03 września 2013

Powody ograniczonej realizacji kształcenia wg pedagogiki Marii Montessori w polskim ustroju szkolnym









Pedagogika Marii Montessori jest bardzo dobrze znana i niezwykle wysoko ceniona w naszym kraju, znakomicie rozwijając się w edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Niestety, nie może być kontynuowana na dalszych etapach edukacji ze względu na ograniczenia formalno-prawne. Na ten problem zwrócili uwagę świdniccy samorządowcy i nauczyciele.

W Świdniku w 2003 r. w Przedszkolu nr 4 powstała pierwsza grupa prowadzona tą metodą. Obecnie w przedszkolu działają już 3 takie grupy. Podejmowane są też próby utworzenia tego typu grup w dwóch innych świdnickich przedszkolach. Takie przedszkola są w całym kraju, a w wielkich miastach działa ich nawet kilka, jako placówki publiczne lub/i niepubliczne. Pedagogika Montessori od lat z powodzeniem wykorzystywana jest w Przedszkolu nr 34 i w Szkole Podstawowej nr 27 w Lublinie oraz w kilku przedszkolach niepublicznych na terenie województwa lubelskiego. Jednostki oświatowe ściśle współpracują z Instytutem Pedagogiki UMCS, kierując nauczycieli na studia podyplomowe a oni sami są aktywni w pracach Polskiego Stowarzyszenia Montessori. Edukacja na tzw. poziomie I w przedszkolu i poziomie I w szkole podstawowej przebiega w sposób niezakłócony.

Uczniowie klas szóstych, którzy na wcześniejszych etapach edukacji uczyli się w oddziałach Montessori, uzyskiwali najlepsze wyniki w szkole w sprawdzianie dla szóstoklasistów, jaki przeprowadzała Okręgowa Komisja Egzaminacyjna w Krakowie. Od trzech lat świdniccy uczniowie osiągają najwyższy wynik w województwie lubelskim w sprawdzianach OKE.

Nauczyciele chcieliby i mogliby (w sensie programowo-metodycznym) kontynuować kształcenie uczniów zgodnie z włoską pedagogią w starszych klasach. Niestety, okazało się, że nie ma podstaw prawnych do realizowania takiego rozwiązania w całym cyklu szkoły podstawowej. Powstał zatem poważny problem dla nauczycieli i władz samorządowych, którego nie są w stanie sami rozwiązać. Istnieje wprawdzie rozporządzenie w sprawie innowacji i eksperymentów w szkolnictwie publicznym, które ma służyć oddolnemu wdrażaniu przez nauczycieli nowatorskich programów kształcenia i wychowania w oświacie, ale nie przewiduje ono nowatorskiego podejścia do nauczycielskich kwalifikacji.

Do kształcenia w klasach IV-VI wymagane są bowiem kwalifikacje jednokierunkowe w ramach określonej dyscypliny wiedzy na co najmniej poziomie licencjackim lub kierunkowych/przedmiotowych studiów podyplomowych. W akcie wykonawczym MEN dotyczącym kwalifikacji nauczycieli nie przewidziano możliwości prowadzenia edukacji w sposób zintegrowany tylko przez jednego nauczyciela w toku sześcioletniej szkoły podstawowej. Mimo, iż absolwenci studiów podyplomowych z pedagogiki Montessori posiadają w ramach tej pedagogii kwalifikacje do pracy także ze starszymi uczniami, to jednak nie mają ich w myśl rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej, z dnia 12 marca 2009 r., w sprawie szczegółowych kwalifikacji wymaganych od nauczycieli oraz określenia szkół i wypadków, w których można zatrudnić nauczycieli niemających wyższego wykształcenia lub ukończonego zakładu kształcenia nauczycieli, (Dz. U. Nr 50, poz.400 z późn. zm.).

Tym samym nie można w polskiej szkole publicznej kształcić w sposób holistyczny, integralny w klasach IV-VI, gdyż obowiązuje w nich tzw. kształcenie systematyczne, przedmiotowe. Może jednak Polskie Stowarzyszenie Montessori wystąpi do MEN z uzasadnionym wnioskiem o uznanie kwalifikacji nauczycieli, którzy po studiach kierunkowych musieliby jeszcze ukończyć dodatkowo studia podyplomowe czy kierunkowe z edukacji całościowej w modelu montessoriańskim?

Zdaję sobie sprawę z tego, że na podobny problem natrafią szkoły publiczne, które chciałyby rozwijać kształcenie w oparciu o pedagogikę waldorfską. Tu edukacja powinna być prowadzona przez jednego nauczyciela nawet do końca poziomu wykształcenia gimnazjalnego. Jest to możliwe programowo i metodycznie, a także jest głęboko uzasadnione filozoficznie oraz psychologicznie. Podejście holistyczne mogłoby być także realizowane z powodzeniem wg zasad pedagogiki Gestalt.

Mogłoby, ale nie będzie, jeśli władze MEN nie uwzględnią prawnej możliwości wykształcenia nauczycieli także w modelach edukacji holistycznej, integralnej. Same z siebie tego nie uczynią, bo być może nawet nie wiedzą, że jest taki problem.

02 września 2013

Przede wszystkim polska szkoła potrzebuje rewolucji


ale się jej tak szybko nie doczeka. W krajach lepiej rozwiniętych gospodarczo od naszego, rewolucja zaczęła się już dawno temu. Wystarczy zajrzeć do publikacji naukowców z USA, Niemiec czy Francji na temat pedagogiki konstruktywistycznej (bo polskich jak np. prof. UAM Stanisława Dylaka - politycy oświatowi nie znają), by zobaczyć, jak poważnie traktuje się tam politykę edukacyjną i konieczność inwestowania w zupełnie nowy model nauczyciela i procesu dydaktycznego. W Niemczech przeważają w tej chwili na rynku i w debacie publicznej trzy autorytety naukowe i oświatowe, które odsłaniają obywatelom negatywne skutki utrzymywania szkolnictwa w dotychczasowym stanie rozwiązań dydaktycznych i strukturalnych. Może im jest nieco łatwiej, bo jak tylko pojawiają się z publicznymi wykładami w środowiskach lokalnych lub w mediach tacy eksperci, jak Gerald Hüther, Jesper Juul czy Richard David Precht, to murowana jest bardzo liczna publiczność (oglądalność programów z nimi) i zaciekawienie także ze strony polityków. Książki tych autorów sprzedają się w wysokich nakładach, w odróżnieniu od polskiej sceny oświatowej, która jest zalewana rozprowadzanymi ze środków unijnych materiałami metodycznymi, które w dużej mierze nadają się na półkę, jak ktoś ma dużo miejsca w domu. Już tytuły książek tych autorów wskazują na trend koniecznych zmian, które są poważnie brane pod uwagę przez władze landów: Gerald Hüther - "Każde dziecko jest wysoce uzdolnione "(Jedes Kind ist hochbegabt), Jesper Juul - "Szkoła w stanie zawału" (Schulinfarkt) czy Richard David Precht - "Zdrada naszych dzieci przez system szkolny" (Der Verrat des Bildungssystems an unseren Kindern).

W Polsce nie są znane te rozprawy, natomiast pojawiły się nieliczne przekłady publikacji Jespera Juula. W tym jednak przypadku wydawcy sięgają po te najmniej istotne dla poruszanego tematu, bo dotyczące głównie poradnictwa wychowawczego dla rodziców. Zapewne wiedzą, że w naszym kraju nie przyjmie się retoryka radykalnej krytyki szkoły mimo, że na przełomie lat 80. i 90. XX w. miała ona już miejsce w naukach o wychowaniu dzięki tezom czarnej pedagogiki, nowej socjologii edukacji, pedagogiki krytycznej czy antypedagogiki. Urzędnicy i "eksperci" MEN wolą czytać i przekładać na własny użytek brytyjskie rozwiązania, które w Polsce można byłoby zastosować, ale dopiero po kilkudziesięciu latach wolności i demokracji, a nie jej nieustannym ograniczaniu i centralizowaniu edukacji. Dla ich zrozumienia musieliby jeszcze przebrnąć przez publikacje pań profesor - Eugenii Potulickiej, Joanny Rutkowiak, Marii Dudzikowej, prof. Zbyszko Melosika czy młodego komparatysty z UAM - dra hab. Tomasza Gmerka. Ale po co?

Gerald Hüther pisze o tym, że "każde dziecko ma cudowny mózg" i że może się uczyć tylko wówczas, kiedy równocześnie są aktywizowane w nim kognitywne i emocjonalne sieci połączeń. W USA, Wielkiej Brytanii czy Niemczech najwyższej klasy profesorowie medycyny, psychologii i neurobiologii, którzy zajmują się badaniami mózgu, są włączani do projektów modelowania nowych struktur edukacyjnych. U nas wypowiadają się na temat edukacji i szkoły psycholodzy, którzy zajmują się tym, w jakim stopniu kolor spodenek gimnastycznych wpływa na większe sukcesy lekkoatletów lub fizycy, którzy o polskiej szkole wiedzą tyle, ile opowiedzą im o niej ich wnuki. Ponownie profesor Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - Edyta Gruszczyk-Kolczyńska przywołała wyniki swoich badań empirycznych w jednym z wywiadów: "56 proc. dzieci jest uzdolnionych matematycznie, a co piąte jest wybitne. Ale już po ośmiu miesiącach nauki szkolnej pierwszaki przestają manifestować zdolności. Uważa się, że w klasach starszych już tylko 5 proc. uczniów ma takie uzdolnienia". (Magazyn Łódzki Gazety Wyborczej 30.08.2013, s. 12)

Niestety, nasi urzędnicy z MEN i ich pokątni doradcy, niedouczeni cwaniacy, ignoranci w zakresie współczesnej pedagogiki, ale za to reprezentujący nauki ekonomiczne, socjologiczne i psychologiczne, którzy sięgają po środki unijne celem powtarzania przestarzałych treści, powielanych i tłumaczonych z zachodniej literatury odwiecznie tych samych kwestii, ale z co najmniej kilkunastoletnim opóźnieniem czy kopiujący bezmyślnie teorie zarządzania do zarządzania szkołami, wstrzymują w III RP zmiany oświatowe pogrążając naszą edukację w permanentnym kryzysie. Sądzę, że jest w tym jakaś ukryta taktyka, by z jednej strony "doić" dla siebie budżet państwa na nonsensowne diagnozy typu czas pracy nauczycieli, sześciolatki w szkole, metoda projektów, szkoła wirtualna, itp., a z drugiej strony podtrzymywać w dobrym samopoczuciu totalnie niekompetentną władzę oświatową, bo im więcej jest w MEN ignorancji, tym łatwiej jest kroić coś dla siebie.

Uwikłanie w politykę, doraźne gry na wspieranie jednego ignoranta politycznego, by za chwilę inwestować w kolejnego, doprowadza politykę oświatową państwa wobec systemu szkolnego do granic śmieszności. Nic dziwnego, że władze oświatowe są w czasie konferencji dla dyrektorów wszystkich placówek oświatowych negatywnie wyklaskiwane czy że ministra edukacji stała się już pośmiewiskiem nie tylko salonów politycznych, ale i mediów a za ich pośrednictwem - społeczeństwa. Pełno jest w reakcjach na jej wystąpienia ironii, satyry czy rzeczowej krytyki. Kompromitacja władz centralnych oświaty przekłada się na jeszcze większą śmieszność tych władz samorządowych, które zostały podporządkowane interesom lokalnych sił partyjnych. To już jest oznaką końca polskiej samorządności, systematycznej degradacji demokracji na rzecz gry różnych grup interesów edukacją i kosztem edukacji, której ofiarami stają się nasze dzieci, młode pokolenia Polaków. Radni z partii politycznych kopią się po kostkach, byle tylko wykazać przeciwnikom, że są gorsi. Tymczasem sami nie mają rzetelnej diagnozy, bo musieliby w niej uwzględnić własne działania, a co dopiero mówić o strategii rozwijania lokalnej polityki szkolnej.

Studia podejmuje się już nie po to, by zdobyć wiedzę i umiejętności, by rozwijać własną osobowość i profesjonalnie stanowić o własnej przyszłości, tylko byle przetrwać, przedłużyć, odroczyć dorosłość, o czym trafnie pisze prof. Anna Brzezińska, a co przecież nie jest niczym nowym, bo już kilkadziesiąt lat temu prof. Aleksander Kamiński pisał w swoich studiach o stowarzyszeniach młodzieżowych o zjawisku juwenalizacji u młodych pokoleń, a więc odraczania wejścia w dorosłość w wyniku infantylizacji własnych postaw, przedłużania statusu dzieciństwa, nieodpowiedzialności, życia na koszt rodziców, opiekunów lub państwa.

Do tego typu patologii przygotowuje młode pokolenia także - chociaż wbrew woli wielu nauczycieli - polska szkoła, polski system oświatowy, którego władze myślą tylko i wyłącznie kategoriami przetrwania własnej kadencji. Jeśli ministra K. Szumilas na krytykę nonsensownych rozwiązań oświatowych eksperta KNP PAN ośmiela się reagować komentarzem krytycznym do Prezesa PAN, o czym pisałem już w blogu przed wakacjami, to oznacza, że stan niedojrzałości i infantylności dotyczy nie tylko części polskiej młodzieży. Wielu polityków nie dorosło do demokracji i do sprawowania dla społeczeństwa funkcji, która powinna mieć charakter służby, a nie wymuszania służalczości i pozbawionej aksjologii lojalności. Zaskakujące jest to, jak szybko radni, posłowie, senatorowie zapominają o tym, kto wyniósł ich do tych godności i z czyich pieniędzy są ich gaże.

Dziwię się wielu profesorom, że godzą się na współpracę z podmiotami, które czarną kreską wpisują się w dzieje polskiej edukacji. Nie dostrzega się już młócki frazesów, sloganów, jakimi karmią nas pseudoeksperci, powierzchowności przeglądów wyników diagnoz opinii publicznej (peer review) na temat edukacji, przykrawanych do błędnych decyzji danych statystycznych, które mają być rzekomo dowodem prawdy o szkolnej rzeczywistości. Jak długo będzie jeszcze prowadzona gra z narodem kosztem pokoleń, które zaczynają wchodzić w życie z przeświadczeniem, że są to właściwe działania? Mieliśmy już przykład młodego rzecznika prasowego MEN, który cynicznie przygotowywał na zlecenie władzy odpowiednie dane, by manipulując nimi można było wprowadzać społeczeństwo w błąd. Rzecznika nie ma już w urzędzie, ale jego dysponenci i współpracownicy tam dalej pracują. On zapewne też gdzieś awansował, bo w końcu służył władzy (a nie społeczeństwu), więc władza o nim nie zapomni. Wkrótce pojawi się w przestrzeni publicznej.

Niestety, jak przyglądam się prawej stronie sceny politycznej, to widzę, że szykuje nam się kolejna wojenka ideologiczna, wzmacniana przez innych ekspertów. Gabinet cieni PiS z proponowanym na ministra edukacji K. Ujazdowskim jest zapowiedzią kolejnej klęski dla oświaty. Może jeszcze coś uratowaliby w szkolnictwie wyższym i w nauce, ale edukacja będzie skazana na totalną porażkę. Ma rację Edwin Bendyk, kiedy w swoim referacie dla Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową pisze: Dziś system szkolnictwa powszechnego nie tylko w Polsce jest w głębokiej erozji, ulega fragmentaryzacji i zawłaszczaniu przez kompetentne grupy. Państwo abdykuje, zastępując realną władzę i sprawstwo wynikające ze spójnej wizji tego systemu zarządzaniem za pomocą technokratycznych instrumentów pomiaru i kontroli. (...) Szkoła to nie tylko fabryka kapitału ludzkiego, lecz także kluczowy instrument, za pomocą którego realizuje się zasadę solidarności społecznej. Wcześniej jednak musimy uznać, że solidarność jest wartością". (Jaka przyszłość edukacji? Gdańsk 2012, s. 8)





01 września 2013

Szkoła przyjazna komu czy dla kogo?

Zachwycone polityką oświatową MEN dyrekcje niektórych szkół pospieszyły się z zamieszczeniem na frontowej ścianie budynku tablicy lub w drzwiach wejściowych plakatu z logo akcji, która wzbudziła spór polityczny i społeczny w naszym kraju. Zdjęcie jednej z takich szkół zostało tu zamieszczone. Napis na nim brzmi:

Szkoła przyjazna dla sześciolatka”.

Nie jestem językoznawcą, ale poloniści z liceów ogólnokształcących potwierdzili moją opinię, że powyższa treść nie jest zgodna z zasadami gramatyki. Napis powinien mieć następująca treść: „Szkoła dla sześciolatka” lub "Szkoła przyjazna sześciolatkowi".

Tak postąpił np. mazowiecki wicekurator oświaty, który zorganizował w czerwcu konferencję podsumowującą pilotażowy projekt pt. Szkoła przyjazna sześciolatkowi'. Także w województwie małopolskim zorganizowano konkurs pod nazwą „Sześciolatek w przyjaznej szkole”. Czy jednak widnieje na murach zwycięskich placówek szyld MEN-owski czy może żaden (bo to językowy obciach)?

(źródło: Baner na stronie MSCDN Wydział w Płocku)

Wiele jest w naszej edukacji pilotażowych projektów, które dotyczą przystosowywania szkół podstawowych do przyjęcia sześciolatków. Poloniści twierdzą, że MEN upowszechnia plakaty i tabliczki z logo o treści gramatycznie niepoprawnej.

Może pani minister Krystyna Szumilas właśnie dlatego otrzymała ocenę niedostateczną w ramach sierpniowej oceny ministrów w rządzie Donalda Tuska, bo nawet nie potrafi poprawnie pisać? Tygodnik "Do Rzeczy" opublikował przeprowadzony przez Homo Homini ranking najmniej popularnych szefów resortów, w którym jednym z negatywnych jego liderów jest właśnie ministra edukacji narodowej.

Ma wprawdzie w swoim resorcie wiceministrę Joannę Berdzik - absolwentkę pedagogiki w zakresie nauczania początkowego, ale - jak się okazuje - ona także jest zwolenniczką językowego lapsusu. To ona wręczała m.in. w 2012 r. wyróżnienie i pamiątkową tabliczkę przyznającą Szkole Podstawowej nr 1 im. Stanisława Staszica w Swarzędzu tytuł „Szkoła przyjazna dla sześciolatka”. W każdym województwie MEN wyszukiwał szkół, które dekorowano tytułem ,,SZKOŁY PRZYJAZNEJ DLA SZEŚCIOLATKA". Sądzono zapewne, że dzięki takim wizytówkom na murach szkoły akcja rozprzestrzeni się na cały kraj (jak rewolucja w krajach arabskich). Czy to dobra wizytówka?


A może rozpowszechniana przez MEN forma jest poprawna językowo?

Tylko proszę nie komentować tego w kategoriach akceptacji czy niezadowolenia z funkcjonowania centralnego urzędu władzy. Niniejszy problem nie dotyczy przecież obecnej ministry edukacji. Jeśli dobrze pamiętam, to ideę „szkoły przyjaznej” wprowadziła Katarzyna Hall, a nie była w tym przypadku ani nowatorką ani nie odkryła nowego podejścia do edukacji.

Mieliśmy już tyle sloganów dotyczących szkoły, za którymi nic się nie kryło, że jeszcze jeden niczego nie zmienia w naszej rzeczywistości. Jak jakaś szkoła uczestniczy w akcji szkoły przyjaznej, zdrowej, bez korepetycji, radosnej, z energią itp., to znaczy że jest w niej na odwrót. Nic tak nie degraduje pedagogiki szkolnej, jak udział w akcjach MEN.

Inna kwestia, która mnie tu nurtuje, to zastosowana liczba pojedyncza. Czy to oznacza, że szkoła jest przyjazna tylko jednemu sześciolatkowi? A co z pozostałymi sześciolatkami? No i wreszcie pojawia się pytanie, dlaczego to w naszym kraju szkoła publiczna jest przyjazna sześciolatkowi, a nie siedmio-ośmio-,dziewięcio-, dziesięcio-, jedenasto-, dwunasto- i trzynastolatkowi? To pozostałym uczniom szkoła nie jest przyjazna?

Czy wywieszenie szyldu, że szkoła jest przyjazna (dla kogoś) komuś z ograniczeniem wieku, nie jest dyskryminacją pozostałych dzieci? Doprawdy, kiedy przechodziłem obok budynku, na którym wisiał ów szyld i zobaczyłem na parterze zakratowane wszystkie okna, pomyślałem sobie, że nie ma lepszej reklamy przyjaznej instytucji.

Rodzic może powiedzieć swojemu sześciolatkowi:

Spójrz w okna, a przekonasz się, jak będzie Ci dobrze w tym więzieniu!


Mimo wszystko, życzę wszystkim uczniom, bez względu na: wiek, płeć, kolor skóry, narodowość, wyznanie religijne, aktywność ...ualną i wszelkiej innej maści, by spotkali w szkole osoby im naprawdę życzliwe, przyjazne, szczere, oddane, wspomagające ich rozwój, doceniające aspiracje, rozpoznające zainteresowania, pasje, talent i uzdolnienia. Do końca roku szkolnego 2013/2014 jest niewiele, poniżej 200 dni roboczych, a w trakcie dużo ferii, dni wolnych od obowiązkowych zajęć, nieobecności niektórych nauczycieli, (nie-)pożądanych zastępstw, okazji do udziału w konkursach, olimpiadach, wagarach i okolicznościowych imprezach.

A zatem, niech się święci NOWY ROK SZKOLNY! Uczniowie wszystkich szkół łączcie się! Liczcie tylko na siebie i swoich najbliższych, tych, którzy was szanują, rozumieją i doceniają. Nie oczekujecie, że jak zmieni się koniunkturalnie obecną ministrę, to będzie w oświacie lepiej. Dzięki niej lub niemu - lepiej nie będzie. W gmachu na al. Szucha panuje jakaś dziwna zaraza, która dotyka tych z prawej, z lewej czy centrowej strony władzy. Oni chcą zmieniać innych, tylko nie siebie. Na zdrowie! Do następnych wyborów, a za porażki, błędy zapłacą nasze dzieci i cale społeczeństwo, bo przecież jakie młodzieży chowanie...