03 maja 2014

To nie system rekrutacyjny do szkół ponadgimnazjalnych jest patologiczny




To nie proces rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych jest błędem, jak sugerują to z rzeczywistą troską o młodzież dziennikarze "Rzeczpospolitej" (A. Grabek, M. Kozubal, System rekrutacyjny z błędem, Rzp. z dn.2-4 maja 2014, s. A4). Ich zdaniem uczniom pozostawiono zbyt dużą swobodę wyboru typu szkoły, toteż zbytecznie duży ich odsetek wybiera licea ogólnokształcące, zamiast od razu kierować się do zasadniczych szkół zawodowych lub do techników.

Absurd. Przez lata niszczono wizerunek i sens kształcenia zawodowego, co zapoczątkowała reforma Mirosława Handke. To ten minister wydłużył cykl kształcenia ogólnego o jeden rok, by wmówić uczniom i ich rodzicom, że dzięki trzyletniemu gimnazjum złapią Pana Boga za nogi, gdyż zostaną wyrównane ich szanse edukacyjne. Szanse to wyrównał pan minister sobie i rozbudowywanej klasie urzędników, natomiast gimnazja tego nie uczyniły i nie uczynią, z czego powinni zdawać sobie sprawę jego eksperci, chociaż – biorąc pod uwagę to, w jak arogancki i niemerytoryczny sposób została wprowadzona reforma ustrojowa polskiego szkolnictwa w 1999 r. – można powątpiewać, czy nie tylko ten minister miał wokół siebie specjalistów od szkolnictwa i typów reform. A po co miał ich zatrudniać?

Sugerowanie zatem w ślad za wygodnictwem samorządowców, by wprowadzono progi dostępu do różnego typu szkół ponadgimnazjalnych zaprzecza sensowi powyższej reformy (bo gdzie tu są równe szanse dla wszystkich?), ale i powrócilibyśmy do rozwiązań rodem z PRL, w wyniku których większość młodzieży po szkołach ponadpodstawowych nie miała prawa dostępu do szkolnictwa ogólnokształcącego. Błąd tkwi zatem nie w systemie rekrutacyjnym, tylko w ustroju polskiego szkolnictwa, w jego patologicznej strukturze oraz rozwiązaniach organizacyjno-programowych, w wyniku których absolwenci sześcioletniej szkoły podstawowej wciskani są do tzw. powszechnego gimnazjum z programem kształcenia ogólnego. Nie ma tam odrębnych i zróżnicowanych ścieżek czy struktur orientacji pro: zawodowej, rzemieślniczej, artystycznej, technicznej, społecznej, prawnej, medycznej, przyrodniczej, matematyczno-fizycznej itp. , gdyż wszyscy mają być ogólnie wykształconymi młodzieńcami.

Tymczasem w ustrojach państw demokratycznych, zdecentralizowanych, gdzie samorządy regionalne najlepiej wiedzą, jakie jest zapotrzebowanie w ich regionie na określone grupy zawodowe, mają narzucony centralistycznie model absolwenta z wykształceniem ogólnym, przy czym pojęcie „wykształcenie” należałoby wziąć w nawias, gdyż wzrasta wśród piętnastolatków odsetek analfabetów i półanalfabetów. Ci rzecz jasna będą szukać swoich szans życiowych w innym miejscu, bo nikt ich im nie wyrównał, a wprost przeciwnie, gimnazjum je jeszcze bardziej utrwaliło i wyostrzyło. Egzamin gimnazjalny zdają przecież wszyscy, więc uczyć się nie trzeba. Za tę bylejakość nikt już nie ponosi żadnej odpowiedzialności.

Jeśli więc jeszcze niektórzy z tej grupy (nie-)wykształconych trafiają do liceów, oczywiście tych z pogranicza, zmarginalizowanych, także we własnym środowisku, traktowanych i postrzeganych jako gorsze (temu przecież służą także rankingi), to nie ma co się dziwić, że po semestrze lub trzech nauczyciele delikatnie "zachęcają" uczniów do rezygnacji z uczenia się w LO lub oni sami podejmują taką decyzję. Wówczas albo trafiają do szkół zawodowych, albo idą do pracy na czarno, albo powiększają środowiska przestępcze, które szybko dowartościują ich emocjonalnie i materialnie, wyrównując ich szanse życiowe, a nawet czyniąc je lepszymi od ich licealnych nauczycieli.

Fatalna reforma ustroju szkolnego, która nie zagwarantowała po szkole podstawowej różnych typów szkół ponadpodstawowych, tylko wrzuciła wszystkich do szkoły o tradycji i modelu akademickiego kształcenia, musiała stać się powodem nie tylko zapaści w procesie wychowawczym w tych szkołach (trudno, by ktoś, kto nie może lub nie chce się uczyć ogólnie, miał być z tego powodu zachwycony i współpracować z nauczycielami w uczeniu się ), narastających patologii i przenikania do tego środowiska dealerów różnych towarów, ale także zaburzeń osobowościowych młodego pokolenia, które nieustannie słyszy i czyta o braku dla niego perspektyw. W zaledwie 8% gimnazjów (jeśli mieć zaufanie do tego typu diagnoz podległego resortowi IBE) są zatrudnieni tzw. doradcy zawodowi. Ba, nawet z badań PISA wynika, że mamy co trzy lata coraz mniejszy odsetek uczniów o najwyższych osiągnięciach szkolnych, a powiększa się tych o najmniejszej wiedzy, na granicy analfabetyzmu!

Są już dane o zakończonej właśnie rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych. Proszę spojrzeć, jak to wygląda w Łodzi i o czym to świadczy:

Do liceów ogólnokształcących najwięcej chętnych w stosunku do liczby oferowanych w liceach miejsc dla pierwszoklasistów było do niewielu szkół tego typu (III, XXI, I, XXXI, XXVI, XII, P LO UŁ, XXV, XVIII, XIII, PLOPŁ, II). To do tych liceów kandydaci - usytuowani najwyżej na listach rankingowych - mają zapewnione miejsce do uczenia się w placówce własnych marzeń, zaś kadra tych szkół zyskała gwarancje pracy, bowiem został wypełniony w nich limit miejsc. Do pozostałych szkół tego typu było mniej chętnych niż miejsc. Co ciekawe, aż sześć liceów jest de facto zagrożonych, bowiem mają poniżej 0,5 chętnych kandydatów na jedno miejsce. Oczywiście, samorząd nie zamknie tych liceów w okresie przedwyborczym, a nawet tuż po nim, bo przecież znajdzie się kilka kluczowych politycznie i ideologicznie powodów, by je utrzymać.

No proszę bardzo, a jak wyglądała rekrutacja do zasadniczych szkół zawodowych w Łodzi? Do żadnej z tych szkół, a jest ich trzynaście na upublicznionej liście rankingowej, nie aplikowało tylu kandydatów, by można było zapełnić liczbę miejsc. ZERO kandydatów było np. do ZSZ nr 12, a 0,11 do ZSZ nr 18. Najwięcej gimnazjalistów aplikowało do ZSZ nr 22 (o,73 chętnych na jedno miejsce) i do ZSZ nr 4 (0,68). A do techników? Tylko cztery na 18 może nie martwić się o sens swojego istnienia, gdyż ubiegało się do nich więcej niż jeden kandydat na jedno miejsce. Najbardziej popularnymi okazały się technika nr 19, 10 (1,25 osób na jedno miejsce) nr 9 (1,15) i nr 15 (1,08). Niech nam teraz Mirosław Handke wraz z obecną ministrą edukacji ii premierem rządu wytłumaczą, na czym polega fenomen wyrównywania szans edukacyjnych dzieci w gimnazjach? Doprawy, jeśli ma ono miejsce, to raczej spadkowe i destrukcyjne.

Propagandziści MEN utrzymują stereotyp świetnych rozwiązań, tylko leniwych lub opornych wobec nich nauczycieli, no i rzecz jasna gderliwych krytyków w środowisku akademickim. Im wyższe jest dobre samopoczucie władzy w resorcie edukacji narodowej, tym gorsza jest sytuacja w polskim szkolnictwie. Jak widać, nie pomaga już w okłamywaniu polskiego społeczeństwa zatrudnianie w roli doradców gabinetu politycznego kolejnej ministry specjalistów od public relation. Opakowanie być może jest ładne, ale zawartość – tandetna.

02 maja 2014

Harcerskie wychowanie i diagnozy polskiej rzeczywistości aktualne od przeszło stu lat









Coraz rzadziej spotykam na drogach, w górach, nad morzem czy ulicach polskich miast umundurowanych harcerzy. Jeszcze są na Facebooku, a czasami tweetują, ale nie są już tak widoczni, jak przed 25 laty. Wydana przez "Impuls" niezwykle pięknie nowa seria wydawnicza "Przywrócić Pamięć" pozwala sięgnąć do publikacji założycieli ruchu skautowego, twórców rozwoju idei i metodyki harcerskiej z lat 1911-1939. Po 1947 r. były to książki zakazane, objęte pełną cenzurą także na cytowanie z nich fragmentów. Także nazwiska ich autorów były wymazywane przez cenzurę, gdyż zamiarem władz PRL było odcięcie Polaków od ich historii, korzeni, tradycji, od prawdy o wartości także polskiego skautingu-harcerstwa.

To przywołajmy ciekawą diagnozę sprzed... 92 lat Alojzego Pawełka, który tak pisał o ówczesnej sytuacji topniejących szeregów tego ruchu. Gdy harcerstwo przestawało być grą wojskową i polityczną, a zostało tylko skromnym ruchem młodzieży, samemu sobie pozostawionym, odbiegły od niego całe masy tych, którzy w nim dla postronnych celów, względów, czy zamiłowań brali udział. Możemy tu ich nazwać półharcerzami. Częściowo odpadł też materiał doborowy, zrażony obniżeniem ideałów i zanikiem pierwotnej tężyzny harcerstwa. Tych należałoby ściągnąć z powrotem i to jest zadaniem poważnym chwili. (A. Pawełek, Hasła współczesnej pracy harcerskiej. Gawędy obozowe, "STER" WHW 1922, s. 11)


A tak pisał w swoich listach do starszych harcerzy o ich ruchu ten polski legionista, który trafił do niewoli rosyjskiej i został zesłany do Charkowa, a po ucieczce zorganizował drużynę skautową w Riazaniu, a później dwie drużyny w Bobrujsku:

"Drużyny harcerskie 1914 roku stopniały, zmalały do poziomu chłopców czternastoletnich; - co starsze szło pod broń z musu lub z ochoty. Rzuceni w wiry wojenne, utraciliśmy je z oczu, a wiadomości, które do nas dochodziły, nie były pomyślne. Straszne rozdarcie serc i sumień w początkach wojny odbiło się na harcerstwie szeregiem rozłamów, które zamąciły jego ideały i obniżyły loty. Ale duch harcerski żył i domagał się dla siebie czynu". (A. Pawełek, Harcerstwo na martwym tropie. Harcerstwo oniemiałe, Kraków: Sp.Wyd. "Płomienie" 1922, s.3)



Kiedy dzisiaj zafascynowani angloamerykańskim modelem kreowania przywództwa, wyłaniania liderów tłumaczą obcą literaturę na język polski, adaptują jej treści także do rodzimego systemu szkolnego, warto przypomnieć, że środowiskiem przywództwa było m.in. harcerstwo. Oto w 1936 r. harcmistrz Adam Czyżewski tak pisał w swojej książeczce: "Na tropie wodza harcerskiego" (Warszawa: Wyd. "Godziemba" 1936, s. 7-8):

Czy wiesz kogo szukasz? - Wodza! Zdradzi go niezawodnie instynkt przewodzenia, wybicia się na czoło gromady. Przekonasz się o tym w harcach zastępu w ciągu próby, jakiej poddasz chłopca pragnącego wstąpić do zastępu. Postawisz mu jako cel: wkupić się "czymś" do zastępu. Dzielność jego ogólną sprawdzi: pierwsza próba dzielności; uznaniem jest wtajemniczenie do kręgu zastępu. (...) Instynkt przewodzenia - to doskonały stop szeregu wartości wrodzonych i nabytych. Trzeba popracować nad harmonijnym ich rozwinięciem i wydobyciem najcenniejszych: dzielności, inicjatywy, poczucia odpowiedzialności, nastawienia do walki, oraz przedsiębiorczości - początek tu zrobiła już sama natura. Inne wartości jak: wrośnięcie w ideę i w ruch, wyrobienie życiowe, wiedzę i wyrobienie techniczne harcerskie trzeba stworzyć".


Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński przypominając ostatnio myśl Ks. kard. Augusta Hlonda na temat trudnej sytuacji harcerstwa katolickiego w kraju poddawanym laickiej ideologii, skonstatował: Harcerstwo polskie posiada wspaniałe tradycje, ale pamiętajmy, że nie tylko w PRL próbowano je przechwycić na rzecz groźnej ideologii, bo i w okresie międzywojennym krążyła nad nim anglosaska masoneria (skauting). Jedno i drugie łączył ateizm, więc uważajmy. Harcerstwo tak, ale nie za cenę utraty wiary. Zastanowiłem się nad tym, jaka jest dzisiaj kondycja polskiego harcerstwa. do jakich sięga się źródeł? Czy obecni instruktorzy-wychowawcy bardziej orientują się na wyzwania ponowoczesności, dążąc do zmiany Przyrzeczenia Harcerskiego a nawet jego Prawa, by dostosować je do nowych trendów, czy może pielęgnuje tradycje, sięga do korzeni, przechowuje ponadczasowe wartości?

Kiedy sięgniemy do publikacji Naczelnego Kapelana ZHP ks. Antoniego Bogdańskiego pt. "Podstawy Harcerstwa" (Płock-Warszawa 1928, s. 35), to zrozumiemy, jakie były korzenie i jak ewoluował na świecie do 1939 r. katolicki skauting/harcerstwo, jakie były jego problemy?

"Z trudem wielkim, walcząc z niedostatkiem materialnym, brakiem ludzi do pracy, niejednokrotnie nieuzasadnioną nieufnością społeczeństwa, a przedewszystkiem z upadkiem poziomu moralnego wśród młodzieży i zanikiem wszelkiego entuzjazmu, jaki stwierdzamy w całem społeczeństwie po r.1920, idzie Z.H.P. naprzód, bez lęku, z wiarą głęboką w swe szlachetne idee, z pogodą, nigdy niezachmurzoną, z jednym hasłem na ustach: "Dla Ciebie Polsko i dla Twojego dobra" (...)".

Czyż nie powtarza się historia, kiedy czytamy w publikacji Stanisława Sedlaczka pt. "Kilka myśli o zadaniach harcerstwa. W Polsce będzie lepiej!" (Warszawa 1919, s. 17):

W Polsce nie jest dobrze... Poglądy obywateli polskich, tak ostro ścierające się ze sobą, gdy chodzi o cele i środki polityki, zadziwiająco są zgodne co do tego, że w Polsce źle się dzieje. (...) Niema w szerokich sferach miłości Ojczyzny, w jej miejsce krzewi się partyjniactwo, sobkostwo, egoizm. Wielu obywateli szuka tylko dobra osobistego, ochłapy, datku rzucając czasem na odczepnego w puszki kwestarzy na cele publiczne."

A w III RP trwa na dobre kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego.




01 maja 2014

Pedagog w poszukiwaniu geokreta







Nie tylko na majówkę polecam świetną zabawę - geocaching.

O grze terenowej pod taką nazwą dowiedziałem się od moich przyjaciół z Niemiec, którzy odwiedzają mnie każdego roku. Kilian, który ma 14 lat i uczęszcza do jednej z najbardziej ekskluzywnych szkół alternatywnych w tym kraju (Laborschule) w Bielefeld, jak tylko do mnie przyjechał z ojcem, to sprawdził w swoim smartfonie, gdzie w pobliżu mojego miejsca zamieszkania znajdują się „krety”. Nie chodziło mu o prawdziwe krety, ale o tak nazwane w tej ogólnoświatowej grze „skarby”, które zarejestrowani geokreciarze ( geocachers) ukrywają w różnych miejscach miast, wsi i okolic.



(fot.2. Tak wygląda "geokret")


Dla mnie, jak tylko zapoznałem się z zasadami tej gry, nie było nic nowego, gdyż została ona wprowadzona pod koniec XIX w. przez sir Roberta Baden Powella jako jedna z gier dla skautów i ich opiekunów. Każdy skaut (w Polsce harcerz) musi opanować wiedzę i umiejętność poruszania się w terenie za pomocą zarówno znaków natury (ruch Słońca, drzewa itp.), jak i z zastosowaniem odpowiednich przyrządów (np. busola). Kiedy byłem harcerzem, a potem instruktorem, nie dysponowałem takimi urządzeniami, jakie mają dzisiaj do dyspozycji młodzi ludzie. Wystarczy im zainstalowanie programu nawigacyjnego w smartfonie, a nie zginą w żadnych terenie. Ja musiałem umieć iść na azymut, by trafić do celu.




(fot. 3. "Jest geoskrytka"!)


Otóż ktoś wpadł na banalny pomysł, by połączyć fascynację młodych ludzi nawigacją, GPS-em, internetem z krajoznawstwem, turystyką, survivalem, zjednoczyć świat przygód wirtualnych z realnymi, a zarazem przełamać patologiczną pasywność grania jedynie w internecie. Co ciekawe, nie jest do tego potrzebna żadna organizacja, struktura hierarchicznej nadrzędności czy podległości, gdyż zbieraczem „kretów” może być każdy tak długo, jak tylko chce i nie musi mieć do tego niczyjego pozwolenia, poza – rzecz jasna – własnymi rodzicami, jeśli musi oddalić się od nich lub z nimi w czasie poszukiwania owych „keszy”.

Sam zarejestrowałem się na ogólnoświatowej stronie www.geocaching.org (są tu dostępne informacje w różnych językach, także w polskim), by móc nie tylko poszukiwać wspólnie z moimi dziećmi nowych „kretów” tam, gdzie będziemy przebywać, ale i samemu zainstalować takiego „kesza” w pobliżu własnego miejsca zamieszkania. Jak spojrzałem na mapę ukrytych w Łodzi „keszy”, to zdziwiłem się, że jest ich tak dużo. Podobnie jest w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie, Gdańsku i innych miastach Polski, ale też w małych miejscowościach, w lasach, na polach, wzdłuż dróg czy pod mostami.


(fot.4. To dowód odkrycia geokreta)



„Kesze” są na całym świecie. Gdziekolwiek jesteśmy, wystarczy odnaleźć swoje miejsce na mapie, by zobaczyć, gdzie jeszcze są one ukryte. Na zdjęciach są odkryte dwie skrytki w podłódzkich lasach, które odwiedziłem z moimi gośćmi z Niemiec i własną córką. Przypomniały mi się organizowane przez PTTK zawody na orientacje, w których brałem przed wielu laty udział zdobywając odpowiednie punkty i odznaki. Może w czasie tej majówki ktoś odnajdzie ukrytego przez nas „kreta” i wpisze do specjalnego notatnika swój numer identyfikacyjny oraz godzinę odnalezienia „kesza”?



(fot.5. Jeszcze trzeba wpisać się do dziennika odkrywców tego "kesza" i można zabrać ze sobą jakiś upominek, a i samemu zostawić własny dla kolejnego odkrywcy)



Zainteresowanych tą wirtualno-realną przygodą odsyłam na stronę międzynarodową oraz krajową . Znajdą tam wiele ciekawych informacji, w tym jakie obowiązują w tej grze zasady, jak się zarejestrować, jak szukać skarbów i co zrobić po ich odnalezieniu, a także o tym, jak samemu założyć geoskrytkę dla kolejnych kretów. Proszę sobie wyobrazić, że na całym świcie jest już zarejestrowanych 2,376,670 aktywnych skrytek oraz ponad 6 milionów geocacherów. W Polsce jest ich ponoć ponad 23 tys. Przed rozpoczęciem wyprawy warto wybrać sobie skrzynkę lub skrzynki, których będziemy szukać, a możemy tego dokonać w serwisie internetowym. Jeśli uda się wam zaleźć skrzynkę i weźmiecie z niej GeoKreta, GeoLutina, Travel Buga czy Geocoina, to musicie to potem zarejestrować w odpowiednim serwisie internetowym. Następnie zamknijcie skrzynkę, dobrze ją zapakujcie i schowajcie dokładnie w tym samym miejscu, w którym ją znaleźliście. (fot. 6)







Życzę udanej majówki! A jak ktoś znajdzie kreta, to niech da znać.