21 października 2013

Chów wsobny w nauce?

W tegorocznej (2013) już 13 edycji konkursu „Polityki” dla młodych naukowców wśród 15 zgłoszonych kandydatów nie ma ani jednego z pedagogiki.

Pojawia się zatem pytanie, jak to jest możliwe, że wśród najmłodszego pokolenia badaczy nie ma ani jednego pedagoga, którego problematyka badawcza mogłaby być rekomendowana Kapitule Społecznej przez uczonych z jego środowiska akademickiego? Czy rzeczywiście żaden z młodych naukowców reprezentujących pedagogikę nie zasługiwał na to, by uhonorować i wesprzeć ją/go jednorazowym stypendium w wys. 30 tys. zł? Czy sami nie potwierdzamy w ten sposób, że nie ma wśród młodych osób zdolnych, o wysokim potencjale naukowo-badawczym? A może są tacy, tylko zgodnie z zasadą „psa ogrodnika” ich los nikogo nie obchodzi?

Co dzieje się w jednostkach akademickich uczelni, które otrzymują środki budżetowe na kształcenie i rozwój kadr naukowych? Dyskusja między młodymi naukowcami a profesorami na łamach Gazety Wyborczej na temat ich sytuacji i perspektyw zaistnienia w nauce odsłania możliwe powody swoistego rodzaju akademickiego kryzysu. Jedni są bowiem zachwyceni sytuacją, w jakiej udaje im się pracować we własnej uczelni, inni zaś odczuwają stan beznadziei, braku perspektyw, a mimo to w nich tkwią.

Napisał do mnie niedoszły doktorant, którego nie przyjęto na studia doktoranckie, że postara się lepiej przygotować do rekrutacji w następnym roku. Może będzie miał więcej szczęścia, a może Komisja dostrzeże w nim wartościowego kandydata na naukowca? Może? Niektórzy postrzegają studia doktoranckie jako po prostu miejsce "pracy". Stypendium jest liche, głodowe, ale zawsze coś więcej, niż bycie bezrobotnym. Tylko czy chodzi tu o tak zwany "etat doktorancki", czyli bycie studentem studiów III stopnia czy o realizację własnej pasji badawczej? Jeśli to drugie, to po co czekać aż cały rok na szansę dostania się na studia doktoranckie, skoro - można nigdzie nie pracując, a zatem mając czas wolny i jakieś wsparcie najbliższych (rodziny) na przeżycie - przysiąść, napisać porządny wniosek badawczy na konkurs Narodowego Centrum Nauki w Krakowie i ubiegać się tą drogą (a konkursy są dwa razy w roku!) o środki na godne życie młodego naukowca? Temu miała służyć reforma nauki 2011 r., by wyzwolić młodych z przestrzeni beznadziei, braku szans, wsparcia i dać im możliwość pozyskania środków, także płacowych, na zrealizowanie ważnego dla nauki projektu badawczego.

Wciąż pokutuje myślenie kategoriami, że ktoś (państwo, instytucja) musi nam coś dać, niezależnie od tego, jaki jest nasz potencjał badawczy. Tak też niestety jest, że w uniwersytetach, akademiach, politechnikach pracuje mnóstwo osób, które biorą wiele dla siebie, ale niewiele dają innym, a nauce w szczególności. Tu rację ma prof. Jan Stanek, że władze rektorskie, dziekańskie nie egzekwują od swoich pracowników efektywności i wartości ich pracy naukowo-badawczej. Może dlatego, że wielu z nich jest już wypalonych, lokując swoją aktywność w czerpaniu korzyści dla siebie, a nie dla jednostki, za którą w jakiejś mierze ponoszą odpowiedzialność? Może są skupieni na administrowaniu i nie mają czasu na własne badania i na stymulowanie innych, przede wszystkim młodych, ale i "starszych" do wykonywania obowiązków nie tylko dydaktycznych, ale też badawczych? Fizyk pisze tak:

(...) Badania podstawowe (mnie najbliższe) mogą być innowacyjne lub nie, podobnie jak badania stosowane. Badania innowacyjne mogą być zarówno z matematyki, medycyny, nanotechnologii, polonistyki, jak i antropologii. Np. projekt mający na celu obalenie teorii Darwina jest innowacyjny, chociaż bezsensowny. Więc nie wszystkie badania innowacyjne powinny być finansowane. Projekt mający potwierdzić teorię Darwina ma solidne podstawy naukowe. Na pewno zostanie zrealizowany, a wyniki zostaną opublikowane. Wszystko pięknie, ale ten projekt nie wniesie nic nowego w nasze poznanie świata. Czy powinien być finansowany? Czyli badania innowacyjne to badania rzeczy nieznanych. (...) Wyobraźmy sobie, że jest finansowanych 100 ryzykownych projektów innowacyjnych. Jeśli jeden z nich zakończy się znaczącym odkryciem, to będzie to wielki sukces nauki. Dodatkowo, w przypadku odkrycia np. z biotechnologii, chemii czy medycyny może to, ale nie musi, przynieść korzyści finansowe, które z nawiązką pokryją wszystkie nakłady na naukę. Z punktu widzenia naukowców jest to całkowita klęska: jeden człowiek odniósł sukces, a 99 porażkę. Odwrotnie, jeśli sfinansuje się 100 projektów "bezpiecznych", o całkowicie przewidywalnych wynikach, to 99 naukowców odniesie sukces: opublikuje wyniki w renomowanych czasopismach, powstaną doktoraty, habilitacje czy zostaną przyznane tytuły profesorskie. Z punktu widzenia nauki pieniądze zostaną zmarnowane. Całkowicie zgadzam się, że decydujący głos powinni mieć młodzi. Liczyłem na poparcie z ich strony. Myślałem, że większość chce wyrwać się z dusznych środowisk "chowu wsobnego" , rozwinąć skrzydła i wypłynąć na głębie. Tak się nie stało. Ci, dla których obecna sytuacja jest na rękę, mogą spać spokojnie. Pewnie nic się nie zmieni.

To przyjdzie nam przez najbliższe lata śpiewać za kibicami: ... Naukowcy nic się nie zmieni, nic się nie zmieni, w nauce nic się nie zmieni... .

20 października 2013

Szkoła w kieszeni


Spotkałem zadowoloną ze szkoły uczennicę. Jest nią trzynastoletnia Polka, która przyjechała w czasie ferii (sic!) do kraju, by odwiedzić swoich najbliższych. Urodziła się Holandii, jej mama jest Polką, która tam założyła rodzinę, ale znakomicie mówi po polsku, bowiem w domu pielęgnuje się naszą kulturę, tradycje i utrzymuje więzi z krajem. Natalia, bo tak ma na imię moja rozmówczyni, przylatuje do Polski nawet kilka razy w roku, najczęściej w okresach wakacyjnych, a że uczniowie holenderskich szkół mają dużo ferii, to i ona ma więcej ku temu okazji.

Kiedy poprosiłem Natalię o rozmowę na temat jej obecnej szkoły, to nieco obawiałem się, czy ona sama będzie tym zainteresowana. Wydawało mi się, że nastolatkowie chętnie rozmawiają o swojej szkole w sposób satyryczny, odreagowujący od stresu, napięć czy toksyn, których w niej doświadczają. Nie przypuszczałem, że można o własnej szkole i edukacji mówić z dumą, radością, wielką satysfakcją, bez jakichkolwiek uprzedzeń, lęków czy agresji. Jakże się ucieszyłem, że nie musiałem rozmawiać o szkole przez pryzmat tego, z czego od ponad 24 lat nie możemy wyjść w naszym kraju, a mianowicie - z traktowania tej instytucji jako władczej placówki, "więzienia", "kolonii karnej", przez którą trzeba przejść tylko dlatego, że jest się na nią skazanym obowiązkiem szkolnym.

Holandia. Kraj setek gatunków tulipanów, ale i wielu kultur. Pewnie tam kiedyś pojadę, żeby zobaczyć na własne oczy, jak funkcjonuje szkoła publiczna. Szkoła z opowiadania Natalii jawi się jak coś, o czym wielu uczniów i ich rodziców marzy, do czego - mam nadzieję - także dąży się w Polsce, a mianowicie do połączenia nowoczesności, tradycji (uczenie się w "klasach", w zorganizowanej grupie społecznej) z ponowoczesnością, innowacyjnością (uczenie się w systemie cyfrowym, z wykorzystaniem platform i nowych mediów). To szkoła synergii indywidualizmu i uspołecznienia, wspólnotowości, wysokiego bezpieczeństwa (są w niej zainstalowane kamery) i osobistej kreatywności oraz niezależności każdego ucznia i nauczyciela, szacunku osobistego i poszanowania norm społecznych, wysokiego poziomu samodzielności, aktywności własnej uczących się i zdolności do współpracy, dialogiczności.

Nie ma lepszego wskaźnika wartości szkolnej edukacji, jak ten, którym jest jej obraz w świadomości absolwentów czy jeszcze uczącej się osoby. Pamięć czy obraz szkoły może być różny i nasycony odmiennymi emocjami. "Fotografia" szkolnej codzienności staje się - w sprowokowanej do refleksji sytuacji - naświetleniem istotnych wydarzeń, spotkań z rówieśnikami czy starszymi od siebie uczniami lub nauczycielami, osobistych sukcesów i porażek. Szkoła, o której mówiła mi Natalia, jawi się jako środowisko niezwykle silnego wsparcia dla każdego ucznia, przy równoczesnym, konsekwentnym stawianiu mu określonych wymagań i bezwzględnym ich egzekwowaniu z myślą o jego dobru. Ona ma tak silnie zinterioryzowany świat wartości społecznych, że każda z obowiązujących w szkole norm jest dla niej czymś oczywistym, naturalnym, nie wymagającym żadnego sprzeciwu, a to znaczy o ich trafności i zgodności także z młodzieżową kulturą. Ta szkoła nie ma nic wspólnego z autorytaryzmem, straszeniem, poniżaniem, ośmieszaniem uczniów czy usilnym wykazywaniem im, że czegoś nie potrafią, nie wiedzą lub nie rozumieją. Nauczyciele wiedzą, że tym samym wystawialiby ocenę samym sobie. Szkoła Natalii jest szkołą dla ucznia.


Moja rozmówczyni uczęszcza do I klasy szkoły średniej, która jest odpowiednikiem naszego gimnazjum. Do szkoły zaczęła chodzić w wieku 4 lat, ale w Holandii pierwsze lata w szkole są edukacją przedszkolną. Oto nasza rozmowa:

Ś: - Natalia, lubisz swoją szkołę?

N: - Taaaak.

Ś: - Mamy trzecią dekadę października, a Ty masz jesienne ferie. Jak to jest możliwe? Chyba niedawno skończyły się wakacje?

N: - W Holandii rok szkolny ma trzy semestry. Zaczyna się w ostatnim tygodniu sierpnia i trwa do drugiego tygodnia lipca. Dzięki temu mamy więcej przerw w ciągu roku szkolnego i o różnych jego porach. W tym roku szkolnym wygląda to tak (zagląda do swojego iPada, gdzie ma dostęp do wszystkich danych oświatowych):
najpierw są ferie jesienne: od 18 do 27 października, potem mamy przerwę świąteczno-noworoczną od 21 grudnia do 5 stycznia przyszłego roku, następnie są ferie zimowe od 15 do 23 lutego. Wiosną mamy kolejną przerwę między 26 kwietnia a 5 maja., no i letnie akacje zaczynają się 12 lipca, a kończą 24 sierpnia. Co ciekawe, dzieci uczą się do ostatniego dnia roku szkolnego, to znaczy, że nie ma żadnych apeli, uroczystości, teatrzyków, ale realizujemy zgodnie z planem wszystkie zajęcia, zaś wychowawca wydaje nam świadectwa w klasie w czasie jednej z lekcji.

Ś: - Jak zatem wygląda Twój tygodniowy plan zajęć?

N: - Plan lekcji jest inny od tego, który znam z relacji mojej przyjaciółki, rówieśniczki z polskiego gimnazjum. Po pierwsze, wszystkiego uczymy się w szkole. Tylko w szkole. Nie ma w mojej szkole zadawania jakichkolwiek prac domowych. Wszystkie zadania, ćwiczenia musimy wykonać w ciągu tygodnia, a w planie zajęć wygląda to tak, że są codziennie przewidziane tzw. SWT (Studiewerktijden), czyli bezwzględny obowiązek zrealizowania pięć razy w tygodniu swoich prac/zadań/ćwiczeń samokształceniowych do różnych przedmiotów szkolnych. Innymi słowy, to są tzw. prace domowe (tu prace szkolne). Odrabia się je w odrębnym pomieszczeniu, w którym przebywa się albo indywidualnie, albo z własną klasą, zaś do naszej dyspozycji jest nauczyciel. On ma nam pomóc, gdybyśmy mieli jakieś trudności, ale zarazem poświadcza wykonanie pracy naklejką (niektórzy nauczyciele mają naklejki z własnym nazwiskiem), którą musimy sobie wkleić do specjalnej karty pracy. Kto nie zbierze w ciągu tygodnia 5 takich potwierdzeń, w następnym będzie musiał odpracować 10 godzin!

Ś: - Czy sama możesz zdecydować, kiedy będziesz się uczyć, odrabiać lekcje w szkole?

N: - Tak, bo to zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Mogę skorzystać - zgodnie z planem - z sali albo rano, albo po lekcjach, ale wówczas jestem dość długo w szkole. Dlatego wolę przyjść wcześniej do szkoły i przed lekcjami odrobić obowiązkowe prace.

Ś: - Kiedy spojrzymy na Twój plan lekcji, to nie jest on zbyt przeciążony.

N: - U nas lekcja trwa 80 minut! A zatem, jak Pan spojrzy na plan moich zajęć, to zobaczy, że w ciągu tygodnia mam lekcje z następujących przedmiotów (tu podam, co oznaczają ich symbole):

IT – zajęcia komputerowe, ale nie z informatyki, programowania, tylko dotyczące obsługi programów komputerowych, np. jak obsługiwać screenshot itp.
WI – geometria wraz z elementami matematyki;
AK – geografia, nauka o świecie;
NE - język ojczysty (holenderski);
BTE – edukacja plastyczna (rysowanie, malowanie);
GS - historia;
EN - angielski;

(Fot. strony tabletowego podręcznika do geometrii)

LO - wychowanie fizyczne;
FA – język francuski;
RKT – matematyka (obowiązkowa realizacja zadań na platformie;
LB - wiedza o kulturach, religiach, o społeczeństwie;
BI – biologia.
W planie można jeszcze znaleźć:

MUSU - to jest tzw. godzina wychowawcza – w czasie której "mentor" sprawdza, czy uczniowie mają wszystkie stemple (naklejki) z tytułu odrobienia prac SWT. Pomaga nam w lekcjach, przy czym w szkole jest tylko przez 2 dni w tygodniu

oraz

TL – to są zajęcia wyrównawcze dla uczniów, którzy mają trudności w uczeniu się języka holenderskiego.

Ś: - Czy masz swojego wychowawcę?

N: - Każda klasa ma swojego nauczyciela-mentora, ale dodatkowo dla wszystkich klas tego samego poziomu (rocznika) jest jeszcze tzw. koordynator rocznika. Do niego możemy zgłaszać różne sprawy, problemy, jeśli pojawiają się w szkole, w kwestiach organizacyjnych, administracyjnych czy nawet konfliktowych.

Ś: - Nie zauważyłem w Twoim planie zajęć lekcji religii. Nie macie ich w szkole?

(Fot. strony tabletowego podręcznika Natalii)

N: - Nie. O religiach uczymy się w ramach przedmiotu oznaczonego symbolem "LB" - czyli "wiedza o kulturach, religiach, o społeczeństwie".

Ś: - Idąc do szkoły nie musisz się tak naprawdę o nic martwić. Po powrocie do domu masz wolny czas?

N: - Dokładnie, tak. Do szkoły chodzę po to, by się w niej nauczyć tego, co jest konieczne do zdania wszystkich egzaminów. Im wyższe mam oceny, tym mam większą szansę na to, że dostanę się do lepszej szkoły. Wszystko jest tu przeliczane na punkty, toteż jak Pan zauważy w moim elektronicznym dzienniczku, mam takie oceny z przedmiotów, jak 6,8, 8.3 itp. Sama tak organizuję sobie czas pobytu w szkole, żeby wszystkie prace samokształceniowe zrealizować w czasie porannych SWT. Dzięki temu ok. godz. 15 jestem wolna i mogę czas wolny poświęcić swoim zainteresowaniom.

Ś: Widzę, że "szkołę" masz i tak ciągle przy sobie, skoro w Twoim iPadzie znajduje się ona na stronie startowej. W tle widzę chyba jakiegoś piłkarza?


N: Ależ, to jest Justin Bieber!!!

Ś: OK. Przepraszam, zmyliły mnie tatuaże. A propos, możecie być wytatuowani? Czy musisz chodzić do szkoły w mundurku?

N: - Nie. Nikt z nas, z mojej klasy, ale i równoległych nie ma tatuaży, ani ekstrawaganckich fryzur. Nie mamy też mundurków. Ubieramy się po swojemu, ale bez szaleństw.

Ś: - Powrócę jednak do "szkoły w Twojej w torebce". Czy fakt posiadania wgranych do Twojego iPada w szkole wszystkich podręczników sprawia, że nie musisz nosić wersji wydrukowanych? Co nosisz do szkoły?

N: Mam z sobą tylko iPad-a, jeden zeszyt formatu A-4, gdybym musiała wykonać jakąś pracę w ramach SWT pisemnie i kostium gimnastyczny na wf, jeśli jest akurat tego dnia w moim planie. Nic poza tym. Każdy uczeń w klasie ma iPad-a - własnego, albo wypożyczonego płacąc chyba 16 Euro miesięcznie, ale po 3 latach staje się on jego własnością. Korzysta z niego prywatnie, a koniecznie w szkole, bo może go zabierać ze sobą dokąd tylko chce.

Ś: - To rozumiem, że będąc w czasie ferii w Polsce mogłabyś zajrzeć do swoich podręczników i się pouczyć, rozwiązać jakieś ćwiczenia czy problemy?

N: - A po co? Ja mam teraz ferie, mam odpocząć, nabrać sił i zająć się tym, co jest dla mnie ważne. Uczyć się będę w szkole. To mi najzupełniej wystarczy.

Ś: - OK, ale chyba będziesz miała wkrótce kolejne klasówki? Kiedy uczysz się do nich?

N: - Sprawdziany są zapowiadane, wpisywane przez nauczycieli do naszego elektronicznego planu zajęć na kolejny tydzień. Wiem zatem, kiedy będę musiała zrealizować zadania testowe. Mogę wówczas zaplanować sobie tak SWT, żeby odpowiednio przygotować się do klasówki. W szkole jest nauczyciel, który mi w tym pomoże, doradzi czy coś wyjaśni.

Ś: - Natalia, to jak wyglądają lekcje na co dzień w Twojej szkole? Już wiem, że są w module 80 minutowym. Czy to nie jest dla Ciebie męczące? Czy w trakcie tych zajęć możesz sama zrobić sobie przerwę?

N: - Absolutnie, nie ma tu żadnego problemu. Lekcje są niezwykle ciekawie prowadzone. Czasami zdarzy się, że nauczyciel jednego z przedmiotów zbyt długo nam coś omawia, tłumaczy, ale to tylko na ich początku. Potem mamy różne zajęcia w grupach, w parach, indywidualne ćwiczenia, gry i zabawy, a nawet nauczycielski wykład ilustrowany jest jakimś krótkim filmem. W każdej sali dydaktycznej jest tablica interaktywna, a nauczyciele łączą się z odpowiednimi bazami danych, bibliotek multimedialnych i tak dobierają do danego tematu przykłady, ilustracje, że nas to w ogóle nie męczy. A w ciągu dnia mamy trzy przerwy, kolejno: 15-30 i 20- minutowe. Mamy zatem czas na posiłek, odpoczynek, powygłupianie się.

Ś: - Natalia, bardzo dziękuję Ci za poświęcenie mi czasu.
N: - Fajnie się z panem rozmawiało.

No tak, mnie też się fajnie rozmawiało, bo Natalia okazała się nie tylko bardzo rezolutną, dobrze wychowaną i wykształconą już nastolatką, ale i niezwykle otwartą na dzielenie się swoją wiedzą, postawą, doznaniami o szkolnym życiu. Jak sama stwierdziła, stawiane przeze mnie pytania po raz pierwszy zmusiły ją do myślenia i mówienia o szkole w sposób, który nie jest typowy dla rówieśniczych konwersacji.

19 października 2013

Dziecko w świecie literatury i życiu współczesnym




















Ukazała się nakładem Oficyny Wydawniczej "Impuls" książka pod redakcją zmarłej w tym roku Bronisławy Dymary oraz kontynuującej tę szkołę pracy twórczej prof. UŚl Ewy Ogrodzkiej-Mazur pt. „Dziecko w świecie literatury i życiu współczesnym” (Kraków: 2013, ss.267).

Aż nie chce się wierzyć, że w serii „Nauczyciele – Nauczycielom” wyszedł już dwudziesty drugi tom. Ten został poświęcony dziecku w świecie kultury literackiej i codzienności jego życia. Trudno jest pogodzić się z faktem, że jedna z współautorek tego tomu, a inicjatorka całej serii – dr Bronisława Dymara nie jest już z nami i nie przygotuje kolejnego tomu do druku, chociaż miała takie plany. Jest to w jakiejś mierze tom pożegnalny, ale przecież nie zamykający serii jakże wartościowych poznawczo i społecznie rozpraw, które weszły na stałe w krwioobieg polskiej literatury specjalistycznej w zakresie nauk o wychowaniu. Nie jest łatwo pisać o dziecku, a prowadzić badania związane z jego życiem i inkulturacją jest jeszcze trudniej, gdyż wymaga to najwyższych kompetencji, subtelności i zdolności do dociekania świata, w dużej mierze już niedostępnego dorosłym.

O dzieciach i dla dzieci trzeba tworzyć w sposób szczególnie wymagający, perfekcyjnie, by te nasze badania nie były leczeniem kompleksów czy ran z własnego dzieciństwa. Konieczne jest tu podążanie za zupełnie nową kulturą „małego” człowieka, który jest „wielki” w swojej wędrówce ku oświeceniu, dorosłości, ufny i otwarty na swoich przewodników, mistrzów, kartografów map odpowiedzialnego i suwerennego życia w społeczeństwie. Ten tom jest jeszcze jednym krokiem ku kreowaniu przestrzeni dialogicznego i egzystencjalno-personalnego współbycia nauczycieli/wychowawców z dziećmi/ wychowankami.

To nie jest książka o „kopernikańskim przewrocie” w pedagogice, o inwersji pedagogicznych ról, ale o współtworzeniu przez oba światy (dzieci i dorosłych) wspólnotowych przestrzeni czy środowisk życia, w których każdy zyskuje moc swojego rozwoju i odnajduje sens uspołecznienia. We wstępie tomu zapraszają nas jego Autorki do doświadczania piękna ludzkich spotkań, bo jak mawiał Janusz Korczak: „Nie ma dzieci. Są ludzie – są ludzie; ale o innej skali pojęć, innym zasobie doświadczenia, innych popędach, innej grze uczuć. Pamiętaj, że my ich nie znamy.” Pisanie zatem o dzieciach dla dorosłych jest przekraczaniem granic poznawania osób, których obraz może być „malowany” pięknem i głębią naukowej narracji czy też utrwalaniem wyjątkowości ich „figur” w świetle nowych teorii i podejść badawczych.

Zaproponowana w tej książce galeria tekstów jako głęboko humanistycznych spojrzeń na codzienny świat życia dziecka w społeczno-politycznej, gospodarczej rzeczywistości, która może stać się spełnieniem marzeń prekursorów pedologii i pajdocentryzmu o możliwym współstanowieniu przez dorosłych z dziećmi wartości humanum i cywilizacji miłości. Ta ostatnia jest bowiem odpowiedzią na wartość drugiej osoby. Dobrze się zatem stało, że prof. UŚl Ewa Ogrodzka-Mazur przywołuje w swojej analizie bogactwo normatywnych oczekiwań dorosłych wobec nich samych, by animowany przez nich w teorii i praktyce proces kształcenia oraz wychowania wprowadzał je na „nowe tory” bezkolizyjnego życia w adultystycznie wciąż zarządzanym społeczeństwie. Właśnie dlatego trzeba i warto wydać tę książkę, gdyż z jednej strony ocala ona od zapomnienia ewolucję poglądów i normatywnych oczekiwań wobec transgresji pedagogiki autorytarnej ku pedagogice humanistycznej, a z drugiej strony staje się propozycją nowych modeli poznawczych, dzięki którym staje się możliwe odczytywanie wielowymiarowości obu światów: dziecięcego i dorosłego.

Całość została napisana mądrze, w oparciu o bogactwo źródeł i subtelną wrażliwość ich ponow(n-)ego odczytania, budząc zainteresowanie i chęć do polemik czy konstruowania własnych projektów badawczych. Bronisława Dymara znakomicie odsłania nam przestrzenie pedagogiki współbycia, a filozofowie powiedzieliby – intersubiektywnej inkontrologii – dokonując zarazem retrospektywnego spojrzenia na dotychczasowe tomy, zawarte w nich projekty i podejścia badawcze oraz prezentowane wyniki badań.

Ta rozprawa jest otwarciem i zamknięciem zarazem wieloletnich analiz dyskursów w obszarze różnych dyscyplin naukowych, dla których wspólnym mianownikiem były osobotwórcze relacje dorośli-dzieci. Tym, co je scala, jest duchowa i wielopokoleniowa tęsknota czy potrzeba budowania sytuacji (okazji) sprzyjających tworzeniu się więzi międzyludzkich, bez względu na istniejące między nimi różnicami osobowościowymi, społecznymi, materialnymi czy kulturowymi. Nikt lepiej od Bronisławy Dymary nie odnalazłby przekonywujących nas w tych dążeniach odłamków pięknej poezji opisującej i wyjaśniającej przecież prozę ludzkiego życia. Odnoszę wrażenie, jakby B. Dymara między wierszami żegnała się ze swoimi, wiernymi czytelnikami poezją Stanisława Różewicza:

Chciałbym dziś mówić spokojnie i cicho,

By ludzie mogli ze mną odpoczywać.

Chciałbym dziś mówić gniewnie i surowo,

By znaleźli zagubione marzenia
(…)

Wydana rozprawa pozwala nam dotknąć słów, które adresowane są do kolejnych pokoleń pedagogów. Dobrze, że tę „pałeczkę” przejęła Ewa Ogrodzka-Mazur, bo dzięki temu powiększa się przestrzeń naukowej twórczości. Nie zamykajmy zatem tej serii, bo – jak pisała ulubiona przez B. Dymarę laureatka Nagrody Nobla – Wisława Szymborska: „Tego nie robi się dzieciom”.