnie dzięki temu resort edukacji nareszcie będzie wiedział, jak poradzić sobie z wojną o szkołę publiczną (sześciolatki, podręcznik, nadzór, ewaluacja, egzaminy itp.). Któż lepiej przygotuje dotychczas zatrudnionych w ORE współpracowników - mój Boże, jakże niekompetentnych zapewne nauczycieli, pedagogów, psychologów, skoro ich pracami ma kierować wysokiej klasy specjalistka od deprofesjonalizacji nauczycielskiej - jak nie właśnie redaktorka TVP?

Od razu widać, że nie o nauczycieli tu chodzi, tylko o bardziej zdyscyplinowane przejęcie przez PO instytucji, która pośredniczy w podziale funduszy unijnych na edukację. Redaktor A. Grabek cytuje "w Rzeczpospolitej wypowiedź pani minister edukacji mającą świadczyć o jej wysokiej trosce o szkolnictwo: "(...) minister edukacji odrzuca zarzuty o protekcję. Przekonuje, że decyzję o zatrudnieniu podjęła ze względu na jej umiejętności menedżerskie, a nie relacje towarzyskie. (...) Poprzedni dyrektor (Piotr Dmochowski-Lipski – red.) zdecydowanie nie spełniał moich oczekiwań. (...) ORE musi wywiązać się z kilku strategicznych zobowiązań. Chodzi o projekt e-podręczników, mają być gotowe do września 2015 r. Ośrodek ma także czynnie włączyć się w reformę obniżającą wiek szkolny. 
– Mam na myśli realną pomoc w dokształcaniu nauczycieli, a także opracowanie nowoczesnych narzędzi do diagnozowania gotowości szkolnej. Te, z którymi pracują obecnie poradnie psychologiczne, są niestety przestarzałe".

Tak oto dowiadujemy się, że trzeba zmusić psychologów do podporządkowania się politycznej strategii rządzenia. Skoro władza chce udowodnić społeczeństwu, że sześciolatki są dojrzałe do szkolnej edukacji, to psycholodzy nie mają wyjścia - muszą zacząć kłamać, fałszować dane, dostrajać diagnozy do tej tezy, a jakie to przypomina państwu czasy?