02 czerwca 2013

Parlament Dzieci i Młodzieży, ale bez Senatu



(Fot. Krzysztof Białoskórski - XIX Posiedzenie Sejmu Dzieci i Młodzieży w Warszawie)

Po raz dziewiętnasty odbyła się sesja Sejmu Dzieci i Młodzieży z okazji Dnia Dziecka. Podobnie było w PRL, kiedy to za tow. Edwarda Gierka ściągano dzieci i młodzież z całego kraju z tej samej okazji, tyle tylko że do Pałacu Kultury i Nauki. Nie wiem, czym się tu chwalić, skoro niniejsza akcja nie ma nic wspólnego z wychowaniem obywatelskim, bo trudno za takie uznać podejmowanie przez zgromadzonych w Sejmie reprezentantów wszystkich typów szkół w kraju problemu lokalnego ekorozwoju. To prawda, że jest to kolejna akcja, która w niczym nie przyczynia się do poprawy czegokolwiek, a już do zrozumienia związanych z tym procesów - w ogóle.

Uczniów zapędza się w ramach akcji "Sprzątanie świata" do tego, by wykonali jednego dnia prace za służby komunalne. Już w następne dni wszystko jest po staremu, czyli brud, smród i ubóstwo. Nikt - nawet tej jednodniowej pracy dzieci i młodzieży nie docenia, bo przecież nie o pracę tu chodzi, nie o kształtowanie określonych nawyków, umiejętności, formowanie postaw. Młodzi ludzie wiedzą, że wiele w tym kraju czyni się na pokaz, bo tak wypada, tak trzeba lub komuś ważnemu na tym zależy. Po akcji wszystko wraca na swoje miejsce. Temat zaś został odfajkowany.

Podobnie jest z Sejmem Dzieci i Młodzieży. Fajnie, że organizuje się raz w roku wycieczkę dla kilkuset uczniów do polskiego Sejmu, a nawet pozwala im odegrać role posłów czy sejmowych funkcjonariuszy. Nie zauważyłem, by dobór uczestników tej maskarady miał tożsamy charakter z politycznym rozdziałem miejsc w prawdziwym Sejmie, a więc, by wcześniej młodzież deklarowała, że zamierza występować z sejmowej trybuny w imieniu ideologii PO, PiS, PSL, SLD, Ruchu Palikota, Solidarnej Polski czy posłów niezależnych. Aż tak daleko władza by na to nie pozwoliła. Tu nie chodzi o myślenie kategoriami ideologicznymi, politycznymi, tylko o szkolny teatrzyk, by uczniom się wydawało, że kogokolwiek interesuje ich opinia, pogląd na określoną sprawę, a nawet opracowany tekst uchwały skierowanej do rządu. Skądże znowu. Żadna z uchwał uprzednich Sejmów Dzieci i Młodzieży nie znalazła uznania wśród rządzących czy w pracach któregokolwiek z zespołów parlamentarnych.

Inna rzecz, to autorstwo uczniowskich wypowiedzi. Niektórzy twierdzą, że ich głosy były wielokrotnie sprawdzane przez odpowiednie służby z nadzoru pedagogicznego, by czasami któryś się nie wygłupił i nie wyskoczył z krytyką rządu, a już nie daj Panie Boże - MEN. Wszystko miało być wcześniej wyreżyserowane, bo młode pokolenie musi wiedzieć, gdzie jest jego miejsce i jak pracuje się w Sejmie. Przynajmniej wypowiadający się z mównicy Sejmu doświadczyli tego, czym jest dyscyplina partyjna lub poprawność polityczna. Uczestnicy tego politycznego teatrzyku musieli jeszcze wysłuchać pani Marszałek Sejmu i ministry edukacji narodowej. Doprawdy, znaczące to były myśli, bez których usłyszenia nie powinni obradować tego dnia.

Niby Sejm miał być dziecięcy i młodzieżowy, a okazało się, że to dorośli wyznaczyli im temat, zakres problemów oraz pouczyli ich z mównicy zanim oddali im głos i opuścili salę obrad:

Oto co powiedzieli:

Ewa Kopacz wskazała na potrzebę podejmowania takich działań, jak oszczędzanie wody i prądu, dokonywanie racjonalnych zakupów, segregacja śmieci czy dbanie o zieleń. Wśród innych drobnych, ale ważnych aktywności na rzecz lokalnego ekorozwoju, marszałek Sejmu wymieniła wybór roweru zamiast autobusu, rodzinne dni bez samochodu oraz gospodarowanie przestrzenią w skali mikro, tj. w szkole, domu lub na osiedlu.

- Choć dziś nie macie jeszcze wpływu na decyzje strategiczne, to przecież praca na rzecz ekorozwoju przejawia się właśnie w tych praktycznych sprawach - zaznaczyła Ewa Kopacz. Zdaniem marszałek Sejmu proekologiczne zachowania są równie ważne, jak dyskusja o energetyce jądrowej czy przyszłości gazu łupkowego. - Warto pamiętać, że udział w drobnych sprawach ekologicznej codzienności to także obywatelska odpowiedzialność za zdrowy rozwój, którą niesie każdy z nas niezależnie od wieku i społecznej pozycji - powiedziała Ewa Kopacz.

Marszałek Sejmu mówiła też o znaczeniu hasła „zrównoważony rozwój”. Jak wyjaśniła, oznacza ono po prostu, że człowiek nie może ograbiać przyrody i egoistycznie czerpać z jej bogactw, nie bacząc na interes przyszłych pokoleń, bo wtedy ograbia sam siebie. - Te sprawy są nieustannie ważne i stanowią fundament strategii rozwoju naszego kraju - podkreśliła Ewa Kopacz. Jak tłumaczyła, debata o ścieżkach rozwoju trwa mimo zmieniających się okoliczności. - Temat się nie zmieni, zmienią się tylko posłowie, bo takie jest prawo pokoleń - zaznaczyła marszałek Sejmu.

- Edukacja ekologiczna nie może ograniczyć się tylko do murów szkoły. To, czego dzieci i młodzież uczy się w szkołach musi być również obecne w ich domach - powiedziała minister edukacji narodowej Krystyna Szumilas. Szefowa MEN przypomniała, że z pozoru proste, niedoceniane czynności pozwalają chronić środowisko każdego dnia. Podkreśliła, że troska o środowisko jest wspólnym obowiązkiem. - To, jak zachowujemy się każdego dnia, czy i jak dbamy o wodę, powietrze, surowce naturalne w skali makro i mikro decyduje o tym, jak w przyszłości będzie wyglądał świat - zaznaczyła.



Skoro miała to być poważna zabawa w Sejm, to dlaczego nie było Senatu Dzieci i Młodzieży?

Bez przesady. Dzieci i ryby głosu nie mają. Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie. To tylko kolejny festyn z okazji Dnia Dziecka.














01 czerwca 2013

Upadek autorytetów


Co stało się z byłymi opozycjonistami reżimu? Stan totalnej zapaści w środowisku oświatowym i akademickim musiał się ujawnić prędzej czy później, bowiem sposób uprawiania polityki przez władze naszego państwa, w tym także resortowe, odsłania brak etosu pracy, szacunku dla ciągłości tradycji, tożsamości i kultury narodowej oraz wskazuje na traktowania przez niektórych urzędów i instytucji centralnych jako trampoliny do karier w prywatnym interesie. Co gorsza, ci, którzy w okresie podziemnej walki z minionym reżimem socjalistycznej władzy dawali młodemu pokoleniu przykład dzielności i szczerości postaw wraz z zaangażowaniem w sferze publicznej (chociaż cenzurowanej, a częściowo dostępnej tylko w drugim obiegu), dzisiaj zaprzeczają swoją uległością w działaniu wobec patologicznie sprawowanej władzy, stawiając interes własny przed publicznym, w imię ochrony nabytych przywilejów, statusów, którymi zgrabnie manipulują ich zwierzchnicy, tracąc miniony autorytet.

Postsocjalistyczna III RP nie musi już burzyć symbolicznych pomników części byłej opozycji, bo okazuje się, że ów etos przykrywa patyna hipokryzji i cynizmu, cwaniactwa i pychy. Ich opozycyjność była dobra tylko i wyłącznie na tamte czasy. Dzisiaj, kiedy odzyskaliśmy wolność, część z byłych opozycjonistów przekuwa ją w prywatne interesy, w utrzymanie wbrew etosowi nauki jedynie własnych przywilejów, kumuluje pozorne zyski.

Obecne władze doskonale zmanipulowały swoją socjotechniką nie tylko społeczeństwo, ale i część jego elit, kupując ich przychylność środkami UE, stanowiskami i posłuszeństwem wobec coraz większego (a niewidocznego dla opinii publicznej) ograniczania dotychczas suwerennych instytucji i organów w świecie nauki i oświaty. Centralizm polityki, destrukcyjny biurokratyzm i odcinanie korzeni polskiej nauki na rzecz doraźnie konsumowanych środków europejskich już prowadzi do obniżenia poziomu rzeczywistego wykształcenia, emigracji wewnętrznej i zewnętrznej, pozoranctwa i kulturowego "zło-dziejstwa" (za L. Witkowskim).

Krytyka wychowania czy szeroko pojmowanej edukacji staje się możliwa przede wszystkim jako krytyka społeczeństwa i ustroju państwa. W grę wchodzi tu rozpoznawanie jakości relacji względem procesów i zjawisk publicznych, względem tego, co faktycznie ma miejsce w społeczeństwie. Nie rozumieją tego dzisiejsze pseudoelity władzy, bowiem stawiają własny interes przed dobrem i wartościami, o które ponoć przed laty walczyły.

Kluczową umiejętnością we współczesnej pedagogice powinna być umiejętność rozeznawania się w tym, co słuszne (jak mają być wartości usytuowane, w jak zorganizowanej przestrzeni aksjologicznej, co powinno się dziać z wartościami), jaką funkcję powinny one pełnić z punktu widzenia potrzeb człowieka, z punktu widzenia tego, jak jest postrzegane jego miejsce w społeczeństwie oraz jak są widziane mechanizmy funkcjonowania edukacji. Trzeba to czynić nawet za cenę strat osobistych, które wynikają z przyzwoitości i wartości, jakie są wpisane w Konstytucję III RP. Trzeba umieć rozróżniać wartość pszenicy od kąkolu, gdyż dzieje ludzkości są widownią koegzystencji dobra i zła. Znaczy to, że zło istnieje obok dobra; ale znaczy także, że dobro trwa obok zła, rośnie niejako na tym samym podłożu ludzkiej natury. Natura bowiem nie została zniszczona, nie stała się całkowicie zła, pomimo grzechu pierworodnego. Zachowała zdolność do dobra i to potwierdza się w różnych epokach dziejów (Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość. Rozmowy na przełomie tysiącleci, Kraków: Wydawnictwo Znak 2005, s. 12).

Wolność staje się zatem wartością i problemem w wymiarze życia indywidualnego, jak i zbiorowego. Jak pisał Aleksander Kamiński w 1942 r.: Niebezpieczeństwo obecnej sytuacji polega na tym, że w użyciu wolności usiłuje się abstrahować od wymiaru etycznego – to znaczy od wymiaru dobra i zła moralnego. Nie można zatem unikać analiz zjawisk, które stają się zagrożeniem dla życia obywateli w wolnym, demokratycznym państwie. (Wielka Gra, NWH, Warszawa 1981, s. 12.)Szkoda, że bardowie opozycji tak łatwo dali się zmanipulować i zapomnieli już o wartościach, za które gotowi byli wiele tracić.

W facebooku ktoś zacytował dzisiaj Zbigniewa Herberta:

...idź wyp­rosto­wany wśród tych co na ko­lanach, wśród od­wróco­nych ple­cami i oba­lonych w proch,
oca­lałeś nie po to aby żyć [...] Bądź wier­ny. Idź.

31 maja 2013

DIAGNOZA USPOŁECZNIENIA PUBLICZNEGO SZKOLNICTWA III RP W GORSECIE CENTRALIZMU



to tytuł mojej najnowszej książki, jaka ukazała się w tym tygodniu w Oficynie Wydawniczej "Impuls" w Krakowie. Zanim ją przygotowałem do druku, odbyłem wiele spotkań z nauczycielami, dyrektorami szkół, samorządowcami i środowiskiem akademickim, by podzielić się swoimi przemyśleniami na temat demokratyzacji (a raczej jej braku) w szkolnictwie publicznym w Polsce. W większości ich reakcja była niemalże taka sama – bardzo dobrze, zgadzamy się, byle tylko nie dotyczyło to nas, naszych szkół, naszych dzieci, naszych nauczycieli, naszej gminy czy miasta.

Już we wstępie proszę, aby tej książki nie czytali ci, którzy są jedynie deklaratywnymi zwolennikami demokracji jako idei, wartości i postępowania zgodnie z nimi, gdyż będą głęboko poruszeni i sfrustrowani, a co gorsza, zawarte w niej treści wzbudzą w nich poczucie winy, że w jakimś stopniu sami przyczynili się do zbadanego przeze mnie i opisanego stanu rzeczy. Jeśli jednak ktoś chciałby się dowiedzieć, czy i w jakim zakresie odsłaniam tu zachodzące procesy w skali makropolitycznej, instytucjonalnej i personalnej, to może spróbować zmierzyć się z nimi, a może i zastanowić nad tym, czy warto jeszcze ten problem drążyć, zajmować się nim w naukach społecznych?

Od ponad wieku humaniści różnych pokoleń, nurtów i praktycznych rozwiązań zastanawiali się nad tym, jak uczynić swój kraj bardziej demokratycznym, a funkcjonujące w nim instytucje publiczne bardziej samorządnymi. Niniejsza książka jest o tym, czego pragnęli, do czego dążyli, jak być powinno, a jak było i jest w istocie. Zawsze w tego typu diagnozach pojawia się dysonans poznawczy, bo przecież nigdy nie jest tak, że jakiś projekt normatywny w pedagogice z biegiem lat i w miarę ewoluowania staje się tożsamy z realiami, że jego funkcje rzeczywiste są izomorficzne do funkcji założonych. Tak może być tylko w eksperymentach matematyczno-przyrodniczych, technicznych i to też z zachowaniem pewnego dopuszczalnego odstępstwa od założonej normy. W życiu publicznym, społecznym nie jest możliwe, by nawet najpiękniejsza i najszlachetniejsza dla ludzkości idea uzyskała swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ją wykoślawi, zniekształci, zredukuje czy nawet uniemożliwi jej realizację.

Moja książka jest o tym, jaki mieliśmy i mamy wpływ (pozytywny i/lub negatywny) na niszczenie polskiej demokracji oraz jaki ma w tym udział polityka władz oświatowych. Od ponad trzydziestu lat nie tylko monitoruję i badam, ale także interweniuję w różnych rolach w procesy opisywanych przeze mnie przemian oświatowych. Ta książka nie powstała w wyniku sztucznie wypreparowanego planu badawczego, za biurkiem czy w czytelni uniwersyteckiej biblioteki. Odsłaniam w niej jedną z największych zdrad i zmarnotrawienia idei „Solidarności” lat 1980–1981, a więc kluczowych wartości mojego pokolenia, które ma za sobą nie tylko jakąś cząstkę związkowej, a zatem w ówczesnym znaczeniu – opozycyjnej aktywności w okresie PRL, kiedy to eksplodował ruch robotniczego protestu, wzmacniany zarazem przez inteligencję we wspólnej nadziei na konieczną, utęsknioną i – jak potwierdziły to kolejne lata do 1989 r. - możliwą zmianę Polski.

Dzisiaj już nie wystarcza reformowanie szkół z zastosowaniem administracyjnej strategii władzy, a więc poprzez zależność służbową, odgórnie określane kierunki działania czy racjonalną argumentację za koniecznością i sensownością przemian. Proces ten może się powieść wówczas, gdy ci, których ta innowacja dotyczy lub mieliby być w nią zaangażowani, sami odpowiedzialnie go kształtują. W autorytarnym społeczeństwie można jedynie kształcić autorytarne osobowości , dlatego też takiej strukturze społecznej przeciwstawia się inne struktury, w których demokracja następuje w drodze współdecydowania wszystkich obywateli o sprawach publicznych, a do takich należy edukacja. W tych strukturach znosi się układ sprawowania władzy przez wąskie grono osób na rzecz układu, w którym władza znajduje się w rękach znacznej liczby jednostek. Dotyczy to także szkoły, jej dyrekcji i nauczycieli, a ci ostatni zyskują więcej swobody w wyniku ograniczenia uprawnień dyrektora szkoły czy też biurokratycznych wymagań nadzoru pedagogicznego.


Ujawniona przeze mnie dekonstrukcja patologii polskiej polityki oświatowej w stosunku do funkcji założonych i Konstytucji III RP ma wiele wymiarów, także ten, który dotyczy działań czternastu (spośród szesnastu w analizowanym okresie) ministrów edukacji narodowej i ich urzędników. Wskazuję na marnotrawstwo solidarnościowego projektu budowania samorządnej Polski oraz konstytucyjny i ustawowo związany z nim konstrukt oświatowy, który nie tylko miał szansę, ale także powinien na trwałe ukonstytuować się w polskiej szkole. Wszelkie uwagi dotyczące błędów czy niedoskonałości przyjmę z pokorą, zdając sobie sprawę z tego, że można było tę rozprawę przygotować jeszcze inaczej.